- „No i co ja mam z panem zrobić? No co mam zrobić?” – Rust rozłożył bezradnie ręce. Całkiem bezradny. A to dopiero sprawa! Taki orzech do zgryzienia grożący zębom złamaniem, takie zawiłości i zawikłania! –
”Ziemia tutaj, o, tutaj. Napisane: ‘pod cele rekreacyjne’. A pan tu mieszka. Nie bardzo to jest rekreacja, jak patrzę. Nie bardzo to widzę w ogóle”.
- „Ale co ty mi tu gadasz, co? Ja tu całe życie mieszkam, życie całe! Dziadek tu mieszkał! Dziadek mój!” – Vittorio oburzył się. Sam nie może, to po dziadka pośle. A jak będzie trzeba to w szranki mu staną wzięci na świadków praszczurowie sto lat wstecz. Nim tu kołem pierwszym zryto błoto, oni byli. Oni byli i mieszkali. –
”Zabieraj się stąd, ale już! Mi tu będziesz kombinował, wszarzu jeden!” - „Pan słyszy, panie Maldini.” – Rust zwrócił się do stojącego na bezpiecznym dystansie cherlaka w drutowanych niezgrabnie okularach i pamiętającym prehistorię kubraku. –
”Panie de Sicca, pan zważa na słowa, bo ja tu jeno wykonawcą woli urzędowej jestem. Magisterium majestatu, to jest. Pan Maldini, wielce czcigodny, dogląda, żeby wszystko było, jak trzeba. A ja jestem jego deputatem. I mnie pan obraża - jego obraża. A jego pan obraża, o, to już poważnie, bo pan magisterium obraża, a co za tem idzie, miasto i wszystkich jego obywateli pan obraża. Lży.”.
- „Słuchaj mię, ale słuchaj uważnie, bo powtarzać dwa razy, to ja nie będę…” – Vittorio, chłop tęgi, dawno temu, w tragarskim biznesie wyrobiony, trzymał się zdrowo. Mimo, że ostatnie lata zeszły mu na kupiectwie i liczeniu złociutkich kółeczek w portfeliku, tężyznę trzymał.
- „Zamieniam się w słuch” – responsował potulnie DeGroat.
- „To słuchaj mię, kurwiu, uważnie” – Vittorio wziął buch powietrza w płuca i szykował solidny słowotok. –
”Po pierwsze…”
Po pierwsze, należy być zawsze gotowym, by wznieść gardę. Nawet w rozmowie. Vittorio nie wzniósł gardy i teraz, zdzielony metalowym tubusem na mapy przez pysk, miał za swoje. Mógłby się jeszcze poprawić, ale się nie poprawił. Dostał znowu, raz i drugi. Orli nos, rodowa duma Tileańczyka, przeszedł pospieszny lifting i zapadł się w głęboki krater. Jak to z kraterami bywa, ze środka chlusnęło czerwonym i gorącym.
Ale Rust kontynuował. Teraz pan kupiec de Sicca, starszy referent w urzędzie rybackim i właściciel spółek przetwórstwa rybnego, leżał na ziemi. I kwiczał. A stojący w obronie honoru urzędów i pokrzywdzonych obywateli DeGroat, bił. Bił, kopał i okładał tubusem, aż huk szedł.
- „Uff… Pan słyszał, panie Maldini? Obraza funkcjonariuszy na służbie, obstrukcja realizacji wyroków sądowych, nieprzystojne zachowanie w miejscu publicznym.” – Zbir odwrócił się, dziękując kurtuazyjnie za wyrażone zestrachanym kiwnięciem głowy poparcie. –
”Tu jest, pisma mówią, teren rekreacyjny. I tu dzieci, by się mogły bawić. A pan, panie de Sicca, przy tych dzieciach – gdyby były – takich słów, by użył. Takich słów”.
- „Ergghlhbhlherlglglgl…” – zabulgotał zakrwawiony ochłap.
- „Pan ma czas do jutra na opuszczenie posiadłości, proszę pana. Jest oczywiście możliwość apelacji, o czym skrzętnie informuję.” – Rust schował zakurzony plan miejski, który pacnął gdzieś w piasek, z powrotem do tubusa. –
”W razie jednak, gdyby pana uwagi okazały się bezpodstawne, zostanie pan obciążony kosztami prowadzenia sprawy. Nasi rachmistrze są właśnie w pana przedsiębiorstwach, dokonują wyceny aktywów. Dziękuję za pański czas i życzę miłego dnia”.
Pan Maldini oddalił się powoli, dopiero na dłuższą chwilę po tym, gdy DeGroat opuścił już okrwawioną ofiarę biurokracji. Dopiero teraz dostrzegał, jak wielką i poważną siłą był urząd nadzoru budowlanego. I on sam, wyraziciel miejskiej woli, która zmieniała kamienice na place zabaw, a ludzi na wieprzowe podroby.
* * *
- „No i chuj.” – Zauważył zgrabnie Rust. Zauważył, naładował w oka błysku i strzelił. Palnął w sierściatego obsrańca, który chciał zajumać centralną dla sprawy paczuszkę. Bełt pizgnął w futrzasty korpus, zakotłował się pod wełnistą szarością, chrząknął kontaktując kość i zgasł. A flaki fiknęły na wierzch w krwawym przeplatańcu.
- „Hopla.” – DeGroat dał susa za resztkę kreującego podcienia filaru, przylgnął do uspokajającej plecy pewności granitu i zrepetował swój wystrzałowy mechanizm. I gotów do dalszego ostrzału, wychylił się szukać kolejnych kaczek.