Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2014, 20:30   #3
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
W posiadłości rodziny było skrzydło, od lat nie naprawiane i nie odwiedzane. Okna, za wyjątkiem kilku, zawsze były zamknięte na głucho. Nikt obcy nie odwiedzał tego skrzydła, zaś członkowie rodziny starali się nie zauważać jego istnienia i wogóle pamiętać o nim.

Żył w nim bowiem Lorenzo Falco, sędziwy już imiennik najstarszej latorośli Giovanniego i jego dziad. Zaprawdę, za dawnych czasów wielkim był człowiekiem: il condottieri sławnym, myśliwym zawołanym oraz kochanym przez ludzi mecenasem. Dziś jednak jest cieniem człowieka, za sprawą drugiej żony i tego jak odeszła w młodym wieku. Lorenzo Falco oszalał. By uniknąć skandalu, zamknięto go w odległym skrzydle posiadłości, gdzie wstęp mieli tylko wybrani służący i docctore.

O szaleństwie Starego Lorenzo wiele się kiedyś spekulowało, mało kto wie jednak, że zaczęło się od tego, iż poprosił on swego wiernego sługę, mistrza wypychacza zwierząt, by zabalsamował jego zmarłą żonę. Ten zaś wzniósł się na wyżyny swej sztuki i do dziś młoda Felupa Falco z domu Dazzich leży w szklanej trumnie w piwnicach pod opuszczonym skrzydłem.
I tak dochodzimy do opowieści o Renato Santorim, synu Vincenzo Santoriego, którego dziełem jest żywa-nieżywa pani zmarłego skrzydła. Był on ledwie czeladnikiem ojca, gdy ten balsamował lubą Lorenza, jednak złożył wówczas przysięgę swemu ojcu, że będzie pamiętał o długu. Gdyż rodzina Santorich wszystko zawdzięcza Falco, a Lorenzo w szczególności. Dlatego Renato będzie im wierny, zaś jeśli jedyną drogą ku przywróceniu staremu rozumu ma być ożywienie Felupy - spróbuje dokonać i tego.


W zamkniętym skrzydle, na piętrze, znajduje się gabinet. Nie był używany od lat i masywne biurko z loreńskiej dębiny stoi zakurzone. Za gabinetem zaś znajduje się salon, obwieszony trofeami myśliwskimi, które niegdyś Lorenzo przywoził z całego świata. Czegóż tu nie było? Kislewickie niedźwiedzie i tury, wielkie dziki bretońskie, krokodyle i hipopotamy z arabii, rogatych głów zaś zliczyć nie sposób. Wszystko wyprawione mistrzowską ręką Vincenzo Santoriego, który - gdyby nie szalony starzec - byłby żebrakiem, a po nim jego syn.
Za salonem wypełnionym okazami sztuki myśliwskiej są schody na strych prowadzące. Na strychu zaś - stoły z drewna, takie jak chirurgom służą, na ścianach wiszą noże i piły, i schematy różne organa przedstawiające. Wszystko to oświetlone lampami i świecami.


- Nie będę potrzebował świeżego towaru przynajmniej przez tydzień. Wyjeżdżam. - powiedział młody człowiek, ściągając skórzany, rzeźniczy fartuch i biały kitel, okazując żałobny kaftan i takież pantalony. Jedynie biel zakładanej właśnie kryzy oraz rudość włosów i bródki dawała jakieś rozjaśnienie obecnej postaci. Drugi, niski garbaty jegomość ukryty pod czarną opończą z kapturem chrząknął niezadowolony, podczas gdy gospodarz gasił świece i lampy pogrążając pracownię na strychu w mroku.
- A co z tym? - kiwnął głową w kierunku płóciennego worka, wąskiego i długiego, z którego wystawały dwie drobne nóżki - sinoblade i lekko pobrudzone ziemią.
- Nie wiem - narzucił na siebie długi, ciężki płaszcz i wziął do ręki dwie sztywne torby - Sprzedaj komuś innemu jeśli chcesz. Na pewno towar prima sort, zawsze byłem zadowolony. Gdy wrócę, odezwę się.
- A dokąd to? - rzucił garbus, narzucając trupa na ramię. - Zawsze siedziałeś tutaj, z wyjątkiem tych paru lat, gdy się na medyka uczyłeś i nie wyszło...
- Nie twoja sprawa. Wiedz, że mimo że swoim widokiem przypominam kilku osobom o starcu, którego chcieliby wyrzucić z pamięci, moja wierność rodzinie jest niekwestionowana. Dlatego proszą mnie o różne rzeczy, które nie powinne interesować takiego człowieka jak ty. Jeśli chce żyć. - W ręku Renato pojawił się skalpel, który oglądał, niby szukając plamek czy nierówności. Ale nocny gość zrozumiał aluzję.


Kilka dni później, na miejscu spotkania

Przesyłka musiała być cenna.
Renato doszedł do tego wniosku nie musząc specjalnie się wysilać. Nie na co dzień wysyła się po odbiór paczuszki niemal dziesiątkę zaufanych ludzi - albowiem szybko zorientował się, że jego towarzysze nie byli zwykłymi najmitami.
I musi być ważna dla Rodziny.

Dlaczego więc nie zdziwiło go, gdy Pani Fortuna pokazała swoją drugą - czarną maskę i zaśmiała im się w twarz plącząc tak misternie zaplanowane odebranie przesyłki w odludnym miejscu? Prawdopodobie obcowanie z martwymi ciałami wyzwala w człowieku swego rodzaju fatalizm i pesymizm. Nie wspominając o czarnym humorze.
Sięgnął pod płaszcz i z wszytej w jego podszewkę pochwy z grubej skóry wydobył lśniący i ostry jak brzytwa zakrzywiony nóż do amputacji, wielki jak krótki miecz. Zwykle kroił nim kończyny, które nie wierzgają, a tym bardziej nie chcą oddać, ale tu chodzi o sprawę Rodziny Falco.
- Nie zawiodę Cię, Ojcze - szepnął cicho i wyskandował: - Occhio, sangue. Luna, candela. Imbuto Vitalia!
Niezawodna moc popłynęła przez ciało do oczu, które nabrzmiały od nadmiaru krwi. Wzrok nieco się zamazał, jednak teraz doskonale widział pulsujące arterie, serca i płuca, jakby ciała szczuroludzi były transparentne.
Słońce odbiło się na klindze noża, gdy Renato powoli ruszył na skavena z planami wiwisekcji, które zamierzał zrealizować.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline