Lorenzo, zanim jeszcze wypowiedział pierwsze słowa był już notariuszem. Kiedy dorastał i w zabawie okładał się z innymi chłopcami kijami, był już notariuszem. Kiedy pewnej nocy skradł pocałunek, a później coś więcej cycatej Ariannie z winnicy był notariuszem. Bo kim innym miałby być? Dla Gaetanich nie istniały inne możliwości. Mężczyźni spisywali testamenty bogatszych od siebie, a kobiety rodziły dzieci. Tak było przez pokolenia. Aż pewnego dnia Lorenzo oświadczył ojcu, że jednak nie będzie notariuszem. Ojciec zasmucił się, ale pozwolił synowi odejść w świat i spróbować szczęścia jako mercenario. I słusznie zrobił, bo służba u Giovanniego, którego żartobliwie i nigdy zbyt głośno zwykł nazywać zietto, okazała się być bardziej odpowiednią upodobaniom i cierpliwości młodego Gaetani.
*** - Porca troia! - zaklął pod nosem Lorenzo. Nie należał do strachliwych, ale jeżeli chodziło o czerwone ciecze, zdecydowanie wolał rozlew wina. Jak zawsze przed walką zmówił w myślach prędką modlitwę. Signora della guerra, fa la mia spada affialto, i miei mani accurati e il mio cuore bravo. Wyjął szpadę i lewak, po czym podążył za Marco. |