- Świat zza krat, nie taki kolorowy, by nienawidzić psów znów miałem powód nowy... - podśpiewywał sobie cicho młody mężczyzna siedzący na zawszonym sienniku w kącie celi. Nie pasował do niej kompletnie - mimo podartego odzienia i kilku siniaków wyglądał po prostu zbyt dobrze - był dobrze zbudowany, wysoki i do tego przystojny. Niebieskooki, o krótko ściętych brązowych włosach i kilkudniowym zaroście na pewno miał powodzenie wśród kobiet. Nawet złamany nos i limo pod okiem nie psuły za bardzo efektu.
- Co tak cieszysz, nowy? Posiedzisz tu parę dni i zobaczymy czy dalej będzie ci się chciało śpiewać - zaśmiał się jeden ze stałych bywalców celi, brudny i zarośnięty włóczęga.
Niccolo uśmiechnął się lekko.
- Niedługo stąd wyjdę, Bernardo. Mam brata.
- I co z tego? Ja mam czterech i jakoś dalej gniję w więzieniu.
- Nie jakość, a ilość. Zobaczysz Bernardo. Francesco coś wymyśli... - Francesco jako starszy i rozumniejszy często wyciągał młodszego brata z tarapatów w które ten lekkomyślnie się wpakowywał. Nie tylko za czasów dzieciństwa.
Nagle miłą pogawędkę przerwało skrzypienie drzwi.
- Niccolo Marrizano? - Warknął strażnik.
- Wyłaź, czekają na ciebie.
Zanim wyszedł puścił jeszcze oczko zdumionemu włóczędze.
***
- Paskudnie wyglądasz.
- Ty też, Michele. Tylko, że to nie ty siedziałeś w luccińskim mamrze.
- Język masz nadal cięty. Ale za to nie ląduje się tutaj. - Młody Falco pozwolił sobie na uśmiech, który zaraz zniknął, kiedy zwrócił się do strażnika: -
Kapitanie, jak ten mężczyzna tu trafił? - Zranienie panicza Armando...
- To był pojedynek - wtrącił Marrizano.
- ...kradzież jego konia...
- Gdyby jego przyjaciele mnie nie ścigali to pewnie nie musiałbym niczego kraść.
- ...oraz stawianie oporu przy aresztowaniu. - Dobra, tu mnie masz, szeryfie. Po prostu nie lubię strażników.
- No, ładnie Niccolo - Michele pokręcił głową.
- Anna nie byłaby z ciebie dumna.
- Mógłbyś brać przykład ze starszego brata - wtrąciła się dotąd stojąca w cieniu postać. Francesco.
- Chyba jestem winien wam kolejkę...
- Nie tylko kolejkę. Ale o tym pomówimy już przy szklanicy trunku. ***
- Skaveny - mruknął pod nosem młodszy z braci Marrizano. Słyszał o tych stworzeniach, lecz nigdy ich nie widział - szczerze powiedziawszy, jako typowy mieszczuch, wkładał ich istnienie pomiędzy bajki, tak samo jak "demony chaosu" i ogry.
Na pewno był nieco zdziwiony, lecz chęć zachowania tyłka w całości sprawiła, że Niccolo zeskoczył z konia chrzęszcząc przy tym kolczym kaftanem. Całe szczęście, że rozważnie postanowił go założyć - ale to raczej nie była trudna decyzja, wszak gdyby mieli nie napotkać żadnych problemów to Michele nie wysyłałby po tę przesyłkę dziewiątki osób. Równie rozważnym posunięciem było zakupienie drewnianej tarczy (nieco odrapanej i powgniatanej, ale działającej!), która była zamocowana do siodła i po którą Nicco właśnie sięgnął.
- Mam nadzieję, że twe modły podziałają - rzucił do kapłana dobywając z pochwy miecz.
- Inaczej wątpię byś zdołał uciec szczuroludziom... - dodał, ruszając za Marco i Lorenzo uzbrojonymi w szpady. Szpada była dobrą bronią do pojedynków (choć nie zawsze, jak przekonał się ostatni przeciwnik Niccolo), lecz czy nada się przeciwko sierściuchom? Całe szczęście, że miał miecz.
- Mam tarczę, spróbuję skupić na sobie ich uwagę... - poinformował swych "towarzyszy broni", wzorem barbarzyńców z Imperium uderzając mieczem w tarczę. Nie żeby zamierzał się poświęcać dla czyjegoś życia - po prostu to było najbardziej racjonalne rozwiązanie. Zatrzymasz szczura tarczą, lewakiem niekoniecznie, nie?
Zaczął biec w kierunku najbliższego skavena zamierzając mu zadać silny cios z rozbiegu, a potem zalać go lawiną uderzeń.