Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2014, 21:10   #8
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Przy barze

Gdyby ktoś przechodził obok lady barowej, mógłby zauważyć grupę ludzi dyskutujących między sobą. Choć nie wyglądało na to, by się znali, to jednak pojawił się wspólny temat, który sprawił, że rozpoczęli dyskusje. A gdyby zbliżył się do nich wystarczająco blisko, mógłby usłyszeć taką o to rozmowę:

Emanuel uradował się bardzo, widząc, że aż dwie persony zechciały pociągnąć temat tajemniczych, miejscowych istot.
- Ach gracias, seniores! - rzucił z wdzięcznością, błyskając szerokim uśmiechem. - Znaczy to, że te potwory czymś więcej, niż plotkami są? Verde to, że on tu po lasach grasują? Widzieliście może na oczy własne?
Na pytanie blondyna jednak pokręcił tylko przecząco głową.
[i]- Słuchy mnie nie doszły [i]- rzucił - O kompanach, co ich wymieniacie. To krewniacy wasi, seniore, że gotowyście potwora po lasach tropić, by ich znaleźć? Sagrada Familia. Familia rzecz święta, jak u nas powiadamy. Wielce to szlachetne, te szukanie wasze. - rzekł szczerze i nie bez podziwu.

- Co do potworów Panie to ich istnienie jest tak samo pewne jak to, że przed tobą stoję- powiedział Olaf nie zmieniając wyrazu twarzy. Wyglądał jakby udzielał lekcji dziecku- wywodzę się z małej wioski Erzgebirge w przeklętej Sylvanii. Raz do roku wystawialiśmy zwierzoludziom beczkę z okowitą. Moi kamraci wierzyli, że je w ten sposób obłaskawią. I przybywały tłumnie na ten poczęstunek chociaż Sylvania, jak może wiecie nie słynie ze zwierzoludzki, a zgoła z czego innego.

Karczmarz widząc,że został ubiegnięty w odpowiedzi początkowo cieszył się, że nie musi brać udziału w tej dyskusji, jednak duma nie pozwoliła milczeć mu. Zbliżył się do Estalijczyka i patrząc mu prosto w oczy powiedział:
-Jedni wierzą, inni nie. Ja widziałem Panie na własne oczy a to moje świadectwo - po tych słowach odpiął górą część koszuli, ukazując, szeroką na trzy palce, bliznę idącą od jabłka Adama, w dół w kierunku pasa. - Sami więc oceńcie...a jeśli szukacie takiego stwora, pobliskie lasy pełne takich niespodzianek - a głos karczmarza ociekał gniewem.

Emanuel chrząknął zakłopotany, bo i zrobiło się trochę niezręcznie. Nie spodziewał się, że występowanie w okolicy stworów, które on sam do tej pory brał jedynie za istoty mityczne, aż tak bardzo dało się miejscowym we znaki.
- A rzeknijcie mi, senior… - kontynuował już trochę ostrożniej, bo niekoniecznie chciał zaczynać pobyt od rozsierdzania miejscowych - Lord wasz zbrojnych nie wysłał? Chorągwi nie wystawił? A świątynie wasze tutejsze? Czy nie powinny zwalczać takiego zła?
Był zdziwiony, iż gnieżdżący się po lasach plugawcy najwyraźniej byli aż tak pospolitą rzeczą, iż nawet nie starano się ich wyplenić, zmuszając miejscowych zamiast tego, by bez żadnego wsparcia mieszkali z nimi prawie po sąsiedzku.

Olaf parsknął śmiechem, lecz szybko się opanował.
-Rządzący są zajęci swoimi sprawami, szczególnie teraz gdy na północy niespokojnie. Ludzi poza tym brak, bo na wojnie poginęli. Inna sprawa, że ci na górze rzadko przejmują się tymi na dole, ot niesprawiedliwość. Kończąc wypowiedź machnął ręką jakby chciał dać do zrozumienia, że nie chce ciągnąć tematu.

Goście

Co jakiś czas drzwi od karczmy otwierały się, przyjmując pod swój dach nowe persony. Wzrok biesiadujących ludzi padał od czasu do czasu na nich, jednak ostatnio nikt godzien uwagi nie przekroczył progu. No bo kto by się przejmował jakimś mężczyzną, zmarzniętym i przemoczonym, którego jedynym pragnieniem był dzban grzanego wina i miejsce przy palenisku. Miejscowi, jak to miejscowi, swoi ludzie, którzy zaglądali tu każdego wieczora, o ile Sigmar pozwolił im go dożyć w swojej dobroci. Karczmarz w końcu podał zamówioną strawę i napitek naszym bohaterom, w tym czasie pod dach “Złotego Knura” zaczęli przybywać przybysze.

Pierwszy z gości, a właściwie pierwszą, na którą warto było zwrócić uwagę była pewna dama. Kobieta o szczupłej budowie ciała, niewielkiego wzrostu, który nie odejmował jej urody, a wręcz przeciwnie... Można by rzec - piękna i zjawiskowa. Jej bogato zdobione ubranie oraz kapelusz z fikuśnym i rudym lisem oraz czarnym piórkiem mówiło o niej jedno - szlachcianka pełną gębą. Karminowe usta idealnie kontrastowały z delikatną cerą, a ciemno zielone oczy sprawiały, że ten, kto w nie spojrzał, mógł się ot tak po prostu z miejsca zakochać.



Gospodarz praktycznie płaszczył się przed nią, oferując zapewne strawę i nocleg, ona jednak nawet na niego nie spojrzała. Machnęła delikatnie, wręcz niedbale ręką, a już obok niej pojawił się mężczyzna. Kawał chłopa, a patrząc na jego poznaczoną bliznami twarz, do głowy przychodziła jedna myśl - kawał skurwysyna. Ów skurwiel miał ponad metr dziewięćdziesiąt, był szeroki w barach niczym Khazadzki górnik, czy zabójca trolli. Pod zarzuconym na siebie długim, cienkim płaszczem można było dostrzec kontury zbroi, którą nosił. Na plecach przewieszony miał miecz z długą, delikatnie posrebrzaną rękojeścią, a przy bokach zwisały mu dwa krótkie miecze w pochwach. Łapy miał również poznaczone bliznami i widać było, że walka to jego żywioł. “Chodząca góra mięśni” spojrzała z góry na karczmarza i wysypała mu na dłoń kilka złotych, brzęczących monet. Karczmarz od razu zaczął wydawać polecenia swoim kelnerkom, co by tu pokój gościnny odpowiednio przygotowały, pospieszyły kucharza z przygotowaniem strawy i oczywiście, by najlepsze wino z piwnicy przyniesiono… Wielki skurwiel odprowadził szlachciankę na górę, a za nimi podążyło jeszcze dwóch młodzików. Nieśli oni walizy, jakieś księgi, pisma, ledwo co nadążając za swoją panią… Po chwili wszyscy zniknęli w jednym z pokoi gościnnych, zamykając za sobą drzwi.

Kolejni goście, którzy z racji swego pochodzenia rzucali się w oczy, to Norsmeni. Grupa sześciu wojów z północy, a każdy dobrze zbudowany i zarośnięty na mordzie niczym puszcza. Gdy tylko przekroczyli próg karczmy, od razu skierowali swe kroki do karczmarza. Sypnęli srebrem, domagając się ciepłej, porządnej strawy z jakiegoś mięsiwa i po dzbanie piwa na łba.



Pośród tej szóstki, jeden szczególnie się wyróżniał. Choć był niższy od pozostałych, lecz równie szeroki w barach, to miał w sobie coś, co przyciągało uwagę. Widać było, że reszta podąża właśnie za nim. Woj miał długie, blond włosy, zaplecione w warkocze, które sięgały mu nie wiele poza ramiona. Na siebie miał zarzucone grube futro, zapewne z niedźwiedzia, a przez plecy przewieszony był topór na długim stylisku. Poza tą bronią Norsmen nosił jeszcze w pochwach, przytroczone do boków, dwa krótkie miecze. Posiadał naszyjnik zrobiony z prostego rzemyka i nanizanych nań swobodnie zębów ludzkich, który był świadectwem jego zwycięstw. Do tego na nadgarstkach Norsmen nosił żelazne bransolety, na których wyryto postać dwóch niedźwiedzi.
Paru drwali widząc, jak banda z północy poszukuje wzrokiem miejsca do siedzenia, zaprosiła ich gestem dłoni do siebie. Tam rozpoczęły się dyskusje, śmiechy, które zwieńczono toastem wykrzykując gromkie:

-Haraldur!!! - powtórzone przez ludzi północy trzykrotnie, zapewne na cześć swojego wodza

Pośród gości można było dostrzec jeszcze młodzika, który to namiętnie rozmawiał z jedną z kelnerek, choć na gościa to on nie wyglądał. Zapewne jeden z miejscowych przyszedł na jednego i przy okazji chciał poflirtować z niewiastą... Ci bardziej spostrzegawczy, przypatrując się chłopcu, mogli zauważyć, że ten najwyraźniej jest zakochany w niej po uszy, o czym świadczyło to, jak na nią patrzy, gesty jego rąk czy delikatnie próby dotknięcia jej dłoni swoją.



W innej części sali można było dostrzec kolejną kobietę, która siedziała samotnie. Bujne, kruczoczarne, rozpuszczone włosy sięgały jej do podbródka, delikatnie zasłaniając jej twarz. Kobieta miała na sobie skórznie, a miecz oparła o kant stołu.



Popijała piwo spokojnie, zakąszając jakimś mięsiwem, w którego sosie maczała chleb. Zdawała się być pochłonięta swoimi myślami, więc nie zwracała uwagi ani na Norsmenów ani na innych gości, aż…

Do tego momentu wszystko było piękne i śliczne. Norsmeni wraz z drwalami stukali się kuflami, radośnie śpiewając i “przechwalając” się swoim męstwem, inni goście również żywo dyskutowali do czasu, gdy drzwi otworzyły się na oścież. Zimny, wręcz lodowaty wiatr powiał do środka i próg gospody przekroczyło pierw dwóch mężczyzn, za którymi wszedł trzeci. Pierwsza dwójka była najmniej ważna, bowiem wystarczyły dwa słowa do ich opisania. Fanatycy Sigmara.

Trzecia persona jednak sprawiła, że cała karczma zamilkła na chwilę i zwróciła uwagę na nowego, niespodziewanego gościa. Mężczyzna był dobrze po trzydziestce, a jego twarz mówiła, że widział i przeszedł nie jedno. Ostre, ponure rysy twarzy i niebieskie, chłodne oczy sprawiały, że gdy patrzyło się na nieznajomego, to przechodziły ciarki po całym ciele. Na głowie nosił kapelusz z szerokim rondem, na którym widniał znak przedstawiający czaszkę, przez którą przechodził młot. Na sobie miał długi, sięgający ziemi płaszcz, pod którym rysowała się wyraźnie metalowa i znoszona zbroja. a do tego przerzucony przez plecy miecz i dyndający u pasa bicz. Dodatkowo za pas miał wetknięty pistolet, którego rękojeść zrobiona była z czarnej kości. Co jakiś czas mężczyzna poklepywał rękojeść dłonią, jakby to go uspokajało. Gdy drzwi zamknęły się za nim, a mężczyzna wszedł do środka, rozpiął on płaszcz, ukazując wszystkim zebranym srebrny wisior, na którym zawieszony był srebrny emblemat, przedstawiający kometę z dwoma ogonami. Jednym słowem “Złotego Knura” odwiedził łowca czarownic wraz ze swoją dwuosobową świtą.



Gdy kierował swoje kroki ku właścicielowi tego przybytku, rozglądał się spokojnie i badawczo na lewo i prawo, lustrując wszystkich swoim wzrokiem. Widać było, że część ludzi najchętniej zaczęła by zbierać się do wyjścia, albo stała się niewidzialna. Wzrok, którym inkwizytor “zaszczycał” gości był pełen podejrzliwości i pogardy. Karczmarz zaczął lekko się trząść, widząc jaki zaszczyt go kopnął, lecz wiedział, że nie ma innego wyjścia, jak tylko zaoferować nocleg. Na szczęście, jak się po chwili okazało, łowca poprosił o pokój i strawę dla siebie i swoich towarzyszy, po czym udał się na spoczynek. Widocznie przebywanie w tym miejscu, z taką hołotą było poniżej jego godności.

Gdy tak się stało, karczma znów odżyła na nowo… choć było widać, że każdy dwa razy pomyślał, nim cokolwiek powiedział. W końcu o kłopoty nikt się nie zamierzał prosić...
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline