Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2007, 22:32   #1
Dysonance
 
Reputacja: 1 Dysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnieDysonance jest jak niezastąpione światło przewodnie
[Warhammer 2 ed.] Droga Do Zagłady.

Freja:

"Moja droga Frejo,

Gdybym tylko mógł odmienić bieg pewnych spraw. Jednak zaprzysiężony memu panu, memu Bogu, podążam straszliwie trudną ścieżką. Czasami trzeba przedłożyć jedną rzecz nad wszystkie inne. Nie, nie uskarżam się, dziecinko. A i ty pamiętaj, by się nigdy nie uskarżać. Jesteśmy wykonawcami woli Solkana.

Przykro mi, że odjechałem bez pożegnania, bez słowa wyjaśnienia. Musisz zrozumieć... ba! Na pewno zrozumiesz. Często zawstydzałaś mnie lotnością swego umysłu, bystrością konkluzji i rzeczowymi osądami. Jestem pewien, że Solkan ma z Ciebie ogromną pociechę.

Należą Ci się ostatnie słowa. Słowa podzięki i słowa wyjaśnienia. Chociaż tyle.
Dziękuję Ci, moje dziecko za to, że mogłem się z Tobą podzielić wiedzą. Nauczyłem Cię wszystkiego, co sam umiałem i jestem z Ciebie naprawdę dumny.
Wyruszam do dalekiego zamku Drachenfels. O tak, pamiętasz zapewne, jak opowiadałem ci o tym miejscu. Z tego co wiem jednak, wszelakie opowieści blakną przy okrutnej rzeczywistości. Podążam tam, wiedząc, jaka jest natura tego miejsca. Taka jednak moja powinność - nadano mi wskazówki, bym mógł odnaleźć klucz, ukryty przez plugawy Chaos w tym przeklętym miejscu. Jestem pewien, że nasz Pan tego chce. W ten sposób wybuduję choćby cząstkę jego chwały i chociaż trochę uświęcę moją marną, ludzką duszę.

Klucz ten, jak już zapewne się domyślasz, jest kluczem do więzienia czcigodnej siostry naszego Pana, Arianki. Są to rzeczy, o których strach mówić, a co dopiero pisać. Jestem pewien, że okoliczności, jakie go strzegą, będą gorsze od wszystkiego innego. Są istoty zbyt stare i złe, by mogły umrzeć. Tym bardziej nie chcę, byś nawet próbowała mnie szukać! Wierz mi -- to nie jest dobry pomysł, moja droga. Cokolwiek się stanie, myśl o mnie dobrze. Jeśli nie będę w stanie wykonać swego zadania - przynajmniej zginę, próbując. Śmierć nie jest końcem, śmierć jest tylko odkupieniem.

Żegnaj,
Marius."

List leży na stole w Twoim pokoju. Pokoju, którego uczyłaś się na pamięć od lat - każda deska w podłodze, każdy kamień w ścianie... gdy na początku miałaś różne, ludzkie nastawienie do modlitwy, liczyłaś je ze znudzeniem. Oczywiście, Marius oduczył Cię podobnych praktyk. Był surowy, ale sprawiedliwy, i nigdy, przenigdy nie pozwolił sobie na okrucieństwo, a z opowieści, jakie krążyły o innych Łowcach Czarownic -- potrafili być naprawdę potworni nawet dla swoich uczniów.
List leży na stole. Na stole w domu twego altdorfskiego wujostwa. Cóż za zacna rodzina. Co teraz, gdy zapytają? Oczywiście, doskonale wiedzą, że Marius van der Gaast wyruszał na wyprawy, lecz co teraz, co, gdy nie wróci?!
List leży na stole. A ty milczysz, niezdolna nawet wykrzyczeć, jak bardzo ci zależy, by wrócił tutaj, nie szedł tam. Jednak wiesz, że gdybyś to wypowiedziała, byłaby to herezja. Musisz zacisnąć zęby i zagryźć wargi.
Taka wola Pana. Lecz co zrobisz ty, ty, której potencjał dostrzegł pięć lat temu? Sama nie wiesz. Naprawdę, sama nie wiesz.

Jolan:

Bieda zaczyna zaglądać do Twojej kiesy, mój drogi. Który to już raz? Głód w żołądku potrafi ścisnąć i spalić tak, że kiszki zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Mówili, że mogą spłonąć żywym ogniem. Cholera! Taki już ten parszywy i niewdzięczny świat. Czasem czujesz się jak jakaś durna, karczemna dziewka, której żywot ogranicza się do odpowiedniej trasy wzdłuż szpaleru gości. Nie możesz niczego załatwić. A w dodatku upał Sigmarszeitu daje ci się we znaki. Cóż przy sobie? Biedne parę rzeczy. I ten cholerny list, który mógłby wszystko zmienić, gdybyś jednak zebrał się na odwagę i pojechał do Altdorfu. Minęło już piętnaście lat. Nie wiesz, czy ciągle jest aktualny. Ale Twoim obowiązkiem jest spróbować.

Jeszcze za czasów Twojego pobytu w stolicy Imperium, gdy problemy przybierały na sile, ten człowiek ocalił ci życie. O, do diabła, wiedziałeś, że był jakimś świętoszkiem, to jasne. Ale był dobrą osobą - szkoda go było, biedaka.

List zawiera w sobie zaledwie kilka informacji. Wiadomość o śmierci Adalberta Argerzeita na polu walki gdzieś hen, daleko. Imię i nazwisko jego córki. Lalunia, hmm -- Freja Sophia Argerzeit. Z tego, co się dowiedziałeś już od wstępu, teraz mieszka gdzieś w Altdorfie.

List liczy sobie piętnaście lat. Co cię tknęło, by go zabrać ze sobą?

"Także kiedyś poproszę cię o przysługę. Na razie odejdź i ciesz się życiem." powiedział wtedy Twój wybawca.

Tak. W tym momencie możesz pojechać do jego córuni i zaoferować swoje usługi. Szanse na to, że nie jest zmanierowaną damulką, są minimalne. Ale zawsze można liczyć na to, że przyda jej się magiczny trefniś, a żołądek nie sługa, rozumu nie słucha. Poza tym. Kurde, winny coś mu jesteś. Ale decyzja należy do Ciebie.

Konrad:

Czasem się tak zdarza w tym cholernym kraju, że trzeba do kogoś przystać. Deszcz zacinał jak diabli, a oni byli mili. No, powiedzmy, że mili - dosyć, względnie, nawet mili. (To diabelne słowo się do Ciebie przykleiło! Ah, so!)
Napadliście na konwój kupiecki, maleńki, bo maleńki, ale przynajmniej zmieniłeś koszulę - ta śmierdziała jak wszyscy przeklęci diabli (Ale miała prawo. Nosiłeś ją długo)! No i w ogóle. Mili byli. Dobra, zgrana hassa bandytów, taka, w jakiej kiedyś uczestniczyłeś -- wiedziałeś, że nie zagrzejesz zbyt długo miejsca u nich, ale po dwóch tygodniach rozmawiania z samym sobą, przyjemnie było do kogoś tą zarośniętą gębę otworzyć, nie?
No i wtedy spotkaliście tego kurdupla, halflinga, niziołka, czy Sigmar wie co. Urocze toto maleństwo, napadło z wami na cukiernika. O żesz do cholery! Przekleństwo dużo silniejsze niż to, które pomyślałeś, zamarło ci na ustach.
Widziałeś, jak maluch się porusza -- jak burza, jak wiatr na polu, jak cholerny Franz Durenhof, kiedy stary Hans kopnął go w tyłek! O, z takim... z takim by się działało, nie? Może jakiś interes założyło, osiadło gdzieś? Albo zostało, powiedzmy, mordercami na zlecenie? Nazywa się Hugo. Tak się przedstawił, no proszę -- Konrad i Hugo, zabójcy na zlecenie -- to jest to, czego by się chciało.
Kiedy twoja hassa rozstała się z niziołkiem, odłączyłeś się. Przy pożegnaniu z nimi, odłączał się jeszcze jeden człowiek. Ubrany na szaro, spokojny, stateczny mężczyzna - Faustus, czy jakoś tak. Mówił, że gdybyś nie miał żadnych zajęć... możesz przyjechać do Altdorfu, do niego. Był pewien, że go znajdziesz. Albo, że on znajdzie Ciebie. Ha, wyglądał na szpiega, albo na coś takiego. I jakiś taki smutny był.
A ty szedłeś po tych przeklętych, zakurzonych traktach. Mało zaludnione tereny, w sam raz na rozbój. Raz czy dwa nawinęła nawet się potencjalna ofiara, ale czas działał na Twoją niekorzyść. Gdybyś zgubił malucha tutaj, na podgrodziu Altdorfu, byłoby niedobrze. Dobudzisz go i możecie pogadać - i iść do tego Faustusa. Może go jeszcze niziołek kojarzy.
Tak, zacząłeś go po prostu śledzić -- wypatrzyłeś Hugo w końcu, gdy układał się do snu -- na dobrą sprawę nie chciałeś go przestraszyć, więc poczekałeś, aż zacznie drzemać. Później usiadłeś i czuwałeś.
Ale do cholery, ile można spać? Słońce grzało jakby je ktoś węglem przyprawił. Paskudne gorąco dawało ci się we znaki. Toteż wyjąłeś sztylet i ukłułeś go w nogę!
Chyba się zdenerwuje.

Hugo:

Naleśnik, torcik, bułka z budyniem.. chrrr... cóż to był za łup! Okraść cukiernika, to ci fraszka! ... dynia nadziewana, ciastka z wiśniami... chrrr... Musisz przyznać, że się obłowiłeś. Troszkę złota, troszkę srebra i mnóstwo słodyczy. Najemna banda zbirów, do której przystałeś wtedy, bez większych podzieliła się z Tobą jedzeniem z łupu. W końcu to byli ludzie -- ludzie nie mają odpowiednich żołądków! Ludzie nie umieją jeść!
Jeden z nich przyglądał ci się dziwnie. Trochę tak, jak babunia Hildebrandt patrzyła na przypalające się ciasto, no, mniej więcej. A drugi, szary, uśmiechnął się wtedy do Ciebie i poczęstował cię swoją kajzerką z rodzynkami! Miluchny. Tylko... smutny jakiś.
Drzemiesz sobie radośnie pod słoneczkiem. Cudowny wiaterek owiewa Twoje kędzierzawe włosięta, trawa łaskocze cię w stopy. Odbija ci się raz po raz i naprawdę, naprawdę, naprawdę -- czujesz się szczęśliwy.
Chrrr. Coś ukłuło cię w nogę -- racuszki z cukrem mielonym? He. Co za bezczelna bestia!? Jak śmiała? Zaraz jej...
Otwierasz oczy, nieco sfrustrowany, by popatrzeć na człowieka, który właśnie ukłuł cię w nogę. Cóż za niefart. Sztylet nie wygląda zachęcająco, rzekłbyś nawet, że jest paskudnie ostry. Jak dowcip dziadka Hofmeira, co? Nie, nie. Ten człeczyna nie wygląda na dziadka. Szczerze powiedziawszy, nie wygląda też ani na wujka, ani na ciocię.
I co zaskakujące, na stróża prawa też nie wygląda. Więc po co kłuł?!

Wolfgang:

Dobry Sigmar sprawił, że Altdorf witał kolejny dzień z radością. Wierni przetaczali się przez świątynie, napełniając ją wiarą i nadzieją, która dudniła także w Twojej krwi. Cóż za cudowny, wspaniały zbieg okoliczności, że Twój bóg daje ludziom taki spokój.
W ostatnich dniach w mieście na szczęście nie działo się nic, bo mogłoby wzbudzić Twój niepokój. Co prawda, oprócz wyjazdu Łowcy Czarownic, Mariusa van der Gaasta. Odwiedził cię on kilka dni temu. Wyznawca Solkana był zaniepokojony i podniecony -- prosił, byś się za niego modlił. Obiecałeś mu to, rzecz jasna -- był Twoim przyjacielem. Nie chciał ci jednak zdradzić, gdzie wyjeżdża i po co. Masz szczerą nadzieję na to, że nic złego mu się nie stanie - Łowcy ciągle igrają z ogniem, a ten był wyjątkowo niespokojny.
Jego protegowana, Freja Sophia Argerzeit będzie pewnie wiedziała więcej -- biedna, młoda dziewczyna. Tyle wycierpiała przecież! Ale jej brat jest zacnym człowiekiem, to dobra rodzina. Troszeczkę dręczy cię ciekawość, co też mogło wygnać takiego statecznego mężczyznę jak Marius na daleki szlak. Oby się w nic nie wplątał.
Piękny dzień. Słońce świeci, do świątyni wchodzi grupa pielgrzymów. I w tym momencie Twoją uwagę przykuwa ubrany na szaro człowiek. Jest wyjątkowo zmartwiony, ba, strapiony jakby. Cóż może dręczyć dusze tego biedaka? Nie wchodzi do środka - zatrzymuje się z pokorą przed progiem, pochyla głowę.

Faustus:

[user=4111]O tak. Tak, tak, tak! Cóż za doskonały, zawiły i nierozpoznawalny plan. Będą zachwyceni, ON będzie zachwycony.
Posłuchaj Faustusie, jesteś genialny.
Parę tygodni temu spotkałeś się ze swoimi przyjaciółmi. W podziemiach Nuln zawarliście kolejne pakty z Tzeentchem, kolejne rytuały, kolejne gusła, które działały na korzyść Pana Przemian. Już wtedy narodziły się kolejne plany, kolejne koncepcje. Padło kilka nazwisk, nazwisk, które musiały zostać zniszczone, starte z powierzchni ziemi. Andreus von Franschatz, Julia Dolberg, Jurgen Kirchoffen. I Twoja ofiara - Marius van der Gaast. Mieliście, wedle woli, rozprawić się z nimi tak, by nigdy więcej nie zagrażali egzystencji Dzieci Pana.
Tzeentch uśmiechnął się do Ciebie swoim wieloznacznym doskonałym, uśmiechem. Już ty wszystkiego dopilnowałeś, wręcz doskonale.
Marius van der Gaast miał powyżej czterdziestu lat, był wziętym Łowcą Czarownic u tego przeklętego, tfu! Solkana. Był fanatykiem i doskonałym wojownikiem, o tak, Tzeentch go doceniał. I właśnie dzięki temu trzeba go było zniszczyć. Inaczej by się do Ciebie nie zwrócił. Ach, byleby nie oszaleć tylko. Cóż za cudowność...
Miał uczennicę, wychowankę... diabli wiedzą, może nawet kochankę? Nazywa się Freja Sophia Argerzeit. Ją też się dopadnie, w swoim czasie, by mogła poznać cudowną śmierć z rąk prawdziwej sztuki.
Wielu wpływowych przyjaciół. Tak, tak... A ty, ty wiedziałeś, co zrobić.
Nocami przygotowywałeś się do tego rytuału. Poświęciłeś część własnej krwi i życie kilku niemowląt, by tego dokonać, ale tak się stało. W końcu! Zaburzyłeś spokój snu van der Gaasta. Przemówiłeś do niego głosem, który wziął za głos swojego Boga, haha! Dopilnowałeś, by odnalazł błędne informacje. Ten głupiec chce znaleźć klucz do więzienia Arianki. Idiota! Wysłałeś go więc do Drachenfels, z radością zastanawiając się nad tym, jak wielkie cierpienie go tam czeka.
Ale możnaby je pogłębić, co? A gdyby tak doprowadzić do tego, by ta jego lalunia - Freja - pojechała wkrótce za nim? I ten cholerny kapłanik Sigmara, jak mu tam było? Wolfgang. Doskonale, doskonale! Pojadą tam za nim, a może wtedy zdąży ich jeszcze zobaczyć zdychającymi oczyma. Może Konstant Drachenfels rozprawi się z nimi odpowiednio? Chciałbyś go zobaczyć. Musi być naprawdę niezły.
Będziesz więc udawał skruszonego wyznawcę Sigmara, któremu zwierzoczłeki zabiły żonę i synka. To takie smutne, prawda? Hahahaha... ! Najpierw dopaść kapłanika. Później lalunię.[/user]

Wyruszyłeś do Altdorfu. Droga była dosyć długa i dosyć ciężka, wiedziałeś, że po pewnym czasie mogą dopaść cię jacyś zbójcy, wyczerpanego i głodnego. Na to pozwolić sobie nie mogłeś -- każdy, nawet ty, lubi swoje życie. Najlepszym więc pomysłem było zwrócić się do jakichś, by przyjęli cię do bandy. Można przez pewien czas poudawać mordercę i gwałciciela. Dla dobra ogółu.
Nie musiałeś długo czekać - wypadli na Ciebie, ale gdy zobaczyli, że nic nie masz, zaoferowałeś im pomoc przez pewien czas. To im się podobało, zresztą... musiał przekonać ich sam ton Twojego głosu. Wszakże nie masz już nic do stracenia. Skrzywiłeś się z bólu. Zabrali cię ze sobą.
Poznałeś tam dwie osoby, które zapadły ci w pamięć, przyłączając się niedługo po Tobie - rozbójnika Konrada i złodzieja Hugo. Byli nieco inni od reszty grupy, więc stwierdziłeś, że pewnie wkrótce się odłączą. A ty potrzebowałeś towarzyszy w swej wędrówce. Miło jest czasem odezwać się do kogoś, prawda? Postanowiłeś zagadać do któregoś.
Ponieważ Hugo zniknął wkrótce potem, zaoferowałeś Konradowi towarzystwo, by odnalazł cię w Altdorfie, gdy razem opuściliście hassę. On poszedł w swoją stronę, ty w swoją.
Altdorf jest wielki. Altdorf jest pyszny. Altdorf jest pełen grzechu, który niszczy ludzi. Doskonale o tym wiesz, prawda? Pochyliłeś głowę jeszcze bardziej. Twoja droga zmierza do świątyni Sigmara, boskiego, uświęconego miejsca. Tam czeka na Ciebie reszta Twojego życia. Być może, tak się wszystko skończy, ale ciągle masz nadzieję. Twój Bóg daje ci nadzieję.
Ludzie potrącają cię, ignorują, szturchają. Kilku wyrostków po paru inwektywach w Twoim kierunku pokazało ci w końcu drogę do budynku. Idziesz tam, pełen wewnętrznych obaw.
Naciągnąłeś kaptur na głowę, by uniknąć spojrzeń przechodniów, budzą wyrzuty sumienia, żywi, szczęśliwi...
Stajesz na progu świątyni, mijają cię pogrążeni w modlitwie pielgrzymi. Ale ty nie śmiesz przekroczyć tej granicy.
Unosisz wzrok -- I Twoje spojrzenie spotyka się z dobrotliwym, łagodnym spojrzeniem kapłana.

[user=4111]To chyba on![/user]
 
__________________
"Neuro from the nerves, the silver paths. Romancer. Necromancer. I call up the dead. But no, my friend... I am the dead, and their land."
Dysonance jest offline