Bill faktycznie nie spał jeszcze. Szarą szmatką przecierał gliniane i blaszane kubki. Mimo, że gwar rozmów ustał, karczma "Pod Koziołkiem" nie była wyludniona. Przy jednym ze stolików w głębi sali siedział wytwornie ubrany mężczyzna, obserwujący sień z cynicznym, drapieżnym uśmiechem, malującym się na twarzy. Na palcu nosił srebrny sygnet pieczętny, co pozwalało klasyfikować go jako szlachetnie urodzonego.
Stolik blisko drzwi zajęło dwóch młodych mężczyzn. Ubrani byli w znoszone stroje podróżne, przez oparcie krzeseł przewiesili bure płaszcze, a ponadto jeden z nich - jasnowłosy, o marsowym wyrazie twarzy - oparł o swoje krzesło stalowy półtorak. Jego kamrat - rudzielec wyglądający jakby zaraz miał wybuchnąć szaleńczym śmiechem - karmił siedzącego mu na ramieniu dużego sokoła.
Ostatnią z obecnych w sieni osób była kobieta, wyraźnie odcinająca się od tła dzięki białemu odzieniu - płóciennej koszuli i mocnych spodniach. Długie, błyszczące czarne fale włosów puściła luźno na plecy.
Gdy tylko karczmarz zauważył schodzącą z piętra Mirandę ruszył w jej stronę.
- Nic ci nie jest?- Zapytał.- Nie spodziewałem się znaleźć jeszcze kogoś z Caven, większość uchodźców pojawiła się zaraz po zniszczeniu wioski...-
__________________ " - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika". |