Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2014, 10:53   #204
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kres


Basior nie lubił być przyrównywany do psa. Nagle położył uszy po sobie, sierść na karku zjeżyła mu się jak szczota. Wtedy jednak tamci na szczycie dostrzegli kroczącą ku nim dziewkę. Zawołali wesoło i kpiąco, kilku gwizdnęło przeciągle. Kres poczuł na swej dłoni szybki dotyk zimnego, mokrego nosa i ciepły powiew wilczego oddechu. Szary musnął nozdrzami jego rękę i po chwili uskoczył w zarośla... a zwiadowca nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to nie był zwierzęcy, psi gest dopominania się o uwagę i pieszczotę ręki człowieka. Poczuł się jak na zwiadzie, gdy uzgodniono już, co czynić... tak, jakby jeden z braci uścisnął mu ramię na pożegnanie - bo nie wiadomo, kogo dziś śmierć porwie, a kogo ostawi – i ruszył wypełniać rozkaz. Coś dziwnego było w tym zwierzu i w tym, jak szybko pojmował ludzką mowę.

Dziewka zaś błysnęła niespotykanym talentem... Kres kilka razy oglądał w Winterfell wędrownych komediantów i Skagijka niewątpliwie nadałaby się na robienie z siebie widowiska dla gawiedzi. Gdy tylko wojownicy na szczycie ją zoczyli i powitali, sprośnymi chyba, wrzaskami zatrzymała się gwałtownie. Jedną ręką koło serca się złapała, a drugą za czoło. Trwała tak przez chwilę, wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia, po czym odwróciła się na pięcie, podkasała wysoko spódnice pod skórami i bieżać poczęła w stronę Kresa.

Skagosi zaś zrobili dokładnie to, czego się Kres po nich spodziewał. Puścili się za nią z góry dzikim biegiem, ścigani wrzaskami swego dowódcy o kostropatej twarzy. Na szczycie prócz Einara został tylko jeden, przytrzymujący żuraw studzienny wojownik. Reszta pognała na złamanie karku za odsłoniętymi wysoko, błyskającymi mleczną bielą udami dziewki.

Pierwszy, ten, który prawie ją dognał, pewnie nawet się nie zorientował, że mu się umarło. Zaczajony za pniem świerku Kres zdjął mu głowę z barków jednym cięciem miecza. Bezgłowe ciało przebiegło jeszcze cztery kroki, nim zwaliło się bezwładnie w dogorywające od nocnych przymrozków kępy niecierpka. Gdy Kres starł się z kolejnym, z zarośli wystrzelił wilk i zawisł następnemu na gardle. Kątem oka, odpierająć wściekłe ataki, Kres zobaczył, że dziewka tłucze solidnym kijem wijącego się na ziemi Skagosa. Potem zaś zobaczył łucznika, z cięciwą przy policzku, wycelowany w Kresa grot pobłyskiwał srebrzyście.

I nagle łucznik rozłożył ramiona jak ptak i pofrunął w górę. Wrzeszczał rozdzierająco. Dziewka porzuciła swą ofiarę, kij wypadł z jej rąk, przytknęła dłonie do ust i też krzyczała, ale bezgłośnie, zatykając się, jakby się dusiła.

Coś, coś, nie człowiek. Istota o długich rękach i nogach, opatrzonych zbyt dużą ilością stawów, porośnięta futrem jak zwierzę, ale o błyszczących zielono, rozumnych oczach, mknęła w górę po pniu, tykając kory tylko gnącymi się w dziwnych miejscach nogami. Rękoma trzymała wrzeszczącego i kopiącego bezradnie powietrze łucznika za głowę.

Przeciwnik Kresa przestał atakować, zatrzymali się biegnący Skagosi. Ci nie mogli uwidzieć tego stworzenia, ale musieli słyszeć rozdzierający krzyk towarzysza, z którym stwór zniknął w złoto-brązowym listowiu, wysoko, w koronach drzew. Nagle zaległa cisza, kompletna, głęboka cisza.

Kres słyszał szum własnej krwi. Potem dobiegły go dwa dźwięki. Pierwszy wydało padające w gęste paprocie ciało jego skagoskiej wspólniczki. Zemdlała z nadmiaru wrażeń. I w sumie dobrze, bo zaraz po tym z góry rozległ się kolejny dźwięk. Trudny do pomylenia z jakimkolwiek innym odgłos łamanego karku, i uszu Kresa dobiegł śpiewny, melodyjny terkot.
 
Asenat jest offline