Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2014, 21:12   #2
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MALCOLM GOODSPEED

Malcolm czuł ducha przygody, jaki zawsze towarzyszyła mu, gdy zaczynał nową podróż lub podejmował się nowej aktywności. Wchodząc na pokład „Destiny” musiał, niestety, przeciskać się wraz z tłumem innych pasażerów. Rozwrzeszczanych lub spiętych, rozentuzjazmowanych lub wręcz przeciwnie – wygaszonych i spokojnych.

Załoga wycieczkowca uwijała się w pocie czoła, cały czas starając się zachować fason i profesjonalizm. Stewardzi wiedzieli, że od tego zależy wysokość napiwku, jaki otrzymają za wniesienie rzeczy do kajut, oraz późniejsze relacje z pasażerem.

W końcu, po ostatnim spojrzeniu na bilet, Malcolm otrzymał „swojego” stewarda – ciemnoskórego, szczupłego i młodego mężczyznę - który wziął usłużnie bagaż Goodspeda i dość szybkim krokiem przeprowadził przez labirynt długich korytarzy, na których panował istny chaos czyniony przez innych pasażerów.

- Pańska kajuta, sir – powiedział steward zatrzymując się przed drzwiami z numerem 2282 na poziomie Głównego Pokładu.

Otworzył drzwi kartą magnetyczną noszoną w kieszeni. Pomógł wnieść bagaże.

- Pańska karta magnetyczna leży na stole – wskazał kopertę ułożoną na niewielkim stoliku. – W kopercie znajdzie pan również podstawowe informacje o naszym „Destiny”, sir, jak również najważniejsze instrukcje. Gdyby pan miał pytania, wystarczy zapytać kogoś z załogi, sir.

Ciemnoskóry steward uśmiechnął się, czekając na napiwek wyraźnie spiesząc się jednocześnie po kolejnego pasażera.


JULIA JABLONSKY

Julia wchodziła na pokład, czując za swoimi plecami oddech Diego i jego wodę kolońską. W miarę cierpliwie znosiła zamieszanie i kolejkę, jaka tworzyła się przy wejściu na statek – w końcu zaokrętowanie się ponad dwóch tysięcy ludzi nie było sprawą prostą. Szczególnie, że wielu podróżnych przyjechało prawie na ostatnią chwilę.

Steward – młody Latynos, którego śniada twarz i czarne włosy – kontrastowały ze śnieżną bielą munduru – chciał wziąć ich bagaże, ale Diego nie pozwolił mu zabrać swojej wysłużonej, sportowej torby. Zdziwiony chłopak spojrzał na Julię, jakby w niej szukał wsparcia, ale nie znalazł i po prostu zajął się swoją robotą prowadząc pasażerów, większą grupą, do ich kajut.

Kajuta 6266 znajdowała się na Górnym Pokładzie.

Steward otworzył ją swoją kartą magnetyczną.

- Państwa karty magnetyczne znajdują się na stole – wskazał kopertę ułożoną na niewielkim stoliku. – W kopercie znajdą państwo również podstawowe informacje o naszym „Destiny” oraz instrukcje, z którymi trzeba się zapoznać. Życzę państwu udanej podróży i dobrego odpoczynku.


RICHARD CASTLE

Zamieszanie związane z zaokrętowaniem odrobinę irytowało Richarda. Nie lubił czekać w kolejce, nie znosił, kiedy zrównywano go z innymi. Jednak w tym przypadku nie mógł narzekać. Nie przy tym wejściu, gdzie udało mu się nawet rozpoznać kilka znanych twarzy świata biznesu, finansjery lub mediów. Może nie twarzy z pierwszych kolumn gazet czy topowych wiadomości, niemniej jednak takich, z którymi należało się liczyć.

Więc Richard czekał, aż przejmie go elegancka i atrakcyjna stewardesa i poprowadzi do właściwej kajuty wraz z grupką innych zamożnych pasażerów.

W wyłożonych miękką wykładziną korytarzach nie czuć było tego, że znajdują się na statku. Podobne korytarze Richard zwiedzał w wielu hotelach. Wycieczkowiec nie był statkiem pasażerskim. Był pływającym hotelem z wieloma gwiazdkami, o czym nie pozwalała zapomnieć obsługa w marynarskich uniformach.

Na bilecie widniał numer 7309 i wskazany pokój, czy też kajuta, znajdowała się na Pokładzie Cesarskim, kilka metrów nad poziomem morza. Na pewno była nieco większa, niż inne kabiny, ale i tak szału nie było.

- Pańska karta magnetyczna leży na stole – stewardesa wskazała kopertę ułożoną na niewielkim stoliku. – W kopercie znajdzie pan również podstawowe informacje o naszym „Destiny”, jak również najważniejsze instrukcje. Gdyby pan miał pytania, wystarczy zapytać kogoś z załogi.

Dziewczyna wyglądała na zmęczoną, a powitanie przypominało formułkę pracownicy call-center, jednak stewardesa nadrabiała urodą, zgrabną sylwetką i pięknymi, brązowymi oczami. Mogła nawet gadać głupoty, Richardowi nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu.


HEATHER MOORE


Heather ze znudzeniem obserwował, jak menadżer i reszta ekipy poci się z całym potrzebnym sprzętem. Większa część rzeczy została zwieziona do wynajętej ładowni. Wszyscy ludzie z ekipy zostali rozlokowani na Górnym Pokładzie. Jej przypadła kabina numer 6134 z małym balkonikiem wprost nad taflą wody kilkanaście metrów niżej.

W kajucie, poza zmrożonym winem musującym i deserem z owoców czekała na nią koperta, w której znajdowała się karta magnetyczna – klucz do jej kajuty, oraz instrukcje i informacje najważniejsze, aby poruszać się po statku. Jakby się nad tym zastanowić, ona tego nie potrzebowała. Od tego miała Antonia – chłopca na posyłki dla jej ekipy, który chyba się w niej podkochiwał, przynajmniej tak się jej wydawało. Miała jego numer w krótkim wybieraniu i gdy tyko czegoś ze chciała wystarczyło wcisnąć jedną cyferkę, a parę minut później Antonio przybiegał w podskokach, niczym dobrze wytresowany psiak patrząc na nią tymi swoimi wielkimi, zagubionymi ślipkami. Żałosny.

Heatcher ze znudzeniem oczekiwała początku rejsu i wieczoru, na którym miała odbyć się impreza jej ekipy. Dzisiejszy dzień był dniem adaptacyjnym. Dopiero jutro mieli rozpocząć zdjęcia.



MALCOLM JENNINGS


Malcolm uwielbiał ten moment, gdy dostojnie wkraczał na pokład samolotu, statku czy innego luksusowego środka transportu i od razu pokazywał, na kogo należy zwracać największą uwagę. Jego świta czyniła sporo zamieszana, ale to tylko podsycało samozadowolenie Jenningsa, bowiem przyciągało jeszcze więcej zainteresowanych spojrzeń.

Należał do tych gości, których witał kapitan – szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce, z opaloną twarzą, szarych inteligentnych oczach i przenikliwym spojrzeniu. Kapitan wzbudzał zaufanie i Jennings z przyjemnością uściskał mu dłoń wymieniając przy tym kilka banalnych formułek powitalnych z zaangażowaniem negocjujących pokój na świecie polityków. To Malcolm też lubił. Grę pozorów.

Skupiając na sobie uwagę, trzymając pod rękę Sandrę za którą wielu dużo, dużo młodszych od Malcolma mężczyzn oglądałoby się z przyjemnością, pozwolił się zaprowadzić do swoje kabiny – jednej z okazalszych i luksusowych na pokładzie. Jego kabina miała numer 7322 i leżała dość blisko wind. Co ułatwiała dotarcie. Z okien tarasu przylegającego do apartamentu Jennings miał widok na wodę i port w Miami.

- Sir – to był Watson. – Powinienem panu zrobić zastrzyk.


GREGORY WALSH JR.

Gregory nie spieszył się z wejściem na pokład. Pozwalał, by ludzie wpadali na niego, pogrążony w swoich myślach. Chłonął tą atmosferę ekscytacji, podniecenia, tą gorączkową przepychankę przy zejściu z trapu.

Tak zaczynało się większość podróży. Ekscytacją. Lecz Gregory miał nadzieję, że nie skończy się podobnie jak jego ostatnia podróż, która miała być podróżą życia – rozczarowaniem i zgorzknieniem.

Powoli jednak i jemu zaczął udzielać się nastrój. Może spowodował to fakt, że w końcu sprawdzono po raz ostatni jego bilet i mógł udać się do swojej kabiny, a może fakt, że jego i grupkę kilku innych turystów w luźnych, kolorowych koszulach, prowadziła piękna brunetka o zgrabnych nogach i ciemnych, tajemniczych oczach, odrobinę poprawiła mu humor.

Jago kabina miała numer 2255 i znajdowała się na Głównym Pokładzie.

- Pańska karta magnetyczna leży na stole – stewardesa wskazała kopertę ułożoną na niewielkim stoliku. – W kopercie znajdzie pan również podstawowe informacje o naszym „Destiny”, jak również najważniejsze instrukcje. Gdyby pan miał pytania, wystarczy zapytać kogoś z załogi.

Potem dziewczyna uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Proszę się nie martwić – powiedziała szczerze, zapewne łamiąc tym samym protokół pokładowy. – cokolwiek się stało, jakoś się poukłada.

- Co proszę? – wyrwało mu się niezbyt inteligentnie.

- Wydaje się pan być czymś zmartwiony – wyjaśniła stewardesa.

- Nie. Po prostu jestem zmęczony.

- Wodę znajdzie pan w lodówce, tam w tej małej szafce pod telewizorem. Miłej podróży.


ROBERT TRAMP

Wycieczka była pewną dla Roberta pewną próbą woli. Sprawdzianem jego społecznych relacji, adaptacji do zachowań jednostek zamkniętych w ograniczonej przestrzeni. Ale najtrudniejszą próbą, jaką musiał przejść Robert, był odpoczynek od pracy.

W jego firmie uznawali, że jest za bardzo spięty, że potrzebuje odpoczynku, nabrania dystansu do pracy. Może mieli rację?

Tłocząc się wraz z innymi pasażerami Tramp obserwował wszystko z właściwym sobie dystansem, jednocześnie uczestnicząc w tym, co działo się wokół jego osoby, jak i patrząc na to z pewnej perspektywy. Analizował, układał, porównywał, szukał podobieństw.

- Kabina 2241, interior, Główny Pokład, – kiedy nadeszła kolej Roberta usłużny steward wyrósł jak spod ziemi, chętny do zaprowadzenia pasażera na miejsce.
- Nie trzeba. Sam trafię – zgasił jego zapał Tramp.

Nim wyruszył do Miami zapoznał się z planami „Destiny” jeszcze w swoim domu. Rozkład pokładów, kajut, najważniejszych i mniej ważnych regionów tego oceanicznego giganta. Taką Robert miał naturę. I nawet wczasy i perspektywa karnawału w Rio de Janeiro nie mogły go zmienić.

- Muszę pana zaprowadzić – wyjaśnił steward z wystudiowanym, zmęczonym uśmiechem na piegowatej twarzy. – Klucze do kabin czekają w kopertach w środku.

Sensowna, aczkolwiek niespotykana procedura, zważywszy na fakt, że ten pływający hotel miał spore lobby i recepcję. Ale Robert zaakceptował takie podejście do klienta, które w gruncie rzeczy było nawet pewnego rodzaju ułatwieniem. Dał się więc zaprowadzić stewardowi na miejsce.


CARRY MAY

Carry niewiele zapamiętała z wejścia na statek. Nadopiekuńczy ojciec całą drogę przez trap prowadził ją pod rękę, chociaż wiedział, że strasznie tego nie lubi. Drażniło ją też szczebiotanie jego partnerki, która co chwilę rzucała coś w stylu:

- Jakiż on wielki. Widzieliście tamtego grubasa. Jest większy nawet niż Henderson spod 18207. Spójrz, jakie tamta babka ma cycki, na pewno sztuczne. Ale śliczny Chihuahua.

Jakby nigdy nie miała zamiaru się zamknąć.

- Masz pokój numer 6179, jakbyś potrzebowała, by ktoś cię doprowadził. My mamy tuż obok ciebie, 6177 więc wystarczy, byś nas zawołała.

Nie lubiła tego, kiedy aż tak się o nią troszczył. Drażnił ją wtedy. Irytował. Ale nie chciała robić scen zaraz po wejściu na pokład. Dała się więc poprowadzić do kabiny.

- Moja córka ma problemy ze wzrokiem – wyjaśnił ojciec prowadzącemu ich marynarzowi. – Czy ktoś mógłby zająć się jej wygodą i bezpieczeństwem.
Szelest papieru upewnił ją, że ojciec wręczył komuś jakiś banknot.

- Oczywiście, sir – zadowolenie w głosie stewarda upewniło Carry, że musiał być to spory napiwek. – Osobiście tego dopilnuję.

- Teodor Mueller – ojciec chyba przeczytał naszywkę stewarda.

- Tak. Dla przyjaciół, Teo.

- Dopilnuj wygód mojej córki, Teo, a zaprzyjaźnisz się jeszcze z kilkoma takimi prezydentami, jasne?

- Jasne, proszę pana, jasne jak słoneczko.

Po chwili Carry siedziała już w swojej kajucie ciesząc się chwilą samotności i spokoju.


NORA ROBINSON

Nora na pokład weszła bramą przeinaczoną dla VIP-ów, o co zabiegała przez całą drogę z domu do portu. Wśród elegancko, choć na luzie ubranych kobiet i mężczyzn czuła się zdecydowanie bardziej na miejscu, niż pośród tłumu mniej ważnych ludzi wlewającego się na pokład „Destiny” pozostałymi pięcioma trapami.

Z uprzejmym uśmiechem podała pierwszemu oficerowi dłoń do pocałunku, uśmiechając się promiennie, kiedy ten przywitał się z nią z godną gentelmana kurtuazją i z może odrobinę sceniczną teatralnością dała się poprowadzić oficerowi w stronę ich pokoju. Kabina 7194 na Pokładzie Cesarskim – piękna kajuta dla VIP-ów z własnym tarasem i widokami, jakich mogli pozazdrościć mniej zamożni pasażerowie.

Humor Nory popsuła jakaś rozwrzeszczana i niestosownie ubrana gromada mężczyzn i kobiet wchodzących również wejściem dla VIP-ów, przy których skakała spora grupa ludzi z obsługi łatwych do rozpoznania dzięki uniformom.
Przestronna i półotwarta winda zawiozła ich na poziom okrętu, na którym mieli swoją kabinę.

Steward zaniósł ich bagaże na miejsce, stawiając je tylko na chwilę, kiedy otwierał specjalną kartą magnetyczną zamek.

- Państwa karty magnetyczne znajdują się na stole, państwo Robinson – wskazał kopertę ułożoną na niewielkim stoliku. – W kopercie znajdą państwo również podstawowe informacje o naszym „Destiny” oraz instrukcje, z którymi trzeba się zapoznać. Życzę państwu udanej podróży i dobrego odpoczynku.

Zostali sami.

Mąż Nory rozejrzał się po pokoju z marsem na twarzy.

- Ujdzie, chociaż spodziewałem się czegoś bardziej komfortowego i zdecydowanie większego. A ty co sądzisz?

EDWARD TAKSONY

Edward czuł się nieswojo wchodząc na pokład „DESTINY”. Po pierwsze – wbiegł na niego prawie w ostatniej chwili, kiedy załoga zabierała się do zamykania trapu. Nie on jeden zresztą. Spóźnialskich pasażerów była jeszcze kilku.

Zdyszany podał bilet nadal uśmiechniętym stewardom, a ci sprawdzili go dokładnie.

- Kabina 2287, Główny Pokład – steward odczytał dane z czytnika przy pasie. – Proszę za mną. Zaprowadzę pana.

Przez chwilę Taksony mógł maszerować za przewodnikiem podziwiając ogrom i przepych okrętu. Czuł się tutaj bardzo, ale to bardzo nie na miejscu. Ale chyba nie tylko on. Wiele mijanych osób miało na twarzach wyraz oszołomienia i dezorientacji.

- Pańska kabina, sir – widać było, że steward powtarza tą formułkę po raz setny tego dnia, bo w głosie młodego Latynosa brakowało emocji.
Pańska karta magnetyczna leży na stole – steward wskazał kopertę ułożoną na niewielkim stoliku. – W kopercie znajdzie pan również podstawowe informacje o naszym „Destiny”, jak również najważniejsze instrukcje. Gdyby pan miał pytania, wystarczy zapytać kogoś z załogi.

Formalności stało się zadość i steward pozostawił bagaże w kajucie i opuścił ją oczywiście wcześniej nadstawiając dłoń na napiwek.

Edward został sam. Jak prawie całe swoje życie.


CLEMENTINE MAY

Kajutę Clementine dzieliła jeszcze z trzema innymi dziewczynami.
Mia Sunrise pracowała jako masażystka w jednym ze SPA na pokładzie. Drobniutka Trecy Jopen zajmowała się utrzymywaniem kabin gości w czystości, a małomówna Janices o ostrzyżonych na chłopaka włosach pracowała w kuchni.

Wszystkie cztery stanowiły tylko drobny element w liczącej tysiąc dwieście osób obsłudze „Destiny”. Zadaniem tej armii ludzi było tylko jedno - maksymalizacja satysfakcji ponad dwóch i pół tysiąca klientów z podróży i wypoczynku.

Podczas gdy pasażerowie korzystali z luksusów oferowanych przez okręt personel miał tylko jedno zadanie – pracować.

Korzystanie z części przeznaczonej dla pasażerów poza wykonywaniem obowiązków zawodowych było po prostu zakazane. Załoga jadła, odpoczywała, relaksowała się i żyła w wydzielonej do tego części statku. Najważniejszym zakazem było nie wchodzenie w pozasłużbowe relacje z klientami. Każdy pracownik podpisał stosowne dokumenty, a złamanie tych zakazów mogło skutkować wyrzuceniem z pracy. Pod tym względem armator był bardzo surowy.

Na tej samej przestrzeni, na której mieszkało dwóch pasażerów armator lokował od czterech do sześciu członków załogi. Oczywiście szeregowych, bo kapitan czy oficerowie mieli podobne przywileje i wygody, co turyści.
Każdy z nich miał swoje obowiązki. Jak tylko „Destiny” opuści Miami otworzone zostaną baseny i atrakcje. Clementine miała wtedy obowiązek ubrać się w swój uniform służbowy i stawić się u swojego menadżera na Pokładzie Spa.

Zaczynało się piekło, jakim dla każdego pracownika i załoganta „Destiny” był każdy rejs.


WSZYSCY

Punktualnie o godzinie 11:15 „Destiny” opuścił port w Miami.

Potężny okręt o długości ponad 270 m, wysokości od kila po szczyt masztu blisko 72 metrów, oraz szerokości ponad 3 5m, ważący ponad 100 tysięcy ton, potrafiący osiągnąć prędkość 20 węzłów, codzienne wykorzystujący 8 ton żywności, dysponujący 1321 kabinami pasażerskimi zdolnymi pomieścić ponad 2500 ludzi, potrzebujący ponad 1000 osób z załogi do obsługi potrzeb klientów oraz samego okrętu, wyruszył w drogę.
 
Armiel jest offline