Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2014, 23:45   #5
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
"Destiny - duma Atlantyku!" głosił napis na plakacie, który Godspeed mijał podczas wycieczki za stewardem. Jak na dumę Atlantyku przystało wszędzie pełno było... w zasadzie wszystkiego. Przepych wylewał się zewsząd, umiejętnie wtłaczany w gardła pasażerów słowem i gestem usłużnych stewardów i stewardess. Na głupim korytarzu prowadzącym do nieco mniej ekskluzywnych pokoi na głównym pokładzie leżał czerwony dywan z pluszu, a po ścianie ciągnęły się rzędy świateł w zdobnych abażurach. Nawet mosiężne tabliczki na drzwiach pokoi były tak eleganckie jak to tylko możliwe w przypadku metalowej tabliczki.

Malcolm ciągle nie potrafił się przyzwyczaić do otaczającego go blichtru i choć poza plecami jego przewodnika nikt nie mógł dostrzec jego podekscytowania, mężczyzna odruchowo sięgnął po papierosa by nie uśmiechać się jak ostatni idiota.

- Tutaj nie wolno palić, sir. - głos czarnoskórego przewodnika ociekał wręcz fałszywą usłużnością za setki dolarów.

Zapalniczka zatrzymała się w połowie drogi do ust. Mężczyzna przewrócił oczami, po czym przywołując na twarz zwyczajowy uśmiech schował fajkę do paczki.

Wesoły nastrój nie opuszczał Malcolma od wkroczenia na trap. Ostatecznie wcale nie miał płynąć ogromnym wycieczkowcem, ale skoro los zesłał mu bilet - nie pozostało nic innego jak wejść na pokład i zobaczyć co z tego będzie. Nawet jeśli rejs miałby okazać się fałszywym tropem, zawsze mógł przecież spędzić kilka miłych dni na koszt frajera, od którego zdobył bilet. Podróż była świetnym pretekstem do opuszczenia nudnych Stanów. Nawet tego nie planował, ale teraz wydało mu się całkiem jasne, że dokładnie od tego momentu powinien zacząć długo odkładany wyjazd. Na dobry początek karnawał w Rio, a potem złapie jakiś szybki lot do Europy. Co z tego, że zostawi za sobą mieszkanie, samochód, czy pracę, którą niedawno zaczął? I tak miał ochotę rzucić życie w Miami, jednak po co zamieniać je na kolejny, pozornie ekscytujący epizod w innej części USA, kiedy rozciągała się przed nim znacznie lepsza perspektywa?

W końcu dotarli do pokoju. Steward wysunął dłoń by przywitać się z szeleszczącym Andrew Jacksonem. Ucieszyło go to w wystarczającym stopniu by nie skrzywić się i opuścić pokój bez szemrania. Kiedy został już sam Godspeed poklepał się po kieszeniach i zapalił długo oczekiwanego papierosa. Rzucił torbę na łóżko, okręcił się dokoła pobieżnie ogarniając pokój wzrokiem. Złapał butelkę wody mineralnej, upił kilka łyków i zatrzymał się przed lustrem na ścianie. Spojrzał na siebie krytycznie. Twarz po trzydziestce, obecnie nieco zafrasowana, już po chwili wyrażała absolutne samozadowolenie. Biały, sportowy garnitur, niebieska koszula rozpięta pod szyją. Przystojniak odstawił wodę, przeczesał włosy grzebieniem, poprawił kołnierzyk, oraz mankiety i przywołał na twarz swój najlepszy uśmiech. Papieros tlił się w ustach wypuszczając smużkę siwego dymu.

Minęło ledwo kilkanaście minut, a on czuł się jakby zmarnował cały dzień. Niewiele myśląc Godspeed ruszył na rekonesans. Nie było co siedzieć na niższym pokładzie, kiedy interesujące sprawy działy się przynajmniej kilka kondygnacji wyżej. Uzbrojony w kartę magnetyczną do swojego pokoju i pochowane po kieszeniach marynarki drobne przedmioty był gotów na przygody. Jeśli, rzecz jasna, owe przygody będą obfitować w drinki z palemką, piękne kobiety i nadzianych gości w kasynie, tylko czekających by ich oskubać. Niekoniecznie w tej kolejności.
 
Dziadek Zielarz jest offline