Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2014, 02:56   #6
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Liapola

- Erilyda oznacza mały cień.

Liapola chciała sprawić, żeby pewien instrument muzyczny zmienił swojego właściciela bez wpływu pieniądza. Nie była pewna jakie zabezpieczenia może posiadać sklep w Silverymoon ani jak bardzo wyczuleni na złodziei są sklepikarze. Mogła mieć pewność co do jednego: w takim mieście, jakim jest Klejnot Północy kradzieże raczej nie były tolerowane i zapewne nie zdarzały się tak często. Może to dlatego jej zleceniodawczyni stwierdziła, że nie będzie to bardzo problematyczna misja?
Niziołka mogła także liczyć, że jej aparycja nie wzbudzająca niepotrzebnych podejrzeń dopomoże jej w tej małej kradzieży. Znalazła dość zatłoczony sklep muzyczny mający w swojej ofercie wszelkie rodzaje instrumentów. Posiadał nawet instrumenty z wyższej półki, zdobione bogato, jak i najprostsze, treningowe. Liapola zaczęła oglądać to, co miał w ofercie, czując się pewniej wśród innych kupujących. Szybko określiła, że te szczególnie wystawne są dobrze chronione magicznie, co oznaczało, że nawet mieszkaniec Silverymoon zna zagrożenia dla towarów.
Zauważyła może sześcioletnią dziewczynkę, która stoi przy części stoiska, na której znajdowały się wszelkiego rodzaju flety i fujarki. Dziecko wzięło bez zastanowienia jeden z instrumentów i odeszło z nim zafascynowane. Wtedy jednak do działania wkroczyła matka, bo przechwyciła małą i delikatnym tonem powiedziała, aby ta odłożyła fujarkę znim jej nie kupią. To dało Liapoli wystarczająco informacji. Stoisko z tymi instrumentami najwyraźniej chronione nie było, co niziołka miała zamiar od razu wykorzystać.

***

Foclucan przywitało ją muzyką, która nawet bardziej niż na samych ulicach rozbrzmiewała w uszach, a nawet w duszach, przybyłych. Liapola wraz ze swoim nowo “otrzymanym” flecikiem znalazła się na placu przed budynkiem, na którym zgromadziło się z powodu pięknej pogody wielu bardów i znawców sztuki, rozprawiając, wymieniając się wiedzą i prezentując swoje umiejętności.
Wzrok niziołki przykuł samotny, młody bard, który siedział pod drzewem, które zadomowiło się pośród budowli i wygrywał na własnym, posrebrzanym flecie dźwięki, które wypływały z jego ducha.



Erilien en Treves


Silverymoon… Miasto, w którym spędził on tyle czasu…
Erilien idąc uliczkami Waterdeep w stronę świątynki Corellona Larethiana chłonął atmosferę tego miejsca. Niepowtarzalną atmosferę. Piękne budynki, wszechobecna roślinność, zapachy i muzyka. Elf przechodząc obok jednego z domów poczuł słodkie zapachy czyjejś kuchni. Pożałował wtedy, że jedyne co może teraz przeżuwać to zwykły kawałek suszonej wołowiny, która nagle straciła cały smak w porównaniu z tym, co musiało się gotować w tamtym domu.
Może w świątyni będą coś mieli…
Erilien był już na prostej drodze do świątyni i mógł z daleka podziwiać jej niezaprzeczalne piękno. Była naprawdę niewielka, ale biały marmur zdawał się błyszczeć w słońcu, a od dużego, srebrnego sierpu księżyca, który zdobił fasadę budynku odbijało się światło dnia. Zasadzone wokół niej drzewa kwitły świętując swoje najlepsze czasy, a ukwiecony ogród zasadzony przed wejściem mienił się wielością kolorów. Kiedy elf podszedł bliżej jego oczom ukazały się płaskorzeźby po obu stronach wejścia do świątyni przedstawiające dwa drzewa, których korony łączyły się nad wejściem.
Przechodząc przez niewielki ogródek Erilien wdychał z przyjemnością kwiatowe zapachy na chwilę się w nich zatracając. Przeszedł przez próg świątynki wchodząc do miejsca poświęconego swojemu bogu. Świątynia również od środka była wyłożona białym marmurem, ale tutaj znajdowało się o wiele więcej zdobień. Prócz zwykłych motywów roślinnych, z których część była złocona, znajdowały swoje miejsce na ścianach sceny uwieczniające Corellona w momentach jego chwały, jak i portretujące go jako władce pośród bóstw Seldarine. Tak więc swoje miejsce znalazła tam walka z Gruumshem czy z Lolth, nemesis Seldarine.
- Wróciłeś - rozległ się łagodny, kobiecy głos z tyłu świątyni. Z bocznego wejścia, gdzie musiało się miescić pomieszczenie dla kapłana, w którym mieszkał, jeżeli nie miał swojego domu w samym Silverymoon. - Ufam, że wszystko poszło bez problemów?
Eyen Ateran, jak się owa słoneczna elfka nazywała, była jedynym kapłanem w świątyni Corellona w Silverymoon, ale z tego co Erilien zdązył zauważyć taki stan rzeczy niekoniecznie jej przeszkadzał. Opiekowała się tym miejscem najlepiej jak umiała, a biorąc pod uwagę idealny stan świątynki dochodziło się do wniosku, że naprawdę dobrze jej idzie.
- Musisz być zmęczony. Chcesz coś zjeść, napić się czegoś?
Zanim Erilien zdążył odpowiedzieć usłyszał, że ktoś jeszcze wchodzi do środka. Kiedy się odwrócił zobaczył zgiętego i trzymającego się za bok półelfa, który od razu po wejściu padł na kolana. Jednak jeżeli dwójka elfów miałaby złudzenia nie miało to nic wspólnego z pobożnym aktem. Półelf zdołał podnieść się na tyle, aby dojść do ściany, po czym osunął się po niej. Erilien zobaczył, że ubranie w miejscu, które uciska mężczyzna zabarwia się szkarłatem.
- Na bogów… Ukryjcie mnie, błagam, błagam. - wydusił z siebie.



Sevotar Jasne Skrzydło


Wszystko przeszło lepiej, niż mógł się spodziewać.
Oczywiście, mógł sobie poradzić z dwoma zbójami, którzy chcieli wyrwać od niego pieniądze. Wraz dawał sobie znakomicie sam radę i nie potrzebował żadnej pomocy. W końcu by ich pogonił, co to dla niego? Jednak czy na pewno myślał o wszelkich problemach? Przybycie dwóch nieznajomych mu na ratunek jednak nie było takie pozbawione sensu. Mógł w końcu stracić coś bardzo ważnego, czyli swój instrument. Oczywiście można by kupić nowy, ale tutaj chodziło o to, że to nie byłby TEN instrument. A słowo “ten” było tutaj naprawdę ważne. To przecież część jego sztuki.
Teraz wreszcie trafił do Silverymoon.
Przechadzał się uliczkami tego wspaniałego miasta chłonąc jego niesamowitą atmosferę. Muzyka… Wszędzie muzyka hulająca pośród pięknych budynków, wysokie drzewa, które rywalizowały z strzelistymi dachami wież o panowanie nad przestworzami. Zapachy kuchni wydobywające się nie tylko z karczm, ale także z prywatnych domów sprawiały, że od razu czuło się głodnym i chciało posmakować tych rarytasów. Sevotar jednak miał na razie inne miejsce do odwiedzenia, ale zanotował w myślach karczmy, których zapachy sprawiły, że musiał przełknąć ślinę.
Równie niesamowite było nagromadzenie różnorakich ras w tym jednym mieście. Widział ludzi, elfy i ich mieszanki. Widział gnomy i niziołki, nawet półorki. Widział rasy żyjące ze sobą w zgodzie i harmonii. Z tego, co zorientował się wszystkie rasy były mile widziane w Silverymoon. Warunek był prosty. Każdy musiał przestrzegać praw i nie działać na szkodę drugiego.
Sevotar skierował swoje kroki do osławionej gildii bardów Foclucan. Wystarczyło, aby przybliżyć się tylko do tego miejsca, a do jego uszu dotarła muzyka. Co najdziwniejsze nie była ona kakofonią dźwięków, ale zdawało się, że wszystkie dźwięki grają jedną nutę. Elf przeszedł przez bramy i znalazł się na placu przed gildią, gdzie zgromadzeni byli inni bardowie rozprawiający o muzyce i prezentujący swój kunszt przed kolegami.
Do Sevotara doszła żarliwa rozmowa. Wyglądało na to, że dwóch bardów stawia zakłady o to, którego występ porwie bardziej publikę. Elf usłyszał także, iż potrzebują jeszcze jednego uczestnika tego zakładu.



Quelnatham Tassilar


Spotkał samą Elué Dualen…
Ilidath był jego przepustką na to spotkanie, które zostało zorganizowane w Wysokim Pałacu. Spotkanie, które miało na celu zbadanie wizji i znaków, które zdawały się coraz konkretniej dawać o sobie znać, czego doświadczył Quelnatham na własnej skórze. Idąc do pałacu elf zastanawiał się co tam usłyszy. Czy wszystko szło ku złemu, czy może te wizje były jedynie ostrzeżeń co może się stać, jeżeli nie zadziała się szybko? Pytanie jednak stało- co powinno się zrobić?
Quelnatham siedział teraz w komnatach audencyjnych rozmieszczonych wraz z salami bankietowymi i pomieszczeniami Rady wokół Wielkiej Sali. Cały pałac, z tego co zobaczył Quelnatham po przejściu jego niewielkiego kawałka, był urządzony bogato, ale ponad zbędny przepych cenił sobie dobry smak. Błyszczące marmurowe podłogi i strzeliste sufity robiły swoje wrażenie, jednak na tak wielkie jak wszechobecna roślinność zwisająca z tych sufitów i wijąca się na podłogach. Ściany ozdobione były gobelinami oraz plaskorzeźbami z motywami przestawiającymi kwiaty, drzewa, winorośle i krzewy. Brakowało tutaj dumnych posągów, chociaż może i to lepiej? Całe to miejsce zdawało się przyjaźniejsze gościowi i nie porażało przepychem, a raczej właśnie dobrym smakiem i pewnym spokojem.
Teraz jednak nie to było ważne.
Quelnatham upił łyk wina z kielicha, które każdy z dyskutantów mógł otrzymać od służby, kiedy zajęli już swoje miejsca. W sali ustawiono, zwykle nie zajmującego tego miejsca, wygodne krzesła, które stały naprzeciw tronu, które zajmowała sama Alustriel Silverhand odziana w lekką, kremową szatę obszytą pasem czerwonego materiału. Po obu stronach tronu stał jeden strażnik pałacowy dbając o bezpieczeństwo Elué.
W pomieszczeniu prócz tych osób i Quelnathama znajdował się też Ilidath i trzech innych zaproszonych na to posiedzenie. Człowiek, Asdener Lather z Waterdeep stojący wysoko w rangach gildii magów specjalizujących się w wieszczeniu, półelfka, Shalyssa Lurialar stojąca na czele świątyni Selune w Silverymoon i rudy półelf, który przybył na spotkanie spóźniony, przyprowadzony przez innego mężczyznę, który jedyne co zrobił, to wprowadził go do środka, po czym skłonił się i zostawił go wśród innych. Młody półelf nie wyglądał na zachwyconego tym, że musiał się tu stawić.
- Wizje nie tracą na sile - odezwał się Ilidath. - Uderzają one w Silverymoon, jakby to ono było celem.
- Nawet dotarły one do Waterdeep… - zabrał głos Asdener.
- Odpowiedzi od bogów dotyczące tych wizji są niejasne… - stwierdziła Shalyssa i dodała. - Ale musimy zacząć działać. Tutaj może chodzić o przetrwanie Silverymoon.
Zanim Alustriel zdołała wtrącić swoje słowa rudy półelf uniósł spojrzenie i mruknął skrzywiony.
- Bzdura.


Ocero

Silverymoon, wreszcie Silverymoon. Wiedział już wcześniej, że to miasto będzie stanowiło jeden z punktów jego wędrówki i nie mylił się. Jak w końcu mógł ominąć Klejnot Północy? Zastanawiał się tylko przez cały czas podróży ku temu miastu czy nie zawiedzie ono jego oczekiwań i nie zaprzeczy wyobrażeniom.
Nic takiego się nie stało.
Architektura w połączeniu z rosnącą z nią w zgodzie roślinnością sama w sobie zachwycała. Nie było w niej tej twardej nuty wielkich miast, a cechowała ją swoista ogłada i lekkość, która zdawała się być wręcz naturalna w tym miejscu. Ulice nie były ciaszne i duszne, przepełnione zapachem potu i uryny. Tutaj pachniały one roślinnością i gotowanym jadłem… ale nie to zwróciło większość uwagi Ocero.
Wielość ras, mnogość i różnorodność. Idąc ulicami Silverymoon widział różne rasy żyjące obok siebie w zgodzie i harmonii, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Widział jak odnoszą się inni do półorków czy diablęci, którzy zdawali się pasować do tej całej układanki. Nie widział tu wrogości, chociaż nauczony doświadczeniem wiedział, że nie miał wglądu w cudzą duszę, w której wszak mogły się czaić uprzedzenia i niechęci. Niemniej z tego, co zdołał zobaczyć wydawało się, że opinia jakoby miasto słynęło z tolerancji nie był przesadzony. Mógłby spędzić tak więcej czasu po prostu przechadzając się ulicami i uliczkami tego niesamowitego miasta, chłonąc jego atmosferę i inność, która jednak nie była powodem do wstydu, a raczej cnotą, którą chciało się zachować i dawać nią przykład.
Miał jednak inny cel tej podróży.
Słyszał wiele dobrego o świątyniach znajdujących swoje miejsce w Klejnocie Północy, a jego zaś szczególnie interesowała świątynia jego własnej bogini. Początkowo zagubił się w plątaninie uliczek Silverymoon, ale szybko został pokierowany prawidłową drogą przez napotkanego mieszkańca czy dwóch. Jak się dowiedział miejsce to nazywane było Świątynią Srebrnych Gwiazd, czyli adekwatnie do jej patronki. Miał szukać budowli o kształcie tiary z pojedyńczą iglicą na północy, tego więc szukał i znalazł dość szybko.
Już z zewnątrz świątynia robiła wrażenie. Była piękną budowlą wykonaną z obłych, białych kamieni, a kryształowo-srebrne okna przywodziły na myśl gwiazdy. Z poziomu ulicy dach wydawał się mieć kształt półksiężyca. Przekraczając próg tej świątyni Ocero czuł podekscytowanie na myśl, że zaraz zobaczy to, co skrywało się za jej murami.
A skrywało się wiele.
Pierwsze, co rzucało się w oczy było światło, które nadawało charakteru temu przybytkowi. Przechodzące przez kryształowe okna zdawało się imitować blask księżyca Selune tak dobrze, że Ocero poważnie się zastanawiał jaka magia drzemie w kryształowych oknach. Ściany pokryte były freskami przestawiającymi rozgwieżdżone nocne niebo, a namalowany przez jakiegoś utalentowanego artystę księżyc wraz ze Łzami Selune wyglądał jak prawdziwy. Nie zabrakło także przedstawień samej bogini, której spokojne oblicze wręcz zdawało się emanować dobrocią i roztaczać opiekę nad każdym, kto wkroczył w progi tego świętego miejsca.
Ocero ruszył w kierunku ołtarza, ale przystanął widząc zmierzającą ku niemu ludzką, blondwłosą młodą kapłankę.
- Witaj w świątyni Selune. - skłoniła głowę. - Jestem Arelia Tevar. Czy mogę ci pomóc?
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 08-04-2014 o 23:11.
Zell jest offline