Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2014, 16:56   #2
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Po chwili wypełnionej niedowierzaniem, rozglądaniem się, czy próbami utrzymania zawartości żołądka w żołądku, niższy z mężczyzn powstał, przyglądając się swymi niecodziennymi oczyma przybyszom, po czym zapytał głośno, niemal wykrzykując
- Czy ktoś wie co tu się u licha stało?! Gdzie my jesteśmy?!
Wyższy natomiast zajął się zbieraniem z ziemi łuku, i wypadłych z kołczanu strzał. Wyglądał na zamyślonego, nie zaszczycił obcych nawet spojrzeniem

Mężczyzna na gałęzi wciąż się nie poruszał, mimo to już nie spał, obudził go harmider panujący pod nim. Chodź znajdował się w tym świecie zdawało by się zaledwie od kilku dni myślał że zna odpowiedzi na kilka pytań, nie odzywał się, obserwując ciekawy, nowo przybyłych z pod pół przymkniętych powiek “tak dużo strachu, tak dużo hałasu” pomyślał. Czuł głód.

Po krótkiej chwili bez odpowiedzi, mężczyzna podszedł do najbliższej postaci, jakiegoś, zdaje się, nieprzytomnego giganta
- Ej, żyjesz…? - zagadał, szturchając go ostrożnie. Zarówno w głosie, jak i w mimice człowieka widać było pewną trwogę, jednak zachował względnie zimną krew.

Wtem… postać wstała. Przetarła delikatnie skronie i rozejrzała się dookoła. A potem na jej twarz wpłynął uśmiech.
- Acha! Wygląda na to że się udało… - powiedział, rozglądając się wesoło dookoła.

Mężczyzna szybko odskoczył od wstającego giganta. Wyższy, zbierający wcześniej strzały, również spojrzał na giganta
- Co właściwie się udało? Gdzie jesteśmy? - zapytał bliższy.

- Podróż do drugiego świata! - rzucił w odpowiedzi gigant. Teraz, gdy stał, można było zobaczyć że ubrany jest w nieskazitelny srebrny garnitur. Na jego ramionach spoczywał płaszcz. Obaj mężczyźni mogli zobaczyć kanji znaczą sprawiedliwość na wyżej wymienionym.

- Drugi świat…? - powtórzył wyczekująco bliższy. Na widok cywilizowanego ubrania giganta nieco się uspokoił.

- Tak. Jestem wsparciem. - rzucił spokojnie przeszukując garnitur - Gdzie ja go dałem… aha! - wyjął z kieszeni… dziwnie wyglądającego ślimaczka z jakimś urządzeniem na skorupie. - Moshi, moshi? Słychać mnie? - zapytał go spokojnie. Ślimaczek nie odpowiadał. - Dziwne… - mruknął, przeciągając głoski.

- Wsparciem? Dla kogo…? To oznacza, że my też jesteśmy wsparciem? Wiesz może skąd się tu wzięliśmy? - pytał dalej mężczyzna. Na widok żywego urządzenia zdziwił się jeszcze bardziej, o ile było to jeszcze możliwe, lecz nie skomentował.

- Vegapunk jest taki irytujący ze swoimi zabawkami… - mruknął mężczyzna, i schował ślimaczka - Jeśli bylibyście wsparciem, to wiedzielibyście kim ja jestem. I wyruszylibyście razem ze mną. Więc raczej nie, przykro mi. - rozłożył z uśmiechem ręce.

- W takim razie… jak tu trafiliśmy? -
Milczący z mężczyzn spojrzał na kolejnego z ocalałych, który, jego zdaniem, się poruszył.

- Ja przez portal stworzony przez genialnego naukowca marynarki. Jak tylko go ustalizujemy, zaczniemy sprowadzać więcej posiłków… - powiedział mężczyzna w srebrnym garniturze - Ale las… spodziewałem się czegoś bardziej imponującego.

- Są tu znacznie ciekawsze rzeczy niż ten las- wtrącił się nieznajomy, który zeskoczył w końcu z gałęzi. Po podniesieniu sztyletu zbliżył się do polany gdzie obcy prowadzili rozmowę, ostatecznie jednak na nią nie wchodząc- co zaś do samego przybycia. Wychodzi na to że każdy z nas trafił tu w inny sposób- uśmiechnął się. Miał dziwny akcent- Soren Castell, witam was moi drodzy- dodał sympatycznym tonem.

- Rozumiem… w takim razie, chyba nie mam się co dopytywać. Ja jestem… - tutaj zatrzymał się na chwillę, uśmiechając się - Gubernator Nanaph, a to mój starszy brat… - odpowiedział wskazując na wyższego z mężczyzn, i jakby się zastanawiając przez sekundę lub dwie - Christos. Miło Was poznać. -

- Miło poznać - powiedział leżący jeszcze przed chwilą nieruchomo młody, wysoki mężczyzna o białych jak górskie szczyty w zimę włosach. Otrzepał kurz z lekko sfatygowanego płaszcza w odcieniu szarości i spojrzał na swoich “towarzyszy” walcząc z bólem głowy.
- Ktokolwiek wie gdzie jesteśmy czy jesteście równie zieleni jak wywar Nen’tho? - zapytał nowoprzebudzony jak gdyby nic.

- Wywar… co? Ja słyszałem, że jesteśmy w jakimś lesie, chyba w innym świecie. Biorąc pod uwagę to wszystko, co się wydarzyło, jestem nawet skłonny w to wierzyć. - rzekł młodszy z braci, po czym dodał - Kim właściwie jesteś? -

- Erven, Erven Shrasth. - odpowiedział młodzieniec o widocznie chorobliwym wyglądzie. Podkrążonych oczach i bladej cerze która zdawała się od dłuższego czasu nie widzieć słońca. - Adept Zewnętrznego Kręgu Białej Dłoni. - powiedział i raz jeszcze strzepał z rękawa listowie.

- Tytuły na nic się tu nie zdadzą - odezwał się poraz pierwszy starszy, pomarańczowłosy człowiek - Chyba musimy wydostać się z tego lasu… skoro to inny świat, z pewnością ma jakichś mieszkańców. Oni mogą coś wiedzieć o tym jak się stąd wydostać… o ile będziemy chcieli się wydostawać. -

- Tytuły? Cóż, nieistotne. Teraz wiem, że pochodzimy z dwóch różnych światów i zgadzam się z tobą.. powinniśmy się ruszać i znaleźć cywilizację. Być może, nawet teraz nie mądrze byłoby się rozdzielać, nie sądzisz? - zapytał, to stwierdził młodzieniec w szarym ubraniu imieniem Erven.

Nanaph wyjął z pochw na plecach swe dwa miecze, przyglądając się im. Niemal doszczętnie zniszczyła je korozja, cudem jeszcze nie popękały
- Z takim wyposażeniem… tak, chyba mądrzej będzie trzymać się razem. -

-Kawałek drogi stąd powinno znajdować się miasto-
odparł Soren- pozostaje jedynie sprawa z nimi- wskazał ręką na wciąż nieprzytomną postać i dziewczynę.

- Daleko to? Mamy się spodziewać dzikich węży rozmiarów koni? - dopytał Nanaph z uśmiechem.

-Okołu dwóch godzin marszu. Co do fauny..niestety nie wiem, jestem tu zaledwie kilka dni- odparł unosząc kąciki ust. Chodź miał wrażenie że znajdował się tu znacznie dłużej- więc nie spotkałem żadnych okazów.

Mężczyzna w srebrnym garniturze uniósł głowę, jakby się w coś wsłuchując. - Ginryu. Admirał marynarki. - rzucił, po czym dodał - Jakieś mniejsze stworzenie, gdzieś tam. - wskazał na jedną stronę lasu. - I coś większego, w tamtym kierunku. - wskazał w zupełnie przeciwną. - Ale nie wydają się przemieszczać w naszą stronę. - spojrzał na swoją dłoń, jak gdyby się nad czymś zastanawiając. - Dziwne.

- Macie ciekawe zdolności poznawcze… co jeszcze potraficie? - ostrożnie dopytał Gubernator.

- Masz coś ostrego? Potrzebuję upewnić się co do jednej rzeczy. - zapytał z uśmiechem Ginryo.

- Dla Ciebie będzie to chyba tylko nożyk, ale proszę… - odpowiedział Nanaph. Christos dobył swoich dwóch mieczy, które okazały się połamane.
- Użyj tego - zaproponował młodszy, a starszy podał je gigantowi.

- Dziękuję. - odpowiedział Ginryo. Ujął ostrze, a następnie… naciął sobie palec. Pojawiła się krew. Patrzył na nią przez parę sekund. - To będzie irytujące… - rzucił, oddając miecze Christosowi. Westchnął ciężko. - W którą stronę miało być to najbliższe miasto? - zapytał

-Tędy- odparł Castll’e wskazując kirunek ręką. Ruszył w kierunku wciąż nieprzytomnego mężczyzny i z łatwością wziął go na barana, po czym zwrócił się do dziewczyny- proponuje by pani udała się z nami- dodał przyjemnym tonem.

- No, no, proszę.. - powiedział do siebie młodzieniec o srebrno-mlecznych włosach po czym dodał - Zawsze w grupie raźniej, a i towarzystwo nie najgorsze jak widzę.

-Proszę w takim razie tędy, trzymajcie się blisko, w tak ciemnym lesie łatwo się zgubić- odparł mężczyzna niosąc nieprzytomnego towarzysza i raźnym krokiem ruszył przed siebie.

- Zawsze mogę wam posłużyć jako raźne światło przewodnie. - rzucił z uśmiechem Ginryo, ruszając za nim.

-Wedle waszego uznania- odparł przewodnik- lepsza widoczność zawsze się przyda.

Ginryo w odpowiedzi uniósł palec w górę, a jasne, srebrne światło zalało okolicę, nie rażąc ich jednak za bardzo, a tylko oświetlając okolicę.

Niestety w lesie nie było żadnej ścieżki która mogła by prowadzić przybyszów. Musieli się oni przedzierać przez krzaki i zastępujące im drogę gałęzie. Gdy tylko polana znikła za ich plecami zagłębili się w las. Wtedy też stała się rzecz dziwna. Każdy mógłby przysiądz że szli prosto.
Jakim więc cudem wyszli na tą samą polanę w miejscy w którym z niej zeszli?


-Dziwne- odezwał się Castell wciąż stojąc w lesie- mógłbym przysiąc że znam drogę. Coś jest nie tak.

- Może potrzebujemy zmiany perspektywy? - zapytał Ginryo… po czym błysnęło, a on znalazł się ponad linią drzew, wyszukując właściwą ścieżkę.

Z wysokości można było dostrzec ścieżkę jakieś paręset metrów na prawo od grupy. No i to co było jasne to widziana pod stopami marines jedna polana.

W ponownym błysku, Ginryo pojawił się ponownie na polanie.
- W tę stronę. - wskazał w kierunku w którym widział ścieżkę.

-Prowadź w takim razie-odparł Soren- Twoje umiejętności przydadzą się w razie kolejnych wypadków.

- Czemu nie… mam trochę czasu. - rzucił Ginryo, ruszając w kierunku w którym widział ścieżkę.

Na ścieżkę trafili bez problemu. Problemem okazało się podążanie nią. Jako że ścieżka kończyła się dość nagle 100 metrów od polany bez namysłu ruszono w kierunku w którym prowadziła. Po chwili trafiono na jej koniec. Koniec ścieżki, a którym 100 metrów dalej była polana. I ponownie wszyscy byli święcie przekonani że cały czas szli prosto. Aura tego miejsca zdawała się być nietypowa.

Ginryo zaczął się zastanawiać.
- Wiecie… istnieje bardzo proste rozwiązanie tego problemu. - rzucił do zgromadzonych.

- Zatem oświeć nas, o, Świetlisty bo póki co po ciemku błądzimy… - uciął Erven.

- Sarkasm szkodzi zdrowiu… - zamruczał, przeciągając głoski Ginryo.

- Niewielka cena... - odpowiedział niedbale młodzieniec.

- Tak czy inaczej, Ginryo… jaki masz pomysł? - zapytał Nanaph. Christos w milczeniu podążał za drużyną, najpewniej spokojniejszy od całej reszty.

- Skąd wiemy że to cały czas ta sama polana, a nie jakaś iluzja? - zapytał w odpowiedzi człowiek w srebrnym garniturze - Proponowałbym oznaczyć ją w jakiś sposób, aby się upewnić. Ot choćby… - uniósł stopę, a od niej oderwał się strumień światła. Uderzył on w krawędź polany, eksplodując potężnie, i rozrywając pobliski las na strzępy. Opuścił stopę. - Chyba odrobinkę przesadziłem… - zaśmiał się cicho pod nosem.

- Odrobinkę, niewątpliwie. - odrzekł nierozbawiony Nanaph - Czyli co, idziemy dalej w tym samym kierunku i mamy nadzieję, że następna napotkana polana będzie… niewysadzona? - i ruszył do przodu niespiesznym krokiem, a Christos za nim.

-Mimo wszystko nie sądzę aby to była iluzja, mimo to nie zaszkodzi spróbować- odparł Soren.

- Lepsze to niż nic… - zamruczał dalej rozbawiony Ginryo.

Czy na pewno chcecie poznać efekt ich wędrówki? Otóż ponownie trafili na koniec ścieżki. I zaskoczenie była zniszczona. Tak to z pewnością potwierdzało, że ta strefa iluzją być nie mogła. Więc czym? Pułapką, anomalią? Jak to się mawia z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Niestety problemy lubią się piętrzyć. Ich obecność w tym lesie przestała być niedostrzegalna. Duża aura zaczęła się poruszać, podobnie zresztą jak mniejsza.

-Więc jednak miałem rację, całe szczęście, nie jest ze mną aż tak źle- odparł Castell przeczesując wolną dłonią ciemnoniebieskie włosy- pytanie co teraz.

- Naprawdę? Pierwszą rzeczą którą spotykam na swej drodze jest pułapka? - Ginryo westchnął, opierając się o jedno z nie zniszczonych drzew. Zamknął oczy, jak gdyby drzemiąc. - Mogę równie dobrze chwilkę odpocząć. Nie byłem na wakacjach od lat.

- Panowie… - rozpoczął Nanaph - skoro kierunki nie mogą być dla nas punktem odniesienia, co z tymi stworzeniami o których mówiliście? One są chyba jedynym punktem, do którego możemy podążać… bo stanie tutaj i czekanie na cud, to chyba nie najfortunniejszy pomysł.

- Jeden nadchodzi. - rzucił Ginryo, nie otwierając oczu.

- Świetnie, nie trzeba będzie go szukać - odparł Gubernator - Proponuję zaczaić się na niego na drzewach, jednoosobową przynętą na dole. Jesteś w stanie powiedzieć nam o nim coś więcej, Gynryo? Ktoś chętny na posłużenie jako przynęta? -

- Duży. Raczej nie dość silny, z mojej perspektywy. - rzucił Ginryo - Mogę zostać. Nie chce mi się wstawać. - dodał.

- Dobrze, skoro tak mówisz. Nieprzytomnych weźmy na drzewa, ja z Christosem też się tam przyczaimy. Reszta… może robić co uważa za stosowne. Nie wiem co to za stwór, ale nie sądzę, by był zdolny powstrzymać nas wszystkich.

- Zatem niech tak będzie. Biorę kryjówkę na lewo w zaroślach. - powiedział mlecznowłosy i z nikłym, acz upiornym uśmiechem dobył miecza o pordzewiałej klindze.

Christos i Nanaph wspólnie postarali się wprowadzić nieprzytomnego na drzewa, z których nie mogliby spaść. Na górze starszy z braci zaczął mu się przyglądać, próbując ocenić jego stan.

-Panienka pozwoli- odezwał się Soren, będąc już wolny od ciężaru nieprzytomnego. Wziął dziewczynę na ręce i wskakując na drzewo- Tu będzie panienka bezpieczna- uśmiechnął się lekko.

Nanaph doskoczył do drzewa, na którym leżała dziewczyna, i również wykonał kilka prostych badań, pokroju sprawdzenia pulsu. Po krótkim sprawdzeniu, czy aby nieprzytomnych nie trzeba po prostu kopnąć, obaj bracia przygotowali się do walki - dobyli kolejno łuku (Christos) i dwóch mieczy. (Gubernator)

Jenny śniła o dziwnym miejscu, gdzie było dużo zieleni i dinozaury. Czarne dinozaury. Czerwonowłosa dziewczyna mruknęła coś nieprzytomnie gdy poczuła dotyk. Poruszyła się i gitara równie czerwona jak jej włosy zaczęła się zsuwać z jej pleców. W końcu Jenny oprzytomniała raptownie się przebudzając. Widząc, że jest na drzewie, a właściwie gałęzi zachwiała się i z przerażeniem w oczach kurczowo objęła konar.
- Co do..?! - zakrzyknęła nie rozumiejąc sytuacji w jakiej się znalazła.
- Co? Kim? Gdzie ja do cholery jestem??

- Na drzewie, jak widzisz. Spokojnie, nie zrobimy Ci krzywdy. - odpowiedział pomaranczowłosy mężczyzna.

- Aha… - odpowiedziała nie przekonana dziewczyna. W MadrueyCity nie ma drzew poza jednym miejscem a i tam nie ma ich tak dużo.
- Na federalnych nie wyglądacie… To gdzie ja jestem? Bo na pewno nie w MadrueyCIty.

- To długa historia, nie wiem czy mamy teraz czas ją opowiadać. -


-Federalnych..?-zapytał pod nosem Castell. Ci ludzie używali dziwnych słów.

Jenny ściągnęła brwi widząc dziwne zachowanie i słysząc wymijające odpowiedzi. A może federalni ją dorwali? W sumie nie pamiętała jak tu się znalazła. Pewniejsza podniosła się na rękach by usiąść okrakiem na konarze. Wtedy też poczuła przenikliwy ból na swoich plecach. Syknęła tylko pod nosem i nerwowo spojrzała swoimi fioletowymi oczami dookoła.
- Ano federalnych… - mruknęła - co się dzieje? - wskazała dłonią na przygotowujących się do walki ludzi.

- Jesteś ranna? - zmienił temat mężczyzna - Możliwe, że zaraz napadnie nas dzika bestia… -
- Co? Bestia? - dziewczyna zdziwiła się - jaka znowu bestia? To jakaś nazwa pojazdu? Czy Nick któregoś ze śpiewaków? - nagle Jenny uderzyła jedna myśl i z bladą twarzą spojrzała na kompanów - Czy serio bestia?

- To ostatnie. Możesz się przygotować na jakiegoś potwora, który zaraz wyskoczy tam, z dołu… jak się go pozbędziemy, to wszystko Ci wyjaśnię… przynajmniej na tyle, na ile ja sam orientuję się w naszym obecnym położeniu. - mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie, odskakując na inną gałąź, i dobywając swych dwóch, podniszczonych mieczy.

-Już są blisko- odezwał się Soren, wpatrzony w dal, wydawał się dziwnie zadowolony- Mimo wszystko patrząc na naszych kompanów, śmiem twierdzić iż poradzimy sobie. Ten pan- wskazał na giganta- dopiero co zdewastował znaczne połacie zieleni zaledwie drobnym gestem- Mężczyzna przykucnął na gałęzi, wydawało się że utrzymanie równowagi nie było dla niego najmniejszym problemem.

- Nie przeceniaj swoich zdolności, przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mówią. - odpowiedział kucający na pobliskiej gałęzi Christos, powstając od ostatniego z nieprzytomnych. Dobył łuku i strzały i rozglądał się wyczekująco.

Odpowiedział mu przyjazny śmiech
-Diabli złego nie biorą, przyjacielu, uwierz mi na słowo- Nie dobył broni, chodź do dyspozycji miał dwa miecze u boku i sztylet w cholewie buta. Zwyczajnie czekał.

- Oook. Noo dobra. To może ten, no. Jenny jestem miło mi - oniemiała do tej pory dziewczyna w końcu się odezwała. Widząc z jaką zwinnością poruszał się koleś o pomarańczowych włosach ją zachwycał. Nigdy nie umiała takich rzeczy. Widząc jednak, że nowo poznali nie szykują się do zaatakowania jej, przesunęła swoją czerwoną, gwieździstą gitarę na przód. Brakło jej tradycyjnego gryfa, pokrętła były ulokowane z jego tyłu zamiast na charakterystycznej końcówce. Drugą dłonią Jenny sprawdziła czy mikrofon jest dobrze umocowany na jej głowie. Zaczepiony na jednym z uszu ledwo wystawał spod bujnej czupryny. Jenny upewniła się, że w jego wnętrza wydobywa się drobny poblask peluneum.

-Soren Castell, do usług- przedstawił się- jak wcześniej wspomniał jeden z towarzyszy, tytuły nie mają już znaczenia.- Spojrzał zaciekawiony na instrument dziewczyny. Nie wiedział dokładnie co to ale przypominała mu lutnie- zamierzasz teraz grać?
- Nanaph, do usług. - ukłonił się delikatnie mężczyzna, po czym wskazał ostrzem na drugiego z pomarańczowłosych - A tamten to mój brat, Christos. Nie jest zbyt rozmowny, nie to co ja. - Gubernator uśmiechnął się, także z ciekawością spoglądając na instrument, choć nie pozwolił sobie na komentarz. Christos w trakcie dialogu wytężał wszystkie zmysły, by dojrzeć lub usłyszeć przeciwnika, zanim on dojrzy drużynę.

- Jeśli to działa to owszem - mruknęła Jenny nie zrażona pytaniem - swoją drogą złote z was chłopaki, tacy prędcy do usługiwania - uśmiechnęła się zaczepnie i kontynuowała nastrajanie.

Castell wyraźnie był zdziwiony sposobem w jaki wyrażała się dziewczyna. I cóż było dziwnego w tak sformułowanym przedstawieniu. Cóż, te wszystkie światy niezwykle się od siebie różniły.

- Z ciekawości, jaki jest sens krycia się w zasadzce, jeśli będziecie zdradzać swoją pozycję gadaniem? - zapytał nieco sarkastycznie Ginryo, nagle stojąc na wysokości korony drzewa, w powietrzu, bez żadnego wyraźnego oparcia.

- Po prostu powiedz, gdy to coś będzie niebezpiecznie blisko - odpowiedział od razu Nanaph, zaczepkę nowej koleżanki ignorując.

- A to my robimy jakąś zasadzkę? Hm… wysoki jesteś… - umysł Jenny już dawno przestał starać się zrozumieć co się dzieje. Przyjmowała fakty jak leciało.

- Wymagania pozycji. - rzucił tylko Ginryo - A w zasadzki bawią się oni. Ja nie jestem tak subtelny. - parsknął delikatnym śmiechem.

- Ja nawet nie wiem skąd się znalazłam na tym drzewie. Pomożesz mi zejść?

- Pięknym kobietom nigdy nie odmawiam… - ukłonił się delikatnie, stając na gałęzi, biorąc ją w ramiona i zeskakując delikatnie. Postawił ją na ziemi. - Proszę.

- Jak dla mnie, to nie najlepszy pomysł, Jenny, ale jak wolisz. - skomentował Gubernator.

- Obawiam się, że nie specjalnie umiem się kryć. A i specjalnie to co potrafię też ciche nie jest… Wiecie śpiewam i to robi ciekawe rzeczy… - Jenny wyszczerzyła się jeszcze do wielkoluda dziękując w ten sposób za pomoc. Poza cieniem drzewa jej skóra była niezwykle blada.

- Najwyraźniej można spotkać najbardziej interesujące osoby w tym świecie… - zamruczał nieco rozbawiony Ginryo. - Na imię mi Hosho. Miło mi poznać. - powiedział do dziewczyny. Nie przestawał jednocześnie śledzić nadchodzącej bestyjki. Było niemożliwe by zdołała się ona do niego podkraść.

- Hej a może zawołajmy to coś i miejmy problem z głowy? Jak nas usłyszy to na pewno tu przyjdzie i będzie można mu spuścić łomot. Czekanie jest bardzo męczące - plecy Jenny pulsowały niewielkim bólem. Domyślała się, że któryś z federalnych musiał trafić ją pociskiem z broni. Dobrze, że już nikt nie używa ostrej aminucji...

- To wie, że tu jesteśmy, i właśnie nadchodzi… - odpowiedział Nanaph - Widzisz te zgliszcza, o tam? - spytał, wskazując ostrzem na kilka zniszczonych drzew - Nasz przyjaciel zawołał… TO, wywołując dość sporą eksplozję. Właściwie to dość dziwne, że Cię ona nie obudziła… -

- Co było to było… lubię patrzeć ku przyszłości. - rzucił tylko Hosho - Mamy masywną przewagę liczebną… no I pamiętajmy, że ja również jestem w pobliżu. - dodał, z dość drapieżnym uśmiechem.

- He, lepiej nigdy nie być zbyt pewnym siebie - mruknęła Jenny pamiętając niedawne zdarzenia.

- Tak czy inaczej przed nami bitwa. - powiedział Sharsth - Oby bogowie byli z nami.

- Bogowie? - mężczyzna w srebrnym garniturze wzruszył wojramionami - Wolę moją własną siłę. Bardziej pewna i rzadziej zawodzi.

- To twoje życie nie moje, Świetlisty. Jednak są rzeczy na ziemi i w niebiosach które się filozofom nie śniły. - odpowiedział mlecznowłosy mężczyzna.

- O hej, myśmy się sobie nie przedstawili Jenny jestem. Co lub kto to bóg?

- Bóg, to zależy jak podejdziesz. Możesz powiedzieć los, fortuna, przeznaczenie, życie, ale i tak będą to wpół błędne odpowiedzi. Bo bogowie są w nas, a ja jestem Erven, Erven Sharsth.

- Albo możesz powiedzieć że to metafizyczny konstrukt stworzony przez ludzi którym brak wyobraźni by wyjaśnić złe wydarzenia, albo inne niezrozumiałe dla nich zjawiska. Ale co kto lubi.
- dodał z delikatnym sarkazmem Hosho.

- Zdecydowanie mamy innych bogów, albo po prostu są wyjątkowo leniwi w twoim świecie. Jak mówiłem, bogowie są w nas, ale to dłuższy temat na rozmowę i nie mam na to ochoty. Zatem… Jenny, tak? - zapytał Erven - Pamiętasz jak się tutaj znalazłaś?

- Tak, nie - Jenny odpowiedziała na oba pytania białowłosego - To bardzo głębokie co mówicie panowie. Nigdy o czymś takim nie słyszałam.

- Nie ma się czym za bardzo przejmować. W końcu, nie ma co dbać o rzeczy nie istniejące… - spojrzał w kierunku lasu. Bestyjka była zdecydowanie bliżej niż wcześniej. - Zwłaszcza kiedy nadchodzi bardziej realne niebezpieczeństwo.
 
Asderuki jest offline