Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2014, 16:45   #3
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Kinemon




Samuraj siedział przykucnięty w miejscu do którego się odturlał po zobaczeniu nadgryzionego szkieletu. Z ręką położoną na tsubie jego miecza obserwował uważnie otoczenie. Wydawało mu się, że dosłownie chwilę temu gonił za youkai ale odrętwiałe ciało zdawało się wskazywać na coś zupełnie innego. Dopiero po chwili nasłuchiwania, wojownik rozluźnił ciało i usiadł na swoich kolanach. Zaczął rozmasowywać swoje członki. Czuł jak życiodajna krew znowu napływa do najdalszych fragmentów jego ciała. Poczuł także głód. Uczucie, którego nie zaznał od dawna. Postanowił nie czekać aż się nasili i ruszył w gęstwinę.

***

Aura jak i obecność odczuwalna przez marines zaczęła znacząco przyśpieszać. A dokładnie ujmując pewnym stało się że bestia zaczęła szarżować Jaszczur natomiast z zawrotną prędkością był już kawałek przed, a raczej za nimi. Patrząc w kierunku w który prowadziła ścieżka.
Na pojawienie się agresywnego osobnika nie trzeba było czekać.


Koto podobny osobnik z początku biegł po ziemi. Z odległości zniszczonych drzew wyskoczył w powietrze i zaczął poruszać się, odbijając od pni drzew. Pawie natychmiast obrał za cel siedzącego na drzewie shinobiego.
Szpony bestii rozdarły korę drzewa jak nóż wbijany w masło i chyba tylko cudem nie trafiły w jego tors. Bestia zatrzymała się na gałęzi i była już gotowa by zaatakować kolejną przekąskę.
- Oh? Jakie straszne potwory istnieją na tym świecie… - zamruczał z rozbawieniem Ginryo, obserwując stworka. Zastanawiał się co by z nim zrobić. W końcu uniósł palec, a ten zaczął świecić jasnym, srebrnym, światłem. A pare sekund później wystrzelił z niego promień światła, wycelowany tak by przebić stworzonko na wylot.
W międzyczasie Erven widząc, że bestia należy do tych bardziej upierdliwych, a samemu należąc do ostrożniejszych wysyczał czując przyjemną różnicę z każdym kolejnym słowem.
- Sura s’sharin. - po czym wskazał dłonią na bestię kontunuował - Ezar n’kher, na shashn.
Jenny zwątpiła. Zobaczyła i zwątpiła. Z pół otwartymi ustami stała i zastanawiała się czy aby powinna uruchamiać swoja gitarę. Jakoś tak szkoda by było zwracać na siebie uwagę… podświadomie jednak zmusiła się do z początku cichego i niepewnego śpiewu. Miała nadzieję, że melodia doda jej odrobinę otuchy w zwarciu z kompletnie nieznanym jej przeciwnikiem.
Soren Castell wciąż siedzący na pobliskim drzewie nie zmienił pozycji, zaśmiał się tylko niemal niesłyszalnie iz zaciekawieniem obserwował rozwój zdarzeń.|
Bestia skoczyła w stronę Ervena chcąc uchwycić swoją ofiarę, wtedy też została sparalizowana. Końcowy ruch wykonał Marines przestrzeliwójąc bestię na wylot. Przestrzał nastąpił dość blisko serca, choć samego nie naruszył. Duże, w porownaniu do ludzkich rozmairów, cielsk kota, opadło na Sharsth’a. Bestia wciąż żyła, choć nie można powiedzieć że byąl sprawna. Dopiero gdy napiecie opadało odczuto kolejne aury. Znajdowaly się one w keirunku w którym prowadziła ścieżka, lecz nie było w nich aury jaszczura. Ilość aur wskazywała na sporą nieruchomą grupę. Mimo to problem wyjscia z obrębu polany wciaż pozostał.
Wszystko wyglądało na to, że Erven poległ przygnieciony przez ogromne cielsko jaszczura o błoniastych kończynach. Kiedy wszystko zaczęło ucichać, a ciężki syczący oddech leżącej bestii zaczął się uspokajać spod jej cielska zaczął się wydobywać nikły dym. Chwilę później, tuż obok stwora utworzyła się humanoidalna upiorna postać Ervena który tylko wysyczał jedno słowo dotykając potwora “Uluashi”
Marine podszedł spokojnym krokiem do bestii. Wyglądało na to że ciągle żyła. Mógł za to winić tylko siebie, i swoją nieznajomość jej anatomii. - Co z nią robisz? - zapytał z ciekawością, patrząc na Ervena.
Białowłosy tylko się uśmiechnął w odpowiedzi przybierając stałą cielesną postać. Bestia z kolei gasła w oczach. Jej ślepia przybierały matowego odczynu, oddech cichł, by ustać po niecałej chwili. Potem była cisza i głos małego chłopca.
Chłopak zdołał się przebudzić, pierwsze co zrobił to chwycił swoją zastępczą laskę, którą był gruby kij. To było dziwne, nie znał tego miejsca…
- P.. Przepraszam?! - Wydusił z siebie niepewnie.
- Halo…?! - krzyknął nieco głośniej.
- Jest tu ktoś?! Halo, ludzie! - był wystraszony.
- Proszę! Powiedzcie coś! Ludzie! Panno Welling, strażniku Richardzie! - chłopak nie podniósł się, wycofał jedynie tak, że placami wpadł na drzewo.
- J...j..jest tu ktoś? - dokończył ze łzami w oczach...
-Ciiiiiiii- wyszeptał przyjaźnie niebiesko włosy mężczyzna zbliżając się do chłopaka- jesteś bezpieczny, jednak musisz być cicho.
- K...Kim… jesteś?! - powiedział chłopak
- Nie mam pieniędzy! Nie tę sierotę porwałeś! Gdzie jesteś?! Gdzie… jesteś… - Z pod rozwalonego kaptura wyłoniła się głowa, chłopak miał srebrzyste włosy, długie, opadały mu na twarz.
- Zaprowadź mnie do miasta! Proszę… - przełknął głośno ślinę - Boje się…
-Zaprowadzę Cię, musisz tylko chwilę zaczekać i być ciszej- odparł Castell uspakajającym tonem- mów mi Soren, nie jestem złodziejem. Ja w raz z pozostałymi usiłujemy Ci pomóc.
Chłopak uspokoił się… Nadal miał ciężki oddech, ale dostosował się do prośby.
- Coś mi grozi? - spytał cicho - Gdzie ja jestem? - Chłopak zaczął machać dłońmi, próbując chwycić co kolwiek
- co to za miejsce…?
-Jesteśmy w mrocznym lesie, jak widzisz niewiele widać -przyjazny uśmiech- Jeśli pozostaniemy w ukryciu nic nam się nie powinno stać- dodał.
- Lesie? Miejsce gdzie mieszkają elfy? Słyszałem, że jest tutaj tak dużo drzew, że nie sposób zliczyć…- Chłopak uśmiechnął się
- Nigdy nie byłem w lesie, lesie… Elfy nas atakują? Przecież to miłe i piękne istoty! Mylisz się Panie! - Próbował podnieść się z ziemi, jednak wypadł mu kij.
- Możesz mi pomóc...Panie? - poprosił
-Ciiii- wyszeptał mężczyzna równocześnie pomagając wstać chłopcowi- niedługo wszystko się wyjaśni.
Kiedy Soren pomagał wstać dziecku, te skierowało spojrzenie w jego stronę, miał dużo błękitne oczy, miał bardzo delikatne rysy twarzy, bardziej przypominające elfa, aniżeli człowieka - nie miał jednak szpiczastych uszu.
- Czy, mogę dotknąć twojej twarzy, Panie? - Poprosił chłopiec, jego wzrok był nieobecny.
-Nie tytułuj mnie proszę, nie jestem już u siebie- odparł, pierwsze wrażenie sprawiło że w umyśle Castelle pojawiła się myśl że chłopiec może być ślepy, to tłumaczyło by jego zachowanie. Z drugiej jednak strony las był na prawdę ciemny- Mów mi Soren, nie krępuj się- dodał odpowiadając na pytanie.
- Panie Soren… Dziękuje! - wykrzyczał, znów stracił panowanie nad emocjami. - Dłoń chłopaka była delikatna, a ten dokładnie przejechał po twarzy mężczyzny, tak by uzyskać jak najwięcej szczegółów.
- Nie znam tej twarzy… Imienia też nie. - Powiedział zdezorientowany
- Nie robisz sobie ze mnie żartów… - był wyraźnie zawiedziony.
-Nie śmiałbym chłopcze. Powiedz mi, jak masz na imie?
- Imię? Ahh… Ludzie, ludzie mówią na mnie… Po prostu, sierota, kiedyś, słyszałem imię Lucas… Nie wiem czy jest moje, ale lubię je. - Uśmiechnął się, była to bardzo wymuszona reakcja, jednak nie chciał zachować się niegrzecznie.
Soren nie dał się zwieść, ale docenił starania chłopca. Popatrzył chwilę w dal.
-Zdaje się że sytuacja jest w miarę stabilna, proponuje dołączyć do pozostałych.
- Pozostałych…? - Lucas był wyraźnie zaskoczony
- Myślałem, że ludzie unikają lasów, dlaczego jest tutaj tak wiele osób…?
-Wszystko w swoim czasie- odparł mężczyzna, po czym wziął chłopca na ręce i zeskoczył z nim do pozostałych.
Ginryo spojrzał po pozostałych.
- Więc to na razie tyle. Jest ich więcej, w tamtym kierunku. - wskazał na ścieżkę - Ale nie wydają się one poruszać. Mogło być gorzej… - zamruczał tonem w którym słychać było rozbawienie.
-Moi drodzy- wtrącił Castell- oto Lucas- dokończył stawiając chłopca z powrotem na ziemię.
- Witaj Lucas - powiedział białowłosy znad cielska bestii z której to właśnie ‘wyjmował’ za pomocą miecza i małego noża szpony. Doskonałą rzecz do jego kolekcji. - Jestem Erven.
Chłopak natychmiast się wyprostował, co prawda próbował skierować się w stronę grupy, jednak niestety słuch go troszkę zawiódł
- Dzień dobry! Nazywają mnie Lucas, jestem sierotą! To zaszczyt, że odezwaliście się do mnie! - Chłopak pokłonił się - bardziej drzewu aniżeli rozmówcą, ale starał się.
- Huh też przedstawienie się. Jenny jestem - kobieta odwróciła wzrok od truchła zwierzęcia i dymnej zjawy jaka widziała przed chwilą. Tak chłopiec był zdecydowanie mniej dziwny. Zapewne gdyby nie fakt, że nie umiała stwierdzić jakie zamiary mają ci… inni… dziwni… straszni, skuliła by się pod drzewem lub schowała w jakimś ciemnym miejscu. Ciemnym i ciasnym miejscu. Tu było za dużo przestrzeni.
- Ohhh! - Chłopak niemal pisnął - Jest Panienka kobietą! Słyszałem jak mówili strażnicy! Kobieta winna ładnie wyglądać, rodzić dzieci… oraz…- powiedział zakłopotany - oraz… Jeszcze parę rzeczy! Ale gdy je powtórzyłem, strażnicy złamali mi palce…! Bardzo mi Panią miło poznać! - Tym razem znacznie dokładniej oddał ukłon
- Zawsze wiedziałam, że strażnicy to ostatnie kurwy - mruknęła zupełnie pod nosem Jenny - W takim razie nie powtarzaj ich głośno, nigdy nie wiadomo kto to usłyszy - westchnęła odzywając się już dużo głośniej. Przynajmniej dzieciak wydawał jej się najnormalniejszy jak na razie.
- Nie wolno tak mówić! - poganił chłopak - Panienki powinny używać ładnych słów, takich jak… jak… yhmm… Delikatność, bal, drzemka, srebro, sztu...sztu….sz… widelce! - Poprawił sie - Richard był miły! Dał mi jabłko! Panienka musi jeszcze dużo poćwiczyć! Ale wierze że uda się osiągnąć sukces! Prawda, Panie Soren? - Obdarzył oby dwóch szczerym uśmiechem, był szczęśliwy że może z kimś porozmawiać
-Jak najbardziej- odpowiedział mężczyzna tłumiąc śmiech, po czym po chwili dodał- Skoro w takim razie to zagrożenie zniknęło- wskazał na jaszczura- proponuję skupić się na wyjściu z tego lasu. To może pomóc wskazać nam drogę- pokazał ręką w stronę z której Ginryu wyczuwał pozostałe aury.
Jenny przygryzła dolną wargę i spojrzała na chłopca. Właśnie w tym momencie przestał on być odskocznią od dziwnych rzeczy.
- Mniejsza. Zdecydowanie trzeba się stąd wydostać - po tych słowach Jenny odwróciła się i podeszła do truchła. Dla zaspokojenia dziwnej potrzeby szturchnęła nogą coś. Wynik oględzin skwitowała krótkim “hm”.
- Poczekajcie na mnie - powiedział mlecznowłosy który tak niedawno był niczym zjawa - Jeszcze tylko wytnę te błony, idealnie nadają się na płaszcz, a nie wiem jak tutaj stoi z pogodą i jej zmiennością. Zmoknąć nie chcę, a peleryny starczy dla dwóch. Ktoś chętny? - zapytał obracając nożyk w dłoni.
- Co to jest peleryna? - zapytał wyraźnie zaciekawiony młodziak
- Panie Soren! Widział Pan mój kijek? Upadł mi, nim się tutaj znaleźliśmy… Jest mi bardzo potrzebny - powiedział nieśmiało
-Chwilkę- odparł Castell i ruszył pod drzewo na którym niedawno byli. Po czym wrócił ze znaleziskiem- Proszę chłopcze.
Nim dwaj bracia zdążyli jakkolwiek zareagować, potwór został pokonany
- Mi możesz zrobić pelerynę - odezwał się Nanaph - Właściwie, ktoś wie co to za stworzenie? Da się je usmażyć i zjeść…? Bo ja nie chcę nic mówić, ale żadnych owoców nie widziałem, a skoro nie zapowiada się na szybkie wyjście, to powinniśmy coś w tej kwestii ustalić. Może założyć obóz? - ciągnął młodszy z braci - Swoją drogą, Ginryo, skoro przybyłeś tu jako wsparcie, to Ci, do których przybyłeś, przyślą tu wkrótce kogoś po Ciebie? -
Dopiero po tym krótkim monologu, pomarańczowłosy dostrzegł chłopca, nowego członka oddziału
- O… witaj. Jestem Gubernator Nanaph, a tam stoi mój starszy brat, Christos.
- Krawcem ani myśliwym nie jestem towarzyszu, ale wygląda jak jaszczurka, więc pewnie smakuje podobnie. Przydałaby mi się jednak pomoc przy oskórowywaniu i dzieleniu tego stwora. Podstawy coś tam znam, ale to nie moja dziedzina jeżeli wiecie o co chodzi. - odezwał się Erven.
- Biorąc pod uwagę że stanowię wsparcie dla dwójki osób, z których żadna nie wie że zdołaliśmy opracować technologię zdolną do podróży do tego świata… wątpię. - powiedział Ginryo, po czym westchnął z irytacją - A na obozowanie też nie mogę sobie pozwolić. Rozkazy. A żołnierz musi rozkazy wypełniać.
- Nie wiem czy masz wybór - odpowiedział Nanaph - Skoro jesteśmy w jakiejś pułapce, musimy tu zostać, aż znajdziemy sposób wydostania się z niej. Swoją drogą, mógłbyś wzlecieć wyżej, na wysokość z której teoretycznie powinniśmy widzieć miasto, o którym wspominaliście? Możesz też wziąć mnie, może moje oczy dojrzą z góry coś, co pominęliśmy. -
Christos w tym czasie w milczeniu zbliżył się do chłopca, obserwując go uważnie.
- Teoretycznie mógłbym przenieść się pięćdziesiąt mil w dowolnym kierunku, w ułamku sekundy. Problem polega na tym że nie mogę wziąść nikogo ze sobą, a nie chce was zostawiać na pastwę losu. To kłóciłoby się z moją sprawiedliwością. - odpowiedział Ginryo spokojnie. Był wyraźnie zakłopotany.
- Wybacz, że stanowimy dla Ciebie ciężar. Jak mniemam, nikt z nas nie ma pomysłów, jak się stąd wydostać, i właściwie jaka siła nas tu trzyma… - Nanaph zatrzymał się przy tym stwierdzeniu na dłuższą chwilę, samemu zastanawiając się nad rozwiązaniem.
-Wydaje mi się że umiejętność przenoszenia się tu nie wystarczy, chodź nie zaszkodziło by spróbować. Mimo to uważam że gdyby było to tak proste, nie było by żadnego problemu- wtrącił się Soren.
- Możemy być na terenie jakiejś bariery, która trzyma nas w środku. Spróbuj przeteleportować się dalej. Może się czegoś dowiemy. Tylko nie zapomnij po nas wrócić. - Nanaph uśmiechnął się
- Hmm… - mruknął Ginryo… i błysnął. Teoretycznie, precyzyjnie wyliczony skok powinien przenieść go około milę nad ziemię. Powinien przynajmniej dostrzec miasto… a potem mógł spróbować się do niego przenieść.


Lucas grzebał swoją podpórką w ziemi. A to starał się chwycić jakiegoś drzewa, prawdopodobnie starał się “dostrzec” jak najwięcej stczegołów. Widać było że bardzo ciekawi go to miejsce, a początkowyt strach i niepewność zastąpiona została dziecięcą ciekawością.
- Chłopcze, wiesz skąd się tu wziąłeś, i gdzie jesteś? - zagadał po dłuższej chwili Christos
Dzieciakowi musiało umknąć wśród tylu osób, spotkanie z tym mężczyzną
- Dzień Dobry! Nazywają mnie Lucas i jestem sierotą! To dla mnie zaszczyt, że chcesz ze mną rozmawiać Panie! - powiedział wyuczoną formułkę.
- Przykro mi, gdyby nie Pan Soren, myślałbym że jestem cały czas w mieście!
Widząc rozgadaną gawiedź Erven pokręcił przecząco głową i wziął się do mozolnego i powolnego oskórowywania stwora. Nie było to coś w czym był najlepszy i nie liczył na szybkie rezultaty, ale miał czas. Puki co nie zapowiadało się na to, że szybko stąd odejdą, a i głód zaczął mu doskwierać. Poza tym jego instynkt podpowiadał mu, że taka skóra jak ta może mieć swoją wartość - pięknie się mieniła w słońcu.
- Opowiadając Ci pokrótce, mały… musiało się u Ciebie zdarzyć coś spektakularnego, co sprawiło, że trafiłeś tutaj, do innego świata. Wszyscy pochodzimy z różnych miejsc, i trafiliśmy tu w różnych okolicznościach. Podobno niedaleko stąd jest jakaś cywilizacja… próbujemy się do niej dostać, bezskutecznie. Jakieś pytania? -
- Przykro mi, nic nie widziałem - Powiedział z uśmiechem - Tutaj nie śmierdzi, jak w moim mieście… Nie wiem nic więcej, Panie! - Było mu smutno, że nie potrafi pomóc.
- Mam jedno pytanie! Jak wygląda ten las?
-Jest ciemno, chłopcze, w niewielu miejscach przebija światło. Niewiele widać, mimo wszystko uważam że jest w nim coś pięknego- odpowiedział mu niebieskowłosy.- po czym skierował się w stronę Ervena- pozwól że Ci pomogę przyjacielu.|
- Każda pomoc zawsze mile widziana towarzyszu - odpowiedział Erven i usunął się na bok robiąc miejsce przy stworze.
- Jak mniemam, Panowie, nie macie żadnych pomysłów na wydostanie się stąd? - zwrócił się Nanaph do pseudomyśliwych.
- Nie ma co się śpieszyć kiedy głód się zbliża. Jaszczurzyna nie jest zła. - odpowiedział Erven, człowiek którego mogli zapamiętać jako zjawę. |
- Boje się tego miejsca… Jest smutne… - Powiedział do osób które stały w pobliżu
- Spokojnie… z nami nic Ci nie grozi - odpowiedział stojący obok Christos, czochrając go po głowie.
- Postaram się… - Dokończył niepewnie.
-Zostaw mi to Ervenie, zajme się tym szybko, mam trochę doświadczenia. W między czasie trzeba będzie przygotować ognisko, aby upiec to mięsiwo.|
Jenny od dłuższego czasu stała z boku. Straciła rezon w, k całym tym zamieszaniu i stała oparta o drzewo. To miejsce było dla niej obce. Ludzie w zasadzie też ale tych można było spróbować poznać.Spoglądała na struny gitary, które były pośniedziałe. Spróbowała zagrać.
- Zbiorę trochę chrustu, i innego drewna. Chyba, że ktoś z was ma topór - powiedział Nanaph, obracając się na pięcie - Dość długo zajmuje naszemu gigantowi ta wycieczka… mam nadzieję, że nic mu nie jest. Jenny, chcesz przejść się ze mną? -
- Hmm? - dziewczyna podniosła głowę - ok. I tak nie wiem co robić - odepchnęła się od drzewa i podeszła do rudowłosego.
- Jeśli zaraz nie wrócimy, to coś nas zjadło - rzucił jeszcze do pozostałej czwórki, po czym ruszył ku najbliższym drzewom, i zaczął zbierać stosowne kawałki drewna
- Pa Pa! - Wykrzyczał chłopak, jak gdyby żegnał kolege.


- Panie Soren! Lubi Pan miód?! - Zapytał nagle
-Swego czasu przepadałem za nim, obecnie mój stan zdrowie mocno ogranicza moją dietę- odprał kontunułując skórowanie gada, pomału zabierał się za patroszenie.|
- Jest Pan szlachcicem! - Zabłysnął - Chciałbym spróbować miód! To mój cel!
Erven natomiast stał z boku i chłonął wiedzę o skórowaniu obserwując jak Soren się tym zajmował. Ostatecznie, i tak nie miał nic innego do roboty, a i pewnie pomagając by tylko przeszkadzał. |
-Bardzo bystry z Ciebie chłopiec- zaśmiał się Soren- w rzeczy samej, wywodzę się z arystokracji.|
- Jest Pan lordem?! - chłopiec był w szoku - Co ktoś taki, jak wasza lordowska mość robi w takim miejscu! Ma Pan zamek?! Gwardie?! Oraz żone, która ładnie wygląda?!
- Chłopcze, nie chcę niszczyć Twojego entuzjazmu, ale sądzę, że teraz nikt z nas nic już takiego nie ma - odparł Christos bezceremonialnie.
- Pomogę wam! Udało mi się przetrwać tyle lat, bez pieniędzy oraz domu! - zaproponował
- Trzeba być miłym, ludzie też są mili, jeśli się ich nie denerwuje! Sądzę że świat jest miły! - Ostatnie zdanie powiedział znacznie ciszej
-Pan Christos ma rację chłopcze, obecnie nic nie dadzą nasze tytuły i przywileje.|
- Dają… Dają świadomość! Sądzę że to fajne uczucie, myśląc o sobie, jako kimś specjalnym! Ludzie którzy mają to na codzień, zapominają wartości tych rzeczy! - Wypręży dumnie pierś - tak mawiała Pani, która sprzedawała owoce, nazywała się… Agness! Lubię owoce…
-Tytuły to nie wszystko- odpowiedział przyjanie- nie są podstawą do tego by czuć się wyjątkowym, chodź wielu błędnie tak uważa. Ostatecznie wszyscy kończymy podobnie- dodał z nutą śmiechu w głosie.
- Kończymy podobnie…? - zaciekawiło go to zdanie - Co ma Pan na myśli?
-Śmierć nie zwraca uwagi na przywileje- odparł- ona jedna traktuje nas wszystkich równo.
- Ale szlachte opłakują! Sieroty nie, nikt nie zwraca uwagi na to, kiedy i jak umrzesz! Śmierć nie jest tak sama, patrzy na przywileje! Bogaci nie cierpią tak jak ubodzy! - uparł się swojego zdania
“Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz” pomyślał.
-Łzy nie zawsze są prawdziwe, a przyjaciele poznani w biedzie, nieraz są cenniejsi niż wszelkie skarby- odpowiedział.
- Ale to nadal przyjemniejsze! Niż umierać w rynsztoku! Jak bezdomny pies czy inne zwierze… Psy, psy niekiedy przygarną, ponieważ mogą bronić domu i więcej z nich pożytku aniżeli z sieroty!
- Poznaliśmy świat na inne sposoby, chłopcze. Każdy ma pewne zalety, chodź czasem nie zdajemy sobie z nich sprawy, ale na pewno każdy ciągnie za sobą konsekwencje. Żaden z nas nie wybrał sposobu w jaki się urodziliśmy. Mimo wszystko po śmierci wszyscy stajemy się jeno prochem.
- Znikamy…? Co się dzieje później? - Chłopak był wyraźnie wystraszony, naglę jego bojowe nastawienie zniknęło.
-Myślę, że to kwestia naszych światów, ale uważam że w przyrodzie nic nie ginie, zawsze coś pozostaje.
-... Mówisz Panie, o bogach? - jego puste spojrzenie skierowane było w padłą bestie.
-Możliwe...sam nie jestem pewien…-przerwał na chwilę. Po czym dodał ponownie wesołym głosem- Cóż, zwierzyna gotowa, pozostało ją przyrządzić.
Chłopak nic już nie powiedział, jego oczy jednak wydawały się łzawić. W dłoni zaś ściskał mały kamień.
- Pozostało nam tylko czekać na ogień - powiedział Erven usatysfakcjonowanym poznaniem nowej techniki oprawiania zwierzyny i nie czekając długo złożył skórę i przytwierdził ją do torby za pomocą pasów.
-Za chwilę będą- odparł Soren. Jego wesoły ton powrócił a przygnębienie całkiem zniknęło.
- Witajcie Panowie! - rzekł Nanaph, ujawniając się, wraz z Jenny, zza drzew - Dobre wiadomości są takie: mamy drewno, i mamy roślinę idealną na leczniczą herbatkę. Złe: nie widziałem w okolicach żadnego źródła wody. Ponadto, Ginryo nie wraca już zbyt długo. Coś musiało się z nim stać. -
-Mamy jedzenie, a zaraz i ogień, poradzimy sobie do jego powrotu.- odparł Soren- kto jest chętny do rozkrzesania ognia?
- Tamten stwór był silny jak na nasze standardy. Jeśli przyjdzie ich tu więcej, bez niego możemy sobie nie poradzić. Widział ktoś jakieś źródła wody, ewentualnie lubuje się w kopaniu studni? -
-Nie widzę żadnego potwora w pobliżu- odpowiedział- gdybym coś zauważył na pewno was poinformuję. Co zaś tyczy się wody, tu niestety nie jestem w stanie pomóc.
- Ginryo wspominał o większej ich ilości. - przypomniał Christos.
-Tak, trafić do nich można idąc w tamtym kierunku- wskazał ręką- z tego co pamiętam, nie poruszali się. Jest nas tu wielu, w tym człowiek zmieniający się w dym- uśmiech do Ervena- śmiem twierdzić że pomniejsze drapieżniki nie są tu problemem. Ogień powinien odpędzić część z nich.
- Coś w tym jest. Zresztą, gdyby chciały nas pożreć, przyszłyby tu z tym - Nanaph wskazał na trupa - Rozpalę ognisko, skoro nikt się do tego… nie pali. - zażartował, po czym poczynił stosowne przygotowania, by nie spalić całego lasu, z sobą włącznie.
Gdy po kilku minutach ogień rozjaśnił okolicę Soren Podzielił mięso na mniejsze paski które następnie ponabijał na patyki i wręczył pozostałym. Sam zaś zajął się pieczeniem kawałka dla Lucasa.
Erven rozsiadł się po turecku przy ognisku piekąc kawałek mięsa nad ogniem
- Nie wiem co to za miejsce do którego trafiliśmy, ale to i tak lepiej niż skąd pochodzę. - powiedział po chwli, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
-Zawsze mogło być gorzej- mruknął Castell zamyślając się głęboko.
Po dłuższej chwili z prywatnych rozmyślań wyrwał wszystkich Nanaph, tradycyjnym zwrotem:
- Itadakimasu! - i, wraz z bratem, rozpoczął konsumpcję.
-Smacznego- odpowiedział niebieskowłosy domyślając się o co może chodzić, po czym wręczył jedzenie niewidomemu chłopcu. Następnie wytarł zardzewiały sztylet i schował spowrotem do cholewy buta. Zajął się podtrzymywaniem ognia wpatrując się w płomienie.
Wybuch rozbudził samuraja drzemiącego pod jednym z drzew. Grupa najwyraźniej postanowiła zignorować jego wcześniejsze pojawienie. Nie żeby go to obchodziło, ale najwyraźniej przeznaczenie chciało by byli złączeni. Wyszli bowiem z przeciwległego końca polanki dosłownie chwile później z bardzo zdziwionym wyrazem twarzy. Kinemon zrozumiał, że tak szybko nie opuszczą tego miejsca. Odpiął więc swoją katanę i rozsiadł się wygodniej w cieniu olbrzymiej sosny dając odpocząć spieczonym powiekom. W stanie półsnu przysłuchiwał się ich rozmową. Nie starali się zresztą kryć ze swoimi przekonaniami. A była to niezwykle wesoła i pokaźna gromadka. Odpoczynek został jednak przerwany. Wojownik otworzył powoli oczu, strzepując z karku kilka sosnowych igieł i spojrzał z niesmakiem na zniszczenie jakiego dokonali. Czemuż Pani Losu musiałą go z nimi spotkać? Potem zas robiło się coraz ciekawiej. Chcieli zastawic zasadzkę, chowali się w konarach drzew by rozmawiać jeszcze głośniej. Ukrywali najpierw niewiasty pośród nich by dosłownie chwilę później znieść ją na środek polany. Chcieli zaatakować stwora z zaskoczenia, a skończyło się na szybkim, no i głośnym, wystrzale. Na koniec zaś chcieli zostać w grupie, a rozdzielali się. Zachowywali się niczym dzieci, nie wiedzące w co bawic się dalej, ale mówiąc do tego mądre słowa. Nie można jednak powiedzieć, ze Kinemon gardził nimi. Jak wobec każdych, którzy przewijali się przez jego życie, miał obojętny stosunek wymieszany z zainteresowaniem. Ciekawił go każdy z osobna: Castell, który sprawiał wrażenie najrozsądniejszego z nich, o aparycji lidera; Jenny, która na sytuacje stresowe reagowałą śpiewem; dwóch braci o dziwnych imionach będących swoim całkwoitym przeciwieństwem, niczym Yin i Yang; cienisty Erven, roztaczający wokół siebie aurę tajemniczości, ślepy-gaduła, nieświadomy swego losu oraz płynących z nim zagrożeń no i niebezpieczny Ginryo, “zabijający palcami”. Tak, trzeba powiedzieć, że los, a w szczególności Pani Losu potrafi być przewrotna bo takiej “menażerii” nie spotyka się często.
Zapach delikatnie skwierczące mięsa, wywołał u niego burczenie brzucha. Bez zbędnych ceregieli podszedł do truchła. Ostrze katany reflektowało płomienie ogniska. W przeciwieństwie do pozostałych broni, jego zdawała się być nienaruszona. Dwoma szybkimi cięciami wykroił kawał miesa z truchła. Zatopił się w surowej tkance, rozkoszując się delikatnym smakiem krwi. Wiedział, że to nie zaspokoi jego wielkiego głodu ale na jakiś czas będzie musiało wystarczyć. Następnie zabrał się do porządkowania swojego ekwipunku. Wyrzucił zniszczony inkaust oraz poplamione nim kartki do ogniska. To była wielka strata. W końcu otrzymał ten tusz od Czcigodnego. Nie łatwo będzie znaleźć tutaj coś o podobnej mocy.
-Milczący wojowniku- odezwał się Soren, wciąż wpatrzony w ogień, wyrywając samuraja z zamyślenia- czy zaszczycisz nas swym imieniem?
“Milczący wojownik” - uśmiechnął się na ten komentarz samuraj. Takie określenie rzeczywiście pasuje do mnie najlepiej.
- Zwę się Kinemon, szanowny Castellu. I tak jak was, nie obchodzą mnie żadne tytuły. Aczkolwiek ciebie mógłbym nazwać, Myślicielem.
-Ciekawe określenie- zaśmiał się przyjacielsko Soren- chodź sam nie wiem czy do mnie pasuje.
- To inni określają czym jesteś na podstawie twych słów jak i czynów. Sam uczyniłeś podobnie. Teraz jednak potrzebuje chwili milczenie. Musze coś wypróbować.
Po tych słowach samuraj zamknął oczy, usiadł w pozycji lotosu z mieczem na swoich kolanach i rozpoczął medytacje. Skupiał się na sobie, ignorując obecność innych istot. Stawał się jednością z jego chi oraz światem zewnętrznym. Robił to ponieważ bądź co bądź utkneli tutaj razem. Jeżeli zostali złapani w genjutsu, Kinemon jest zapewne jedynym, który to wyczuje. Dziesiątki lat usprawniły jego zmysły. Nie tak łatwo było je oszukać. Potrafił dostrzec nienaturalne zachowania w powietrze, nieznajomy zapach albo odgłos, który nie pasował do obecnego miejsca. Wszystko na czym musiał by skupiać się iluzjonista by oszukać człowieka. Nie była to jakaś specjalna zdolność. Tylko doświadczenie.

Nie czuć było żadnych sił magicznych a tym bardziej iluzyjnych. Aura emanująca od kamiennego okręgu była nikła więc i jego nie dało się odczuć. Z powietrzem... Tu sprawa wyglądała ciekawiej. Pewien okrąg, którego środek osadzony był w miejscu monolitu, otaczał polanę. Odczuwalny był jak delikatne mrowienei magnetyzm przestrzeni. Z pewnością nie była to widoczna siła ale pewne oddziaływanie. Granica okręgu, a raczej miejsce o najwieszym natężeniu, była szeroka i stanowiła miejsce do którego udało im się zajść najdalej.

***

Kuyicha Lee
Chyba zacznę się do tego przyzwyczajać. To był pierwsza w miarę świadoma myśl, kiedy powoli powracał do własnego ciała. Przypominało to wpadnięcie w wir, który w miarę zwężania się leja, nabierał na szybkości. Koniec był oczywiście taki jak można się było spodziewać. Ogólne otumanienie, zawroty głowy, nudności oraz suchoty w ustach. Takiego kapcia nie miał nawet po urodzinach swojego Taichou. Co prawda wtedy świadomość stracił w znacznie przyjemniejszy sposób ale towarzystwo w jakim się zbudził nie należało do najodpowiedniejszych. Teraz sytuacja był odwrotna. Moment utraty nieprzytomności był zbyt nagły oraz wyraźnie nieprzyjemny, natomiast towarzystwo z jakimś się obudził wyraźnie lepsze. A na pewno bardziej sfeminizowane nawet jeżeli jedynie pod postacią niebieskowłosej dziewczynki. Bukemizu popatrzył na nią zdziwionym spojrzeniem. Z tego co pamiętał berbeć raczej nie należał do niego. Nigdy też żadna kobieta nie zgłosiła się do niego z żądaniem alimentów. Dopiero wtedy ostatnie wydarzenia odbiły się echem w jego czaszce powodując dodatkowy ból. Portal, kamienny krąg, miasto Lofar, kowal-Shinigami oraz tajemniczy miecz, olbrzymi, metaliczny wąż no i Bakufu pod postacią małej, słodkiej dziewczynki. Następnie wojownicy, olbrzymia skałą, a w końcu ciemność. Kolejny sen.
„To zaczyna się już robić nużące – westchnął, delikatnie pocierając swoją skroń. – „widzę, że konwencjonalne metody w tym świecie się nie sprawdzając. Koniec z ostrożnością. Trzeba się wreszcie dowiedzieć o co w tym chodzi i jak wrócić do Soul Society.”
Najpierw trzeba było jednak dowiedzieć się, co znowu mu się przytrafiło i gdzie się teraz znajdują. Przytulił do siebie dziewczę, po czym, najostrożniej jak mógł, podniósł się z leżanki, odkładając ją na jego miejsce. Oczywiście jego ruchy przebudziły dziewczynkę na moment, ale krótkie mruczando w rytm popularnej kołysanki z powrotem odesłało ją do krainy snów. Shinigami rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia oraz swoich rzeczy.
Piwnica.Trochę surowych ostrzy na ścianach. Trochę skrzyń, materiałów skórnych oraz drewna. Drzwi najpewniej prowadzące do poziomu niżej. drabina prowadząca do otworu w stropie. Atmosfera miejsca była znajoma. A może to tylko złudzenie. Nie wiedział przecież ile czasu tu przebywal. Odgłosy z góry były jednak zadowalające. Młot i kowadło. Poza tym odgłosy kroków w wyższym pomieszczeniu.
Ah, znajome dźwięki, które towarzyszyły mu przez ostatnie dni przez zapadnięciem w letarg. Nie oznaczało to jednak, że nie mógł się mylić. Spojrzał jeszcze raz na śpiącą dziewczynkę i wolno wszedł po schodach, delikatnie uchylając otwór w stropie. Starał się to robić w momenci gdy rozbrzmiewał metaliczny odgłos uderzeń by nie zwrócić na siebie zbytniej uwagi. Ostrożności w tym świecie nigdy za wiele

W górne pomieszczenie stanowiło, znane już szermierzowi, główne pomieszczenie “domostwa” samuraja. W środku na krześle, przy stole zasiadała Inori. Stukała butem w podłogę wraz z huśtaniem się na miejscu siedzenia. Zajmowała się czymś na blacie, a po bliższym przyjrzeniu przygotowywaniem składników jakiegoś posiłku. Ubrana była w prostszą niz uprzedni strój sukienkę. Odgłosy pracy samuraja dobiegały z zewnątrz.
Shinigami uśmiechnął się do siebie. Przynajmniej raz w tym świecie pobudka nastąpiła w jakimś przyjaznym miejscu. Swobodnie wszedł do pomieszczenia, stając za dziewczyną. Niestety burczenie w brzuchu zdradzyło go prędzej niż słowa.
Inori odwrócila się i powitała go z uśmeichem i zaskoczeniem.
- Ah, przepraszam. - podrapał się w tył głowy. - Jak się masz Inori?
- Dobrze. Jak się czujesz?
Przeciągnął się, a stawy odpowiedziały głuchym trzaskiem.
- Odrobinę zasiedziały. Czy mamy coś do jedzenia?
- Właśnie przygotowuję posiłek. Niedługo bedize gotów. Muszę przyznać że trochę ci się zeszło z tym snem. - Stwierdziła ogólnikowo. Malutka gdy się obudziła cały czas cie doglądała.
- Co rozumiesz poprzez “długo ci sie zeszło”? - spytał zdziwiony. Ostatnie co pamiętał to zasłabnięcie nad miechem kowalskim.
- No wiesz. Był wstrząs. Pamietam ze byłeś wtedy przytomny. Spadła skała. Później znaleźiono cię nieprzytomnego. Z resztą sama byłam nieprzytomna miesiąc. Twoja mała również. Gdy tylko się obudziła była przy tobie prawei caly czas. No i czekaliśmy na ciebie...
Shinigami roześmiał się głośno. Szybko się jednak zreflektował. W oczach Inori nie widać było, żeby sobie z niego dworowała. Przełknął ślinę.
- Więc… ile ja byłem nieprzytomny?
- Dwa miesiące po nas. Czyli... 3 miesiące od upadku skały na Lofar.
Nastała chwila ciszy. Usłyszano delikatne kroki, za wojownikiem stała neibieskowłosa w soim nowy mstorju i zaspanej twarzy.

Wojownik ciężko opadł na krzesło i pomierzwił swoje włosy. Rzeczywiście wydawały mu się dłuższe. Był w takim szoku, że nawet nowy wygląd Bakufu wywołał u niego jedynie delikatny uśmieszek. Więc to co widział, tak lecąca skała i dwóch nieznajomych to nie był sen. Spróbował sobie coś przypomnieć z tamtego okresu, ale zakończyło się to jedynie większym bólem głowy.
- Inori, mógłbym Cię prosić o jakieś śniadanie dla nas?
Gdy kobieta udała się do kuchni, zwrócił się do Bakufu, ściszając głos:
- Co o tym wszystkim sądzisz? Skutek naszej wędrówki po ruinach? Ogarniasz się w czymkolwiek co się tutaj dzieje?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Ciężko stwierdzić. Ale... słyszałam że miała tak większosć przybyszów w całym tym kraju. Ale poczekaj tylko aż zobaczysz miasto... - Burczenie w brzuchu - Inori-chan.
Różowowłosa zajęła się przygotowywaniem sporego posilku najpewniejj obiadu. Dało to do zrozumienia wojownikowi jaka jest aktualnie pora dnia. Daniem była zupa rybna, po zapachu sądząc, świeżo złowionej. Odgłos kroków i posta pojawiająca się w wejściu do sali natchnęła zadowoleniem.
- Dzień dobry!. - Powitał ich Samuraj. - Widzę że cały i zdrowy. - Odgłos burczenia żołądka Kuychia - I głodny. Ha ha. Jedzmy więc! Smacznego!
Po sowitym posiłku malutka zajęła się porządkami, a Inori odpoczynkiem.
Shinigami nie chciał zarzucać zgromadzonych niezliczonymi pytaniami już w trakcie posiłku, chociaż męczyło go to strasznie. Postanowił, że lepiej będzie na początku gdy wszyscy nabiorą sił. Na rozmowę zawsze znajdzie się czas. Tak też więc po posiłku usiadł w drzwiach chaty razem z kowalem. Tak samo jak robili to miesiące temu, chociaż dla chłopaka minęły zaledwie dni.
Kuźnia wyglądała tak jak przed miesiacami. Nic się tu nei zmieniło, choc jak zauważył szermeirz wszedzie leżały drobiny skalne. Spoglądając nad dachy widziła olbrzymią skałę, tą samą którą widział przed zaśnieciem. Teraz jednak byął ona nie groźna. Leżala na ziemi i górowała nad miastem. Zdawało sieteż że zostala zagospodarowana.

- Znowu straciłem sporo czasu. - zasępił się. - Możesz mi, przyjacielu, zdradzić co się działo w czasie mojej “nieobecności”?
- Przybysze... - Puścił dymka z drewnianej fajki, na której były jeszcze ślady niedawnego strugania - znów napłynęli. Skała upadła na miasto. Reszta to już zmiany polityczne i hierarchiczne. - Kolejny dymek. - Przed upadkiem doszło do małej rewolucji wiec teraz władzę w tym mieście sprawuje kto inny. Przybysze się skupili w grupach, ale to też jeszcze nie tak popularne. Choć jak wiadomo są granice tego co można uzyskać samotnie. Trochę problemów to tu to tam. Świat aż tak bardzo się nie zmienia, choć mija tak wiele czasu... - Kolejny dymek tym razem w kształcie okręgu.
-Granice możliwości… Zawsze można je przesunąć. - wojownik odchylił się do tyłu i oparł o framugę drzwi, składając ręce za głową. - Niestety żadna z tych wiadomości nie przyda mi się w poszukiwaniach drogi powrotnej. Wiesz może kim byli Ci którzy spuścili skałę na miasto? Należeli do Uverworld?
- Tego nie wie nikt. Mało plotek tak głosi by byli to oni. - Dymek - Nie którzy mawiaja by był to efekt bramy. Kto wie...
Ach. Właśnie. Przed miesiącami pytałeś się o pomoc w sprawei małej... Osoba, która może ci w tym pomóc będzie tu... zdaje się jutro.
- Miło, że o mnie pamiętasz. To trochę zmieni moje plany. Chciałem wyruszyć jeszcze dziś ale w takim razie zaczekam do jutra. Tymczasem jak pozwolisz, przejdę się po mieście. Może uda się czymś zająć głowę.
Bukemizu podziękował kowalowi i wrócił się po dziewczynkę. Jakby dopiero wtedy zorientował się co ma na sobie.
- E, planujesz tak wyjść na miasto?
- Tak.
- Wygląda słodko - Skomentowała Inori. - Z resztą od miesiąca w nim chodzi. - Po jej zachowaniu wydawało by się że z wielką chęcia chciala przytulić się do niebieskowłosej.
- Nie przeszkadza mi ten strój. Poza tym jest słodki jak mówi Inori-neechan.
Tak. Wojownik widział, że charakter zanpaktou odrobinę dostosował się do jej aktualnego wyglądu. Maił jednak świadomosć że to wciąż był jego miecz.
Na początku postanowił obejść miasto ponownie, rozeznać się, rozejrzeć za jakąś okazją do zarobku. Dopiero potem zwrócił swe kroki w kierunku rynku, w ostateczności do karczmy
Przez miasto biegła główna ulica , tak jak przed upadkiem. Tyle że z dawnej części miasta został lediwe fragment. Nie było już zamku, straznicy, oraz całego fragmentu miasta włącznie z rynkiem, a zatem i sklepem Mariki. Olbrzymi blok skalny o prawie idealnie płaskiej powierzchni zajmowal teraz tamte tereny. Sam blok był troche wiekszy od wcześniejszego rozmiaru miasta. Głowna ulica zmieniła się wiec w skalne schody prowadzące do gory. Po lewej stronie, w głębi “starej” części miasta, a z dachem w nowej była baszta. Zapewne urząd tutejszej straży Przebudowany, bo jak można było zauwazyc skała zawadziła i tamten fragment. Jedną z zapomnianych zalet był fakt że nie był już rozbitego muru.
Kolejny odłąka od głównej ulicy, przed skalnymi schodami biegła w prawo. Reszta miasta znajdowała się juz na kamiennym bloku.
Górne miasto wykonane było w skale i jakichś kamiennych pozostałosciach. Teraz Targowisko znajdowało się na górnym dziedzińcu. Okrąg o środku ze studnią. Dziwne spostrzeżenie mówiło że studnia była wciaż w tym samym miejscu co przed upadkiem skały.
Znajdował się tam także pomnik miecza, najpewniej poleglych. Nowy zamek tym razem mniejszy o surowszym wyglądzie. Oraz kopalnie, zejście w głąb skaly i kamienne domy.
To co zaskoczyło Wojowniak była ilość przybyszów w tym mieście. Bylo ich wielu.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 30-03-2014 o 23:16. Powód: wstawienie zdjęcia Kinemona'a
Noraku jest offline