Freja:
W chwilach samotności najbardziej boli niepewność. Spiesznie założony płaszcz, w dodatku, masz wrażenie, że stoisz na kawałkach układanki, z których żadna nie śmie do siebie pasować.
Dochodzi wieczór -- ciepły, upalny wieczór miesiąca Sigmarszeit. W dzielnicy, w której mieszkasz, niewielu jest ludzi o tej porze, w każdym razie -- nie samych. Bogacze wracają na lektykach, ewentualnie w otoczeniu straży.
Udajesz się do świątyni Sigmara. To wielkie, piękne miejsce, pysznie zdobione i mające swoisty, niezapomniany urok. Codziennie pielgrzymowało do niego wielu ludzi, pragnących, by spoczęło na nich spojrzenie ich Boga.
Prawie cię potrącono, gdy zmierzałaś w tamtą stronę. Kiedy jednak jakoś się przepchnęłaś przez grupę pielgrzymów, Twoim oczom ukazał się stary, dobry Wolfgang, kapłan Sigmara. Przed nim klęczał ubrany w szary, podróżny strój mężczyzna i płakał. Nie był to dla Ciebie widok nowy -- wielokroć zdarzało ci się widzieć ludzi, których przerósł ciężar grzechów. Wolfgang:
Gdy tak oczekiwałeś na odpowiedź przybyłego grzesznika, kątem oka zobaczyłeś zmierzającą do świątyni Freję. Ubrana była jak zwykle nienagannie, chociaż tym razem nie mogłeś oprzeć się wrażeniu, że robiła to w pośpiechu.
To zrozumiałe. W końcu Marius jej nie zabrał na wyprawę, która mogła przynieść mu chwałę. Czyżby egoizm? A może najzwyczajniej w świecie się martwi? A może jest coś jeszcze, o czym nie wiesz? Faustus:
Mimo ogromnego bólu, masz ciągle rozeznanie w tym, co dzieje się wokół. Oprócz grupy pielgrzymów, niedaleko przed wejściem dasz radę dostrzec młodą, bogato ubraną kobietę. To dosyć osobliwe, żeby dama o tym statucie społecznym chodziła po mieście, gdy zmierzcha.
__________________ "Neuro from the nerves, the silver paths. Romancer. Necromancer. I call up the dead. But no, my friend... I am the dead, and their land." |