Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2014, 01:31   #14
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Walka


Pociski zauważył dopiero gdy złociste smugi zaczęły przelatywać wokół niego. A na ładnym głębokim błękicie nieboskłony były ładnie widoczne. Smugi przecinały jego bezpośrednie sąsiedztwo czyli pustą przestrzeń. Czasem jednak zahaczały także o jego maszynę co odbierał jako hałas uderzenia o blachę w słuchawkach oraz jako drobne szarpnięcia w maszynie które przenosiły się na niego przez fotel i drążek sterowy. Smugi układały się pod skosem od góry i do tyłu. A więc przeciwnik był nad nim i na jego szóstej. Cholera... A myślał, że na 11 000 metrach to on będzie górą. Widać jednak obaj wpadli na ten sam pomysł...


Nie miał zamiaru dać się wstrzelić przeciwnikowi. Mógł próbować uciec w dół ale maszyna tego drugiego była szybsza od jego własnej więc byłoby to ciężkie. W takim razie... Położył maszynę w skręt i zadarł pętlę do góry. Tamten musiał stracić dogodną pozycję do strzału po smugi zniknęły. Teraz rozpoczęli walkę manewrową. Pętle, przewroty, nurkowania, beczki... Maszyny generalnie były dość wyrównane więc decydowały umiejętności pilota.


Zdesperowany Ed dał serię bardzo ciasnych skrętów. Czuł, że siła odśrodkowa może go nie mroczy ale działa bardzo nieprzyjemnie. Naprawdę się pocił, ciężko dyszał i odczuwał prawdziwy wysiłek fizyczny. Ale ten drugi jeśli nie chciał go zgubić mógł albo odpuścić albo musiał kontynuować te mordercze zmagania. Na dłuższą metę liczyła się teraz wytrzymałość i determinacja pilota. A właściwie gracza. Symulatory miały wbudowane ograniczenia by były bezpieczne dla przeciętnych zjadaczy chleba, np. turystów takich jak on. Więc na graczy działały dużo mniejsze przeciążenia niż ich wirtualnych pilotów. Niemniej działały. To się właśnie w tych symulatorach Edowi spodobało najbardziej. Bardziej niż jakieś gadki szmatki o superrealistycznej grafice czy modelu uszkodzeń. Bzdura. Każdej gry można było się nauczyć a w takich rozpykajkach trzeba było tylko rozkminić system i wprawy. Ale fizyczny wycisk jaki dawał symulator dodawał kompletnie nowy wymiar tej zabawie. Zaczynały się liczyć zdolności psychofizyczne samego gracza a nie tylko odpowiednie dobieranie dzojstika czy klawiszy. A kondycję i resztę Ed miał całkiem niezłą mimo, że grał w takie coś po raz pierwszy.

W końcu zauważył, że maszyna z białą gwiazdą odbija w lewo starając się umknąć w chmurach i najwyraźniej szykując się do kolejnego podejścia. - HA! - Ed nie wytrzymał i wydarł się triumfująco na głos jakby to już był koniec zwycięskiej walki. Ale jeszcze nie... Niemniej czuł olbrzymią satysfakcję, że przeciwnik nie wytrzymał takiej presji fizycznej. Grał już z nim trzecią grę i wiedział, że jest dobry czyli bardziej doświadczony od niego. Gdyby grali na kompie pewnie gdyby nie jakieś farciarskie trafienie nie miałby szans z nim wygrać. Ale jak zauważył tamten nie wytrzymywał zbyt długo skrajnych przeciążeń maszyny i wówczas starał się urwać walkę i spróbować jeszcze raz. Tak jak właśnie teraz.

A teraz Ed ruszył w pościg swoją Dziewiątką. Jego Messerschmitt nie był tak szybki jak maszyna ze stajni North American ale miał lepsze przyśpieszenie. Teraz to właśnie wykorzystał natychmiast dając kolejny ostry skręt na skrzydło i do góry. Tamten znikł mu w chmurach ale chmura była typowo komputerowa czyli niezbyt duża. Mieli podobne kierunki lotu więc powinni wylecieć z niej w podobnym rejonie. Ed trzymał się trochę pod chmurą by mieć lepszy widok na jej obrzeża. W końcu zobaczył wypadający samolot drugiego gracza. Na szczęście dla niego leciał normalnie czyli był spodem do niego. Czując jak żołądek podchodzi mu do gardła skierował nos maszyny na cel. Silnik zawył gdy zwiększył obroty wznosząc się jednocześnie wyżej. Wreszcie mógł przeprowadzić pierwszy atak w tej grze. Nie mógł się doczekać.


Niestety tamten jednak go w końcu zauważył zanim symulator niemieckiej maszyny doleciał na idealną odległość do oddania strzału. Taksony nie czekał tylko otworzył ognia. Tym razem z samych działek bo na karabiny raczej chyba było za daleko. Niestety mimo, że pociski obramowały wrogą maszynę nie zauważył ani dymu ani niczego co sugerowałoby trafienie. Drugi gracz zaś dał gaz do dechy i poszedł w ostre nurkowanie. Ed mu zawtórował tym razem jednak to on siedział tamtemu na ogonie. Niestety szybkość była atutem przeciwnika i w końcu urwał mu się z zasięgu ognia.


W tej grze ścierali się jeszcze trzy razy. Przeciwnik Eda zdecydowanie lepiej panował nad maszyną ale Ed był nieustępliwy i jak już wszedł w te swoje gibajstwo na symulatorze to albo się urywał z walki albo przeciwnik ustępował. W końcu za którymś razem po prostu nie zdążył i działka zamontowane na edowej maszynie po prostu pięknie rozpękły amerykańska maszynę na pół. Dostała w silnik który od razu najpierw pociągnął smugę dymu a w końcu zapłonął i odpadło jej skrzydło. Maszyna straciwszy swe zdolności lotne przeszła w niekontrolowany korkociąg nieubłaganie spadając ku ziemi. - No wreszcie... - wysapał ciężko zdyszany Ed patrząc na statystyki końcowe gry.


Odpiął się z pasów i wyszedł z fotela a potem w ogóle z symulatora na dość giętkich nogach. Od razu podszedł do niego instruktor i opiekun tych cudnych maszyn i spytał jak się czuję. Ed odpowiedział tylko, jedno słowo: - Pić... - zaraz więc sięgnął do swojego plecaka po sok. Pijąc przyjmował gratulację od instruktora które wyglądały na szczere. Mówił, że dawno nie spotkał nikogo kto "tak by się na tym gibał" i pytał czy grał już na tym wcześniej i sprawiał wrażenie szczerze rozradowanego. Choć zaraz zostawił Eda i poszedł pomóc drugiemu "pilotowi". Ed popijając sok był ciekaw jak wygląda jego przeciwnik. Na trzy walki dał mu niezły wycisk i wygrał dopiero tą ostatnią. Więc w sumie było 2:1 dla tamtego. Czekając na tego drugiego gracza jak w filmie przewinęła mu się taśma z zapisem całego dzisiejszego dnia.



Droga


Droga była długa, męcząca i irytująca. Ponieważ nie chciało mu się bulić za parking w portowej okolicy więc postanowił skorzystać z komunikacji miejskiej. Czyli autobusu. Na planie i mapie a nawet GPSie wygladało to całkiem nieźle. Na wszelki wypadek "jakby co" wziął dwa połączenia czyli łącznie prawie 10 godzin różnicy wcześniej. Zamówił sobie pokój w tani hoteliku i zamierzał z rana "na spokojnie" pojechać sobie do portu i załadować się na statek jak na białego człowieka przystało. No ale nieee... Musiało się spaprać...

Zaczęło się od tego, że bus miał awarię już na starcie. Zanim więc firma podstawiła następny to minęła dobra godzina. Wciąż jeszcze jednak miał jakieś 9 h zapasu więc zbytnio go to nie zmartwiło. No ale pod okazało się że po drodze były jakieś roboty i ruch rokadowy i w ogóle zrobił się korek i objazd i generalnie syf. Poszło w cholerę następne 3 h. Zaczął się zastanawiać czy nie zwolnić może tego pokoju bo chyba by zbytnio go nie poużywał jak miał być tam na parę nadrannych godzin może. Następnie oczywiście był wypadek i z pozostałych 6 h zapasu zrobiło się 4. Więc z planu by przejechać przez tropikalną Florydę i pofilmować dżungle i ponoć węże i aligatory łażące po drogach nic nie wyszło bo już w nocy jechali. Ledwo zaś wjechali do Miami okazało się, że festyn jakiś jest. Czytał o nim co prawda w necie wcześniej ale zakładał, że już będzie nad ranem w innej części miasta a generalnie już powinien przemykać do portu. Ostatecznie więc co prawda przemykał do tego portu nad ranem tak jak planował tylko, że taksówką ze stacji autobusowej i po prawie dodatkowym pół dniu w podróży. - Nosz kurwa czemu to zawsze przydarza się mnie? - mruknął wyciągając bety z taksówki i pędząc w kierunku trapu. A kurde miał pocykać fotki, i filmik zrobić z nadbrzeża jakim kozackim statkiem będzie płynąć... A wyszło jak zwykle...


Kabina

Stewarda wysłuchał w milczeniu potakując gdzie trzeba i dając się zaprowadzić gdzie trzeba. Wręczył mu spory napiwek. To znaczy spory jak na swoje możliwości i większy niż zazwyczaj zostawiał w knajpach. Choć nie łudził się, że w otoczeniu takich bogaczy pewnie będzie to jeden z niższych w ciągu dnia tego pracownika. Na swój sposób czuł jednak pokrewieństwo zawodów z takim przedstawicielem klasy pracującej więc odczuwał do niego pewien stopień naturalnej sympatii. Jak zresztą do większości podobnych zawodów. W końcu gdy on nie udawał bogatego turysty też w podobny sposób obsługiwał kogoś.

Swoje bety rzucił na łóżko. Cieszył się, że ma własną kajutę i nikt mu nie będzie łaził ani chrapał czy się rozbijał po nocy. Chwilę spędził na zlustrowaniu wnętrza. Było spoko jak na jego potrzeby. Teraz gdy dotarło do niego gdzie się znajduje zaczynało go ogarniać podniecenie czy wręcz euforia. - O rrrany naprawdę tu jestem! No wreszcie! - krzyknął do swojego odbicia w lustrze szafy. Właściwie rozsądek mu podpowiadał, że powinien się przespać bo noc w siedzeniu autobusu to nie to samo co wygodne łóżko. No ale nie mógł! Czuł, że energia go roznosi.

Sięgnął po folder i przeleciał go to tu to tam spodziewając się tego samego co wyczytał o tym pływającym hotelu w necie. Zgarnął kartę do portfela. Wziął prysznic i przebrał się w swoją "turystyczną koszulę". Zabrał ją specjalnie na tą okazję. Kupił ją wraz ze złotym pakietem "Far Cry" i też była taka czaderska, czerwona z białymi palmami. Podobała mu się jak jasna cholera. Przez chwilę wygłupiał się pozując do lustra w szafie w różnych "bojowych" pozach z wyimaginowaną spluwą w rękach.


Pocztówka

Może wakacje ale miał przecież swoje obowiązki! Turystyczne... Opuścił swoją kabinę zabierając jedynie podręczny plecak z paroma drobiazgami. Udał się na rufę okrętu i nacykał serię fotek majestatycznie znikającemu w oddali portowi Miami. Dobył też swojej kamery i nagrał kilka krótkich ujęć na próbę które od razu przejrzał. Zadowolony z efektu uznał, że jest gotów. Skierował obiektyw na siebie i siłą rzeczy twarz rozpromienił mu uśmiech. - Cześć, tu Ed, właśnie jest pierwszy dzień moich wakacji na które cholernie zasłużyłem! Właśnie jestem już na statku... eee... się znaczy na Destiny i właśnie wypływamy z portu Miami. A zresztą sam wam pokażę... - obraz kamery zamigotał gdy rozentuzjazmowany operator przeniósł obiektyw z własnej facjaty na obraz oddalającego się portu. Stał tak z dobrą godzinę kręcąc najpierw port, statki, magazyny, spienioną wodę, słoneczne niebo, różnobarwną sylwetkę miasta aż stwierdził, że w sumie mu wystarczy a poza tym entuzjazm już trochę mu przygasł i głodny się robił.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 30-03-2014 o 18:08.
Pipboy79 jest offline