Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2014, 12:45   #15
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

„DESTINY” powitał ich mnóstwem atrakcji, na które rzuciły się spragnione rozrywki i odpoczynku masy ludzi.

https://www.youtube.com/watch?v=xx-3...ature=youtu.be

Na pokładzie słychać było radosne piski,, okrzyki, szum i gwar podnieconych głosów. Pośród luźno ubranych ludzi krzątali się, niczym cierpliwe robotnice, stewardzi, opiekunowie rejsu, cały personel, którego celem było tylko – służyć i przetrwać.



MALCOLM JENNINGS


Po zastrzyku zrobionym przez Watsona Jennings poczuł się znacznie lepiej. Zyskał na tyle sił, by rzucić się w wir rozrywek, które przystawały do jego rangi i wieku. Najpierw z tarasu obserwował oddalające się Key West i budynki Miami. Mijane jachty, nawet te naprawdę sporych rozmiarów, z wysokości na której znajdowała się kabina multimiliardera, wyglądały bardziej jak dziecięce zabawki, niż prawdziwe łodzie.

Gwar ludzi dobiegający do niego z górnych pokładów okrętu działał na Jenningsa kojąco , a poczucie że to jego majątek i gest pozwoliły cieszyć się kilkunastu pasażerom spełnieniem marzenia życia, dodawały otuchy. To było ciekawe uczucie i przez chwilę Jennings rozkoszował się nim czerpiąc dawkę przyjemności. Przez chwilę nawet wydawało mu się, że usłyszał jak ktoś kilkukrotnie wykrzyknął jego imię na górze, ale zapewne wołano jakiegoś jego imiennika, lub też najzwyczajniej się przesłyszał.

Gdy już odpoczął, a „DESTINY” znalazł się już spory kawałek od Miami, Jennings podjął trud wypełnienia swoich, jak to nazywał, obowiązków.
Aż do wczesnego wieczoru towarzyszył kapitanowi na mostku, gdzie z przyjemnością wysłuchał opowieści o podróży, przygotowanych atrakcjach dla pasażerów, pogodzie i możliwościach wycieczkowca.

- Oczywiście zaszczyci pan dzisiejszego wieczoru mój stolik, panie Jennings – podsumował spotkanie kapitan.

- Oczywiście – odpowiedział z biznesowym uśmiechem bogacz.


GREGORY WALSH JR.

Gregory miał prosty, ale przyjemny plan. Wraz z tłumem innych, nie mniej luźno ubranych wycieczkowiczów, przechadzał się po „DESTINY” i szukając czegoś dla siebie. Wszędzie, w jego odczuciu, było zbyt tłoczno, zbył hałaśliwie, zbyt kolorowo.

W końcu, mając dość spacerów, „zarzucił cumę” w jednym z barów, gdzie racząc się drinkiem z palemką sycił wzrok widokami oceanu za oknem widokowym. Alkohol przyjemnie relaksował znużony umysł i ciało. Ale miał też jedną wadę – przywoływał wspomnienia Becky.

W pewnym momencie wydawało mu się, że zobaczył ją przy barze, z jakimś innym kolesiem. Oczywiście to nie była ona, tylko kilkanaście lat starsza kobieta ze swoim mężem. Potem zobaczył kogoś niezwykle do niej podobnego pośród roznoszących zamówienia kelnerek. Potem uprawiającą jogging na pokładzie. Potem przy basenach.

Tak minął mu dzień, na wspominkach, na sączonych powoli drinkach, na próbie odprężenia się i zapomnienia.

Bezskutecznie.


MALCOLM GOODSPEED

Malcolm czuł się, jak ryba w wodzie. Szczególnie, kiedy trafił do kasyna na jednym z pokładów. Projektanci starali się, żeby przypominało ono jedno z kasyn w Vegas, które Malcolm tak lubił. Te samo drewno, te same dywany, podobny wystrój wnętrza, podobne stoły do gier: poker, oczko, ruletka oraz automaty do Black Jacka.

W kasynie Malcolm zakotwiczył na dłuższy czas. Sprawdzał, zapamiętywał, poznawał ludzi, oceniał.

Znał takie miejsca. Wiedział, że poza tanimi automatami dla mas i stolikami do gier na niezbyt wysokie stawki, musiał tutaj znajdować się fragment „dla elity” i dla zawodowców. Nie pomylił się. Cesarski poker. Wysokie stawki.
Minimalny żeton to sto dolarów – wysoko, nawet jak dla niego. Spore ryzyko. Z tym, że Malcolm wierzył w swoje szczęście i swoje umiejętności. Mógł zaryzykować, ale kasyno otwierało się tak naprawdę dopiero po dziewiątej wieczór. Teraz, w dzień, służyło raczej tym, którzy nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić lub chcieli poczuć „gorączkę hazardu”. Starsze panie ciągnące za rękę Black Jacka wrzucając kolejne ćwierćdolarówki do automatu, wyłysiali nowobogaccy dający się ogrywać kasynu na umiarkowane stawki i cieszący się, jak dzieci, kiedy krupier pozwalał im zgarnąć jakąś wyższą nagrodę.
Malcolm był rekinem. Podobnie zresztą jak dwóch innych ludzi, których wypatrzył pośród podekscytowanych turystów.

Jednym z tych rekinów był szczupły Latynos w żółtej marynarce i z włosami zaczesanymi żelem. Drugim rekinem była atrakcyjna, ogniście ruda kobieta o ustach pomalowanych szminką w barwie świeżej, jasnej krwi. Widać było, że ta dwójka też szykuje się na wieczorne atrakcje, teraz tylko ocenia „teren łowiecki”.


CARRY MAY

Pozwoliła ojcu zaprowadzić się do restauracji, posadzić przy stole i odegrała rolę posłusznej, grzecznej córeczki. Czuła jego zadowolenie, oczami wyobraźni widziała uśmiech na jego twarzy, słyszała nutki radości w głosie. Nawet ją to ucieszyło. Przez chwilę czuła empatię do tego zagubionego człowieka, lecz szybko wyrzuciła z siebie te myśli.

Po lunchu odpoczęła chwilę i skorzystała z siłowni, gdzie też udało się sporo ludzi. Drobny wysiłek poprawił jej humor. Na basenie też było przyjemnie. Mimo, ze nie widziała za dobrze, gwar radosnych głosów nie przeszkadzał jej za bardzo. Nawet kiedy ktoś na nią wpadł, lub też ona wpadła na kogoś, traktowane było w formie rozrywki i przypadku. Tutaj czuła się dobrze. Nikt nie domyślał się, że ta młodziutka, rozbawiona dziewczyna jest ułomna.
Raz tylko poczuła niepokój, kiedy w zamieszaniu przy basenie wpadła na kogoś i zamiast ciepła ciała poczuła się tak, jakby zderzyła się z zamarzniętą bryłą mięsa. Od człowieka na którego wpadła wiał tak intensywny chłód, jak od otwartej na oścież zamrażarki.

Nim jednak Carry zareagowała po chwili oszołomienia, nieznajomej osoby – Carry nawet nie wiedziała czy zderzyła się z mężczyzną czy z kobietą – już nie udało się odszukać.

Zmęczona w końcu znalazła sobie jeden z wolnych leżaków i odpoczywała podając się słonecznej kąpieli wyciszając i ciesząc tą chwilą przyjemności.

Szybko zapomniała o lodowatym człowieku, na którego wpadła tak niespodziewanie.


RICHARD CASTLE


Richard cieszył się popularnością nawet tutaj. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko pojawił się na pokładzie dość szybko znalazł się ktoś, kto go rozpoznał i kazał zrewidować swoje plany.

Otoczony gromadką podekscytowanych fanów wylądował najpierw przy jednym stoliku w kawiarni odpowiadając na dziesiątki pytań i podpisując podsuwane pod nos książki. Cóż. Anonimowość to trudna sztuka.
Fani dali mu w końcu spokój, chociaż wydawało mu się, że wzbudził coś więcej niż „czytelnicze” oddanie jednej młodej, atrakcyjnej brunetki o gibkim, opalonym ciele. Coś mu mówiło, że jeszcze uda mu się z nią „porozmawiać”. Być może dzisiaj w nocy. I że będzie to niezwykle wymagająca i przyjemna rozmowa.

Potem powrócił do swoich planów.

SPA zaoferowało Richardowi saunę, aromaterapię i relaksujący masaż. Na wszystko musiał jednak dłuższą chwilę czekać, co trochę psuło mu przyjemność.

Zrelaksowany poszedł na końcu do kasyna. Pośród licznej gromadki niedzielnych hazardzistów, dzięki swojemu talentowi do ludzi, szybko wypatrzył trójkę ludzi. Wyglądali nieco inaczej, niż reszta. I nie chodziło o ubranie, czy fizyczność. Po prostu przypominali drapieżników zaznaczających swoje terytorium. Uśmiechnięty mężczyzna poruszający się z gracją polującego tygrysa, jakiś Latynos z włosami wyżelowanymi i w kamizelce niby Jim Carrey w „Masce”, oraz atrakcyjna kobieta w czerwieni, z ustami czerwonymi jak krew. Ta ostatnia poczuła jego spojrzenie i odwzajemniła je. Miała oczy jak szmaragdy – intensywnie zielone, hipnotyzujące, piękne, jak anioł. Ale było w niej coś, co spowodowało, że Castle miał ochotę rzucić się do ucieczki.

- Pan Richard Castle – jakiś miły, dziewczęcy głos wyrwał pisarza z dziwnych rozmyślań na temat „kobiety w czerwieni”.

Odwrócił się z nadzieją i zobaczył za sobą niewysoką, góra dwudziestoletnią Azjatkę.

- Tak! To pan! Jestem pana największą wielbicielką. Czy da mi pan swój autograf?


CLEMENTINE MAY


Kiedy wszyscy wokół się bawili, Clementine miała pełne ręce roboty. Pierwsze skaleczenie. Jakieś stłuczenie. Dzieciak, który pośliznął się przy basenie. Mężczyzna, który skarżył się na ból głowy – pierwsza ofiara lekkiego udaru słonecznego.

Opatrzyć, wyjaśnić, zabandażować, wyjaśnić, zaprowadzić do lekarza pokładowego.

- Nie spoufalaj się z pasażerami – przestrzegł ją jej menadżer po tym, jak wdała się w pogawędkę z jakąś dziewczyną. – Nie za to ci płacimy.

Fiut.

Szybko nauczyła się, że pogarda i wygórowane oczekiwania to najczęstsza postawa pasażerów. Traktowali ją z nieudawaną wyższością, jak coś pomiędzy leżakiem, a drinkiem. Była tutaj elementem wyposażenia, nie człowiekiem. Niczym więcej niż gaśnica.

Oczywiście nie wszyscy pasażerowie byli takimi nadętymi dupkami. Byli jeszcze podrywacze, którzy liczyli, że obciągnie im w przebieralni. A im bliżej wieczoru i więcej wypitego alkoholu, tym więcej takich fiutów się pojawiało.

Niektórzy z podrywaczy byli oczywiście subtelniejsi – zapraszali ją na drinka, oferowali swoje towarzystwo w czasie wolnym, ale na to nie mogła sobie pozwolić. Żadne kontakty pozasłużbowe z pasażerami nie były dopuszczalne.

Po zakończonej pracy miała udać się do części okrętu przeznaczonej dla personelu i tam spędzić czas do kolejnej zmiany. Po pracy cześć statku dla pasażerów, była dla niej „strefą zakazaną”. I chociaż część dla załogi i personelu również dawała sporo miejsc na dobry relaks: salę wideo, dwie siłownie, mały basen, pracownię artystyczną, dwie kawiarnie, dwa bary, dwa Fast foody, to jednak Trudno było porównywać te atrakcje z tymi oferowanymi dla pasażerów.

Kiedy przyszedł jej zmiennik zmęczona Clem z przyjemnością wróciła do swojej kabiny. To był jej pierwszy dzień, pierwszy dyżur, a już serdecznie miała dość. Menadżerów, funkcyjnych, pasażerów i samego „DESTINY”.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-03-2014 o 13:35.
Armiel jest offline