Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2014, 12:50   #16
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
JOHANNA BERG

Johanna uspokoiła się odrobinę i resztę popołudnia spędziła, jak większość pasażerów, na zwiedzaniu statku. Potem wróciła do siebie. Przy jej kabinie czekał Ross. Twarz miał ściągniętą gniewem.

- Wygrałaś – powiedział bez owijania w bawełnę. – Twoja nowa kabina to 6350. Nieduża, ale z pięknym widokiem za rufę. Zadowolona?

Nie odpowiedziała.

- Trzymaj – podał jej kartę. – Możesz się tam przenieść. Załatwiłem już wszystko, co trzeba z obsługą. Wieczorem dajemy pierwszy występ, więc idź się przygotuj.

Uśmiechnęła się wrednie i pokazując mu środkowy palec przemaszerowała niezbyt szerokim korytarzem na sam koniec okrętu. Co jakiś czas mijała ludzi udających się gdzieś, do części rozrywkowo – rekreacyjnej okrętu. Mijając jakieś drzwi usłyszała wyraźnie okrzyki wydawane przez jakąś parę, która najwyraźniej preferowała bardziej bezpośrednie formy relaksu.

W końcu dotarła do celu. Podana karta działała bez zarzutu. Kabina była przyjemna, a przez okno faktycznie widziała bezkres oceanu i spieniony kilwater pozostawiony przez silniki „DESTINY”.

Tak. Do tego mogła przywyknąć.

Zajrzała do toalety i humor szybko ją opuścił.

- Kutas – przeklęła pod nosem.

Na lustrze widniał wykonany szminką napis „DZIWKA”. Nie spodziewała się po Russelu takiej dziecinady.


HEATHER MOORE


Jedną z zalet aktorki jest to, że potrafi zadbać o swój wygląd, jeśli chce uniknąć tłumu fanów. Heather znała się na tym dobrze. Tylko nieliczni mijani przez nią ludzie potrafili w niej rozpoznać słynna aktorkę z pierwszych stron gazet, z telewizyjnych wywiadów, czy prosto z ekranów. Spacerując pomiędzy pokładami przyciągnęła kilka spojrzeń, ktoś zmarszczył czoło, jakby próbował przypomnieć sobie, skąd zna jej twarz, ale udało się jej uniknąć zdemaskowania. Wiedziała jednak, że kiedy wieść o tym, że kręcą kilka scen do jej nowego filmu tutaj, w kilku pomieszczeniach na okręcie, dotrze do uszu pasażerów, straci ten luksus bycia anonimową. Zapewne straci go już wcześniej, podczas kolacji, gdzie ma towarzyszyć kapitanowi przy jego stole, razem z najważniejszymi VIP-ami na statku.

Tym bardziej chciała chwilę pobyć sama.

Nawiasem mówiąc pomysł kręcenia scen filmowych na otwartym rejsie był idiotyzmem, jakich mało. W dobie green boksów i zaawansowanych technologii filmowych było to co najmniej dziwne, trącające „myszką” podejście. Gdyby wynajęli statek dla siebie miałoby to jakiś sens, ale dzielenie go z tysiącami zwykłych pasażerów było kretynizmem na wielką skalę. Kwestia bezpieczeństwa aktorów? Kwestia komfortu pracy? Idiotyzm.
Gdyby to chociaż była wycieczka, może miałoby to więcej sensu. Ale i w tym przypadku Heather wolałaby skorzystać z mniejszego, wyczarterowanego tylko dla niej i dla jej przyjaciół wycieczkowca. Albo z nowoczesnego jachtu oceanicznego. Ile to by mogło kosztować? Sto, dwieście tysięcy, góra trzysta, gdyby zaszaleli. A tak, zmuszona będzie ukrywać się w tej zamkniętej przestrzeni przed psychofanami, idiotami którzy będą chcieli napawać się jej osobą przez cały rejs. Zero prywatności. Zero odpoczynku. Zero warunków do pracy. Może pasowało to mniej znanej aktorce, ale nie jej.

Nie Heather Moore, do cholery.

Siłowania była duża i zapewniała sporo urządzeń do ćwiczeń oraz wydającą się być profesjonalistami obsługę.

Potem poszła do baru, gdzie kręciło się chyba najwięcej ludzi, a tym – niestety również jej ekipa – głownie technicy, dźwiękowcy, personel pomocniczy, wmieszani pośród „normalnych” pasażerów.

- Oto właśnie ona – wskazał ją palcem jeden z kamerzystów. – Nasza największa gwiazda. Mistrzyni kamery, zdobywczyni Oskara, Heather Moore.
Ludzie zaczęli klaskać, skandując jej imię, a ona zacisnęła zęby. Szlag trafił resztki jej anonimowości.

I wtedy go zobaczyła. Mężczyznę stojącego przy filarze obok przeciwległego wejścia do baru. Wysoki, ponury, łysy typ, na którego widok nie wiedziała dlaczego, poczuła nagły niepokój. Stał tam, całkowicie bez ruchu, kiedy inni klaskali i skandowali jej imię. Stał tam i wpatrywał się w nią. Prosto w nią. A kiedy na chwilę odwróciła wzrok by klika sekund później spojrzeć w to samo miejsce, łysego mężczyzny już nie było, lecz pozostawił po sobie jakąś zadrę w jej sercu. Jakiś niepokój, którego nie mogła się pozbyć, aż do końca dnia.


JULIA JABLONKSY

Rodriguez nie dał się dwa razy prosić i poszli razem w stronę pokładów, gdzie znajdowały się bary i restauracje. Tam Julia przyjęła w siebie potrzebną jej w tej chwili dawkę alkoholu i mogła ruszać dalej.

Na poziom, gdzie znajdowały się galerie, z cenami zaporowymi, gdzie znajdowały się kolejne lokale, sklepy, miejsca służące odpoczynkowi i wydawaniu dolarów.

Z tej perspektywy, pośród sklepów i lokali, bardziej można było uwierzyć, że człowiek znajduje się w jakiejś galerii handlowej, a nie na pokładzie luksusowego wycieczkowca. Znane marki i szyldy nęciły, kusiły, przyciągały, wabiły.

- O nie, nie, nie – Rodriguez był w dobrym nastroju, ale pewnej granicy nie dało się przekroczyć. - O nie chica, nie namówisz mnie na zakupy. Nie ma, kurwa, mowy. Poczekam w tamtym barze, aż skończysz. Masz tutaj dwa tysiączki. Zaszalej. – Wręczył jej gruby zwitek dwudziestodolarówek.

Brzmiało rozsądnie i Julia najpierw przeszła się po sklepach, a po godzinie wróciła do swojego kumpla z kilkoma torbami.

- Kurwa – Rodriguez pokręcił głową, widocznie. – Wy, laski, to chyba się nigdy nie zmienicie. Wchodzimy na statek, gdzie możemy ćpać i ruchać się bez opamiętania, a ty idziesz na zakupy.

Ostry ton jego wypowiedzi łagodził uśmiech, z jakim wypowiadał te słowa.

- Pora na basen.

- Marzy ci się długa rura, co chica,? – zażartował niedwuznacznie Latynos.

- Jasne. Lubię ostrą jazdę, przecież wiesz.

Do wieczora zdążyła przejechać się wodną ślizgawką kilkanaście razy, razem z rozwrzeszczanym jak dzieciak Rodriguezem, który najwyraźniej wciągnął troszkę towaru.

Zapowiadał się niezły rejs i sporo dobrej zabawy.


NORA ROBINSON

Masażystka była drobną, afroamerykańską kobietą, o zadziwiająco silnych dłoniach. Rozstawiła łózko do masażu, zapaliła świece zapachowe i kadzidełka, puściła relaksacyjną muzykę z małego odtwarzacza, który wyjęła z torby i zajęła się Norą. Każdy ruch masażystki emanował spokojem i profesjonalizmem i Nora „odpłynęła” podczas zabiegu.

Dopiero, kiedy masażystka zakończyła pracę, Nora „powróciła”.

Ze zdziwieniem zarejestrowała, że minęła godzina.

Po masażu pani Robinson poczuła się rozluźniona i nieco ospała. Postanowiła więc poczekać jeszcze chwilę, aż wróci Richard.

To był błąd.

Co prawda przysnęła szybko, ale śnił jej się koszmar.

Śniła, że ucieka przed czymś, lub przed kimś po pokładzie okrętu. Ściany, podłogi a nawet sufity, schlapane były krwią. Wszędzie panował nieopisany chaos i wręcz apokaliptyczny bałagan. W tym śnie Nora traciła siły, brnęła przez zimną wodę, a coś pędziło za nią, rozbryzgiwało skąpane w karmazynowej cieczy korytarze, próbowało ją dopaść, pożreć, zdusić w swoich morderczych splotach.

Gdzieś w kulminacyjnym momencie swojego snu ujrzała mężczyznę stojącego pośród połamanych resztek jakiegoś baru. Na jednym z porysowanych szynkwasów, oszlamionych jakimś nieziemskim porostem, stało szklane naczynie, w którym dostrzegła przecudny kwiat, którego płatki lśniły złocistym i srebrnym blaskiem. Po piekielnym koszmarze uciekania przez opustoszałe, zdewastowane, wąskie korytarze, ten widok był dla Nory pewnym remedium, ochłonięciem.

We śnie zawołała tego mężczyznę przy kwiecie, a kiedy ten odwrócił się słysząc jej wołanie, ujrzała młodą, smutną, lekko pokrwawioną, nieznaną jej twarz. Mężczyzna sięgnął po kwiat, a Nora zaczęła krzyczeć, aby tego nie robił z nieznanych sobie powodów wkładając w ten krzyk potężny ładunek emocjonalny.

- Nora – przez chwilę wydawało się jej, ze to nieznany mężczyzna wypowiedział jej imię, ale po chwili uświadomiła sobie, ze to Richard, jej mąż.

- Nora. Obudź się. Coś ci się złego śniło.

Obudziła się z ciężką głową powoli orientując się, gdzie się znajduje. Leżała na łóżku w ich pokoju na pokładzie „DESTINY”.

- Za dwie godziny kolacja. Mamy miejsce przy stoliku kapitańskim, jako goście prestiżowi. Myślałem, że będziesz chciała się przygotować. Nic ci nie jest?

Zapytał z troską w głosie.


ROBERT TRAMP

Zaczynało się. Po rozpakowaniu, zapisaniu planu Robert siadł na łóżku, odruchowo poprawił krzywiznę narzuty i wstał.

Przeszedł się po kabinie, dokładnie zapamiętując jej rozmiary. Sprawdził, czy nie ma założonych pluskiew, podsłuchów, kamer i upewnił się, że kajuta jest czysta. Znów usiadł. Skończyły mu się pomysły.

Przez chwilę walczył ze sobą, ale upewniwszy się do zasadności kolejnych działań, w trosce o postawiony sobie cel, wstał i opuścił kabinę.

Teraz próbował poznać statek bezpośrednio, nakładając korytarze, drzwi, przejścia do mapy, którą stworzył sobie w głowie. Mijanych ludzi traktował podobnie, jak oni jego. Niektórym odpowiadał na grzeczne powitanie. Innych ignorował.

Zapamiętywał, analizował, kodował, wyciągał wnioski.

Potem przypomniał sobie, co ma być celem jego rejsu i przestał. Wyszedł na VERANDAH DECK, ósmy pokład licząc od dołu. Przez chwilę obserwował z wysokości toń oceanu, wypatrując delfinów. W sumie to nawet poczuł dziwne pragnienie ujrzenia któregoś z tych zagadkowych, morskich ssaków, którym nauka poświęcała tak wiele miejsca w swoich rozważaniach. To by było nawet przyjemne.

Ale nie było delfinów. Tylko woda i jachty, które wyglądały jak zabawki dla dzieci wrzucone na lazurową, bezkresną toń ogromnego basenu.
Mijali go różni ludzie pogrążeni w swoich sprawach. Robert nie poświęcał im więcej uwagi niż szybkie, analityczne spojrzenie. Nie byli ważni, chociaż stanowili element wzoru, który wpisywał się w mechanizm statku.
W końcu jednak zauważył coś, co nie dało mu spokoju, trąciło jakąś strunę niepokoju w umyśle.

To była dziewczyna. Niewiele starsza, niż dwadzieścia kilka lat. Widział ją na drugim końcu pokładu. A ta odwróciła się w jego stronę, jakby z tej odległości poczuła jego wzrok. A potem, nim zdążył powiedzieć chociaż jedno słowo, rzuciła w dół z wysokości co najmniej dwudziestu pięciu metrów w taflę oceanu, znikając momentalnie pod powierzchnią wody.

Robert patrzył na to, jak bezosobowa kamera, nim dotarło do niego, że przed chwilą był świadkiem samobójczej śmierci jakiejś młodej kobiety.


EDWARD TAKSONY

Drugim graczem okazała się być …dziewczyna. Na dodatek dość młoda, góra piętnastoletnia, ale pewnie i młodsza. Obcięta na chłopaka, z zafarbowanymi na niebiesko włosami i szelmowskim wyrazem twarzy.

- Tak myślałam, że jakiś dziadek gra po drugiej stronie – zaśmiała się młoda. – Nie jesteś za stary na takie zabawy. Ile ty masz lat, człowieku. Pewnie już ze trzydzieści pięć., co. Aż dziw, ze w twoim wieku ludzie jeszcze żyją. Ciao!

Smak porażki bolał, ale Ed wiedział, że się odegra. Da radę. Miał teraz osobisty cel. Pokaże tej małolacie, na ile go stać.

Potem poszedł dalej. Zwiedził statek, pokręcił trochę filmików, wypił kilka drinków czując, jak alkohol dodaje mu animuszu. W końcu zmęczony wrócił do kabiny.

Z nudów postanowił zrzucić materiał z kamery na dysk. Zajął się przeglądaniem nagranych scenek.

Uśmiechnięci ludzie, dzieciaki, plażowicz ki w strojach kąpielowych, kolejne imprezowiczki, kolejne, zbliżenia, na co lepsze tyłeczki, na dekolty turystek. Miłe, kolorowe obrazki. Oczywiście były też szersze ujęcia. Baru, kręgielni, sali bilardowej, sklepów.

I nagle przeszył go dziwny dreszcz.

Ujrzał scenę nagraną z baru lub którejś z kawiarni.

Przy jednym stoliku siedział jakiś mężczyzna w okularach, który chyba coś do kogoś mówił, a w drugim tle … Edward nie wierzył własnym oczom.
Na drugim tle siedział jakiś zielonkawy stwór czytający gazetę.




Nie wiedząc, czemu, Taksony poczuł zimny dreszcz przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-03-2014 o 13:37.
Armiel jest offline