-Te! I tyn pieron mi pado, że mom wziunć te złoto i mu gowy nie zawracać! No to jo wziun sie ta moja sakwa i godom mu "wys co zrób?! Wroź sie tyn toporek do butów, co wyższy bydziesz! Ja! Jo mu tak pedzioł!- donośny głos Waltera niósł się echem po szynku. Początkowo, gdy khazad przybył do osady jakiś czas temu uważany był za groźnego i niebezpiecznego oprycha. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Wszak blizna na twarzy zawsze dodawała grozy właścicielowi. Walter miał bliznę i to nie małą. Trzy wielkie bruzdy biegnące od czoła przez łuk brwiowy aż po policzek były pamiątką po rozjuszonym worgu, którego dawno temu Walter wraz z innymi górnikami napotkał w jednej z jaskiń pod Karak Norn.
Na szczęście czasy, kiedy mieszkańcy Behemsdorf lękali się brodacza przeszły do historii. Ba! Podczas swojego niezbyt opłacalnego i pożytecznego pobytu w mieścinie, khazad znalazł sobie kilku kamratów, którym za drobne sumy pomagał naprawiać narzędzia, czy inne sprzęty codziennego użytku. Fach miał w ręku, a że krasnoludy słynęły z rzetelności to codziennie trafiała mu się jakaś fucha.
Piątka miejscowych siedziała dookoła brodacza, który swoje miejsce zaklepał sobie w rogu karczmy, nieopodal wejścia do niej. Codziennie wieczorem, ale też i nieraz rano czy w południe otaczał się miejscowymi, uraczając im czas licznymi opowieściami, bajkami i bujdami, który usłyszał a nie raz i przeżył na własnej skórze. Właściwie, gdyby nie silne, rodzinne więzy które wciąż co wieczór przed snem przypominały mu o domu, pewnie teraz czułby się jak u siebie. Stał oparty o ścianę, pod głową jelenia, która była jednym z nielicznych trofeów zdobiących gospodę. W prawej ręce trzymał kufel z piwem, do którego jakości zdążył się też przyzwyczaić, w lewicy zaś ściskał fajkę po dziadku. Uwielbiał to. Miejscowi czasem mieli problemy ze zrozumieniem, jego gwary, lecz nie dbał o to. Gdy ktoś pytał, co oznacza jakieś niezrozumiałe słowo, po prostu wyjaśniał.
-No i jak już żech wylazowoł z tego dupnego rozumisz sklepiku to jeszcze na żech się obrócioł i padom mu "I wiys co jeszcze? Nagodej mi do rzyci!- ostatnie zdanie niemal wykrzyczał, co słuchający ludzie skwitowali głośnym śmiechem.
-Godom wom, czasami to takie kwiotki mi sie trafiały, że niy szło usiedzieć rozumisz...- brodacz machnął energicznie ręką i kręcąc przy tym głową ruszył w stronę szynkwasu, by gospodarz nalał mu więcej piwa. Na słuch nigdy nie narzekał, to też bez większych problemów usłyszał krótką rozmowę między kojarzonym z twarzy mężczyzną o długich włosach, a nieznajomym wędrowcem. Dawno czekał, by wybrać się do kopalni, lecz nikt nie chciał mu towarzyszyć, to też ucieszył się na myśl, że w końcu nadarza się ku temu okazja.
-Tak zupełnym przypadkiem...- odezwał się do dwójki mężczyzn -Dugie lata robiłech w kopalni i żodyn podziemny tunel, żodyn powtarzom niy jest do mie wyzwaniym... A przewodnik pewnie by sie wom przydoł co chopy?- uśmiechnął się szeroko wzruszając ramionami. Odpowiedź była dlań oczywista, przecież krasnolud był idealnym przewodnikiem jeśli rozchodziło się o podziemia.
-A o złoto to sie niy stresujcie chopy, jakoś sie dogodomy, ni?- znów wzruszył ramionami, by sekundę później pyknąć sobie fajkę...
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |