Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2014, 06:07   #5
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Słyszała go, a i owszem. Wszak mówił tak głośno, że jego głos prawie rozsadzał jej biedną głowę. Tym bardziej, że mówił.. dużo, jak na przedstawiciela rasy często gburowatych brodaczy. Zarówno on, jak i jego ojciec, z tego co kojarzyła z poprzedniego wieczora, musieli mieć jaką krew wymieszaną z chochlikami czy innymi rozszczebiotanymi skrzatami. Nie było to możliwe, ale musieli. W obecnym stanie elfce nie przychodziło do głowy żadne inne wytłumaczenie tego zjawiska burzącego jej poranek.

Ale poza tym, że mówił dużo, to jego słowa nie układały się w jakikolwiek sens! Owszem, widziała jego usta poruszające się wśród gęstego zarostu, słyszała jego głos w zwielokrotnionym brzmieniu, ale jednak.. na daremno próbowała doszukać się w tym wszystkim jakiejś logicznej treści. Aż zaczynała się zastanawiać, czy to aby na pewno oda wczoraj padła ofiarą krasnoludzkich bliźniaków, a nie przypadkiem ten tutaj.. młodzieniaszek. Miał on niezwykle bujną wyobraźnię, z taką łatwością wymyślał doprawdy niedorzeczne rzeczy. Pamiętała wprawdzie coś niejasno, że Gruangal rzeczywiście chciał jej podrzucić swojego synalka, ale przecież nie zgodziła się na to.. prawda? Na pewno nie, nie byłaby tak skora i łatwa do przygarnięcia kogoś pod dach swojego wozu. Nie byłby on przecież też na tyle cwany, aby wykorzystać jej... późniejszy stan, prawda? Nie byłby tak hojny i skory do stawiania przed nią kolejnych kufli piwa, by tylko móc usłyszeć niewyraźną zgodę z jej ust... prawda? Prawda?!

Prawda?!

Niewiele brakowało, a rzeczywiście by się tak wydarła w gniewnym pytaniu, przy okazji rozbryzgując naokoło łykany właśnie trunek.
Ale nie. Jedyną reakcją, na nagłe zderzenie z ponurą rzeczywistością ostatniej nocy, była zaledwie delikatnie odkaszlnięcie. Życie bowiem, nauczyło Eshte poszukiwania okazji, a potem wykorzystywania ich. Teraz rozkoszna sposobność objawiała się w.. przecudownym zapachu jedzenia, który wypełniał jej nozdrza i przyprawiał prawie o zaślinienie się. Żołądek też postanowił zareagować na tę zachętę krótkim warknięciem z głodu, co tylko przypomniało elfce, że samo piwo, nawet jeśli w większej ilości, nie mogło zastąpić prawdziwej kolacji. Na dodatek teraz wyraźnie była pora śniadania,a ona nie do końca była w stan-nastroju na pichcenie.
Musiała zatem to odegrać strategicznie. Subtelnie. Dać brodatemu młodzikowi nadzieję, najeść się jego kosztem, a potem niech się wynosi.

-Wspominał coś ten Twój staruszek, wspominał.. -mruknęła niemrawo podchodząc do ogniska. Przysiadła sobie dostatecznie blisko kociołka, ale jednak na tyle daleko, by krasnolud nie mógł dostrzec jej wygłodniałego, wilczego spojrzenia, którym pozerkiwała w kierunku parującego jedzenia -Podobno to teraz Twoja kolej, by wyfrunąć z gniazdka i posmakować życia poza tą uroczą wioską, tak?
-Dokładnie… Pojedziemy do miasta i tam poszukam zajęcia w kompaniji najemników, a może nawet załapię się do orszaku jakiegoś rycerza? Ponoć na dalekim zachodzie… wojna.
- mruczał krasnolud nalewając jarzynową polewkę z boczkiem do miski i podając ją elfce.- Dobry wojak zawsze jest w cenie, a tatko wiele mnie nauczył.

I on sobie nabrał solidną porcję, by zabrać się do pałaszowania posiłku, jedynie od czasu do czasu zerkając na współbiesiadniczkę.
Trzeba było przyznać, że umiał gotować. Jedzenie było pożywne i smaczne… i bardzo tłuste. Co jednak w obecnej sytuacji wygłodniała kuglarka nie mogła uznać za wadę.

Aż długaśne uszy się elfce zatrzęsły podzwaniając zdobiącymi je kolczykami, kiedy wpakowała sobie do ust pierwszą łyżkę jedzenia. Głównie z początku poczuła żywy ogień gorących składników, ale także i to, jak spłynęły do jej pustego brzucha. Może i będzie ją później bolał, może i potem będzie musiała sobie odmawiać i nieco siermiężnie potrenować ciało. Wszak nie tłustymi daniami zachowywała taką sylwetkę, nawet jeśli czasem skromne posiłki nie były jej własnym wymysłem.
-Ah.. wycerhze.. - burknęła niewyraźnie, bo i z pełnymi ustami przecież. Najwyraźniej chcąc podkreślić swoje zdanie na temat tych zakutych jegomości, od niechcenia zamachała ręką w powietrzu. A raczej, zamachała drewnianą łyżką, jednocześnie będąc już w stanie przełknąć i dodać gwoli wyjaśnienia – Żem nie widziała nigdy takiego prawdziwego, co to w opowieściach ma lśniącą zbroję, jeździ na bieluśkim koniu i jeszcze na dodatek dostaje w nagrodę księżniczkę. Może bywają tylko na wojnach i w jaśniepańskich posiadłościach, to i nie sposób ich zobaczyć na byle ulicy – nim ponownie zatkała się kolejną porcją śniadanka, uśmiechnęła się chytrze do towarzysza -Tobie też marzy się taka przyszłość paniczyka?

-Mnie? Nie… ale…
- Kranneg pokazał ręką na wioskę.- Pewnie wiele takich wiosek widziałaś. Kilkanaście chałup wzdłuż drogi. W każdej ledwie kilku odmieńców…- westchnął ciężko.- Moja matula, tatko i ja… Jesteśmy tutaj jedynymi krasnoludami. Nie tylko roboty czy to jako najemnik, czy to giermek powinienem poszukać. Ale nade wszystko… żony.
Nabrał sobie jedzenia do miski dodając.-Poszwendam się po świecie jako najemnik, to zawsze bezpieczniejsze niż łażenie samemu. I może natknę się na jakąś ładną stateczną krasnoludzicę… Taki mam plan. A ty zawsze sa… ?
Przerwał wypowiedź i szybko rzekł.- Nieważne. Twoje życie, nie moja sprawa. Nie powinienem pytać.
-Nie szkodzi, nie szkodzi
– uspokoiła go pośpiesznie fiołkowowłosa elfka, zbyt zajęta jedzeniem aby poczuć się urażoną, zaskoczoną czy rozbawioną. Nie wiedziała też w sumie dlaczego urwał, wszak było to pytanie jak każde inne, nie był pierwszym i pewnie nie ostatnim, który je zadawał.

-Tak, zawsze sama powożę, ani Brid' ani ja nie mamy zaufania do obcych rąk trzymających lejce. I tak, także sama ozdobiłam wóz malowidłami. Miło, że pytasz – uśmiechnęła się ponownie, zadowolona z nakarmienia ciekawości krasnoluda. Leniwie memłając łyżkę w ustach, mamrotała w zamyśleniu -Po prawdzie... jak tak po.. pomyślę... to chyba nigdy nie widziałam krasnoludzicy. A już na pewno nie takiej... którą można byłoby uznać za ładną. Możliwe, że będziesz musiał się nieco naszukać za swoją idealną wybranką.
-My krasnoludy mamy inne gusta, niż wysocy ludzie…
- uśmiechnął się krasnolud. Po czym obrzucił spojrzeniem kształty Eshte, jakby się nad czymś zastanawiał. Następnie spojrzał na Brid’a mówiąc.- Eee tam... przesadzasz panienko. On tylko tak przerażająco wygląda… a w duszy jest potulny jak bernardyn. Widziałem już bardziej narowiste dzianety od niego. Pan na Grauburgu ma w stajni dwa takie diabły podkute…
Splunął gniewnie.- Jeden z nich omal mi łba nie rozwalił, jak miałem jakieś czternaście wiosen.- po czym kontynuował.- Przy nich twój to naprawdę milutkie zwierzę. Oczywiście trzeba wiedzieć jak zaskarbić sobie jego przyjaźń. Ale dupa byłby ze mnie kowal, gdybym tego nie potrafił. Natomiast… tamte, są nerwowe i kapryśne . I zdradliwe. Ale przyznaję...Piękne jak noc i grzechu warte.

-Ależ oczywiście, że jest spokojny. Czy wyobrażasz sobie, jak daleko bym dojechała z mym wozem, gdyby w uprzęży była jakaś gorącokrwista bestia? Brid' jest opanowany, choć...
- tu ton swego głosu zniżyła i pochyliła się nieznacznie w stronę krasnoluda, co by przypadkiem zimnokrwisty wilk nie usłyszał, że o nim mowa -.. kapryśny bywa, charaktery na dodatek i piekielnie inteligentny, nieczęsto bardziej niż co poniektóre wróżki, chochliki czy te inne skrzaty.
Wyprostowała się potem i dodała, przy czym łyżką lekko machnęła w stronę zwierza pożerającego resztki trawy spod jego potężnych kopyt -Jednak już same jego rozmiary wystarczą do odstraszenia złodziejaszków, którzy nie mają wprawy jako kowale, prawda.
-Ale nie bandytów…
-stwierdził Kranneg przyglądając się wierzchowcowi.- Dla nich to przynęta bardziej.
Po czym sięgnął po bukłak i upiwszy z niego trunku dodał z uśmiechem.- Ale o to przynajmniej do Grauburga nie będziesz się musiała martwić. Mój topór cię ochroni… razem dotrzemy bezpiecznie.
-Ano właśnie – zaczęła elfka z wolna, odkładając wyczyszczoną do czysta miskę na bok i zwyczajowo oklepując się po ubraniu w poszukiwaniu, zwyczajowo, zagubionej fajeczki.

-Ja to, widzisz, nie przypominam sobie, bym się zgadzała na propozycję Twojego staruszka. Co więcej, na pewno nie byłam zachwycona tym pomysłem, bo i zawsze sama podróżuję – ni na moment nie zaprzestając ruchów rękami, zerknęła spod rozwichrzonych po śnie włosów na swego gościa i kucharza, po czym skinęła głową z uznaniem -Ale śniadanie palce lizać, niech Ci Twój bóg w pięknej krasnoludzicy wynagrodzi.
-To dziwne, bo tatko powiedział że wszystko ustalone
.- podrapał się po brodzie krasnolud.-A mój tatko nie zwykł kłamać. Poza tym… jak zamierzasz sama dotrzeć do Grauburga, co? Jedna droga prowadzi przez bór w którym łatwo się zgubić, druga… przez wioskę, w której ostatnio… jakiś Zły rozrabia. Albo… Zła… I pewnikiem podejrzliwie patrzą teraz na obcych. Jak więc się wybierać do miasta, bez… przewodnika?
Krasnolud uśmiechnął się bezczelnie, pewny swoich racji i siły swych argumentów.

Odnaleziona, także ze zwyczajowym triumfem, fajeczka zamiast od razu powędrować do usteczek kuglarki, została oskarżycielsko wycelowana w krnąbrnego krasnoluda -Słuchaj no, kto tu całe życie jeździ od miasta do miasta swoim wozem, a kto próbuje dopiero się wyrwać ze swojej wioski, omszały kamyczku? Wiem więcej o przetrwaniu w drodze niż Ci się wydaje.
-Może… możliwe panienko.
- trzeba było przyznać że krasnolud był równie uparty co ojciec.- Ale o drogach do Grauburga to ty nie wiesz nic. O tutejszej puszczy także nie.
Pogłaskał się po brodzie.- I jak mi mój bóg wynagrodzi ugoszczenie, tak i ciebie może ukarać za niehonorowanie umów. To akurat ten sam bóg i jest strasznie surowy.
-Aj ta...
- już miała zareagować od niechcenia na mądrzenie się krasnoluda, podkreślając swoje stanowisko w tej sprawie kolejnym ruchem ręki w powietrzu, ale.. ale akurat dotarło do niej znaczenie jego kolejnych słów. Bezczelny. W jednej chwili jej lekceważący ton zmienił się w warknięcie, a machnięcie w zaciśnięcie dłoni w pięść -CO?!

Aż ją podniosło, no. Ta złość wymieszana z niemałym zaskoczeniem i oburzeniem, co dało iście wybuchową mieszankę i ból przeszywający łepetynkę. Ze złości aż jej palce zapłonęły żywym ogniem, a jeszcze trochę i pewnie para buchnęłaby spod czupryny -Ty mię tu szantażem chcesz podejść? Wmawiać nieistniejące umowy i straszyć bożym gniewem? To Gruangal na takiego kmiotka swojego syna wychował?
-Ja… straszę?-
zdziwił się zaskoczony Kranneg i łyknął trunku z bukłaka. Uśmiechnął się bezczelnie dodając.- Ja tam niczym nie straszę. Umowa została zawarta, więc… cóż…
Wzruszył ramionami dodając.- Możesz oczywiście złamać swoje słowo. Mnie nic do tego… Ja tylko wskazuję te… no… konsw… konce… kon...no… możliwe efekty takiej decyzji. Gdzieżbym śmiał panienkę straszyć. Po prostu zwracam uwage, na aspekty sprawy, które uwagi panienki umknęły.

-Nie było żadnej umowy – syknęła przez zaciśnięte zęby Eshte, ale syknęły także i płomienie gasnące w jej dłoni. Iluzja dla prostych chłopków czy faktyczny, czasem nieobliczalny ogień wskrzeszony magią płynącą w krwi elfki oraz równie żarliwym gniewem? Krasnolud z całą pewnością poznałby odpowiedź na to pytanie ( tak samo jak i na to, jak bardzo jest przywiązany do swej brody ), gdyby tylko siedział nieco bliżej.

-Niczego nie podpisywałam, na nic się nie zgadzałam – fajeczka spoczęła zaczepiona o spiczaste ucho, bo i z przyjemnego odpoczynku po śniadaniu, sytuacja zmieniła się w zajadłą walkę o swój.. może nie honor, wiele go kuglarka nie posiadała, ale z całą pewnością była to walka o swoją rację.
Wstała i otrzepując dłońmi porteczki, dodała nie bez hipokryzji -Chyba będę musiała się rozmówić z Twoim staruszkiem, co to wy tu obaj mi wymyślacie. Nie godzi się przecież tak wykorzystywać obcych.
-Oj, oj… na twoim miejscu… to bym uważał. Niektórzy wciąż się palą to spalenia wiedźmy…. Wczoraj mój tatko ich przekonał, ale… nie dawaj chłopom powodu do zmiany zdania.
- rzekł konspiracyjnie Kranneg rozglądając się dookoła.- Mówiłem już… Ostatnio zrobiło się nerwowo. Niektórzy już szukając kozłów ofiarnych do nabicia na widły. Lepiej się nie popisuj, dla własnego dobra.

Elfka przystanęła w pół kroku poczynionego już w kierunku wioski i domniemanego domu Gruangala. Jakkolwiek z początku stanowczo powzięła się na pójście do niego, to nie wiedziała wszak gdzie ten mieszka, a także i ostatnia droga powrotna jawiła jej się.. mglisto. Gdyby nie została zatrzymana siłą znaczenia słów krasnoluda, to jeszcze by błądziła, albo musiałaby poradzić się któregoś ze strachliwych miejscowych.
-Masz pewne.... - odkaszlnęła - .. argumenty..
Chcące się wyrwać na wolność przekleństwo, zostało szybko i dyskretnie przełknięte. Niech ich wszystkich... ! Nie zdziwiłaby się, gdyby cała ta wczorajsza szopka z paleniem jej i ratowaniem przez krasnoluda z rąk wieśniaków, była zwyczajnie ukartowana przez całą wioskę, by synalek kowala mógł za darmo zabrać się z nią do miasta. Za darmo! Obrzydliwość!

Westchnęła ciężko, ze zmęczeniem. Nie dość, że noc miała ciężką, to teraz jeszcze tak trefny poranek -A co mnie powstrzyma przed po prostu.. odjechaniem stąd? Uczepisz się mojego wozu i będziesz trzymał aż zgodzę się Ciebie przygarnąć, albo aż dojedziemy do miasta?
-Nie żartuj sobie… ma za krótkie nogi, nie dogonię wozu. Po prostu wyruszę sobie później sam.
- wzruszył ramionami Kranneg śmiejąc się rubasznie.- A potem… hmmm…
Wzruszył ramionami krasnolud.- Potem ty pobłądzisz w lesie i wilcy cię zjedzą. Po ostatnim Małym Gonie, nie ma co pchać się do w leśne ostępy nie mając przewodnika. Skoro światowa jesteś, to pewnie wiesz jak niebezpieczne są przemienione lasy. Oczywiście możesz wybrać podróż przez drugą wioskę. Tę w której ginie dziatwa...
Nie musiał dokańczać, by Eshte zrozumiała sugestię. W drugiej wiosce, pewnie jest jeszcze bardziej nerwowa atmosfera.

Chciała kląć, puścić z dymem jego brodę, co by pozbawić go tej denerwującej pewności siebie.
Dramatyzował, przesadzał i straszył, tak samo jak i jego ojciec. Musieli mieć to we krwi. Widać nigdy nie zajechali dalej niż do miasta i nie zboczyli ze swojej obranej ścieżynki, skoro te okolice jawiły im się jako najstraszniejsze zło. Tu coś zobaczyli, tam coś usłyszeli, może nawet musieli z raz się bronić przed jakimi krwiożerczymi bestyjami. Ona też już sporo w swoim życiu widziała, jeszcze więcej słyszała i wiele razy po prostu zręcznie.. uciekała. Każdy radził sobie tak jak potrafił najlepiej.

A okoliczni wieśniacy też nie byli wiele lepsi. Niewdzięcznicy jedni. Powinni się cieszyć ze ślubu, przyozdobić drogi kwiatami i białymi szarfami, a podróżników zmierzających na wesele witać z otwartymi ramionami. Kranneg miał jednak nieco racji, co z niechęcią musiała mu przyznać – nie było jej w smak znowu spierać się z chłopami wyposażonymi w widły, pochodnie i wrogość wobec innych ras. Naiwnie było liczyć, że znowu trafi się jakiś dobroduszny kowal do uratowania jej tyłka.

Długo trwały te jej wewnętrzne rozważania, pod koniec których miała ochotę tylko wznieść oczu ku niebu i powyzywać śmiejących się z niej bogów. Ale jedynym ich owocem było gburowate machnięcie ręką w stronę naprzykrzającego jej się gościa, oraz prychnięcie, w którym dało się rozpoznać jakieś marudzenie na cały krasnoludzi ród i ich oślą upartość.

Które Kranneg zinterpretował na swoją korzyść, zupełnie jak jego ojciec. Był niemal skórką zdartą z kowala.
-Więc kiedy wyruszamy? I którą drogą?- zapytał z bezczelną pewnością siebie i uśmiechając się promiennie.
-Główną drogą, tak jak miałam w planach. Od jednej wioski do kolejnej, bo skoro będę miała ze sobą Twoją urocza, lubianą twarzyczkę, to obędzie się bez kolejnego palenia wiedźm, prawda? - uśmiechnęła się do niego, ale na próżno było w tym geście szukać rozbawienia, czy radości z bycia zmuszoną do ciągnięcia ze sobą jakiegoś krasnoluda. Ale skoro już wepchnął się na siłę w jej podróż, to niech przynajmniej się do czegoś przyda, no. Niech okiełzna wieśniaków, zamacha toporkiem nad drewnem do ogniska, wysprząta w klatce wywyższających się gołębi i wyczesze dokładnie konia, co by ona mogła się przejrzeć w jego sierści.

-I najpierw musimy się przygotować. To znaczy ja muszę, a Ty musisz Brid'a. Jesteś kowalem, więc na pewno sobie z nim poradzisz – idąc w stronę wozu z zamiarem schowania się w nim i przystosowaniu do nowej sytuacji, kuglarka przystanęła przy zwierzęciu i dla podkreślenia swych słów poklepała je po boku.
-Jasne jasne… zaprowadzę go do kuźni, sprawdzę kopyta i oporządzę go… żaden problem.- uśmiechnął się krasnolud i podrapał po karku.- A ty… zamierzasz… się kąpać czy cuś? Jak tak to uważaj, bo każda nowa baba w takiej wiosce jest … podglądanie dziewuch w kąpieli to typowa wiejska rozrywka. Więc lepiej po temu wynaj…- machnął ręką ze śmiechem.- Co ja ci będę mówił oczywiste rzeczy. Przecie ty światowa jesteś.

Spojrzał na pasącego się spokojnie konia.- Myślę że w trzy… cztery perunowe modlitwy się uwinę. Tyle czasu ci wystarczy na… przygotowanie?.
Po czym położył dłoń na czole zwierzęcia i pogłaskał je. Brid uniósł pysk, by przyjrzeć natrętowi, a krasnolud tylko na to czekał. Dłoń Krannega zanurkowała do jego kieszeni i wyjęła z niej małe zielone jabłuszko. Podsunięty pod pysk owoc szybko znikł z dłoni krasnoluda.
Brid to przekupny łasuchu!
Krasnolud delikatnie ujął dłonią uprząż przyjaciela Eshte i zaczął prowadzić konia w głąb wsi, zapewne ku kuźni.
-Nie więcej niż cztery modlitwy.- przypomniał.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem