Podróż pełną kolein drogą, nie była nowością dla elfki.
Wóz kołysał się na boki, ale daleko mu było do wywrócenia.
Mały Brid' z wrodzonym dla siebie flegmatyzmem ciągnął jej mały domek na kółkach w kierunku kolejnej wsi. A obok niej… siedział on. Krasnolud.
Kranneg z tą swoją pewną siebie miną i ciekawie rozglądający się po świecie. Aż chciało się mu podpalić brodę…
Ale w tej chwili nie mogła. Podobnie jak napuścić na niego swych drogocennych gołębi. Siedziała za blisko niego, a jej podopieczni nie grzeszyli celnością. Ale niech tylko dotrą na najbliższy postój, to już mu ona go urozmaici. Będzie miał się z pyszna, ten gruangalowy potomek.
Właściwie nie wiedziała do końca co czuć… Niby już od dawna podróżowała sama, przez drogę odzywając się tylko do
Małego Brid’a. Teraz musiała z niechęcią lub wyższością odpowiadać na pytania i zaczepki krasnoluda.
Przypomniało się jej, że nie zawsze tak było… że kiedyś nie podróżowała w samotności i ciszy. Że miała rodzinę. Że została…
Diabli nadali tego krasnoluda, przez niego popadała w melancholię. Pocieszające jednak było to że będzie jej zatruwał życie swą obecnością, zaledwie przez trzy-cztery dni. Albo krócej, jeśli go przepłoszy.
Na razie jechali powoli błotnistym traktem prowadzącym wzdłuż obrzeży lasu. Gęstego i ciemnego lasu, pradawnej puszczy niemal. Widok taki był dobrze znajomy
Eshte… w wyniku częstych Małych Gonów i działalności druidów Dzikuna, wiele obszarów dawnego Cesarstwa tak właśnie wyglądało. Pocieszającymi dla elfki dźwiękami były odgłosy zwierzyny i ptactwa dobiegające z puszczy rozciągającej się na prawo od traktu, którym podążała. Obszary nawiedzone niedawno przez Gon były upiornie ciche.
Wynurzająca się zza zakrętu wioska jednak sprawiła, że kłopoty z krasnoludem wydawały się drobnostką. Sama wioska robiła bowiem upiorne wrażenie. Było cicho, nie widać było ni jednego dzieciaka na drodze. Poszczególne chaty wydawały się chylić ku ziemi, przyciśnięte wiekami. Stare chatynki zbite ze zmurszałych bali, pokryte strzechą… wioska umierająca. Wioska, która nie zwiastowała uśmiechniętych wieśniaków gotowych wesprzeć artystkę miedziakami. Wioska oznaczająca wszystko co groźne: pomór bydła, głód,wojnę, zarazę lub biedę… i zawsze problemy.
I te problemy wyskoczyły z krzaków, w postaci wąsatego żołdaka i trójki jego towarzyszy. Najemników uzbrojonych w łuki… albo bandytów.
W każdym razie nie wyglądali na typków, których się dało wystraszyć prostą kuglarską sztuczką. Tym bardziej że już napięli łuki gotowi wystrzelić strzały w dwójkę siedzącą na koźle wozu. I to zapewne celnie.Wystarczyłoby tylko, by
Kranneg zaczął coś robić z toporem za który chwycił, a
Eshtelëa zaczęła się popisywać. Jeden niepotrzebny podejrzany ruch i… śmierć dosięgłaby elfką śmigłą strzałą.
Szczęściem w nieszczęściu ci tutaj wojownicy nie byli bandytami czy dezerterami. Nie. Te tutaj typki byli żołnierzami na kontrakcie Zakonu Peruna z siedzibą w Grauburgu. Okazało się bowiem, że grupka rycerzy przybyła do tej wsi, zwanej Heimlitz.
Widać prośby wieśniaków zostały wysłuchane.
Niemniej
Eshtelëa wraz
Krannegiem została wzięci w niewolę i zabrani do przywódcy zakonników Peruna, która dowodził tą wyprawą i śledztwem.
Eshte nie była z tego powodu zadowolona. Mimo że wiara w Peruna, jako jedna z niewielu, była powszechna to jednak sam Zakon Peruna… choć pozornie monolityczny, w rzeczywistości był dość wewnętrznie podzielony. Poszczególne komturie różnie podchodziły do swego zadania. Jedne były pełne paladynów poświęcających się dla dobra innych, inne zawzięcie tropiły heretyków do których zaliczały wszystkich… także i pozbawionych talentu odmieńców.
Nie zdążyła się wypytać, jacy są tutejsi zakonnicy i inkwizytorzy. Teraz zaś miała się okazję przekonać, że są…
… strasznie młodzi.
Kuglarka stała wraz z
Krannegiem, przed dwójką siedzących mężczyzn z rasy ludzi.
Dowodzący tą wyprawą rycerz, był młody i przystojny.
Miał piękne zielone oczy i białe włosy i delikatne rysy twarzy… jak panienka. Pewnie wzdychało do niego wiele miejscowych dziewcząt. Niemniej był bardzo młodziutki i zdecydowanie nie pasował do wyobrażeń
Eshte dotyczących przywódcy grupki fanatycznych zakonników. To był paniczyk z mlekiem pod nosem i śladem elfiej krwi w żyłach, która nadawała mu tak delikatną urodę.
No cóż...Może to i lepiej. Pewnie był jeszcze niedoświadczony na tym stanowisku. Dumny jak paw. I łatwy do manipulowania pochlebstwami.
Problem stanowił ten drugi. Na pewno nie był rycerzem. Raczej uczonym.
Równie młody co tamten, młodzian o ciemnobrązowych włosach i mizernej posturze. Jego szare oczy przenikliwie patrzyły na
Eshte przez szkła okrągłych okularów. Dłonie w skórzanych rękawiczkach co jakiś czas poprawiały je na nosie. A ironiczny uśmieszek wydawał się złowieszczy. Zresztą cała jego postać była… podejrzana. W przeciwieństwie do rycerza nie wydawał się łatwym obiektem do omotania miłymi słówkami.
Esthe i
Kranneg znajdowali się obecnie w karczmie, w której Zakon urządził sobie tymczasową siedzibę na czas pobytu w wiosce. Karczma wyglądała bardziej solidniej w środku niż na zewnątrz. Izba jadalna w której obecnie się znajdowali, była przestronna, schludna i czysta. Choć małe okienka z szybkami z krowiego rogu nie wpuszczały zbyt wiele światła.
Eshte naliczyła jeszcze trzech zakonników, o twarzach zakrytych przyłbicami zbroi i około dziesięciu najemnych mieczy… przeważnie uzbrojonych w łuki. Całkiem spory oddziałek.
Teraz dwóch tych typków pilnowało drzwi wyjściowych z karczmy.
Przez chwilę białowłosy i ciemnowłosy młodzian naradzali się po cichu, przy milczących świadkach, jakim była elfka i krasnolud. Oboje dla bezpieczeństwa z dłońmi skrępowanymi za plecami i pozbawieni broni. Przynajmniej tej widoczniej. Mimo, że żołdacy sumiennie obszukiwali
Eshte to skupili się na obszarach jej krągłości, pomijając mniej interesujące miejsca. I za cenę obmacania ciała kuglarka przemyciła parę sztylecików. Nie pierwszy raz zresztą.
- A więc… Jestem Zygryf von Gerstein, obecnie zakonnik Peruna w komandorii grauburskiej i przywódca tego oddziału wysłanego w celu zbadania zaginięć w pobliskiej okolicy. Kim wy jesteście i po co przybyliście do tej wsi?- zapytał butnym głosem, zapewne po to by brzmieć władczo. Nie brzmiał… Podobnie jak twarz jego głos był miękki i melodyjny. I choć niewątpliwie dodawał mu uroku, to ciężko było brać poważnie tego paniczyka.