Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2014, 23:17   #156
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Vel stał tak i modlił się po łacinie. Coś w jego życiu zmieniło się. Tak bardziej niż ta psychodeliczna przygoda z Duchem Przeszłych Świąt. Rozbił nawet butelkę, którą normalnie zaniósłby na skup (przynajmniej, gdyby ustawa śmieciowa, aż tak kurewsko nie zaniżyłaby cen skupu dla porządnych obywateli). Zupełnie inne życie. No i uratował tamtych chłopaków, o których pamięć powoli znikała. Wiedział jednak na sto procent, że ich uratował. Że zanim nie został porwany w przygodę przez Ducha to to wszystko potoczyłoby się inaczej. Wracając jednak do tego przerżniętego drucika. Czyż nie tak właśnie jego życie - to przed spotkaniem z Duchem - nie zostało przerżnięte? Urodzony w celi, w której doszło do nieszczęśliwego wypadku. Osierocony niemal natychmiast po urodzeniu... jego kumpel, jedyny przyjaciel, zginął w sierocińcu przez durną bójkę. Tak. Życie nie szczędziło Vela. Ponad sto lat wcześnieł żył taki staruch. On też był sierotą. Ale on zamiast poświęcając życie alkoholowi poświęcił je pieniądzom. Zrobił spory majątek nie wydając ani złotówki. Vel za to do tej pory nie wylał nigdy nic za kołnierz. Pił często. I to na umór. Tak stracił żonę i córkę, choć one żyły to w jego życiu już ich nie było i nigdy nie będzie. Nigdy? Czyżby to był koniec Vela?

Tam nie było wybuchu.

Ale świat przestał istnieć.

Na chwilę.

Dla Vela.

Vel ocknął się w zupełnie innym miejscu. Był teraz na powierzchni. Nie bardzo pamiętał co stało się po przecięciu kabli. Prawda była taka, że był wycieńczony ostatnimi zdarzeniami. Potrzebował pomocy medycznej, którą tak skrzętnie odrzucil myląc lekarza z Duchem. Świat zbytnio odbiegał od normy. Zorganizowane struktury życia żulerskiego (czyli życia na poziomie) uległy tymczasowemu zawieszeniu z uwagi na działania funkcjonariuszy policji. Velowi huczało w głowie jakby przeżył wybuch. Nie było jednak wybuchu.

To już prawie koniec. - powiedział głos kobiety, który przypominał głos jego matki. Koniec jego życia? Ale czemu? Poszedł w dość losowym kierunku szukając pomocy. Być może oszalał.

Vel nagle ocknął się. Siedział w swoim domu, w swoim pokoju, na swoim fotelu, a na podłodze przed nim stała bomba. W ręku trzymał tulipana. Czerwony kabelek był urżnięty. Przypomniał sobie. Urżnął kabel i wtedy zobaczył wyłącznik skryty w odliczaniu. Wyłączył go i coś mu się popieprzyło w głowie od obrażeń ciała. Pewnie wstrząs mózgu. Wziął ze sobą bombę i ubranie dzieciaka i poszedł do swojego domu. Mimo dość... niecodziennego ekwipunku... bez kłopotu tam dotarł po czym usiadł w fotelu. Tak się obudził.

Był na parterze, ale wejście było trochę zakamuflowane. Drzwi do jego pokoju były przymknięte. Usłyszał za nimi głos mężczyzny i głos dziewczynki. Nie było słychać o czym rozmawiali, ale rozmowa przebiega spokojnie. Nawet przy wytężeniu słuchu Vel nic nie rozumiał. Może to obcy język?

Zenon, Ryszard i Waldemar w tym czasie błąkali się bez sensu po mieście. To znaczy, niby z sensem. Waldek miał im pokazać gdzie poszedł tamten dziad, ale okazało się, że co raz bardziej i bardziej majaczył. Ostatecznie dotarli do Świetlanej 6. Ku zdziwieniu Bimbromanty dom Vela stał jak stał. Jakby nie spłonął. Waldemar miał to po prostu w dupie. Jak w transie skierował się do swojego posłania. Ryszard próbował zagadać. Mówił cośtam o misji, o ratowaniu Świąt, o tym, że przecież Waldek może pomóc, ale Waldek... miał dość. Niemal na samym początku misji wykazał się wyjątkowym brakiem inicjatywy. I wtedy tknęło Ryszarda. Waldek chciał z nim pogadać. O poprzednich przygodach. Powspominać trochę i wdrożyć się w nową misję. Ta nagła decyzja o Ratowaniu Swiąt nie była w stylu Waldka. Nic co nagłe nie było jego stylem. Ten facet nawet sranie planował z kilkodniowym wyprzedzeniem. A na samym początku Ryszard ze Zdzichem ruszyli z kopyta kołując niesamowicie Waldka. To nie ich wina. Waldek po prostu tak ma.

Zenon i Ryszard stali i patrzyli za odchodzącym Waldkiem. Nagle. I jakby kompletnie z dupy z krzaków posesji Vela (czyli z sąsiedztwa) wyszedł Zdzich. W ręku miał otwartą butelkę wina i szybko pociągał hausty. W reklamówce było widać więcej trunku.

Taktyki śledcze Zdzicha doprowadziły go do pustostanu Vela. Tam w dżunglę wkroczył mężczyzna razem z dzieckiem. Wielka, kurna, czerwona żarówka zapaliła się w głowie Zdzicha. Szybko wypił winiacza i wyjrzał czy by nie było jakiegoś wsparcia i całkiem z dupy obok na chodniku stali Zenon i Ryszard.

Zenon trochę pogubił się w tym wszystkim. Chciał pomóc, a jednak nie czuł się tak pijany jak inny. Może trochę winiacza mu pomoże? Wciąż w jego głowie kotłował się obraz bezczelnego zamordowania w czasie seksu w budynku na przeciwko jego mieszkania. Tak nie może być, żeby tacy zwyrodnialcy chodzili po świecie.
 
Anonim jest offline