Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2014, 17:29   #2
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Nel

Rzeczny Kwartał, Neverwinter
5 Tarsakh, 1479 DR
Zmierzch

- Jesteś pewien, że to zadziała? - Spytała Nel z niepokojem w głosie starając się trzymać jak najbliżej chłopca prowadzącego ją wzdłuż cienistej alei. Powoli zbliżała się noc, a na ulicach Neverwinter już teraz było bardzo zimno - szczególnie jak na tą porę roku. Większość mieszkańców Rzecznego Kwartału pochowała się w ciepłych domach wcale nie przed spadkiem temperatury, ale przed złoczyńcami i bestiami grasującymi po zapadnięciu zmroku.
- Dajże spokój, dziewczyno! Łatwa robota, łatwy pieniądz, żaden problem! - Lu był najbardziej brawurowym członkiem ulicznego gangu Wróbli, do którego także należała Nel i jej młodzi przyjaciele. W tej małej szajce nieletnich złodziejaszków nigdy nie było przywódcy, ale Lu z roku na rok robił się coraz bardziej nadęty i coraz częściej aspirował do tego miana. Bardzo irytowało go to, że większość innych dzieci przychodziło ze swymi problemami do Nel zamiast do niego, a sam często się przechwalał mówiąc z pychą o swoich osiągnięciach marginalizując tym samym udział innych dzieci w rozmaitych akcjach. Nel bardzo różniła się od niego; często pomijała swój wkład w działanie gangu, pochwalała czyny innych i pomagała wszystkim nie bacząc na żywione sympatie. Poniekąd była niczym dobra matka dla swych małych przyjaciół; szczególnie, że większość z nich była od niej o kilka lat młodsza i nigdy nie miało kogoś tak bliskiego.
Przez ostatnie kilka tygodni Lu często opuszczał Gniazdo znikając na długi czas, tym samym łudząc się, że w końcu znajdzie jakiś sposób na polepszenie własnej pozycji i podkopanie autorytetu Nel. Jego stałą wymówką była obietnica dostatniego życia - Mówię Ci! Tym razem będzie inaczej, tym razem uda nam się wyrwać stąd! Zamieszkamy w Czarnymstawie, w jakiejś opuszczonej luksusowej rezydencji i będziemy opływać w bogactwach - Lu był także najbardziej optymistycznym członkiem Wróbli. Pełnym rewolucyjnych pomysłów, aczkolwiek bardzo często mijających się z rzeczywistością.
- Tak jak ostatnim razem kiedy kazałeś nam nurkować w miejskich kanałach? - Nel zawsze działała na niego niczym kąpiel w zimnej wodzie. Nienawidził ją za to, szczerze.
- Eee… nie. Tym razem to coś zgoła innego, lepszego - odparł Lu wyglądając zza rogu uliczki na następną przecznicę, by upewnić się, że nie ma tam nikogo nieporządanego. - Załatwiłem wsparcie z zewnątrz.
- Wsparcie z zewnątrz?! - Dziewczyna zatrzymała się unosząc brew. - W coś Ty nas tym razem wpakował?!
- Ech… Nic z tych rzeczy! Zaufaj mi w końcu. Tym razem się nam uda, zobaczysz - w jego oczach błyszczało podniecenie, które zazwyczaj nie wróżyło nic dobrego. - A teraz chodź, bo mamy mało czasu.

Nel już nic więcej nie powiedziała woląc zatrzymać swoje wątpliwości dla siebie. Zbyt wiele razy wpakowali się przez Lu w kłopoty, by mogła mu zaufać, ale z drugiej strony był najstarszym członkiem Wróbli i bardzo starał się poprawić ich byt.
Dwójka młodocianych złodziejaszków chyłkiem przemierzała zrujnowane ulice Neverwinter idąc w stronę małej przystani położonej nad rwącą rzeką wpadającą do Morza Mieczy. Wszędzie dookoła waliły się stare drewniane chaty rybackie niewiele różniące się od szałasów stawianych przez dzikie ludy północy. Panował tu półmrok i przenikliwa cisza, ale nie było to żadną przeszkodą, gdyż wiatr dmący od strony rzeki niósł ze sobą odór rozkładających się ryb.
Lu niespodziewanie przyśpieszył kroku, tak, że Nel musiała niemalże biec za nim. Chciała go chwycić za tą jego durną piracką czapkę, ale powstrzymał ją głęboki męski głos dochodzący zza rogu.
- Mówiłeś kurwa, że znalazłeś sposób na dostarczenie przesyłki, ale jak dotąd tylko sobie jajca odmroziłem czekając na realizację tego Twojego zasranego planu!
Nel stanęła jak wryta łapiąc pędzącego przed siebie Lu za rękaw. Chłopak niemalże stracił równowagę, ale w porę zdążył złapać się za wystającą na zewnątrz okiennicę. - Puść mnie! To są oni! - Lu szarpnął ramieniem wyswobadzając się z uścisku dziewczyny, a następnie ruszył zadowolony przed siebie zatrzymując się na skraju uliczki by wyjrzeć zza róg.


- Jacy oni?! - Syknęła mu do ucha Nel, po czym sama idąc jego śladem wyściubiła nos na zewnątrz. Stało tam dwóch zakapturzonych mężczyzn; jeden wysoki z pochodnią w dłoni pochylał się nad skrawkiem pergaminu rozwiniętego w dłoniach jego towarzysza.
- Cierpliwości, cierpliwości… zaraz powinni być na miejscu, a z ich pomocą załatwimy w końcu Dagulta - uspokajał wielkoluda niższy mężczyzna o głosie przeciągłym i dziwnie syczącym jak u węża.
- Synowie Alagondara - odpowiedział dziewczynie Lu z wyraźnie słyszalną nutką podniecenia w głosie.
Nel słyszała o tej organizacji. Byli to rewolucjoniści dążący do obalenia obecnego ustroju, a najbardziej zależało im na pozbyciu się wpływów Lorda Protektora w Neverwinter. Choć hasła i slogany tych ludzi brzmiały bardzo przekonująco, to Nel zawsze była zdania, że wdawanie się w konszachty z nimi nie wróżyło nic dobrego.
Lu ruszył im na powitanie nim dziewczyna zdążyła zareagować. Przez moment chciała uciec i się gdzieś zaszyć, ale nie potrafiła zostawić przyjaciela samemu sobie. Wbrew własnej woli podążyła jego śladem szukając schronienia za jego plecami.

- Widzisz Blizna? Mówiłem Ci, że się pojawią - powiedział niższy z mężczyzn chowając skrawek pergaminu pod płaszczem. Zbliżył się do chłopaka kładąc mu dłoń na ramieniu i pochylając się nad nim, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. - Będzie dokładnie tak jak się umawialiśmy. Ty i ta Twoja ślicznotka dostarczycie paczkę Kurtowi, który będzie was oczekiwał w magazynie rybnym na rzecznej przystani w Czarnymstawie. Przygotowałem dla was małą łódkę i przy odrobinie szczęścia unikniecie czujnego wzroku straży mintaryjskiej. Są jakieś pytanie?
Gadzie rysy twarzy tego człowieka nie tylko pasowały do jego głosu, ale także do lewych interesów, którymi z pewnością musiał się parać. Z jednej z wielu kieszeni swojego płaszcza wyciągnął mały pakunek, który następnie wręczył Lu z przebiegłym uśmiechem na twarzy.
- Co to? - Spytał Lu podejrzliwie przyglądając się owiniętej sznurkiem paczce.
- Twój klucz do lepszego życia, młodzieńcze - odparł mężczyzna szczerząc pożółkłe zęby spod kaptura. - A teraz grzecznie wskakujcie do łódki i pamiętajcie o waszym zadaniu. Kurt jest świetnym przemytnikiem i pomoże wam dostać się do górnej części miasta.
Nel była jak w transie; nie bardzo wiedząc co czyni wsiadła do przycumowanej do pomostu łódki, która była zbyt mała by mógł się tam zmieścić dorosły człowiek. Dopiero, gdy Lu odepchnął ich gwałtownym szarpnięciem wioseł zrozumiała, że jest już za późno. Na jej przyciśniętych do siebie kolanach leżała tajemnicza paczka, którą wręczył im enigmatyczny typ. Strąciła ją szybkim ruchem dłoni prosto pod nogi Lu, jakby była wstrętnym ociężałym pająkiem. Chłopiec zmierzył ją badawczym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Wszystko wskazywało na to, że on sam było pełen wątpliwości.


Lu schował wiosła do łodzi pozwalając, by prąd rzeczny poniósł ich w stronę przystani. Oboje położyli się na twardym drewnianym dnie tuląc się do siebie i w duszy modląc się do wszystkich znanych im bogów by nie zostali wykryci. Mała łódka niewiele większa od otaczających ją pociachanych kłód drzew spłynęła wraz z rzeką ku dzielnicy Czarnystaw. Widok, który ich przywitał był zgoła odmienny od tego znanego im w Rzecznym Kwartale. Miasto oświetlone było tysiącami radośnie tańczących ogników w miejskich latarniach, a ulice rozbrzmiewały głośnym gwarem rozmów i echem błogich zabaw. Dla Nel, która cały swój żywot spędziła stłoczona w najbrudniejszej i najniebezpieczniejszej dzielnicy Neverwinter był to niezapomniany widok. Noce w Rzecznym Kwartale były bardzo ciche, a każdy nieoczekiwany dźwięk mógł wróżyć kłopoty. Tu było zgoła inaczej.
Ulicami, które zostały położone wysoko ponad poziomem rzeki przeciskały się tłumy roześmianych ludzi. Najbardziej podchmielona część z nich kończyła zabawę wracając do domów, ale co bardziej wytrwalsi dopiero zmieniali lokale w poszukiwaniu coraz bardziej wyszukanych rozrywek. Nel wyczuła w powietrzu subtelną pociągającą zmysły woń, którą pamiętała z lat błogiej młodości, a w której zakochała się od razu - zapach perfum. Lu wyglądał na nie mniej zdumionego; ignorując ryzyko wykrycia uniósł wysoko głowę by mieć lepszy widok. - Czyż to nie piękne? - spytał z oczami błyszczącymi od podniecenia. Nel chciała mu odpowiedzieć, ale w porę zauważyła przecinający do połowy rzekę pomost przed nimi. Pociągnęła Lu do siebie wskazując palcem przeszkodę wodną. Chłopiec tylko uśmiechnął się w odpowiedzi dodając - Jesteśmy na miejscu.
Na te słowa serce Nel zabiło szybciej. Czy to możliwe, że po tylu trudach życia w Rzecznym Kwartale w końcu udało im się uciec? Nie potrafiąc w to uwierzyć spoglądała urzeczona to na Lu sterującego łodzią, to na nieuchronnie zbliżający się do nich pomost.
Czarnystaw, Neverwinter
5 Tarsakh, 1479 DR
Zmierzch

Zeszli na suchy ląd prostując się przy akompaniamencie trzeszczących w proteście kości. A jednak znaleźli się na miejscu i poszło im to łatwiej niżby mogli sądzić. Tyle lat głowili się nad tym jak dostać się do Czarnegostawu, a rozwiązanie okazało się tak dziecinne proste. Nel zachichotała cicho na samą myśl.
Dookoła było pełno łodzi przycumowanych do ulokowanych wzdłuż rzeki pomostów i wystających z wody drewnianych bali. W okolicy pomimo wielu straganów, budynków przetwórczych i magazynów nie było ani jednej żywej duszy, co samo w sobie zaskoczyło Nel. Wężowy Człowiek - jak od teraz zamierzała go nazywać - wspominał o magazynie rybnym, i rzeczywiście był tam taki wielki budynek cuchnący rybami na kilometr. Razem z Lu ruszyli w tym kierunku zastanawiając się kim jest ów przemytnik, który oczekiwał ich przybycia i czy w ogóle pomoże im ominąć straże pilnujące wejścia do rzecznego portu.
Lu naparł całym ciałem na mosiężną klamkę powoli odpychając drzwi, które zaskrzypiały w głośnym proteście. Obaj skrzywili się na ten dźwięk. Klnąc cicho pod nosem weszli szybkim krokiem do środka nie starając się już zachować pozornej dyskrecji, którą i tak jasny szlag trafił na samym wejściu.
Znaleźli się w wielkim holu rozmiarami zbliżonym do przeciętnego lotniczego hangaru. Do dziesiątek nisko rozwieszonych belek powbijane zostały żelazne haki, na których zwisały sznury i sieci pełne ryb. Na samym środku pomieszczenia w rzędzie ułożone zostały wielkie dębowe stoły służące do cięcia i selekcji połowów. Przy jednym z nich stał niewysoki mężczyzna z twarzą pokrytą wieloma bliznami i zmarszczkami. Był wyraźnie zdenerwowany; cały drżał ze strachu i rozglądał się panicznie dookoła.
- Pan Kurt? - na dźwięk swojego imienia przemytnik aż podskoczył przerażony. Nel poważnie zastanawiała się jak taki cykor ma ich przeprowadzić przez kontrolę mintaryjskiej straży. Chyba, że… był to podstęp.


Nie czekając za odpowiedzią Lu ruszył z paczką w dłoni w stronę przemytnika, który ze strachem przyglądał się nieuchronnie zbliżającemu się chłopcu. Mężczyzna przełknął głośno ślinę na widok pakunku, który Lu chciał wręczyć mu do ręki.
Kurt stanowczo odmówił przyjęcia przesyłki kręcąc energicznie głową na boki. Przerażony cofnął się o krok niemalże kładąc się na stole. - No weź! - Krzyknął wyraźnie poirytowany Lu, którego też powoli zaczęła ogarniać panika.

Wtem usłyszeli jak drzwi za nimi zatrzaskują się z głośnym hukiem. Do magazynu weszło kilku uzbrojonych mintaryjskich żołnierzy, a za sieciami pełnymi ryb wyskoczył ponad tuzin innych. Nel stanęła jak wryta siląc się na niemy krzyk. Jak to było w ogóle możliwe, że nie usłyszeli w porę tylu uzbrojonych w brzęczące kolczugi rosłych mężczyzn? Odpowiedź na jej pytanie sama wysunęła się z szeregu żołnierzy. Był to czarodziej w sięgających ziemi szkarłatnych szatach, który razem z kapitanem straży szybko zbliżyli się do chłopca. Lu chciał uciekać, ale jego nogi były jak z gumy i same uginały się pod nim ze strachu. Nim zdążył zareagować dostał w twarz okutą ćwiekami rękawicą. Pozbawiony przytomności chłopiec wylądował twardo na ziemi wypuszczając z dłoni pakunek. Kapitan pochylił się nad paczką, po czym wręczył ją z uśmiechem na twarzy czarodziejowi, który po szybkich oględzinach zawartości schował ją pod pazuchę.
Stojący przy drzwiach żołnierze ruszyli w kierunku dziewczyny. Wysoki czarnoskóry mężczyzna chwycił ją za włosy i podniósł wysoko nad ziemię spoglądając w jej oczy z okrutnym uśmiechem na twarzy. Nel pisnęła ze strachu, ale poddać się nie miała zamiaru.
W powietrzu błysnął sztylet, który trafił prosto w oko strażnika. Nie był to cios śmiertelny, ale wystarczający by pozbawić wzroku i zlikwidować pierwsze zagrożenie. Mężczyzna zawył głośno niczym ranny pies wypuszczając z ręki szybkie jak kuna dziewczę.
Dwóch kolejnych strażników rzuciło się z mieczami w dłoni na pomoc swemu towarzyszowi, ale niewiasta wywinęła się zręcznie dźgając sztyletem w przelocie prosto w ścięgno kolanowe najbliższego przeciwnika. Uzbrojony po zęby żołnierz zwalił się na ziemię, niczym ścięty dąb, a jego towarzysz cofnął się nieco do tyłu woląc trzymać krwiożerczą dziewczynę na dystans od siebie.
Między Nel, a drzwiami stał już tylko jeden przeciwnik - zwalisty ogr, któremu jakimś cudem udało się przecisnąć przez wąskie wejście do środka. Wiedząc, że stojąc w miejscu spotka ją prędzej czy później śmierć, ruszyła przed siebie w stronę potężnego oponenta. Ogr zamachnął się okutym żelaznymi kolcami obuchem z zamiarem rozwalenia Nel o pobliską ścianę, ale dziewczyna znów okazała się szybsza. Skacząc niemalże na ślepo przed siebie trafiła między nogi bestii unikając przy tym potężnej maczugi, która z głuchym świstem powietrza przeleciała nad jej głową. Przed dopadnięciem drzwi zdążyła jeszcze oznaczyć sztyletem łydki swojego przeciwnika, który ryknął w proteście.

Przerażona dziewczyna sama nie potrafiła uwierzyć jakim cudem udało jej się wyrwać z otoczonego magazynu. Wszystko wskazywało na to, że w końcu jakieś bóstwo odpowiedziało na jej błagalne modlitwy. Nel obiecała sobie w duchu, że jeśli uda jej się znaleźć schronienie przed strażą mintaryjską to odda daninę na rzecz pierwszej-lepszej świątyni.
Z magazynu wybiegł tuzin wściekłych żołnierzy, lecz Nel pięła się już po stromych schodach w stronę spowitych w głośnym gwarze ulic Neverwinter. Dookoła lądowały wystrzelone z portu poniżej strzały, a o kamienie rozbijały się z głośnym świstem zaklęcia zasypując dziewczynę dziesiątkami odłamków.
Z kilkoma nowymi bruzdami na twarzy wybiegła na zatłoczoną od dziesiątek pijanych ludzi ulicę, ale na jej nieszczęście przechodnie rozsuwali się na widok ścigającej jej straży miejskiej. Jeśli miała zamiar pożyć choćby odrobinę dłużej, to musiała prędko znaleźć jakieś schronienie.

Etsy

Karczma ,,Bezimienny Dom”, Neverwinter
5 Tarsakh, 1479 DR
Zmierzch

W portowej karczmie ,,Bezimienny Dom” panował gwar pijackich rozmów, które echem niosły się po ulicach zachęcając kolejnych strudzonych ciężką pracą mieszkańców Neverwinter do przyjścia i wydania ostatnich złociszy na tutejsze jadło i alkohol.
Etsy nienawidziła tej pory dnia. Cały dzień przygotowywała lokal do przyjęcia podchmielonej klienteli, a teraz zmęczona czyszczeniem i polerowaniem mebli musiała jeszcze biegać z tacami pełnymi rumu i dziczyzny, lawirując między stolikami tylko po to, by zaliczyć kilka kolejnych klapsów i uszczypnięć. Nienawidziła tej roboty całym sercem, ale jak na niewolnice przystało; nie miała innego wyboru. Musiała znieść kolejną noc pełną upokorzeń, kolejną noc bycia obmacywaną i braną na kolana wbrew własnej woli przez zalanych w sztok oprychów. Na całe szczęście zawsze miała pod ręką Jasona i jego kolegów, którzy dbali o porządek w karczmie, i o to by dziewczyny Grega były traktowane z należytym szacunkiem. Pomimo nadzoru zaprawionych w ulicznych bojach ochroniarzy, Etsy obawiała się, że pewnego dnia staremu i żądnemu złota właścicielowi karczmy coś odbije, a ona sama w przeciągu jednej nocy z kelnerki stanie się tanią dziwką usługującą cuchnącym mieszanką rumu i ryb marynarzom.

Tego wieczoru nie było wcale lepiej, a właściwie rzecz ujmując; było nawet gorzej niż zwykle. Do karczmy poza standardowym zastępem mętów i szumowin przybyło kilku najemników z kompanii Złamanej Czaszki, by świętować walne zwycięstwo nad wrogiem w jakiejś zapadłej dzielnicy Neverwinter. Już na samym wejściu były kłopoty, kiedy jeden z wykidajłów prewencyjnie nie chciał ich wpuścić do środka w obawie przed zbliżającą się rozróbą.
Etsy nie widziała dokładnie tego co stało się ze stojącym u drzwi ochroniarzem po tym jak ten nadepnął na odcisk ważącego blisko dwieście kilogramów półorka i towarzyszącemu mu o połowę niższego, aczkolwiek równie szerokiego w barach krasnoluda. Jedno było pewne; wizytę u kapłana facet miał gwarantowaną.
Jason chciał ruszyć mu z pomocą wraz z resztą rosłych bramkarzy, ale Greg powstrzymał ich ręką chcąc uniknąć niepotrzebnej rozróby. Karczmarz wyszedł na zewnątrz, przeprosił najemników i zaprosił ich do środka serwując na swój koszt każdemu po piwie. Olbrzymi wytatuowany półork, który zwał się Grimbak wraz ze swym potężnym krasnoludzkim przyjacielem o srogim imieniu Thubedorf założyli się o dziesięć kolejek piwa, o to, który z nich ma twardszą głowę. Etsy chwilowo wolna od zajęć usiadła na zydlu w kącie karczmy obserwując z zaciekawieniem konkurs picia.

Gospodarz ustawił piwa w rzędzie wzdłuż niskiej lady. Dziesięć stało przed Thubedorfem, dziesięć przed Grimbakiem, których dzielił od siebie szereg wolnych zydli. Najemnicy przyglądali się piwu w sposób, w jaki obserwuje się przeciwnika przed walką zapaśniczą. Grimbak spojrzał na Thubedorfa, a potem ponownie na piwo. Szybkim ruchem znalazł się w pobliżu wybranego celu. Chwycił kufel, podniósł go do ust, odchylił głowę i przełknął. Krasnolud dotarł do lady ułamek sekundy później. Jego kufel ale dosięgnął ust chwilę po Grimbaku. Nastąpiła długa cisza przerywana tylko dźwiękiem gulgotania najemników, po czym półork rąbnął swoim kuflem o stół zanim Thubedorf trzasnął swoim.
Etsy przyjrzała się kuflom zdumiona. Oba naczynia zostały osuszone do ostatniej kropli.
- Pierwszy jest najłatwiejszy - rzekł Thubedrof szczerząc w uśmiechu wybite zęby.
Grimbak wypił kolejny kufel, schwycił następny i powtórzył wyczyn. Krasnolud uczynił to samo. Złapał naczynie, podniósł je do ust, osuszył, a potem opróżnił jeszcze jeden. Tym razem to Thubedorf wypił swoje piwo tuż przed potężnym półorkiem.
Etsy była oszołomiona, szczególnie, gdy pomyślała, ile piwa musieli oni wypić przed przybyciem do karczmy. Patrząc po durnych wyrazach twarzy zgromadzonych wokół szynkwasu ochroniarzy Jasona doszła do wniosku, że nie jest osamotniona w swych przemyśleniach. Wyglądało to tak, jakby najemnicy odprawiali dobrze przećwiczony rytuał.
Siedząca z rękoma skrzyżowanymi na piersi półelfka była ciekawa, czy naprawdę mają zamiar wypić całe to piwo.
- To wstyd, że piję z Tobą, Grimbak. Byle elfie dziewczę wypiłoby trzy w czasie, jaki zabrały ci te dwa - rzekł Thubedorf. Półork rzucił mu spojrzenie pełne niesmaku, sięgnął po następne ale i wychylił je tak szybko, że piwo wylało się z jego ust i spieniło na kruczoczarnej brodzie. Otarł usta wytatuowanym przedramieniem. Tym razem skończył przed Thubedorfem.
- Przynajmniej moje piwo całe trafiło do ust - stwierdził krasnolud kiwając głową, aż zabrzęczał złoty łańcuch w jego nosie.
- Gadasz czy pijesz? - rzucił wyzwanie Grimbak sięgając wielką jak młot dłonią po następny kufel. Piąte, szóste, siódme piwo zostało wypite jedno po drugim. Thubedorf spojrzał na sufit, mlasnął ustami i wydał z siebie przepastne beknięcie. Grimbak zaraz mu zawtórował.
Etsy wymieniła spojrzenia z Jasonem. Umięśniony młody mężczyzna napotkał jej wzrok i tylko wzruszył ramionami samemu nie bardzo wiedząc co powiedzieć. W czasie krótszym niż minuta, Ci dwaj najemnicy wychylili więcej piwa, niż Etsy mogłaby wypić w ciągu całego tygodnia.
Krasnolud zamrugał. Jego oczy wyglądało nieco szklisto, ale była to jedyna oznaka ogromnej ilości alkoholu, jaką właśnie skonsumował. Półork wyglądał niewiele lepiej, ale wchodząc do karczmy był też mniej podchmielony od jego towarzysza.
Thubedorf sięgnął po numer osiem, ale do tego czasu Grimbak był już w połowie numeru dziewięć. Odstawiając kufel powiedział:
- Wygląda na to, że będziesz płacił za piwo.
Thubedorf nie odpowiedział. Chwycił na raz dwa kufle, po jednym w obu dłoniach, odchylił głowę, otworzył przełyk i wlał doń piwo. Nie było dźwięku przełykania. Nie połykał, pozwalając piwu wlewać się prosto do przełyku. Grimbak był pod takim wrażeniem tego wyczynu, że zapomniał podnieść swój ostatni kufel zanim krasnolud nie skończył.
Thubedorf stał na miejscu chwiejąc się lekko. Beknął, czknął i siadł na stołku.
- Dzień, w którym półork przepije krasnoluda, to dzień, w którym zamarznie piekło.
- To będzie dzień po tym, jak zapłacisz za piwo, Thubedorfie Ironhammerze - rzekł Grimbak siadając obok swojego kolegi.
- Cóż, to tyle na początek - mówił dalej. - Czas zatem na poważne picie. Wygląda na to, że Grimbak musi nieco nadgonić.


Znudzona oglądaniem zapijających się na śmierć najemników Etsy postanowiła zaciągnąć trochę świeżego powietrza. Na zewnątrz karczmy panował relatywny spokój, a powietrze było orzeźwiająco chłodne w kontraście do zaduchu panującego wewnątrz lokalu. Półelfka odsunęła się od lepiącej się pod nogami kałuży krwi jednego z ochroniarzy. Po nim śladu nie było, więc zapewne znajdował się już pod opieką kapłanów.
Paskudna robota, pomyślała ponuro Etsy zaglądając przez chwilę do środka karczmy. Krasnolud i zwalisty półork dalej chlali na zabój, ale dla bezpieczeństwa postanowili zamienić zydle i szynkwas na krzesła z oparciem i twardy dębowy stolik. Zachichotała cicho widząc ponure spojrzenia jakie od czasu do czasu puszczali im ochroniarze Jasona. Bardzo chcieli spuścić im łomot za to co zrobili ich koledze, ale tamci byli jeszcze zbyt trzeźwi, a Greg zbyt uradowany nagłym zastrzykiem gotówki.
Etsy naciągnęła na głowę kaptur swego sięgającego ziemi płaszcza, wyciągnęła z jednej z jego licznych kieszeni ręcznie struganą fajkę elfiej roboty, po czym zaciągnęła się mocno z westchnieniem ulgi. Brakowało jej tego przez cały dzień - swojego ukochanego nałogu i chwili wytchnienia od codziennej rutyny.

Na ulicach Neverwinter panował relatywny spokój. Raz na jakiś czas przechodził tędy jakiś mocno podchmielony marynarz idąc slalomem w sobie tylko znanym kierunku i mamrocząc coś do siebie pod nosem. Dziewczynie to odpowiadało, ale powoli zaczęła już wyczekiwać wołania zgrzybiałego Grega.
Wtem wydarzyło się coś bardzo niespodziewanego. Najpierw usłyszała głośne krzyki mężczyzn wcale niebrzmiące jak pijany bełkot, a później tupot tuzina stóp i brzęczenie kolczugi. Z pochyłej ulicy prowadzącej w stronę portu wypadło młode dziewczę, obok której biegł sobie mały piesek szczekając radośnie. Dziewczynce nie było jednak na tyle wesoło, co jej czworonożnemu towarzyszowi, który chyba potraktował ten szaleńczy bieg jako zabawę. Za nimi szybko zbliżał się cały tuzin strażników mintaryjskich, którzy wyczerpani szaloną gonitwą między straganami byli teraz porządnie wkurzeni.
Dziewczynka zatrzymała się na skrzyżowaniu ulic nie bardzo wiedząc którędy uciec. Jej dzikie spojrzenie napotkało Etsy, która szybko zrozumiała dokąd dziecko zaraz pobiegnie.


Przerażone dziewczę rzuciło się w jej stronę, zręcznie ominęło ją i z impetem wpadło do karczmy ginąc w tłumie pijanej klienteli. Etsy schowała fajkę za pazuchę i szybko wsunęła się do środka, a tuż za nią stanął w drzwiach tłum rozwścieczonych żołnierzy. Nagle gwar rozmów ucichł, a wszystkie głowy podchmielonych klientów odwróciły się w stronę nieproszonych gości. Półelfka dostrzegła za ścianą pijanych marynarzy małą dziewczynkę i jej pieska. Oboje kulili się pod okrągłym stolikiem.
- Czy Ty kurwa widzisz to samo co ja?! - Wydarł się Thubedorf ocierając wytatuowaną łapą ociekającą piwem brodę. - Chędożone mintaryjskie psy, które zabierają nam pracę postanowiły w pełnym rynsztunku pokazać się w karczmie - splunął na ziemię prężąc swe potężne muskuły. Obok niego pojawił się zwalisty Grimbak z dwuręcznym toporem w łapie, którego trzymał tak jakby był ledwie nożem kuchennym. Gdy półork wyprostował się czubek jego ozdobionego kolcami hełmu niemalże dotykał sufitu. Na jego widok żołnierze zatrzymali się w połowie kroku.


- Złóżcie swoją broń i odsuńcie się pod ścianę! To rozkaz, najemnicy! - Rzucił w ich stronę kapitan straży mintaryjskiej, który sam wyszedł naprzód unosząc dumnie głowę. Ani podchmieleni najemnicy, ani stojący za nim marynarze, którzy nienawidzili straży miejskiej równie bardzo (a może nawet bardziej) nie posłuchali rozkazu aroganckiego kapitana. Co więcej; Etsy zauważyła, że w ślad za krasnoludem i półorkiem klienci karczmy zaczęli powoli sięgać po ukryte w butach sztylety.
Nikt w porcie nie lubił straży mintaryjskiej, która zajmowała się nie tylko łapaniem pijanych marynarzy (a Ci na lądzie zawsze byli pijani - to pewnie była jakaś osobliwa tęsknota za rozkołysanymi pokładami statków), ale także pobieraniem cła od kapitanów cumujących okrętów, co bardzo często miało swój wpływ na zawartość mieszka marynarza. Najbardziej jednak zaskoczył Etsy widok Grega stojącego za szynkwasem z kuszą w łapie. Jego ochroniarze ustawili się murem przed nim blokując do niego dostępu. Obie strony nie chciały odpuścić.
Półelfka wiedziała doskonale, że wystarczy tylko by mucha przeleciała przez salę, aby rozpoczął się krwawy łomot. Prędko ruszyła w stronę skulonej pod stolikiem dziewczynki, chwyciła ją za dłoń i pociągnęła za sobą w górę schodów prowadzących na poddasze, gdzie miała swój pokój. Jeszcze przed zniknięciem usłyszały gromkie słowa krasnoluda - Chyba jeszcze nikt im nie powiedział, że po pijaku walczymy lepiej.

Verin Tiras Marekul & Randal Evenwood

Ulice dzielnicy Czarnystaw, Neverwinter
5 Tarsakh, 1479 DR
Zmierzch

Dwóch uzbrojonych po zęby wojowników przemierzało ulice Neverwinter bacznie rozglądając się dookoła. Byli najemnikami, ludźmi niezależnymi, których interesowało złoto i niewiele więcej. Jak długo nikt nie wtrącał się w ich sprawy czy sposób zarabiania na życie, nie wtykali nosa w sprawy cudze. Tym razem zlecenie nie było tak banalne jak poprzednie. Ich celem był nieuchwytny seryjny morderca z ręki którego zginęło zbyt wiele osób, aby móc skutecznie zatuszować liczne zbrodnie przed żądnym krwawej zemsty społeczeństwem.
Miasto dosłownie huczało od plotek, a współwiną obarczono nie tylko Straż Mintaryjską, ale także samego Lorda Protektora, co przebiegle wykorzystywała wyjątkowo nieprzychylna mu opozycja polityczna. Poirytowany brakiem rezultatów Dagult Neverember postanowił zająć się tą sprawą w trybie natychmiastowym. Nie mógł już sobie pozwolić na manipulowanie przekupną arystokracją, tak jak to uczynił blisko dekadę temu - podburzając za ich pomocą rozwścieczonych klęską głodową mieszczan zlikwidował niemalże całą opozycję. Teraz ruch oporu powoli odradzał się w mieście i wykorzystywał każdy możliwy argument aby podburzyć wizerunek Lorda Protektora w oczach mieszkańców, a seryjny morderca szalejący po ulicach Neverwinter był właśnie takim asem w rękawie.
Wykonanie tego zadania władca miasta powierzył kompanii Złamanej Czaszki, która trudniła się w ryzykownych i często moralnie niepoprawnych zleceniach. Dagult Neverember wierzył, że pieniądz potrafi przekupić każdego, a najemnicy, których milczenie zawsze było w cenie pełnionych usług, byli jego ulubionym narzędziem w tego typu politycznych zagrywkach.


Dla Randala i Verina była to po prostu kolejna zmarnowana noc spędzona na rutynowym patrolowaniu ulic dzielnicy Czarnystaw, gdzie prawie nigdy nie działo się nic konkretnego. Czasami mieli okazję spuścić łomot zbyt pijanym by ich później rozpoznać i osądzić marynarzom, ale nawet to robiło się powoli nudne. Najgorszy w tym wszystkim był zakaz spożywania alkoholu na służbie - podchmieleni awanturnicy odziani w insygnia kompanii Złamanej Czaszki byli ogromnym problemem wizerunkowym dla najemnej organizacji.
- Pieprzone przepisy - jęknął cicho Verin zaglądając do środka manierki, która zwykle była pełna alkoholu, ale teraz świeciła pustkami.
Randal nic nie odpowiedział. Pogrążony w zadumie próbował połączyć ze sobą wszystkie dowody towarzyszące zbrodni. Wiedział doskonale, że narzekanie na brak rumu do niczego ich nie przybliży, a dorwanie rozrywkowego sukinsyna będzie najszybszą drogą do ramion jakiejś uroczej kurtyzany.

W ciągu jednego miesiąca zginęło w ten sam brutalny sposób dwanaście ofiar z czego jedenaście było przedstawicielkami płci pięknej. Wszystkie kobiety były poćwiartowane, a ich twarze dodatkowo pocięte sztyletem lub jakimś innym ostrym narzędziem, co utrudniało identyfikację. Celem seryjnego mordercy padały najczęściej wysoko urodzone osoby, ale wyjątkiem od tej reguły była dwunasta ofiara. Był to przeciętnie zamożny kupiec, który głównie trudnił się przemytem i handlem nielegalnymi substancjami. Jego zmasakrowane szczątki rzeka wyrzuciła na piaszczysty brzeg niecały tydzień temu.
Wszystkie ofiary seryjnego mordercy miały dwie wspólne cechy - mieszkały w Czarnymstawie, a na ich plecach wyryte nożem zostały inicjały “BC”. Na całe szczęście pojawili się też świadkowie kilku zbrodni, a ich zeznania były na tyle spójne, że umożliwiły sporządzenie autoportretu pamięciowego.
Verin, który przez cały czas szedł tuż obok Randala zszedł na chwilę z wytyczonej przez zwierzchników ścieżki i przybił do ściany gospody list gończy przedstawiający łysego mężczyznę w wieku około trzydziestu lat. Pod jego wizerunkiem był napis “Poszukiwany za zdradę”, co było celowym zagraniem administracji. Gdyby pojawiła się tam informacja, że jest on seryjnym mordercą to każdy łysiejący mężczyzna w Neverwinter byłby teraz w poważnych tarapatach.


Mijały kolejne godziny spędzone na monotonnym patrolowaniu ulic miasta. Przez ten czas jedyną atrakcją okazała się mała dziewczynka uciekająca w stronę portu przed tuzinem uzbrojonych po zęby strażników mintaryjskich. Ten obraz rozbawił znudzonych najemników prawie do łez. Nienawidzili tych zadufanych w sobie sukinsynów niemalże równie intensywnie co nocnych patroli, które musieli obowiązkowo odbywać przez siedem dni w tygodniu. Nie dość, że musieli znosić przechwałki o długiej tradycji wojowników z Mintarnu, to jeszcze zabierali im sprzed nosa najcenniejsze kontrakty.
Znalezienie seryjnego mordercy było tak naprawdę pierwszym dobrze płatnym zleceniem od dłuższego czasu, ale haczyk polegał na złapaniu go przed innymi. Bez niego dostawali marne dziesięć sztuk złota za noc spędzoną na ulicach Neverwinter, co ledwo starczyło na opłacenie pokoju w karczmie ,,Bezimienny Dom” wraz z piciem i jadłem.
- A Ty? Masz kobitkę? - Zapytał w końcu Verin, gdy dla odmiany skręcili w jedną z bocznych alejek. Randal nie odpowiedział, zamiast tego tylko pokręcił głową przecząco. Był już zmęczony całym tym chodzeniem, a do świtu była jeszcze długa droga.
- Myślę, że zasłużyliśmy sobie na małą przerwę - dodał po krótkiej chwili. - Jest tu pełno opuszczonych chat. Znajdziemy sobie jakąś wolną i zjemy tą suszoną kiełbasę, którą dała nam ta półelfka w karczmie.
- Spodobała Ci się, co nie? - Zapytał Verin łokciem szturchając Randala. Na jego twarzy malował się łobuzerski uśmiech.
- Ostatnim razem to Ty puszczałeś w jej stronę maślane oczka - odgryzł się Randal.
- Każdy powinien choć raz spróbować swych szans - Verin wzruszył ramionami z westchnieniem. - Tym bardziej, że to jedyna atrakcja Bezimiennego… O! No proszę... chyba znaleźliśmy sobie wolną chatę.

Wszystko wskazywało na to, że szermierz miał rację. Zaprawieni w bojach najemnicy stanęli przed starą podupadającą kamienicą ulokowaną na samym końcu kończącej się ślepą uliczką alei. Witrażowe okna były powybijane, dach przeciekał, okiennice zostały wyrwane przez hulający wiatr, a drzwi wisiały na górnym zawiasie. Lepiej być nie mogło.
Verin przyśpieszył kroku marząc tylko o tym, by usiąść na jakimś starym wygodnym fotelu przy akompaniamencie trzeszczących w proteście kości. Jako pierwszy dopadł drzwi, ale postanowił najpierw zajrzeć do środka zanim postawi tam stopę. To co zobaczył przyprawiło go o dreszcze na karku i nagły atak mdłości.
Na środku małej przytulnej izby leżała młoda dziewczyna w kałuży szkarłatnej krwi. Na jej filigranowym ciele znajdowały się liczne rany zadane ostrym narzędziem, ale nie były tak głębokie jak to miało miejsce w przypadku innych ofiar. Randal, który stanął tuż obok Verina wyglądał na bardziej wstrząśniętego od swojego towarzysza. Wiele myśli i słów cisnęło mu się na usta, ale zdołał wykrztusić z siebie tylko jedno krótkie zdanie - O kurwa.
Dwóch najemników weszło ostrożnie do środka z przygotowaną w pogotowiu bronią. Powoli obeszli leżącą na podłodze dziewczynę rozglądając się uważnie dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Upewniwszy się, że nie ma nikogo w domu Verin podszedł szybkim krokiem do kobiety, a następnie obrócił ją na brzuch swym grubym skórzanym butem. Na jej plecach wyryte zostały krwawe inicjały “BC”. Szermierz pochylił się, by dotknąć palcami otaczającej dziewczynę kałuży krwi. - Jeszcze ciepła - stwierdził z niesmakiem.
- I wygląda na to, że nasz gospodarz w końcu pozostawił po sobie niezatarte ślady - dodał Randal wskazując głową krwawe ślady butów, które prowadziły na zewnątrz, a których wcześniej nie zauważyli. - Usłyszał naszą rozmowę i uciekł.
Najemnicy spojrzeli po sobie z ponurym uśmiechem na twarzy - Mamy sukinsyna.
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 05-10-2014 o 17:41.
Warlock jest offline