Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2014, 18:30   #3
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Właściwie pojęcia nie miał, czego Alfred ponownie warczy. Ponadto mówił do Stephena, czy kogoś innego? Niby początkowo spoglądał na Faeruńczyka, lecz potem jakby na innych jeszcze. Jeśli jednak na Stephena, to jaki właściwie miał problem? Razem pojawili się z Jackiem, że zaś tamten był nieprzytomny, to raczej trudno kogokolwiek winić. Raczej właściwie zasługa, że takiego tutaj doniósł. Kolejna sprawa dotyczyła miejsca spotkania. Miała bowiem być gospoda. Tam też szedł. Dlatego jeśli ktokolwiek miał pretensje dotyczące spotkania, wyłacznie powinien mieć je do samego siebie. Bowiem planowanie Faeruńczyka opierało się na banalnym założeniu: tamci wyprowadzą go gdzieś na znany teren, potem każdy pójdzie, gdzie będzie chciał. Skąd więc właściwie wziął się Alfred? Chyba nieistotne, przynajmniej bowiem Stephen oczekiwał albo konkretnych wyjaśnień, albo tego, żeby się milutko odwalono. Rzecz jasna jeśli dotyczyło to jego osoby, bowiem jasnie Alfred miał zwyczaj wyrazania się dosyć kiepsko komunikatywnie. Trzymając jednak nerwy na wodzy spytał.
- Jakieś problemy? - rzucił lekko skrzywiony, gdyż Jack może nie był ciężki, ale niósł go już ładny kawałek. Ustalenie wydawały się inne, więc cóż zaszło, że się zmieniły wszak mocno. Jeśli ponadto nie chciał gadać przy obcych, mógł mu sposobem myślowym przekazać opisy sytuacji.
- Medyk. Gospoda. Natychmiast. - Wywarczał Alfred w odpowiedzi, robiąc krok w jego stronę.
Z reakcji Maavrelów Roger, który nieco już ich poznał, mógł spokojnie wywnioskować, że mają zamiar się bronić… a najlepszą obroną jest atak, prawda?
- Odejdź, pókiś cały - zaproponował Roger - albo to tobie się przyda medyk. Stoisz nam na drodze, damski bokserze.
Właściwie dokładnie olał sikiem psychicznym utyskiwania. Wszak właśnie planował udać sie do gospody bez względu na pojawienie się owego skomplikowanego osobnika. Dlatego właśnie rzekł spokojnie:
- Panowie, pomogliśmy sobie wzajemnie, obecnie powodzenia wam, ale chyba wszyscy mamy swoje kłopoty - trzymając Jacka ruszył czym prędzej do gospody planując, jakby pytano, spokojnie mówić, że właściwie akademik zasłabł, co poniekąd było prawdą. Skoro dobili ponadto do głównych ulic, dodatkowe wskazówki nieznajomego osobnika były niepotrzebne. Mocno postanawiając nie odpowiadać na bezczelne gadanie Alfreda skierował się do odpowiedniej gospody.
- Pomogliśmy sobie? - powtózył Roger, spoglądajac w ślad za odchodzącym. - Najpierw prowokuje kłopoty, z których trzeba go wyciągać, a potem bezczelnie twierdzi, że nam pomógł. Niektózy mają ciekawe podejscie do rzeczywistości.

Jednak właściwie Stephen mówił wyłącznie osobiście, nie mając nic do działań Alfreda. Pomogli tamci wszak mu się wydostać, ale także łazili na murek po jego barach. Dlatego wedle opinii Faeruńczyka, pomogli sobie oraz nie mili nic negatywnego do siebie. Chcą bowiem jakoś kłócić się, albo tłuc przeciwko Alfredowi, ich własna sprawa oraz nic nikomu do właśnie tego. Dlatego kompletnie nie reagując na słowa nieznajomego szedł do umówionego miejsca.
Alfred nie protestował przeciwko odejściu, ruszył zaraz za Stephenem, praktycznie depcząc mu po piętach. W pewnym momencie po prostu zabrał mu uzdrowiciela z ramienia, jakby był nic nieważącą, szmacianą lalką i ruszył żwawszym krokiem.

Pozostała czwórka, została pozostawiona sama sobie.
- Zdumiewające - mruknął cicho Theodio, patrząc jak dziwaczny “porywacz” odbiera Stephenowi kompana. - Ciekawe, gdzie pracuje, że jest tak silny.
- Wydaje mi się, że nikt normalny nie jest tak silny - odparł równie cicho Vlad. - Dziwny jegomość...
- Pójdę zapytać - oznajmił młody hrabia, ruszając w ślad za tamtą trójką.
- Chwila! - zawołał Marcel, chwytając go za rękaw. - Nie beze mnie!
I obaj młodzi szlachcie pobiegli uliczką, śledzić oddalającą się grupkę.
Roger westnchnął z niedowierzaniem, po czym spojrzał na lorda Maavrela.
- Chyba nie zostawimy ich samych? - powiedział. Nie czekając na odpowiedź ruszył w ślad za Marcelem i Theodio.
- Idźcie sami, ja wrócę do Gryfiego Oka. To nie na moje lata… - odparł, wzdychając ciężko.
Roger zdołał dogonić młodych szlachciców jedynie dlatego, że nagle zatrzymali się przed jakimś rogiem i wystawili głowy, obserwując coś na dordze.
- Nie możemy po prostu podejść i zapytać? - dociekał Theodio.
- Wtedy nie byłoby zabawy - odparł mu Marcel.

Tymczasem Stephen i Alfred (niosący Jacka) doszli do jakiejś gospody, odprowadzani zdumionymi spojrzeniami przechodniów. Bóg z innego świata zostawił towarzyszy nieco z tyłu. Tymczasem właściwie Stephen szedł spokojnie za pomagającym Jackowi mocnym Alfredem. Trzymał swoje sympatie oraz niechęci na wodzy, nie wypowiadajac się oraz nie gadając specjalnie. Chciał dostać informację, jak się czuje Kate, porozmawiać z nią, potem zaś wrócic do Celltown. Jeśli jakąś prawdą było, iż posiadał magiczne moce, chciał wyedukować sie przy tym właśnie elemencie. Przedtem inne miał plany, ale biorąc zachowanie Kate pod uwagę, jakoś nie wydawało mu się możliwe, że dziewczyna zywi do niego jakiekolwiek uczucia poza obojętną niechęcią.
Alfred wszedł do środka i nie oglądając się za siebie, ruszył schodkami do góry, do ich pokoju. Kiedy Stephen zamknął za sobą drzwi, bóg z innego świata przystąpił do cucenia uzdrowiciela: wylał mu na głowę dzban zimnej wody (ku wielkiemu oburzeniu wiewiórki).
Jack zachłysnął się i poderwał z jękiem do pozycji siedzącej, chwytając za głowę.
- Żyjesz. Dobrze… a teraz zajmij się nią - polecił Alfred.
Kate leżała na jednym z łóżek. Z bliska wyglądała gorzej, niż można się tego było spodziewać. Pod podwiniętymi rękawami dało się zauważyć ślady po sznurze, czy kajdanach i mnóstwo siniaków. Oddychała płytko, nie jak człowiek, pogrążony w głębokim śnie.
- Badałeś pewnie, co jej jest? - przypuszczał wojownik nieco uspokojony stanem Jacka, ale jednak Kate wyglądała średnio jakoś normalnie. - Chyba mocno dostała, może potrzebuje masażu oliwą owych miejsc uszkodzenia skóry - powiedział głośno proponując pomoc.
- Mamy uzdrowiciela - warknął na niego Alfred, zupełnie jak pies, który jest gotów się na kogoś rzucić.
Jack jęknął ponownie, rozglądając się po otoczeniu. Na chwilę przeniósł spojrzenie na wiewiórkę i skinął niepewnie głową, po czym przybrał zdumiony wyraz twarzy.
- Ach… - mruknął, po czym przeniósł spojrzenie na Kate. - Już, już… - mruknął, powoli zbierając się na równe nogi.
- Wypij sobie trochę wody, Jack oraz nie zważaj na niego - wskazał Alfreda - wypij kubek, jeśli potrzeba odechnij momencik, żebys mógł naprawdę dziewczynie pomóc. Nie byłoby dobrze, żebyś się pomylił - miał stanowczo powyżej dziurek od nosa tego osobnika. Dziwne chyba, iż jeszcze nie odpowiedział mu tak, jak tamten zasługiwał za swoje zachowanie pasujące do jakiegoś goblińskiego bałwana.
- Już mi lepiej… - odparł Jack, stając niepewnie.
- Doskonale wobec tego - przyznał wojownik - dasz radę ją jakoś uleczyć? - spojrzał troskliwie oraz jakoś tak dziwnie na pokrytą otarciami oraz siniakami kobietę. Jack podczłapał do niej i przybrał zamyślony wyraz twarzy.
- Będę potrzebować wody i czegoś czystego do wytarcia - spojrzał na Stephena, jakby oczekiwał, że to właśnie on to zorganizuje. W sumie nic dziwnego… na Alfreda raczej nie mieli co liczyć.
- Jasne Jack - wojownik jakoś zakręcił się na pięcie oraz wyskoczył na zewnątrz do właściwieciela gospody. Jakby bowiem nie było, czystą wodę oraz jakieś ręczniki własnie on powinien posiadać.
Kiedy wojownik zszedł na dół, dostrzegł gospodarza stojącego na środku sali, przy jednym ze stolików… gdzie siedziało trzech z czterech jegomościów z wcześniej. Do kompletu brakowało tylko łysego wampira.

* * *

- Co robimy dalej? - spytał Roger, widząc dokąd dotarła obserwowana trójka. - Udamy, że zabłądziliśmy i przypadkiem dotarliśmy do tej gospody? Czy też lepiej wysłać nietoperza na przeszpiegi?
- Może pójdziemy po prostu za nimi? Skąd mają wiedzieć, że nie wynajęliśmy tam pokoju? - zapytał hrabia.
Roger skinął z uznaniem głową.
- Nie muszą wiedzieć. Najwyzej będą nieco zaskoczeni. Stać nas na wynajęcie pokojów? - spytał.
- To żaden problem - odparł Marcel. - Ale najpierw powinniśmy coś zjeść. Od tego całego zamieszania straszliwie zgłodniałem.
- Gospoda, to i jedzenie powinno się znaleźć - stwierdził Roger. - Chodźmy więc.
Po czym popchnął obu przedstawicieli sfer wyższych w stronę gospody.
- Ciekawe, czy mają kurczaka… jestem tak głodny, że zjadłbym chyba w całości - zwierzył się Marcel.
Roger też był głodny. W sumie od śniadania nie miał nic w ustach, bo zwyczajnie nie było na nic czasu. Jak tylko dolecieli, zajęli się gryfami, po czym udali do miasta i szybko na aukcję o nudnym przebiegu i gwałtownym zakończeniu.
Gospoda okazała się czysta i niemal pełna. Hrabia wybrał dla nich jeden ze stolików, który stał w centrum sali, nieco oddalony od reszty. Zebrani dziwnie na nich spojrzeli.
- Ja tom bym nie siodoł - szepnął do Rogera jeden z siedzących niedaleko ludzi, a jego czerwony nos i lica świadczyły o tym, że albo tutejsze trunki były nadzwyczaj tanie, albo nadzwyczaj dobre…
- To jakiś specjalny stolik? Trują tam ludzi czy biją? - spytał Roger, równocześnie powstrzymując hrabiego przed zajęciem miejsca.
- On jest... zajęty… - odparł ktoś inny, wyglądający na karczmarza, osobnik o sowitym brzuchu. - Chociaż ostatnio ich nie było… - dodał do siebie nieco ciszej, patrząc w stronę drzwi.
- Ano! To ze tydzin bydzie! - zaśmiał się pierwszy rozmówca Rogera.
- Ach… więc nie będziemy może go zajmować, skoro jest zajęty - odparł gładko Marcel. - Ale jestem pewien, że pan, przyjacielu, pozwoli nam się dosiąść - zagadnął pijaczka, zajmując miejsce na ławie naprzeciw niego.
- Zarezerwowanych stolików nie będziemy ruszać - potwierdził Roger, gestem dłoni sugerując, by hrabia usiadł obok Marcela. - Co poleca szef kuchni? - zwrócił się do karczmarza. Jeśli to był karczmarz, a nie - na przykład - najbardziej zżarty gość gospody.
- Mamy wyśmienitą polewkę - pochwalił mężczyzna, zacierając dłonie.
- A macie może kurczaka? Takiego pieczonego w całości, a nie w potrawce…? - zapytał Marcel. - I oczywiście nie pogardzimy winem… również dla naszego przyjaciela - wskazał pijaczka.
Theodio zajął miejsce i również spojrzał na gospodarza.
- O tak. Kurczak to świetny pomysł - potwierdził Roger. - Ale ostatecznie może być i polewka. Winem tez nie pogardzimy - dodał.

Fiu ładne bździu, ponownie spotkani wewnątrz byłego teatru osoby. Co tutaj robili, śledzili ich, przypadkiem podeszli cokolwiek podjeść. Dumać mozna było na rozmaite sposoby, jednak Stephenowi zależało bardziej na gospodarzu, dlatego tylko skinął lekko tamtym, natomiast do właściciela przybytku rzekł.
- Wybacz gospodarzu wtrącenie, oraz wy panowie, ale potrzebuję pomocy - mówił już do miejscowego. - Gwałtownie czystej wody oraz jakiegoś ręcznika mi potrzeba dla poranionej osoby - dodał właściwie po to, żeby mężczyzna zrozumiał, iż to jest stanowczo istotne.
- To lepiej medyka sprowadź - rzucił Roger. - To chyba nie jest taki problem. Lecząc na własną rękę możesz narobić kłopotów i sobie, i temu komuś - dodał.
- Dobrze prawi - poparł go karczmarz. - Znam jednego, mieszka całkiem niedaleko.
- Dziękuję panom za radę. Byłaby dobra, ale mamy już medyka. Właśnie prosi o ową wodę oraz ręcznik. Mości gospodarzu, przepraszam twoich gości - ponownie skinął - jednak jeśli mógłbyś pomóc teraz, byłbym wdzięczny. Tylko chwilę pozostawisz panów, którzy mam nadzieję, nie będą źli ustępując na moment jedynie mającej takie problemy osobie.
- Ciekawy medyk - powiedział Roger - skoro mu ręcznika miast bandaży potrzeba. Dobrze, że nie prześcieradła. Strach w ręce takiego się oddawać. Gospodarzu, dajcie mu tę wodę, to się odczepi i nie będzie nam marudzić nad uchem.
Brzuchaty gospodarz skinął głową i ruszył w stronę kuchni. Po krótkiej chwili wręczył Stephenowi wiadro wody, miskę wrzątku i jakieś szmaty. W międzycxasie wydawał jakieś polecenia kobiecie, która krzątała się po kuchni.
- Nic lepszego nie mamy - powiedział, chwytając w dłonie dzban, który podała mu kucharka. Sięgnął jeszcze po kubki. - Nie wiem, co wy tam robicie, ale lepiej, żeby nie było z tego problemów. Nie chcę tu żadnych problemów.
I zakończywszy tymi słowami, wrócił do swoich gości.
Tymczasem jednak wojownik wziął rzeczy od gospodarza oraz ruszył do ich pokoju. Murudził faktycznie im, bowiem mieli gdzieś Kate. Dziewczyna jakby nie było, stanowiła dla nich kogoś kompletnie obcego, więc niby dlaczego mieliby reagować inaczej? Kiwnął jakos jeszcze im ruszając oraz pobiegł jak najszybciej. Jeśli pomagający Kate Jack będzie potrzebować jeszcze czegoś, gotowy był porwać własną koszulę na pasy odpowiednie, jakie byłyby potrzebne adeptowi Magicznej Akademii.
Kiedy Stephen wrócił do pokoju, pierwszym, co odnotował, była napięta, nerwowa atmosfera. Alfed stał pod oknem, wbijając palce w blat stołu, tymczasem Jack, jakby tego nie zauważając, rozpinał kolejne guziki sukni Kate.
- O! Dobrze, że jesteś - ucieszył się uzdrowiciel. - Postaw misę tu, obok… o! Wyśmienicie! Masz gorącą! Nie było niczego czystszego? - mruknął, odbierając od Stephena szmaty. Po chwili zamoczył je w wodzie i wrócił do rozpinania sukni.
- Możesz wziąć którąkolwiek spośród moich rzeczy. Będę czekał pod drzwiami, zawołaj mnie, kiedy skończysz - odpowiedział Jackowi otwierając drzwi, żeby wyjść. Jakby bowiem nie było, adept Akademii wszak był lekarzem, ale właściwie on jedynie zwykłym mężczyzną. Tymczasem obnażanie dziewczyny, pewnie konieczne medycznie, dostarczałoby widoków takich, które niekoniecznie godzi się oglądać obcemu. Alfred właściwie to Alfred, ale jednak on planował stanąć pod drzwiami, chyba gdyby Jack potrezbował jakiejś pomocy.
- Dobrze… spróbuj go stąd zabrać - poprosił Jack.
- Że co? - obruszył się Alfred.
- Wprowadzasz nerwową atmosferę, w której ciężko się pracuje - odparł spokojnie Jack, nie przerywając pracy.
- No dobrze… a to ciebie obroni, jeśli ona się ocknie? - syknął bóg z innego świata.
Wojownik pewnikiem lekko się zdziwił owymi sykliwymi słowami.
- Owszem pewnie nerwowa jest, ale to dobra, miła oraz sympatyczna dziewczyna. Chyba jakoś właściwie nie dostała wścieklizny, żeby rzucać się na Jacka. Owszem pewnie gdyby pomyliła się jakoś chyba - akurat myśli tej nie rozwinął, jednak coś wyszeptał pod nochalem, co brzmiało niczym rodowe zawołanie, którze brzmiało: Awruk!
- Alfred jakisić problem? - spytał tamtego.
- Nie ukrywam, że mu nie ufam - odparł wprost, spoglądając na Jacka. Uzdrowiciel zrobił zdumioną minę.
- Przecież nic jej nie zrobię - odparł zdumiony.
- I tutejszym bogom. Co, jakby pojawił się Diabeł i kazał ci ją zabić? Oparłbyś się?
- Oczywiście! Nikt przy zdrowych zmysłach nie posłuchałby go ślepo - odparł, pobladłszy nagle.
- Dobra Alfred, grasz jakąś swoją gierkę oraz masz wszystko inne wewnątrz swojego nosa. Niby dlaczego spośród tylu istniejących ludzi mieliby się przed Kate pojawiać właśnie tacy władcy? Ewentualnie pewnie wiesz coś, czego nie raczysz powiadać. Jack chyba cosik tutaj brzydko pachnie. Spróbuj zrobić co tylko się dałoby. Alfreda pewnie nie przegonisz, poczekam wewnątrz obok niego, coby nie drażnił cię swoją nazdwyczajną kulturą - wojownik olał czekanie za drzwiami. Usiadł sobie po prostu plecami do Jacka oraz ranionej dziewoi.
- Nie ma sprawy. Muszę z niej zdjąć chociaż wierzchnią suknię - mruknął uzdrowiciel. - Pomożesz?
Alfred ruszył do przodu, zanim poproszony o pomoc Stephen zdążył się chociażby obrócić. Uniósł delikatnie Kate i zsunął z niej ciężką suknię, pozostawiając w dziwacznym odzieniu spodnim. Nie patyczkując się zbytnio, rozwiązał jej gorset i rzucił nim w kąt.
- Mogliby się nią interesować z tej prostej przyczyny, że ja się nią interesuję - odpowiedział w końcu a wcześniejsze pytanie Stephena. - Oni nic o niej nie wiedzą… i dobrze.
Ułożył ją z powrotem na posłaniu. Dopiero teraz widać było wszystkie rany i stare blizny, jakie miała na rękach i nogach. Aż strach pomyśleć, czym się zajmowała w przeszłości.
 
Kelly jest offline