Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2014, 17:07   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ile by nam nie płacili, to i tak będzie za mało - mruknął Randal, kierując swe słowa w stronę topiącego wzrok w pustej manierce Verina.
Rozkaz Lorda Protektora, bezpośrednio wyrażony ustami Khergala, nie pozostawiał wątpliwości - do końca dnia (a raczej nocy) mieli łazić po Czarnymstawie i szukać tajemniczego łysola, który w dość specyficzny sposób okazywał swój brak sympatii do kobiet. Z jednym wyjątkiem, ale to mogło być odstępstwo od reguły, albo naśladowca.
A rozrywek było mało, wbrew temu, że nocne życie w Neverwiner kwitło w najlepsze. Ale większość takich suto zakrapianych rozrywek odbywała się pod dachem, a nawet gdyby nie, to tak - nie da się ukryć - byłyby dla członków patrolu najnormalniej na świecie niedostępne.
- Macie oddzielić pracę od rozrywki!
To przykazanie Khergal Talgast wbijał do głów członków Kompanii Złamanej Czaszki słowem i (w przypadku tych bardziej tępych) czynem.
A gdy i to nie pomogło, delikwent lądował na bruku, z odciśniętym śladem buta komendanta na zadku.

- Daję sztukę złota, że te ofermy jej nie złapią - powiedział Randal, gdy zobaczyli bandę strażników goniących małą dziewczynkę, jednak Verin nie przyjął zakładu. Ich opinia o Mintarnijczykach była tak samo kiepska i obaj by się mogli założyć, że większość z nich nie potrafiłaby bez pomocy znaleźć własnego zadka w jasnym pokoju.
Nie mówiąc o tym, że całym sercem dopingowali tej małej.

***

Trup. I to akurat teraz. A drań uciekł.
Jakby nie mógł poczekać jeszcze parę minut, pomyślał z nieukrywanym żalem Randal, gdy okazało się, że dziewczyna zginęła dosłownie przed chwilą.
Klepnął po ramieniu Verina i pokazał ślady, jakie pozostawił po sobie (i za sobą) tajemniczy morderca.
- Chodźmy, szybko. - Nie czekając na odpowiedź wyszedł na ulicę.
- Że też nie ma tu Tenna i jego wielkiego bydlęcia - mruknął, ruszając krwawym tropem. - Z pewnością dopadliby tego sukinsyna nim ten by zrobił sto kroków.
Rzeczywistość wnet pokazała, że słowa Randala nie znalazłyby pokrycia w rzeczywistości. Ślady stóp wiodły w głąb zaułka, o którym Randal wiedział aż za dobrze, ze nie prowadzi z niego żadne wyjście. Przynajmniej znane Złamanym Czaszkom.


- Na dach wlazł - mruknął, na poły z uznaniem, na poły z pretensjami.

Nie pozostawało zrobić nic innego, jak iść w ślady sprawnie i okrutnie zabijającego łysola.
Może wspinanie po ścianach domów nie szło Randalowi aż tak sprawnie, bowiem nie należało do jego ulubionych zadań wspinanie się nocami do okien panienek mieszkających na wyższych piętrach, ale w końcu znalazł się na dachu. Za późno jednak, by ocalić życie znajdującego się tam strażnika.


Strażnicy stojący na dachach powinni mieć oczy dokoła głowy, a nie wgapiać się w jeden punkt, na przykład obserwując pościg paru strażników za złodziejem, czy wgapiając się w okno czyjeś sypialni w poszukiwaniu ciekawych widoków. Ten jednak osobnik, głuchy na to, co dzieje się za jego plecami, dał się podejść, a Randal nie miał do zrobienia nic, jak tylko patrzeć, jak jego ciało zlatuje z dachu na chodnik.
No, prawie nic, bowiem zanim zabójca strażnika zdążył uciec, Randal zdołał wpakować w niego parę magicznych pocisków. Obdarowany niespodziewanym podarunkiem człowiek w pelerynie niestety nie zaplątał się w długie poły swego okrycia i nie poleciał w ślad za swą ofiarą. Zręcznie jak małpa przekroczył krawędź dachu, po czym równie zręcznie zsunął się na dół. I zrobił to tak szybko, że zanim Randal czy Verin dotarli do skraju dachu zabójca znalazł się na chodniku, a nawet zdążył odsunąć właz do kanałów.
Cyrkowiec, albo marynarz, pomyślał przez moment Randal. Co było zapewne niesprawiedliwe dla przedstawicieli owych zawodów, bowiem każdy dobry pajęczarz czy inny złodziejaszek sprawiłby się równie dobrze.

Zanim Randal znalazł się na dole Verin już nurkował do kanału. I popędził za co najmniej dwukrotnym zabójcą.
To by było tyle na temat wyższości mintarnijskich strażników nad najemnikami, pomyślał Randal, mijając ciało leżącego strażnika, po czym wszedł do kanałów w ślad za wyprzedzającym go o parę kroków Verinem.


Zabójca, mimo przeszkadzającej w poruszaniu się peleryny, półmroku, śliskości podłoża i zagradzających co chwilę drogę rur, pędził do przodu jak zając i odsadził się od ścigających o parędziesiąt metrów.
A nawet próbował się odgryzać. Na szczęście wypuszczony z kuszy bełt minął tak Verina, jak i Randala, który profilaktycznie przykleił się do ściany.

Mrok i odległość, tudzież pospiech, w jakim zabójca uciekał, na nic sie zdały, bowiem znów się okazało, że magiczne pociski swoje widzą i mają swoje własne tempo, lepsze niż nogi jakiegoś uciekiniera.
Trafiony zabójca zachwiał się, poślizgnął...
Randal zaklął pod nosem widząc, ze jego cel jakby nigdy nic biegnie dalej, nic nie straciwszy ze swej prędkości, a potem wbiega do pokaźnych rozmiarów komory, w której krzyżowało się kilka podziemnych korytarzy.
- Łap go! - krzyknął Randal widząc, że Verin, sobie tylko znanym sposobem, zdołał skrócić dystans między sobą a uciekinierem.

Verin skorzystał z rady, chociaż może nie w ten sposób, co to go sobie wyobrażał Randal. Celny bełt trafił i powalił mordercę, który w zwalił się jak długi na stosie różnych odpadków.

- Odejdźcie sukinsyny! - wrzasnął morderca, podnosząc się z kolan i popierając swoją prośbę wysłanym w stronę Verina bełtem. Trafnym, niestety.

Inwektywa była niezasłużony, prośba niemożliwa do spełnienia... i z tego właśnie powodu Randal puścił mimo uszu jedno i drugie, po czym wpakował w składającego propozycję kolejne dwa pociski.
No i okazało się, że i to nie wystarczyło na zawziętego zbira, który (choć ledwno stał na nogach) ruszył z sejmitarem w dłoni na Verina.
Choć zdaniem Randala warto było poczekać i wykończyć tamtego drania pociskami z kuszy, nie dając szans na rewanż, to Verin postanowił się błysnąć swymi umiejętnościami. No i pokazał, że nie na darmo nosi broń przy boku. Piękny celny cios pozbawił mordercę dłoni i ciężko rannego posłał na ziemię.
Dobić, przeszukać, zanieść na górę, pomyślał Randal, któremu wciąż tkwiły w głowie słowa "żywy lub martwy".

Na dobrych chęciach się skończyło, bowiem kopiec, na którym toczyła się walka, nagle eksplodował. Asasyn poleciał w jedną stronę, Verin w drugą... a Randal cofnął się w głąb korytarza, gdy na środku komory wyrosło pełne macek cielsko.
 
Kerm jest offline