Z podkulonym ogonem podążała za grupą żywych. Drżała cała ze strachu jak i z zimna. Gorący pot, który pojawiał się na jej twarzy w stresujących chwilach teraz zamienił się niemalże w kostki lodu. Rękawami starała się zetrzeć to, co niepotrzebne, jednak z czasem już nie wiedziała, czy nadal miała do czynienia z lodem, czy może sama tak przemarzła.
Była zmarznięta, mocno zmęczona, piekielnie głodna i przeraźliwie wystraszona.
Przywarcie do siebie ramion nie dawało za wiele. Jedynie odrobinę otuchy, choć i tak nieznaczącej. Mając przy sobie paru uzbrojonych ludzi mogła opuścić gardę i dać sobie chwilę wytchnienia przynajmniej od niebezpieczeństwa. Mimo wszystko i tak nerwowo się rozglądała we wszystkie strony.
Ze studnią ani z cmentarzem nie miała zamiarów mieć żadnych kontaktów. Podświadomie się ociągała, by jak najdłużej nie zbliżać się do takowych miejsc. W ten nieszczęsny sposób znalazła się najdalej wejścia do świątyni, najdalej od grupy a najbliżej osoby, gdzie uświadomienie sobie kim jest zajęło jej sporo czasu. Nie mogła poukładać sobie w głowie rzeczy, które w sprzeczności ze sobą walczyły. Przecież… W jaki sposób sędziwy starszyzna wioski mógł być odpowiedzialny za taką masakrę? Jak… Czemu? Czemu na ludzi, których chronił teraz podnosił rękę? Do tego nie była w stanie dojść. Strach odebrał jej rozum.
Podkuliła się pod nagrobkiem przywierając mocno do płyty. Serce waliło tak mocno, że niemal doprowadziło ją to do zawału albo i nie wyskoczyło by samo z klatki piersiowej i nie uciekło o własnych siłach. Płuca i gardło zacisnęły się strasznie w konwulsjach. Nabrane powietrze zostało uwięzione w środku i nie mogło ani się wydostać ani zaczerpnąć świeżego tlenu. Dłonie przywarły do ust niemalże wtapiając się w jeden kawałek ciała nie zwracając uwagi, że nawet uniemożliwiają oddychanie. Z drugiej strony było to dobre, bo te dźwięki mógłby zdradzić jej niezwykle bliską pozycje. Oczy były zamglone i załzawione od paniki. Jej wzrok tak wyraźny, jakby miała nimi krzyczeć na całe gardło nie mogąc się zdecydować, czy z samego strachu, czy z potrzeby pomocy.
Dzielnie trzymała wszystko, choć i tak na ostatnim włosku, i tak było to za dużo. Było pewnym, że w końcu to się skończy. Tym momentem był strzał wykonany przez Walbrechta. Mimo wszelkich starań z jego strony kula nie doleciała do celu. Pomknęła jedynie w jego kierunku i uderzyła w nagrobek. Huk, uderzenie i rozprysk prawie na twarzy Lyn był czymś, czego znieść w ciszy już nie mogła. Puściła usta w krzyku a rękoma objęła obronnie głowę kładąc się z wrażenia przy ziemi. Nie wiedziała nawet, czy sama oberwała, czy tylko odpryski zakuły ją od boku a małe kawałeczki wplotły się we włosy i suknię.
Gdyby strach nie odebrał jej rozumu, doszłaby do wniosku, że w Sylvani nie można znaleźć nic innego jak właśnie śmierć i strach. Uświadomiłaby sobie, że gdziekolwiek się nie pojawiła spotykało ją coś złego. Teraz nie wiedziała co się w okół niej dzieje. Była w jednym miejscu, nie wiedziała nawet czy uciekać i gdzie. Była już bliska obłędu, który zatraci wszystko, co rozumne. |