Ostatnie dni to dla Degnira było najczystsze szaleństwo. Wracał wczesną nocą z roboty – leczenia pewnego szlachetki w Agbeiten w Averlandzie i nagle w głowie poczuł ogromny ból, a świat dookoła zawirował. Później było jeszcze gorzej. Widział bardzo agresywne szczury wielkie jak ludzie, wyraźnie zorganizowane i posiadające broń, elementy pancerzy i kto wie co jeszcze… W norze do której trafił nie był sam. Byli tam i ludzie i przedstawiciele innych ras. Wielu z nich straciło tam zmysły. Ale nie Degnir. Często modlił się do opiekunki wszystkich krasnoludów – Vallayi. I błagał o szansę ucieczki której do tej pory nie widział. W końcu głowę miał nie od parady i gdyby było w niej pusto nie zostałby medykiem. Któregoś dnia te modlitwy zostały wysłuchane. Doprowadzono go wraz z trójką ludzi i – tfu – elfem przed dom z którego kazano przynieść jakąś bezecną księgę.
~Jeśli one i tajniki czytania posiadły to w przyszłości będziemy zgubieni, muszę opowiedzieć o tym moim braciom, niech zawczasu gotują się za spotkanie z tymi paskudami~
Degnir na powrót przyodział się w mieszczańskie szaty, nałożył solidny skórzany pas wraz z pochwą skrywającą sztylet. Z plecaka wyjął ciężką dębową pałkę, powyszczerbianą w wielu miejscach i był gotów wejść do środka. Tam przywitała ich zjawa. Najprawdziwsza ZJAWA! Przeciwko niej Degnir mój co najwyżej swoją pałką walnąć siebie w łeb. Na szczęście duch nie był agresywny… Teraz khazad już wiedział czemu szczury wysługiwały się nimi. I na razie bez rozmowy z innymi nie miał zamiaru wchodzić głębiej do budynku. Degnir nie zważając, na to iż mężczyzna z pistolami wita się z innymi ludźmi stanął przed nim. Witejcie no cny panie. Jo je Degnir syn Mordrina. I pewnie tak samo jak i wy chca to miejsce opuścić. Niy wiemy co nas tukej może czekać więc myśla, że lepij się nie rozdzielać. I może tyż lepij niczego niy tykać. |