-
Nie musi się pan martwić – zapewniła Idalia, uśmiechając się promiennie, choć nie uwodząco. Ten mężczyzna nigdy nie pozwoliły by się uwieść, więcej odebrał by jej starania jako zniewagę i brak profesjonalizmu. –
Wszystko świetnie się uda, mam doświadczenie w takich sprawach. Może pan być zupełnie spokojny.
Rzeczywiście, miała doświadczenie, choć głównie aktorskie. Dlatego wypadła tak przekonywająco. Słowo ojca, prominentnego oficera SS jednak wystarczyło, żeby Helmut – jak kazał się nazywać, choć była pewna, ze to nie jest jego prawdziwe imię – jej zaufał. Poprawka: postanowił wykorzystać jej zdolności. Helmut nikomu nie ufał.
Samochodem trzęsło niemiłosiernie, a Ida wcale nie była już taka pewna, że wszystko świetnie się uda.
Po pierwsze – mieli działać w grupie. Teoretycznie, powinno to ułatwiać sytuacje, ale nie zawrze tak było. Mężczyźni bywali nieprzewidywalni, uzależnieni od testosteronu, adrenaliny i swojego samczego ego, co w łóżku mogło być miłe, ale na akcji zwykle przynosiło więcej szkody, niż pożytku. Zaraz zaczną się spory kompetencyjne, udowadnianie, który ma większe atrybuty i zdolności przywódcze. To nie wróżyło dobrze.
Samochodem znów zatrzęsło, wjechali na teren dzielnicy industrialnej. Śmierdziało.
Kiedy zatrzymali się przed kamienicą z szyldem "Madame Merry" Ida uśmiechnęła się samym kącikiem ust – czy burdele musiały zawsze nosić tak pretensjonalne nazwy? Po sekundzie jednak spoważniała – nie byli sami.
- Porozmawiam z kierowca furgonetki – zadeklarowała,
chowając włosy pod kaszkiet i nakładając za duży, męski żakiet. Rozkołysanym krokiem podeszła do furgonetki.
Kiedy podchodziła, stojący przed samochodem mężczyzna wsunął "dyskretnie" dłoń pod płaszcz – nie mogło być wątpliwości, że miał tam schowaną broń. Udała, że nie zauważyła gestu i podeszła jeszcze bliżej. Mężczyzna wyraźnie się denerwował, widać było że jej obecność była mu nie na rękę. Tego też wydawała się nie dostrzegać.
-
Ma pan ogień? – zapytała, wyciągając papierosy z kieszenie żakietu. –
Może zapach tytoniu zabije ten smród tutaj…
Odburknął coś niewyraźnie, przypalając jej papierosa.
Zaciągnęła się dymem: -
Czekam na jednego gościa. Obiecał mi robotę pod Merry, ale się spóźnia. Pewnie mnie wystawił, facetom nie można ufać.. No, ale pan wygląda na równego – zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów. –
Widział pan mojego znajomego? Wysoki, postawny. Zależy mi na tej robocie, w dzisiejszych czasach dziewczyna..
Przerwał jej niecierpliwym syknięciem: –
Zmykaj, mała. Pracuję. Nie mam czasu na pogawędki.
- Na pewno pan nie widział? Potrafię się odwdzięczyć, wie pan – uśmiechnęła się zalotnie i wyciągnęła dłoń w jego stronę, ale powstrzymał ją niecierpliwym gestem.
- Pracuję.
- Tak, widzę piękny wóz.. jesteś kierowcą? Mam na imię Mery, wiesz..
- Nie jestem zainteresowany. Spadaj. – w jego głosie zaczęła przebijać irytacja.
-
W porządku – podniosła ręce. –
Nie narzucam się. Dziękuję za ogień.
Odeszła powoli, przechodząc wzdłuż boku furgonetki. Z pewnością ktoś w niej jeszcze był – ze środka słyszała lekki, choć charakterystyczny, metaliczny zgrzyt. Jakby ktoś ładował, albo czyścił broń.
Nie wyglądało to dobre. Powoli, nadrabiając nieco drogi, zaczęła wracać do ich samochodu.