Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2014, 04:22   #6
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Kanały, Neverwinter
5 Tarsakh, 1479 DR
Zmierzch

Potężny wstrząs dobiegający gdzieś z podziemi wyrzucił wysoko w powietrze kopiec nieczystości, którego wysoka na kilka metrów ściana kości i odpadków na ułamek sekundy rzuciła cień na walczących poniżej, by zaraz pogrzebać ich żywcem. Na środku komory, do której tunelami wpadały z każdej strony potoki nieczystości wyłoniła się przerażająca bestia kształtem przypominająca wielką uzębioną kulę na trzech grubych jak dąb nogach z trzema wystającymi mackami. Pod jej masywnym cielskiem zadrżały ściany korytarza, w którym ukrywał się mag bitewny.
Randal obserwował to wszystko z rosnącym niepokojem. Jego towarzysz utknął na dnie okrągłej komory pogrzebany kilkoma tonami odpadków, a potężny potwór zwany Otyughem wyciągnął swe długie na blisko pięć metrów macki w poszukiwaniu ofiary, która utknęła pod stosem nieczystości. Dzięki tuzinowi oczu zlokalizowanych na końcu najmniejszej z macek bestia widziała doskonale Randala, który stał skryty w cieniu na skraju komory, ale w tamtej chwili zdecydowanie bardziej wolała posilić się jego towarzyszem.
Mag zaklął cicho pod nosem wiedząc doskonale, że jeśli nie zwróci na siebie uwagi to Verin niebawem skończy w paszczy Otyugha. Randal sięgnął w zakamarki umysłu po następne zaklęcie, które przyzwał prostym, aczkolwiek melodyjnym śpiewem. W powietrzu przed nim zmaterializowały się wielokolorowe pociski, które wystrzeliły do przodu oświetlając komorę i wpadające do niej tunele, by ułamek sekundy później trafić w opasłe cielsko potwora. Otyugh zaryczał głośno w proteście, a jego potężny ryk potoczył się echem po całym systemie kanalizacyjnym Neverwinter.
Wściekły potwór zakołysał się niebezpiecznie, po czym rzucił się w stronę maga strzelając na boki długimi mackami. Randal na widok rozpędzonej ważącej kilka ton bestii cofnął się mimowolnie o kilka kroków. Chciał już uciekać, ale w porę spostrzegł Verina, który dosłownie zmaterializował się przed nim.
- Długo kazałeś na siebie czekać - rzucił w stronę szermierza, który cofając się wgłąb tunelu spokojnie napinał kuszę trzymając zakończony zadziorami bełt między zębami.
Verin z oczywistych powodów nie odpowiedział, ale Randal cieszył się, że ma go u swojego boku. Bez tego zaprawionego w bojach wojownika miałby nie lada kłopot z potężnym Otyughem, który powoli zbliżał się w stronę tunelu.


Po drugiej stronie komory asasyn, który wcześniej z zimną krwią zamordował młodą kobietę na oczach ścigających go najemników przeklinał swoje szczęście w nieszczęściu. Otyugh co prawda zignorował go, ale odcięta w nadgarstku ręka paskudnie krwawiła i chociaż zdążył już okryć ją strzępem podartego materiału siłą zerwanego z jego własnej szaty, to ból dalej był niewyobrażalnie dojmujący. Klęczący na jednej nodze mężczyzna wykazał się niesamowitą odpornością fizyczną i psychiczną. Pomimo tak poważnej rany zachował trzeźwość umysłu i szybkim ruchem zdrowej dłoni bandażował okrwawiony kikut. Od czasu do czasu nerwowo spoglądał za siebie na wielkie cielsko mackowatego potwora, który przeszukiwał kopiec w poszukiwaniu fechmistrza.
- Zjedz sukinsyna - warknął cicho pod nosem, po czym stanął na równe nogi, by zaraz skrzywić się raz jeszcze przeszyty nagłym wybuchem bólu w lewej ręce.
Komora, w której się znajdował była idealnie okrągła. Do środka wpadały prostopadle do siebie cztery tunele nachylone pod lekkim kątem względem komnaty. Bajoro nieczystości po środku pomieszczenia uformowało gigantyczny kopiec, który okazał się być domem Otyugha - stwora, który żywił się głównie odpadkami wrzucanymi do kanalizacji przez mieszkańców miasta. Potwór zjadał dosłownie wszystko co wpadło mu do paszczy; począwszy od odchodów, a skończywszy na padlinie. Bardzo możliwe, że był tu celowo umieszczony przez kanalarzy, by służyć jako żywa machina utylizacji odpadów.
Asasyn miał jednak o wiele poważniejszy problem na głowie, niż rozmyślanie o prawdziwym powodzie funkcjonowania tej otyłej bestii w kanałach Neverwinter. Po pierwsze - rana wciąż paskudnie krwawiła. A po drugie - odległość dzieląca dno komory do podstawy tunelu wynosiła ponad trzy metry, co sprawiało, że wspinaczka po idealnie równej powierzchni ścian była z oczywistych względów niemożliwa.
Na całe szczęście mężczyzna szybko zauważył, że przesypujące nieczystości macki Otyugha powoli formowały pagórek za plecami potwora prowadzący prosto do znajdującego się naprzeciw bitewnego maga tunelu. Asasyn uśmiechnął się sam do siebie na widok prowizorycznego pomostu. Wszystko wskazywało na to, że problem sam się rozwiąże.
Chwiejąc się lekko na nogach zaczął powoli wspinać się po stosie odpadków w kierunku ginącego w mroku korytarza. Był już kilka metrów od krawędzi tunelu przekonany, że zaraz ucieknie, gdy nagle niewyobrażalny wybuch bólu w plecach dosłownie zrzucił go z nóg.
Turlając się z powrotem w dół komory mężczyzna zdążył pożegnać się z życiem będąc przekonany, że za tym atakiem stał nie kto inny jak Otyugh. Był pewny, że zaraz skończy w najeżonej ostrymi jak brzytwa zębami paszczy, lecz oczekiwana śmierć nie nadeszła. Zatrzymawszy się mniej więcej na środku komnaty spojrzał za siebie, by ujrzeć masywnego potwora sprawie podciągającego się mackami w stronę tunelu, gdzie znajdowali się jego prześladowcy. Nowa rana, którą wyczuł na plecach koniuszkami palców wciąż dymiła, a w powietrzu unosił się swąd spalonej skóry. Za tym dotkliwym atakiem musiał stać czarodziej, który już wcześniej kilka razy potraktował go magią.
- Jeszcze się zemszczę… - poprzysiągł powoli wspinając się raz jeszcze po stercie nieczystości. Był już ciężko ranny, a z każdą upływającą sekundą robiło mu się coraz ciemniej przed oczami.



Otyugh ze sprawnością godną atlety wspiął się po ścianach komory wprost do tunelu, w którym znajdowali się najemnicy z kompanii Złamanej Czaszki. Bestia była tak wielka, że jej okrągłe cielsko zajmowało niemalże całą przestrzeń okrągłego korytarza. Gdyby nie grube jak brzoza macki, to stwór mógłby najzwyczajniej w świecie podkulić nogi i przeturlać się w stronę swych ofiar niczym wielka najeżona zębami kula do kręgli. Tak się oczywiście nie stało.
Na samym wejściu przywitały Otyugha błyszczące zaklęcia, które z głośnym świstem trafiły w potężne cielsko nie wyrządzając mu poważnych obrażeń. Bestia zaryczała niczym ranny lew, a swąd, który wydobył się z jej paszczy przyprawił o mdłości stojących kilka metrów dalej najemników. Nim jednak zamknęła rozdziawiony pysk Verin zdążył posłać w tym kierunku zakończony zadziorami bełt, który przy trafieniu dosłownie przybił do podniebienia długi jęzor potwora. Tym razem usłyszeli tylko cichy stłumiony pisk zmieszany z głośnym bulgotem.
Ogarnięty agonią Otyugh nie dbał już o to jak jego jedzenie będzie wyglądać w chwili poprzedzającej pożarcie. Rozwścieczony do granic możliwości rzucił się w kierunku niemiłosiernie okładających go najemników wyciągając swe długie macki w stronę fechmistrza.
Pierwsza z nich podcięła Verina, zaś druga owinęła się niczym pyton wokół jego nogi gwałtownie ciągnąc go w stronę rozdziawionej paszczy najeżonej dziesiątkami ostrych jak brzytwa zębów. Szermierz szamotał się w próbie uwolnienia, ale macki okazały się zdecydowanie zbyt silne. Przerażony obserwował jak ohydna gęba potwora zbliża się coraz szybciej i z każdym pokonanym metrem coraz bardziej się rozwiera gotowa pożreć go w całości jednym kłapnięciem potężnych szczęk.
Z pomocą przyszedł raz jeszcze Randal, którego magiczne pociski niczym rozżarzane kamienie wpadły do paszczy potwora gotując go od środka. Bestia wybuchnęła oszałamiającym kwikiem przypominającym szlachtowaną świnie, a macki przytrzymujące Verina wypuściły go z uścisku, by zaraz wznieść się w powietrze i opaść w miejsce gdzie leżał fechmistrz.
Ramiona bestii opadły z głośnym hukiem, ale Verina już tam nie było. Najemnik dosłownie rozpłynął się w powietrzu nie zostawiając śladu po sobie. Była to jedna z wielu sztuczek fechmistrza, którą Randal widział nie raz przez wiele lat współpracy z półelfem.
Szermierz niczym duch pojawił się tuż przed magiem, który teraz celował załadowaną kuszą w zwalistego przeciwnika. Verin poszedł w jego ślady i po chwili w jednakowym momencie zadźwięczały cięciwy. Była to piękna melodia dla uszu wojownika, a jeszcze wspanialsza była wtórująca jej kakofonia agonii ich przeciwnika.
Bełt Randala trafił w cielsko potwora, ale odbił się od jego grubej skóry, na widok czego mag głośno zacmokał ustami z wyraźnie słyszalną irytacją w głosie. Z kolei pocisk wystrzelony z kuszy fechmistrza okazał się znacznie skuteczniejszy - bełt wbił się aż po samą lotkę w czuły punkt pod paszczą potwora. Otyugh ryknął w przedśmiertnej agonii machając szaleńczo mackami we wszystkich kierunkach. Na ten widok dwaj doświadczeni wojownicy rozluźnili chwyt na broni, za co jeden z nich niemalże przypłacił życiem.
Verin dumny ze swych strzeleckich umiejętności delektował oczy powolną śmiercią potwora, kiedy jedna z jego długich na pięć metrów macek podcięła mu nogi i obwiązała się w żelaznym uścisku wokół klatki piersiowej. Pchnięty z całej siły sunął po ziemi w stronę rozdziawionej paszczy Otyugha, który najwyraźniej chciał zabrać go ze sobą w zaświaty. Fechmistrz słyszał magiczną inkantacje jego towarzysza, ale wiedział doskonale, że nim zaklęcie zadziała on sam znajdzie się w cuchnącej rynsztokiem paszczy potwora. Wypuścił kuszę z dłoni, sięgnął po swoją wierną katanę i czekał aż znajdzie się dostatecznie blisko, by zadać kończący cios. Nie trwało to długo.
Podrzucony przez macki wysoko w powietrze leciał w stronę rozwartych szczęk potwora. W ostatniej chwili z całym nadanym przez grawitacje impetem wystawił klingę w dół, która zatopiła się aż po samą rękojeść w podniebieniu bestii nim ta zdążyła zamknąć paszczę. Ostrze było jednak zdecydowanie dłuższe od wcześniej wystrzelonego bełtu i z łatwością dosięgło kory mózgowej potwora uśmiercając go na miejscu. Otyugh upadł z głuchym pomrukiem przygniatając fechmistrza swym wielkim cielskiem.

***

Skrytobójca biegł tunelem zostawiając po sobie ślady krwi. Doskonale wiedział, że jeśli najemnicy pokonają potwora to bez większego trudu wytropią go w tym labiryncie podziemnych korytarzy. Musiał szybko położyć temu kres.
W tym celu sięgnął zdrową ręką za pazuchę po przedmiot przypominający magiczną różdżkę. Był to krótki i doskonale prosty patyk z osadzoną na samym końcu kulką w kolorze seledynowym. Asasyn przyłożył okrągłą końcówką do ściany tunelu, po czym zdecydowanym ruchem ręki pociągnął w dół. Z seledynowej kulki buchnął jaskrawoniebieski ogień alchemiczny rozświetlając otaczające cienie. Mężczyzna przykucnął, zacisnął zęby, ostrożnie odwiązał bandaż, a następnie przyłożył rozgrzaną flarę do ociekającej krwią rany. Ból był niewyobrażalny, ale z ust wydarł się ledwie cichy jęk, a oczy zaszły mu łzami. Z wielkim trudem powstrzymał się od krzyku, który mógłby zdradzić jego pozycje.
Skrytobójca wiedział, że samookaleczenie było konieczne. Nie tylko przez cały czas niepotrzebnie ułatwiał prześladowcom pościg, ale przede wszystkim stracił zbyt wiele krwi i z każdą upływającą minutą robił się coraz słabszy.
Zgasiwszy ogień ruszył dalej przed siebie tunelem, na końcu którego wpadało przez wielki zakratowany właz blade światło księżyca. Asasyn uśmiechnął się pod nosem wiedząc, że zaraz znajdzie się na swoim terytorium, a w Rzecznym Kwartale to właśnie on rozdawał karty.


Karczma ,,Bezimienny Dom”, Neverwinter
5 Tarsakh, 1479 DR
Zmierzch

Główna sala karczmy ,,Bezimienny Dom” w ciągu ledwie kilku minut zmieniła się w jedno wielkie pobojowisko. Potrzaskane na tysiące drzazg meble, wybite okna i kałuże krwi zdobiące podłogę sprawiały wrażenie, że posprzątanie tego wszystkiego będzie wyczynem godnym zaprowadzenia porządku w stajni Augiasza. Na sam ten widok schodzące po schodach dziewczyny wstrzymały oddech.
- Widzisz to wyjście? - odezwała się Etsy po dłuższej chwili ciszy szturchając dzieciaka za ramie. - To jest Twoja brama do piekła. Jak ją przekroczysz bez pozwolenia to zginiesz na miejscu - powiedziała ponuro tak jak już miała okazję zrobić to parę razy.
- Teraz weźmiesz tą uroczą miotłę i zmieciesz ten cały burdel pod drzwi karczmy, by było nam łatwiej później to wyrzucić - mówiąc to podała dziewczynce stary powyginany kij zakończony słomianą strzechą. Nel odebrała go posłusznie, ale nie omieszkała obdarzyć służkę wściekłym spojrzeniem.
- A gdy to skończysz, to weźmiesz jeszcze mokrą szmatkę, a następnie zetrzesz tą krew ze ścian i podłogi - dodała Etsy z przebiegłym uśmiechem na twarzy.
- Ale przecież to potrwa wieki! - zaprotestowała dziewczynka patrząc z obrzydzeniem na posokę między jej gołymi stopami.
- A więc im szybciej zaczniesz tym szybciej skończysz. A teraz do roboty. Nikt nie będzie za Ciebie robić, smarkaczu! - stojąca z rękoma skrzyżowanymi na piersi Etsy sama się zdziwiła słysząc ton swojej wypowiedzi. Zwykle to nią pomiatano, ale teraz to ona miała okazję wyżyć się na tym przemądrzałym dzieciaku. Było to poniekąd niepokojąco przyjemne uczucie.
Nel nic nie odpowiedziała. Z cichym westchnieniem zabrała się za sprzątanie - nie tak wyobrażała sobie życie w Czarnymstawie.


- Widzę, że się dobrze bawisz, Etsy - skomentował Greg, który cały czas stał za szynkwasem w drzwiach prowadzących do kuchni i obserwował w milczeniu całą tą scenę. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, gdy z podciągniętymi rękawami opierał się o framugę.
- Wyśmienicie... - wymamrotała pod nosem patrząc na totalną apokalipsę nie mając pojęcia jak w ogóle samej się za to zabrać - Możesz powiedzieć, co tu się właściwie stało?
- Miałem na myśli sposób w jakim traktujesz nasz nowy nabytek - wskazał głową sprzątającą w ciszy dziewczynkę. Wiedział doskonale, że półelfka specjalnie zmieniła temat, by uniknąć kolejnej sprzeczki z nim.
- Jeśli tak bardzo sprawia Ci przyjemność znęcanie się nad innymi, to teraz sama będziesz to sprzątać - mówiąc to gwizdnął w stronę Nel, która szybko odwróciła głowę. - Staniesz za garami. Zaraz do Ciebie przyjdę i nauczę gotować zupę jarzynową. Dalej, uciekaj mały...
Nel słysząc to obdarzyła Etsy drwiącym uśmiechem i niemalże w podskokach ruszyła w stronę kuchni zatrzymując się na chwilę przy drzwiach by figlarnie pokazać dziewczynie język, po czym szybko zniknęła jej z oczu.
Półelfka na początku się zapowietrzyła i jakby zająknęła. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Pieprzony bachor, przeszło jej przez myśl, gdy z rosnącą nienawiścią oglądała oddalającego się dzieciaka. To on miał przecież sprzątać ten cały syf. Westchnęła ciężko przełykając gorycz. Co innego mogła zrobić?
- Wytruje wszystkich i tyle będziesz miał ze swojej zupy. Ale pewnie... - dopowiedziała z przekąsem - ...w pół roku to ją nauczysz, bo dopiero wtedy ten burdel będzie posprzątany. Zamiast się śmiać to pomyśl kiedy zaczniesz zarabiać i weź dziewczyny, by łapały za łopaty - odpowiedziała pod nosem zła na całą sytuację.
Greg stale opierał się o framugę obserwując niewolnicę z szerokim uśmiechem twarzy. Cierpliwie czekał, aż Etsy skończy się żalić.
- A więc im szybciej zaczniesz tym szybciej skończysz… - z tymi słowami opuścił salę i wszedł do kuchni zamykając za sobą drzwi.

***


Etsy była wściekła i nie wiedziała na kogo bardziej. Greg jak zwykle robił wszystko by jej dopiec, a ten nowy smarkacz nie dość, że pyskował ciągle to przy okazji zrujnował połowę lokalu. Od kilku dłużących się w nieskończoność godzin pracowała w pocie czoła zamiatając całą karczmę, a efektów wciąż nie było widać.
Po pewnym czasie do środka wszedł barczysty krasnolud, którego miała tą wątpliwą przyjemność poznać wcześniej. Jego okrągła tarcza zawieszona na plecach była mocno powyginana i zdobiły ją liczne plamy zaschniętej krwi.
- Dobry wieczór! - powiedział wchodząc do środka przy akompaniamencie tłuczonego szkła. Thubedorf był kompletnie pijany, co widać było po jego chwiejnym kroku, ale jakimś cudem potrafił się normalnie wysłowić.
Rozsuwając zgromadzoną przy drzwiach górę połamanych mebli ruszył w kierunku szynkwasu, gdzie znajdował się jeden jedyny nietknięty zydel.
- Dajcie no do pełna Krasnoludzki Porter - rzucił w stronę sprzątającej Etsy, gdy niepewnie posadził swe szanowne cztery litery na wolnym miejscu. - Czymś kurwa trza zaleczyć kaca.
Serce aż zakuło młodą dziewczynę, a gardło zacisnęło się na widok krasnoluda torującego sobie przejście przez skrzętnie ułożoną kupkę połamanych mebli, którą zepchnęła tam w celu późniejszego wyrzucenia. Gorycz zagotowała się w środku i w końcu się ulało. Grega nie było w pobliżu, więc na pijanym mogła się wyżyć.
- Portera nie ma. Strażnicy dosłownie chwilę temu zabrali cały zapas. Jak się sprężysz to jeszcze ich dogonisz - przecisnęła w khazadzkim wystarczająco głośno, by mimo wlanych w siebie hektolitrów alkoholu krasnolud mógł ją zrozumieć. - Widocznie po pijaku nie walczycie na tyle dobrze, by ich wszystkich stłuc.
Thubedorf zakołysał się niebezpiecznie na krześle. Etsy przez moment myślała, że krasnolud zaraz wstanie i rzuci się za wyimaginowanym wrogiem, ale ten tylko położył swój twardy łeb na ladzie bełkocząc - To dajże cokolwiek…
Dziewczyna zacisnęła mocno zęby w zaciętej wściekłości. Zamachnęła się mściwie posyłając miotłę w jakiś odległy kąt. Chwyciła za drewniane wiadro, które było wypełnione brudną wodą wraz z znajdującą się w środku uświnioną krwią mokrą szmatą. Trzymając kurczliwie żelazny uchwyt ruszyła w kierunku Thubedorfa stąpając twardo po podłodze. Wściekła rąbnęła z hukiem wiadrem koło łysej głowy krasnoluda rozlewając wodę dookoła. Ścierę również z mściwością chlapnęła obok.
- Proponuję Krasnoludzko-Orczy sikacz - przeciskała wściekle. - Właśnie niedawno dostarczyli! Ciężko po takim cokolwiek pozbierać! Polecam, kurwa jego mać! - dyszała przez chwilę, po czym patrząc na pijackie milczenie kontynuowała - Jesteś z siebie zadowolony? Zrujnowaliście całą główną salę! A wszystko sama muszę sprzątać!
- Nie lubię orków i wszystkiego co z nimi związane - stwierdził z obrzydzeniem Thubedorf odsuwając wiadro nieczystości od siebie.
- A ja pijaków i wszystkiego co z nimi związane! - odkrzyczała prawie obrażona na wszystko i wszystkich. - Co powiesz na to, żeby Twoją *brodą* wymyć całą salę?!
Krasnolud głośno zarechotał. - Masz charakterek dziewczynko. To dobrze, przyda Ci się w Neverwinter - powiedział szczerząc do niej w uśmiechu wybite zęby. - Złapali tego Twojego księciunia, mintaryjskie kurwiszony.
Służka zmarszczyła mocno brwi nie wiedząc z początku o co chodziło krasnoludowi. Przecież Książe spał gdzieś na dachu oczekując na otwarcie dla niego okna. Robiło się już późno. Zdecydowanie nie był to czas na pracę, a na sen. Można było mieć tylko nadzieję, że nie będzie z tego powodu obrażony paradował z zaciągniętym pyszczkiem i wyprostowanym ogonem.
- Co? - odwarknęła nieco tępo i bez zastanowienia nie pojmując niczego.
- Tego tam młokosa co karczmy broni. Wysoki taki, człeczyna...
- Jason…? - odpowiedziała krzywiąc się wciąż.
- Ano - odparł krasnolud bawiąc się koniuszkiem swojej długiej brody. Cały czas obserwował uważnie dziewczynę, która zaintrygowana jego odpowiedzią usiadła na szynkwasie spoglądając w dół na niego.
- I niby skąd to wiesz?
- Chcesz się dowiedzieć? - Thubedorf uśmiechnął się przebiegle. - To… - zrobił pauzę by pochylić się i klepnąć dziewczynę w tyłek -...ino leć po ten Krasnoludzki Porter, a zaraz wszystko Ci opowim.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 01-06-2014 o 03:43.
Warlock jest offline