Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2014, 01:18   #8
Nimitz
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Marek “Mark” Czyżewski


Dziewczyna słysząc, potok pytań wypływający z twoich ust jedynie roześmiała się życzliwie, za razem przechodząc na rozmowę w języku angielskim
- Easy there cowboy! - mimo, że zdanie było zwrotem typowo amerykańskim, dialekt, którym posługiwała się dziewczyna zdawał się, przynajmniej dla niewprawionego ucha, być czystym, brytyjskim RP.

- Po kolei: Tak, Nie, oraz urodziłam się w Luton, większość życia spędziłam w Londynie, a niedawno przeniosłam się do Ennis. Co do mojego języka...cóż moja matka była polką, dlatego z ciekawości postanowiłam się podjąć nauki tego języka. - wyrzuciła z siebie dziewczyna wyraźnie dużo lepiej czując się jako użytkownik języka angielskiego.
- To jak, jedziesz z nami ? - spojrzała się odrobinę krytycznie na bagaż mężczyzny, a właściwie na jedną z jego części jaką był rower.
- Mam nadzieję, że jakoś się zabierzemy z tym wszystkim. - stwierdziła w zamyśleniu, chowając swojego białego elektryka do czarnej torby upstrzonej wymyślnymi haftami.
- Jak macie miejsce to pewnie, że jadę! Już się zastanawiałem czy by tam rowerem nie dojechać - uśmiechnął się nie tylko w duchu. Dałby radę. Choć ździebko męczące by to było. Zwłaszcza z tym wielgachnym plecakiem. Ale dałby radę…

Dziewczę odpowiedziało uśmiechem, a jej lekko pesymistycznie zabarwiony wyraz twarzy szybko odpłyną w niepamięć.
- Dooobra… - machnęła ręką - Jakoś sobie poradzimy. - spojrzała na zegarek, choć nie jedna osoba uznałaby znalezienie go wśród tych wszystkich błyskotek za wyczyn graniczący z cudem. - Lenny powinien już się pojawić, nie chciałabym jechać w środku upału, a trzeba powiedzieć, że pogoda nie wydaje się “nastrojowa”. - mrugnęła do Ciebie okiem.
- Spoko. Byłaś już tam kiedyś? - uśmiechnął się do niej z takim samym zainteresowaniem z jakim sprzedała mu oczko. Robiło się ciekawie.
Ledwo to pomyślał, zmieniła odrobinę wyraz twarzy, spoglądając ponad nim w stronę drogi Zdążając za jej wzrokiem zobaczył jak niedaleko na parkingu zatrzymuje się ciemno zielony samochód typu terenowego
- Oj Mark, myślę, że warto się ciebie trzymać - powiedziała cicho dziewczyna - Masz szczęście cholera. -dodała jakby nie do końca dowierzając własnym oczom.
Z auta wyszedł wysoki młody mężczyzna, ubrany w lekki szaro-czarny sweter spod którego wystawały mankiety i kołnierz błękitnej koszuli, do tego nosił starannie wyprasowane, fabrycznie wytarte jeansy i tenisówki wykonane z brązowego materiału będącego imitacją skóry. Kątem oka widziałeś, że dziewczyna zamachała do niego.
Chłopak ruszył w waszą stronę zdejmując po drodze przyciemniane okulary. Widać on i panna Nataly musieli znać się już wcześniej, Gdyż podszedł i przytulił dziewczynę, okręcając ją dookoła.
- Kope lat, - odezwał się ciepłym barytonem stawiając ją na ziemi.
- Stanowczo zbyt wiele. - stwierdziła tamta “poprawiając” jego kołnierz. - Ostatni raz jak Cię widziałam, miałeś długie włosy i kilkudniowy zarost. Co oni z Tobą zrobili ? - zaśmiała się, po czym ujęła lewą dłoń Marka przedstawiając mężczyzn sobie nawzajem. - Mark, to jest Lenny, Lenny - Mark
- Cześć Lenny, miło mi cię poznać. - rzekł z uśmiechem do nowo poznanego znajomego i zdaje się ich kierowcy. Szczerze mówiąc jak okazało się, że jest jak zabrać jego rower Polakowi naprawdę ulżyło. Na razie oboje sprawiali raczej pozytywne wrażenie.

Uścisk dłoni mężczyzny był pewny i mocny. Udało ci się uchwycić spojrzenie jakie dwójka wymieniła między sobą, zdawałoby się, że padło jakieś niewypowiedziane pytanie, na które Nataly w odpowiedzi pokazała Lenny’emu mały palec.

- Cóż, widzę, że miałem nosa, co do wyboru samochodu. Zastrzegam jedynie, że jego wielkość nie świadczy o niczym innym jak praktycznym podejściu do nieznanej drogi. zaśmiał się.
Mężczyzna zwany Lennym wziął od ciebie rower, by dobrze umocować go na pace i robiąc krok do tyłu nieopatrznie wpadł na rudą okrąglutką dziewczynę, która pacnęła na chodnik, boleśnie tłukąc sobie miejsce, w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Po krótkiej chwili przepraszania się wzajemnie poszła dalej w swoją stronę. Gdy tylko wszystkie bagaże zostały umocowane, byliście gotowi do drogi.


Kliknij w miniaturkę


Erin McEringan


Trzy kilometry dalej po prawej stronie drogi zamajaczył znak zjazdu w stronę niewielkiej stacji benzynowej. Koła czerwonego autka zaszeleściły na żwirowym podjeździe, a kobieta odrobinę za ostro i z lekkim poślizgiem zatrzymała się niepokojąco blisko szyby, z naklejonym nań, musztardowo żółtym napisem mówiącym “OBIADY”.

- No, to jesteśmy, pora rozprostować swoje stare kości - stwierdziła wyskakując z auta, a ty zauważyłaś, że zapomniała zaciągnąć hamulec ręczny. Co bądź dalsza podróż zaczynała malować się co raz mniej idealnie.

- Nathan, odłóż wreszcie to tatałajstwo. Oczy sobie zepsujesz i głupszy będziesz ! mruknęła Bri, zabierając chłopakowi zabawkę lecz widząc jak jego twarz przybiera kolor głębokiej purpury, a jego piegi zdawały zlewać się w jedną malowniczo czerwoną plamę podkreślając kolor włosów chłopaka dodała szybko - No już, kupię Ci hamburgera i jakieś frytki. Jak wrócimy do auta będziesz mógł grać sobie dalej. - Zdawało się, że w jakiś sposób ugłaskała tymi słowami kapryśnego rudzielca gdyż powoli wyszedł z auta pierwszy raz zwracając na ciebie uwagę.
Wzrok chłopaka zdawał ocenić Cię od stóp po samą głowę, i jakiś wewnętrzny radar zdawał Ci się podpowiadać, że co jak co, ale określenie “grzeczne dziecko” wobec tego smyka to wyrażenie grubo przekoloryzowany, a szelmowski uśmiech jaki wstąpił na jego twarz gdy tylko jego matka odwróciła się do niego plecami uświadczył cię w tym niespokojnym przekonaniu.

Weszliście do wąskiego pomieszczenia jadalnego wyraźnie wzorowanego na stylu amerykańskim .


- Erin.. - Briana zawiesiła głos na chwile upewniając się po wyrazie twojej twarzy, że na pewno poprawnie zapamiętała twoje imię - Możesz chwilę zerknąć na Nathana ? Skoczę tylko do “pomieszczenia małych panienek” i zaraz wracam. Niech złapie sobie menu i zamówi na co ma ochotę. - zaszczebiotała i nie czekając na odpowiedź pogalopowała stukając obcasami w stronę toalet.

Dzieciak nie wiadomo kiedy zdążył usiąść w jednym z boksów, jednak gdy tylko matka zniknęła z zasięgu radaru, obrócił się w twoją stronę z uśmiechem szelmy przyklejonym do piegowatej twarzy i dłońmi ułożonymi na płasko na zeszycie stanowiącym menu zagaił .
-My to się, jeszcze chyba nie znamy. Na imię mam Nathan - powiedział swoim nie dotkniętym jeszcze mocą mutacji głosikiem dzieciak oblizując palec i wygładzając swoje brwi.
Oczy Erin rozszerzyły się w zdziwieniu pomieszanym z niedowierzaniem. spojrzała się na niego uważnie.
Chłopak odsunął na bok menu i spojrzał się dziewczynie głęboko w oczy.
- Jak będziesz grzeczna, może dam Ci się poczęstować moją frytką. nagle wyprostował się poprawił w siedzeniu i grzecznie przesuwając menu do przodu powiedział z dzikim błyskiem widocznym w jego spojrzeniu. - Poproszę frytki, hamburgera i colę. Czy mogłabyś mi to zamówić proszę ? -ledwo skończył to zdanie na jego głowie spoczęła dłoń z pomalowanymi na niebiesko paznokciami należąca do jego matki. Zdawało się, że dziewczyna była tak skupiona na bredniach jakie wygadywał rudzielec, że nie zdołała usłyszeć głuchego odgłosu obcasów świadczącego o tym, że jego matka wraca z koniecznego spaceru.

- Mówiłam, że z niego jest prawdziwy skarb? - zaśmiała się Briana biorąc menu i siadając koło ciebie.
Siedząc przy kubku odrobinę zbyt słabej kawy ucięłyście sobie pół godzinną pogawędkę, zaspokajając zarówno głód wiedzy jak i ten czysto przyziemny i organiczny, by pełne sił ponownie wrócić na trakt.
Sama podróż mijała dosyć sprawnie, gdyż Briana zdecydowanie ceniła sobie porządną konwersację więcej niż złoto. Wreszcie zjechałyście z głównej drogi, wedle wskazówek jakie przekazał wam doktor O’Maley.

W momentach gdy droga wijąc się opuszczała zagajnik widzieliście jak zachodzące słońce barwi nisko zawieszone, lekkie chmury paletą ciepłych barw mnożąc ten widok przez dwa w spokojnej tafli jeziora. Jedynie natura, mogła stworzyć coś tak idealnego. Nawet pochłonięta tym widokiem Bri, zamilkła na chwilę.


Jechałyście dalej, w pewnym momencie, dosłownie w ostatniej chwili zauważyłaś, że twój kierowca o mały włos, minął by właściwy zakręt. Wreszcie w oddali zamajaczyło światło świadczące o bliskości waszego celu. Zatrzymałyście się, pod ciężką, starą, żelazną bramą widząc zaparkowane na podwórku dwa samochody.

Kliknij w miniaturkę


Dr Jonatan Mc’Avery


- Oh, ma pan tutaj jakiegoś znajomego, rodzinę? - zapytała dziewczyna, na którą nowa twarz działała najwyraźniej jak nektar na pszczołę. Wprawnie nalała chłodny, ciemnobursztynowy napój do wysokiej szklanki i postawiła go przed mężczyzną na tekturowej podkładce.
Czas mijał, lecz o tej porze czy też po prostu tego dnia najwyraźniej nikogo nie ciągnęło do odwiedzenia pubu. Mężczyzna, który posilał się przy stoliku opodal opuścił lokal niedługo po tym jak dokończył swój posiłek, a dziewczyna od czasu do czasu zagajała do Ciebie życzliwie.
Wreszcie przez brudne, wychodzące na zewnątrz okno zauważyłeś jak opodal przystanku, z którego wysiadałeś z autobusu podjeżdża czarny chevrolet, pasujący opisem do tego, jakim miał przyjechać Neil.
Rzeczywiście nie minęła długa chwila gdy twój telefon zabrzęczał znaną ci melodię.



- Panie Mc’Avery ? Ja już jestem na miejscu, czekam opodal przystanku, przy którym byliśmy umówieni. - usłyszałeś po drugiej stronie znajomy już głos.
Doktor ucieszył się na wieść, że już jesteś i wyraził nadzieję, że nie musiałeś czekać na niego zbyt długo. Widziałeś jak mężczyzna wychodzi na zewnątrz i oparłszy się o samochód oczekuje cię.
Zapłaciwszy rachunek wyszedłeś.

- Neil O’Maley - przedstawił się wyciągając dłoń w twoją stronę, mimo, iż prawdopodobnie domyślał się, że jesteś świadomy z kim masz do czynienia.


Jego uścisk był twardy i pewny, a dłoń mimo pracy za biórkiem, zdawała się być szorstka.
- Cieszę się, mogąc wreszcie pana poznać osobiście. - uśmiechnął się życzliwie. - To co, ruszamy? Cóż, wybaczy mi pan pośpiech, ale już nie mogę się doczekać momentu, gdy wszystko będzie na swoim miejscu. Możemy porozmawiać po drodze. - zaproponował samemu kierując swoje kroki w stronę auta.

Kliknij w miniaturkę


Richard Vence, Murphy Mc’Manus, Edward Mc’Coy



Wasz instynkt was nie zmylił. Rzeczywiście, po dosyć długiej drodze wśród lasu, kilka dłuższych chwil od momentu gdy wskazówka zegara wskazała południe, wyjechaliście na bardziej rozległą przestrzeń, a niewiele dalej, z daleka wyglądający jak przycupnięta, zaglądająca w toń jeziora pokraka stał cel waszej podróży. Richard , zwolnił do minimum, uważnie jadąc nieuczęszczaną drogą, by nie uszkodzić swojego cennego pojazdu.
Wjazd na posesję zagrodzony był za pomocą starej żelaznej bramy. Mężczyzna wyłączył silnik wychodząc powoli z auta, pozostała dwójka ruszyła w jego ślady.
Przesuwana brama jęknęła z niezadowoleniem nieoliwionych od długiego czasu zawiasów. Weszliście na bujnie zarośnięty chwastami trawnik.

Z bliska budynek zdawało się, że wyglądał jeszcze gorzej, nie tylko ze względu na czas, który w nieubłagany sposób przez lata odbił na nim swoje piętno.

***

Szara, tynkowa elewacja pękała tworząc na ścianach wzory podobne tym, jakie w żywym organizmie tworzą ukryte pod skórą żyły, doprowadzające odżywczą krew do każdego zakamarka ciała. Okna domu przypominały martwe oczy, ciemne i wpatrzone w pustkę, z łzawymi śladami jakie przez lata utworzyły się od deszczu pod każdym z parapetów.
Od strony jeziora porośnięty był on winoroślą, tak ciasno, że miejscami można było stracić pewność, czy to roślina zachłannie go obejmując wspina się po jego ścianach, czy też budynek stara się wchłonąć jej powykręcane pnącza.Z różnych kątów domu spoglądały w milczeniu na przybyłych oczy groteskowych, kamiennych rzygaczy.


Sam budynek, nawet dla niewprawnego oka, poza jednolitością bryły zdawał się prezentować całkowicie przypadkowe połączenia wszelkich stylów znanej architektury. Jakby nieożywiona alegoria monstrum, przeniesiona została w to oddalone od świata miejsce wprost z kart powieści Mary Shelly.

Również przyroda otaczająca posiadłość była podupadła. Kwiaty i trawa trawione były przez chwasty, żywopłot ciągnący w obie strony od samej bramy obwiodły i zżółkły mimo takiej bliskości wody. A nad wszystkim, w czymś co zapewne było niegdyś samym sercem ogrodu, górowało wielkie obumarłe drzewo wyciągając swe poskręcane konary w stronę nieba, jakby tam właśnie szukało pomocy, która nigdy nie nadeszła.



Chwilowe zamyślenie w jakie wprowadził ich wygląd tego miejsca przerwał mocniejszy powiew wiatru od strony jeziora. Dopiero teraz, zauważyli, że o ścianę tuż przy krótkich schodach prowadzących do wejścia, stoją oparte dwa rowery, a same drzwi są lekko uchylone.
 

Ostatnio edytowane przez Nimitz : 20-05-2014 o 10:47.
Nimitz jest offline