Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2014, 15:04   #220
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Borys…? - wydobyło się cicho z ust młodej dziewczyny. Ona sama była blada prawie tak samo jak wcześniej Fritz. Wyssana energia życiowa pozostawiła swoje ślady. Niewielka ilość krwi, gdzie ciężko rozstrzygnąć było jej właściciela, lekko dekorowała zwiotczałe ciało. Czarna magia sprawiła, że jej skóra była sucha jak pergamin, usta ledwie zaznaczone a oczy… Borys nie widział, co z nimi się działo. Dostrzegał, że były minimalnie otwarte. Najwidoczniej na więcej nie było jej stać. Przynajmniej jeszcze dychała.

- Dzięki ci Sigmarze - wyszeptał w duszy. - Hej, dzierlatko, jak się czujesz - wyszeptał do kobiety ganiąc się od razu w myślach za infantylność jedynych słów jakie przyszły mu teraz do głowy.

Czuł jej oddech na swojej dłoni, tak delikatny, że niemal można było go pominąć. Patrzył na drżące powieki usilnie starające się dopuścić do źrenic choć trochę świata. Sam był na krawędzi życia, lecz Lyn znajdowała się jeszcze dalej na ostrzu, właściwie na samym jego czubku.

- Już po wszystkim, wygraliśmy. Już nic ci nie grozi...

- Widziałam Kurta… U cyrulika… - przeciskała tak cicho, że mężczyzna musiał wstrzymać oddech, by zrozumieć każde ze słów. Jej serce biło tak delikatnie, że razem z oddechem można było faktycznie je pominąć biorąc za lekki powiew wiatru.

- Kurt? Przecież on zginął jeszcze w Volkenplatz - Szybka myśl Kłusownika pociagnęła za sobą kolejne - Goblińska strzała posłała go na tamten świat. Zakopaliśmy go wraz z innymi… Z innymi, którzy teraz przyszli zniszczyć Tempelhof. Gdyby wiedzieli, gdyby to przewidzieli wtedy…

- Czemu mi nie powiedziałeś…? Cały czas trzymałeś go z dala ode mnie… Ten wzrok… - mamrotała pod nosem zdołając otworzyć oczy w połowie.

Dopiero drugie zdanie uświadomiło mu sens jej pytania. Co jednak miał odpowiedzieć. Że jego brat był perwersyjnym sadystą, który gdyby mógł wziąłby ją siłą już pierwszego dnia, zaraz po tam jak poznali się na dziedzińcu Rotenstadta. Że przez całą wspólną podróż do Silvanii musiał hamować jego zapędy wobec Lyn, że łatwiej było trzymać go z dala od grupy, by nikt nie zauważył jego wzroku. Mógłby się do tego przyznać bo Kurt nie żył, lecz musiałby wtedy przyznać jednocześnie, że powstrzymywał brata nie ze względu na jej dobro, lecz w o obawie o swoje bezpieczeństwo. Chronił doskonałą przykrywkę jaką zapewniała im służba w orszaku Barona Essen. Gdyby pozwolił Kurtowi na pofolgowanie, po raz kolejny musieliby walczyć o życie uciekając przed prawem.
Nie tą jednak starał się odepchać od siebie najbardziej, a tą do której bał się przyznać nawet sam przed sobą. Pragnął jej tak samo jak Kurt i gdyby tylko miał możliwość, gdyby choć raz zostali sam na sam, gdyby miał pewność, że nikt z orszaku nie usłyszy jej krzyków...

Lyn wpatrywała się przez dłuższą chwilę w mężczyznę. Milczeli wspólnie. Borys czuł chłód jej ciała a ona czuła ciepłotę jego ramion. Nie miał pojęcia, jakie myśli kłębią się w jej głowie. Oczy w końcu zeszły z jego osoby na rzecz okolicy. Ile była w stanie objąć wzrokiem bez poruszenia głowy. Wydawało się, że nic dalej nie widzi. Nie kontaktowała już a ostatnie chwilę agonii przygasały.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=quUlDR1Fd1U[/media]

Wytrzymał jej wzrok, choć czuł, że każde uderzenie serca odmierza czas potrzebny jej na rozszyfrowanie jego natury. Choć z wyglądu zupełnie inny, w środku był odbiciem swojego brata. Coś co było dotychczas gwarantem ich przetrwania, co dawało im siłę przebijać się przez życie ignorując wrogów, teraz okazywało się jego największą wadą, dyskredytującą go jako osobę, której powinna zaufać.
Wiara z jaką zatapiała się w jego ramionach świadczyła jednak o tym, że potrzebowała zaufać, a on nie potrafił zebrać się na odwagę, by odbierać jej jedyną szansę na odnalezienie spokoju. Nie wiedział, na ile poważne są ich rany i czy pomimo tego zwycięstwa dożyją świtu otoczeni przez ognie trawiące Tempelhof. Wiedział jednak, że wolą bogów, z całej grupy pozostali tylko oni dwoje.
- Już dobrze, oni wszyscy nie żyją, Kurt, Fritz, Niedźwiedź, wszyscy. - Spojrzał wokół jakby szukając potwierdzenia dla swoich słów. Dopiero teraz uświadomił sobie, że prócz nich na cmentarzu był jeszcze Walbrecht. Mężczyzna stał o dwa krok od nich, a mimo to nie wyczuł wczesniej jego obecności.
- Zabiorę cię stąd - wyszeptał odwracając się ponownie w jej stronę. - Gdzieś daleko, gdzie nie ma tyle śmierci i zniszczenia, gdzie ci którzy umarli pozostają tam gdzie ich miejsce, gdzie będziesz bezpieczna.
Słowa, które same składały się w jego głowie, były mu tak obce, że niemal sam się dziwił, że je wypowiada, a jednak czuł, że to właśnie powinien powiedzieć, że ta zniszczona ostatnimi dniami dziewczyna, właśnie to powinna usłyszeć. Nie tylko jednak chciał to powiedzieć, lecz jednocześnie święcie wierzył, że powinien to zrobić.
- Poszedłem na koniec świata, na tą przeklętą ziemię szukając ucieczki, mając nadzieję, że moje dawne życie mnie tu nie znajdzie. - Otarł łzę jaka pociekła po jej wątłej twarzy - Nie pomyliłem się. Wszystko co było za mną, co składało się na to kim byłem umarło na Sylvańskiej ziemi wraz z Kurtem, Eusebiem, wraz z tymi wieśniakami i wszystkimi, którzy dziś zginęli. Nie chce byś stała się jedną z tych, które odeszły wraz z moim dawnym życiem…

Czuł, że życie dziewczyny przelatuje mu powoli między palcami, oddychała coraz wolniej i płycej. Jej dłoń nie zaciskała się już na jego, a niemal bezwiednie spoczywała pomiędzy palcami mężczyzny. Oczy otwierały się z widocznym wysiłkiem nie ukazując w zamglonych źrenicach dawnej iskry. Sylvania zabiła jego towarzyszy i nie zamierzała poddać walki o tę ostatnią duszę.
- Jeśli bogowie oddali cię i teraz chcą odebrać niech będą przeklęci po wieki - wyszeptał bluźnierstwo tak cicho jak potrafił.

- Umieram prawda…? - wypowiedziała jeszcze poruszając ledwie ustami a wracając wzrokiem na Borysa. Jej ostatnia łza właśnie została wytłumaczona. Ciężko było stwierdzić, czy pogodziła się ze swym losem, czy nie ma sił by stawić mu czoła.

- Zaraz po nas przyjdą - rzucił pierwszym kłamstwem jakie nasunęło mu się na myśl - przyjdą i zabiorą do zamku. Widzisz - wskazał strzelistą sylwetkę budowli na wzgórzu - Tam jest bezpiecznie, przyjdą i zabiorą nas tam. Wyleczą i nakarmią. Tylko wytrzymaj jeszcze chwilę.

Wpatrywała się w niego a on mógł tylko liczyć na to, że był to wzrok pełny nadziei. Mimo szczerych chęci, pokazania kierunku z którego było widać zamek, Lyn nie popatrzyła się w tamtym kierunku. Zaaferowany całą sytuacją i emocjami, gdy wymieniał to, co może ich tam spotkać nie zwrócił uwagi jeszcze przez parę chwil, że wbity w niego wzrok trwa za długo. Lyn nie odzywała się tylko wpijała na wpółotwartymi oczyma jakby głęboko w jego duszę. Już miał sam podnieść jej głowę, by ułatwić w dojrzeniu zamku gdy w końcu dotarło do niego, że dziewczyna nie reaguje.

Usta drżały mu w rytm drgających powiek. Palce zaciskały się na ciele dziewczyny jak gdyby pragnąc zatrzymać choć resztki ciepła jakie w nim pozostało. Kilkukrotnie otwierał usta by wyszeptać jej imię lecz za każdym razem umysł przepełniało mu uczucie porażki tłumiąc jakąkolwiek inną myśl, jakąkolwiek chęć. - Bądźcie przeklęci - wyszeptał przyciskając do siebie je głowę po raz ostatni. - Pozwoliliście mi uwierzyć, że mogę coś zmienić w swoim życiu, że mogę żyć w zgodzie z waszymi prawami. Że ześlecie na mnie swą łaskę i siłę jeśli będę postępował ku chwale waszego imienia. Poświęciłem dla waszej sprawy tak wiele! Zostawiłem za sobą wszystko co było ważne! Walczyłem w walce, której wygrać nie powiniem a mimo to stoję tu nadal podczas gdy przeciwnicy leżą po raz wtóry pozbawieni życia!
Puścił ciało dziewczyny pozwalając mu opaść na ziemię zroszoną pierwszymi kroplami zimnego deszczu. - Sigmarze! Postanowiłeś zadrwić ze mnie? Chciałeś poddać mnie próbie? Zobaczyć, czy jestem godzien? Ile wytrzymam, ile można mi odebrać?!

Deszcz stopniowo nasilał się coraz bardziej, a mimo to szalejące w całym mieście płomienie nie traciły nawet trochę na intensywności jak gdyby podsycane wręcz rozchodzącym się właśnie gromem. Budynki okalające cmentarz płonęły już na tyle, że obaj stojący na jego środku mężczyźni czuli żar ognia. Kolejny grom uderzył w tym samym momencie, w którym lodowobiała błyskawica przecięła niebo tuż nad ich głowami.

- Dość tego! - Borys nabierał pełne płuca powietrza starając się przekrzyczeć płomienie i grzmoty - Nie chciałem wiele w zamian za Twe uznanie! Postanowiłeś jednak okrutnie zadrwić dając mi fałszywą nadzieję by napawać się mym nieszczęściem! Pluję na ciebie! Przeklinam ten dzień gdy dałem się oszukać twej fałszywej miłości! Przeklinam ciebie!

Gromy uderzały jeden za drugim by nagle ucichnąć całkowicie. Zimne strugi deszczu chłostały jeszcze przez chwilę twarz kłusownika zmywając z niego wszelkie emocje i uczucia. Poranione ciało hartowało się zapominając jak odczuwa się ból. Umysł zapamiętał nienawiść. Duch żądzę zemsty...
 
Proxy jest offline