Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2014, 14:25   #5
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Roger nie został przez nikogo zatrzymany. Wyprawa na górę okazała się zwykłą stratą czasu… Wrócił do stołu, gdzie strażnicy rozmawiali zawzięcie z Theodiem o czymś. Jedno spojrzenie na Marcela wystarczyło, żeby stwierdzić, że młody Maavrel jest czymś wystraszony.
- Dziennik - powiedział Marcelowi Roger, po czym rzucił okiem w stronę strażników. - Co się stało? - spytał tak cicho, że tylko młody lord mógł to usłyszeć.
- Nic, nic… znaleźli wspólny temat rozmów - odparł, nawet nie starając się zniżać głosu.
- Ano! Okazuje się, że pan Theodio całkiem sporo wie o różnych rzeczach - odparł nieoficjalny dowódca strażników.
Na twarzy Rogera pojawiło się zaciekawienie.
- Opowiada może o handlarzach nożami? - zapytał,
- O jakichś dziwnych artefaktach - odparł Marcel, kręcąc głową. - Ale… szybko znalazłeś dziennik...
- No, tak jakby. - Roger skrzywił się lekko i pokręcił głową.
- To dobrze, że znalazłeś bez problemu. - Młody lord uśmiechnął się szeroko, jakby rozluźniony.
- Nie do końca - mruknął Roger.
- Co…?
- O czym to rozmawiacie? - zapytał jeden ze strażników, widać nie bardzo zaciekawiony rozmową z Theodiem.
- O notatkach i rachunkach - powiedział Roger. - Lord Marcel próbuje mnie namówić, żebym spisał kilka rzeczy. Parę opowieści o tym, co przeżyłem.
- Miałem na przykład narysować medaliony, czy jak to tam nazwać, które nosili bandyci, którzy na nas napadli, gdyśmy podróżowali z panem Theodiem - dodał.
- O właśnie… i nie narysowałeś w końcu - podjął szybko Marcel. - Może opowiesz nam to jeszcze raz? - dodał, zerkając w stronę schodów.
Roger odruchowo też zerknął w tamtą stronę, żeby zobaczyć dwóch z tamtej radosnej grupki. Nie było z nimi po prawdzie owego nadętego buca i młodej kobiety. Marcel zaczął paplać jak najęty, dolewając wszystkim wina i nim Roger się obejrzał, dwójka przyjemniaczków się zmyła.
- No właśnie - przytaknął słowom Marcela. - Może coś takie widziałeś? - spytał, po czym zanurzył palec w winie i zaczął na blacie stołu rysować symbole, które były na tamtych monetach, medalionach i jak to tam można było nazwać.
- Marnować dobre wino?! - obruszył się strażnik. Wyglądał, jakby miał za chwilę solidnie przywalić Rogerowi za tak niecny uczynek. Reszta żołdaków również przerwała rozmowę z Theodiem i zaszczyciła ich uwagą.
- Wina ci u nas dostatek - stwierdził Roger. Na dowód tego dolał sobie wina do kubka. - Częstujcie się - dodał.
- Nie. Starczy już - odparł nieoficjalny szef grupy. - Musimy sprawdzić w końcu górę, bo jak przyjdzie kapitan, to urwie nam dupy…
- Ale jeszcze chwile… - nalegał ktoś inny. Jednak ten nie miał litości. Zebrał się z miejsca (nadzwyczaj sprawnie i stosunkowo bez zachwiań) i pewnym krokiem ruszył ku schodom.
- No dalej! Im szybciej to odwalimy, tym szybciej tu wrócimy! - zawołał do “swoich” podkomendnych.
- Wasze zdrowie - powiedział Roger. Życzenie powodzenia raczej nie byłoby szczere.
Strażnicy poszli do góry, zabierając ze sobą gospodarza, który wyciągnął od wszystkich gości najpierw zapłatę (tak na wszelki wypadek).
- I co teraz? - zapytał Marcel, kiedy zostali przy stoliku sami.
Theodio na pół leżał, na pół siedział, opierając się ciężko o stół. Wyglądał jakby zaraz miał zwymiotować. Widać nawet wydzielone mu dwa kubki wina to za wiele dla młodego szlachcica.
- Wynajmiemy powóz i wrócimy do domu - powiedział Roger. - Im szybciej, tym lepiej. Nie chciałbym, zeby nam Theodio zasnął, bo wtedy byśmy musieli go nieść.
- Czyli lepiej uciec, zanim strażnicy wrócą - stwierdził Marcel. - W sumie nieco się obawiam tamtych, którzy ruszyli w stronę Cell… co, jeśli się zorientują, że nikt tam nie szedł? A jeśli spotkają kogoś…?
- Najważniejsze jest to, żebyśmy się znaleźli jak najdalej - odparł Roger. - Zawsze możemy powiedzieć, żeśmy się pomylili. W końcu ludzie są do siebie podobni, prawda?
Wstał, by pomóc stanąć hrabiemu na nogi. Jednak ów proces zajął więcej czasu i był o wiele trudniejszy, niż Roger mógł się spodziewać. Kiedy spróbował zachęcić Theodia werbalnie, ten w ogóle nie zarejestrował, że ktoś coś do niego mówi. Z resztą podobnie było przy bezpośredniej próbie.
Dopiero w pozycji stojącej hrabia spojrzał zdumiony na swojego ochroniarza.
- Coś się stało? - zapytał całkiem sensownie.
- Idziemy na mały spacer - odparł Roger. - Musimy się spotkać z lorderm Maavrelem.
- I musimy uciekać, zanim nasi przemili przyjaciele zejdą - na twarzy Theodia pojawił się uśmieszek. - Nie jestem pewny, czy w tym stanie dam radę biec - dodał, opierając się ciężko na Rogerze.
Młody hrabia zachowywał się i mówił inaczej… zazwyczaj wydawało się, że papla jak pijany (owszem, wiedzę miał niesamowitą, jednak przy okazji był równie naiwny i mało wiedział o prawdziwym życiu), a teraz, kiedy rzeczywiście był pijany, mówił całkiem… sensownie?
- Parę chwil mamy - stwierdził Roger. - Pomożesz mi? - zwrócił się do Marcela.
Złapał Hrabiego pod ramię. Nie był pewien, która wersja hraboego bardziej mu odpowiada - ta rozsądna, czy ta niepozbierana, do której zdążył się już przyzwyczaić.
Jakoś udało im się wytoczyć na ulicę. Było późne popołudnie, więc należało wrócić do właściwej karczmy. Podczas marszu Theodio siedział cicho… do czasu.
- To o nich opowiadały tamte chamy wtedy - mruknął, spoglądając na coś. Roger zerknął w tamtą stronę i dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi Theodiu. W wylocie do jednego z ciemnych zaułków stała kobieta w czerwonej sukni. W rękach trzymała koszyk pełen bordowych kwiatów. - Morios Morr, jedna kropla ekstraktu niweluje większość zatruć. Dwie krople to pewna śmierć… skąd ona to ma?
- Wiesz co…? Zaczynam się ciebie bać - odparł Marcel.
- Dlaczego? - zapytał szczerze zdumiony hrabia.
- Eee… - młody Maavrel podrapał się w głowę i zamilkł.
- Kto za dużo wie, ten się staje niebezpieczny - stwierdził Randal. - A ty dużo wiesz i, można by rzec, jesteś dwoma osobami w jednej. Najgorsze jest to, że nie zawsze wiesz, co komu możesz powiedzieć.
- To akurat nie moja wina, tylko… - przerwał na chwilę, zatrzymując się, po czym dodał zduszonym głosem: - Zaraz będę żygać…
Roger z Marcelem czym prędzej podstawili nieszczęsnego hrabiego do wylotu jakiejś uliczki, gdzie Theodio opróżnił żołądek.
- Słyszałem kiedyś, że pobłogosławieni przez Głupca nagle się zmieniają - zaczął Marcel. - Nagle stają się bardziej… niefrasobliwi, przez co częściej wpadają w kłopoty, jednak więcej dzięki temu zyskują. - Zerknął z powątpiewaniem na młodego hrabiego. - Słyszałem też, że kiedy nadużyją alkoholu, niejako wracają im zmysły…
- ...ale potem więcej chorują - dorzucił Theodio. - I łatwiej się upijamy… silniej działają na nas trucizny i leki… narkotyki… czuję, jakbym miał zaraz umrzeć...
- Na szczęście to minie. Zapewniam cię - stwierdził Roger. - Widziałem już takie przypadki. Znaczy się z nadużyciem wina.
- Nie pocieszasz mnie… yyy…
- Może powinniśmy nająć jakiś powóz? - zaproponował Marcel, co napotkało się z wylewnym protestem.
- Ile daliście mi tego wychlać? - jęczał Theodio.
- My? - uprzejmie zdziwił się Roger. - Sam brałeś. Nigdy nie powiedziałeś, że nie powinieneś pić wina. Od kiedy nie lubisz powozów? - Zmienił nieco temat.
- Od kiedy na samą myśl o tym cholernym bujaniu… - nie dał rady dokończyć zdania.
- Może sprowadzić jakiegoś uzdrowiciela? - zaniepokoił się Marcel, jednak hrabia pokręcił głową.
- Ruszajmy dalej…
- Krok po kroku i dojdziemy - uśmiechnął się lekko Roger. - A potem się położysz i odpoczniesz. Daleko jeszcze? - spytał. - Nie bardzo znam miasto.
- O kurczę… myślałem, że wiesz, w którą stronę - powiedział przerażony Marcel. W sumie, cała trójka po raz pierwszy była w Rindor.
- Dobrze idziemy… Biorąc pod uwagę ustawienie słońca… yuuu… i godzinę… - oznajmił Theodio. - Nie wiem tylko… jak daleko…
- Chir…? - rzucił młody Maavrel i nietoperzyca poleciała pędem przed siebie.
- Osioł ze mnie - z pewną samokrytyką w głosie powiedział Roger. - Zwykle bardziej zważam na to, którędy chodzę. Mógłbym co prawda wrócić po swoich śladach - na licytację, potem do gospody - ale to by była zdecydowanie dłuższa droga.
Hrabia tylko jęknął w odpowiedzi.
Do gospody dotarli nadzwyczaj szybko - okazało się, że kiedy Marcel wysłał chowańca, byli w połowie drogi. Roger już miał otworzyć drzwi, kiedy te same stanęły otworem… a w sieni dostrzegli nikogo innego, ale Vlada Maavrela. Lord stał wyprostowany, mierząc ich karcącym spojrzeniem.
- O kurde… - jęknął Marcel. - Chir, dlaczego?
- Lord Maavrel… - zawtórował Theodio.
- Zaprowadźcie go do góry i przyjdźcie. Musimy porozmawiać - oznajmił szlachcic, a po jego minie dało się łatwo wywnioskować, że nie będzie to przyjemna rozmowa.
- W czym problem? - spytał Roger, gdy po niewielkich perypetiach zdołali wyekspediować Theodia do łóżka, a oni sami zeszli na dół.
Lord Maavrel siedział w sąsiedniej sieni, która była oddzielona kawałkiem tkaniny. Zapewniało to nieco prywatności. Na stole nie stało nic, poza jednym kielichem i dwoma kubkami.
- Siadajcie - nakazał, wskazując miejsca, przy których stały kubki.
- Woda? - zapytał Marcel, zaglądając ciekawie do swojego.
- Myślę, że już dość dzisiaj wypiliście - odparł jego ojciec. - Poszliście za tamtymi, zupełnie się nie przejmując zagrożeniem. Dodatkowo… ile wypił Theodio? Chcieliście go zabić?
- Kubek - odparł Roger. - Nie sądzę, by wiecej. Nigdy się nie chwalił tym, że nie wolno mu pić.
- Jak poszedłeś, strażnicy zaczęli mu nalewać… - rzucił cicho Marcel.
- A więc siedziałeś spokojnie i patrzyłeś? - zapytał spokojnym głosem Vlad. - Jutro, razem z resztą wrócisz do domu. Spodziewałem się, że będziesz bardziej rozważny. A teraz możesz iść. I nigdzie nie wychodź.
- Ale…
- Marcel, to nie była prośba. - Lord Maavrel ani razu nie uniósł głosu, ale zdawało się, że powietrze dookoła niego można by kroić nożem. - Ty zostań. Musimy jeszcze trochę porozmawiać - powiedział Rogerowi, kiedy Marcel zbierał się do odejścia.
Gdy tylko Marcel odszedł, Roger spytał:
- Co nabroiliśmy? I w jakim stopniu?
- Zachowaliście się bardzo nierozważnie - odparł spokojnie Vlad. - Niepotrzebnie narażacie się na niebezpieczeństwo. Ja również popełniłem błąd. Najpierw pozwoliłem im pognać na aukcji, później pozwoliłem wam pójść do tamtej karczmy… ech… Odsyłam jutro Marcela, ale sam muszę zostać i coś sprawdzić. - Wyglądał na nieco zaniepokojonego, jednak zaraz pokręcił głową i kontynuował. - Niedługo jednak planuję też wyjechać i zostaniesz sam z Theodiem. Nie wiem, czy poradzicie sobie tu sami. I nie wiem, ile wiesz o osobach, które pobłogosławił Głupiec.
- Nigdy nie spotkałem nikogo, kogo pobłogosławiłby Głupiec. Do tej pory - poprawił się Roger. - W tej chwili mogę się jedynie domyślać - odparł. - Na trzeźwo jest... powiedzmy... mało rozsądny. Wino ma przedziwny wpływ na pracę jego mózgu, inaczej niż u, że tak powiem, normalnych ludzi, któzy po pijaku bredzą trzy po trzy. Tylko nie wiem, jak z jego zdrowiem, bo wyglądał wyjątkowo kiepsko.
- Błogosławieństwo Głupca odbiera… hmm… możliwość oceny sytuacji. Człowiek jest bardziej ufny, częściej wpada w kłopoty, jednak błogosławieństwo zapewnia, że zawsze z nich się wywinie. Jednak nie zawsze w sposób, który zapewni bezpieczeństwo osobom w jego otoczeniu. Myślę, że to dlatego Theodio postanowił wyjechać z domu.
- Czyli noglibyśmy zostawić go w płonącej operze, a on by z niej wyszedł bez szwanku? - Roger pokiwał głową. - I dlatego ci, no na niego napadli, pozabijali się. Szczęściarz, w pewnym sensie. Kłopoty... - westchnął.
- Niedokładnie tak… - zaprzeczył Vlad. - Jest drobna… bariera pomiędzy tym, co ma się stać, a tym, co może. - Jeśli byście go nie wyciągnęli z płonącej opery, możliwe, że ktoś inny by go uratował, ale możliwe, że spłonąłby żywcem. Chodzi o to, że nie można zaniechać, trzeba działać. Poprzez zaniechanie właśnie mogą się wydarzyć nieodwracalne, tragiczne rzeczy.
- To znaczy, że w tym mieście co krok będzie wpadać w jakieś tarapaty - stwierdził Roger. - Nie wiem, czy przed wszystkimi zdołam go ochronić - dodał, nieco żałując tego, że został sam do ochrony hrabiego.
- Dlatego radziłbym szybko zdecydować, co dalej. W mieście faktyczna władza spoczywa w rękach podziemi. Ten bestialski gówniarz, obecny lord, nic nie wie o prawdziwej opiece nad miastem. Nie jest w stanie jej zagwarantować. - Maavrel zamyślił się na chwilę. - Opodal miasta jest rezydencja pewnej rodziny. Hrabia z kawałkiem ziem na południe od Rindor. Napiszę list i doręczycie go do rąk własnych obecnego hrabiego. Jeśli jest przynajmniej w połowie tak honorowy jak jego ojciec, zapewni wam ochronę, przynajmniej na chwilę.
- Wdzięczny będę. - Roger skinął głową. - Jak tylko hrabia Theodio stanie na nogi, wyjedziemy. Bez względu na to, jakie plany ma hrabia.
- Czyli spędzicie jeszcze sporo czasu w mieście - stwierdził Vlad, kręcąc głową. - Z tego, co jeszcze powinieneś wiedzieć: jeśli Theodio nadużyje jakichkolwiek środków odurzających, błogosławieństwo zostanie chwilowo zdjęte, dzięki czemu będzie myśleć trzeźwo, chociaż przypłaci to kiepskim stanem zdrowia. Teraz powinien dużo wypoczywać. Jutro na pewno nie będzie w stanie się stąd ruszyć. Kiedy błogosławieństwo wróci, automatycznie zdarzy się coś niesłychanego i straszliwie niebezpiecznego… i tego teraz powinniśmy się najbardziej obawiać… Jednak. Błogosławieństwo samo minie. Jest dawane przez Głupca na pewien czas, czy do osiągnięcia pewnego celu. Z tego, co wiem, ma to związek z poszukiwaniami Theodia. Więc jeśli dowie się tego, co chciał, błogosławieństwo powinno samo przeminąć… i lepiej dla niego, jeśli będziecie mieć w pobliżu dobrego medyka.
W co ja się wpakowałem, pomyślał Roger.
- Theodia stać na osobistego medyka - powiedział Roger - ale nie wiem, czy jakiś zechce wziąć udział w takich poszukiwaniach. Po pierwsze, raczej nie bedzie dobry, a po drugie - nie wiadomo, na ile będzie uczciwy.
- To tylko moja sugestia… słyszałem, że kiedy błogosławieństwo Głupca zostaje zdjęte po wykonaniu zadania… że nie wielu to przeżywa. - Lord Maavrel wyraźnie się zasępił.
Cholerne świństwo, pomyślał Roger.
- W zasadzie jestem tylko jego... strażnikiem. Ochroniarzem - powiedział. - Ale polubiłem go i postaram się mu pomóc.
- Wyśmienicie - ucieszył się lord, po czym na jego twarzy pojawił się wyraz wielkiej zadumy. - Jednego nie rozumiem. Theodio zawsze był inteligentną osobą, o szerokiej wiedzy. Znam go od berbecia. Z jego ojcem jeździliśmy na polowania - wyjaśnił szybko Maavrel. - Dlaczego przyjął błogosławieństwo?
Roger bezradnie rozłożyl ręce.
- Już był taki, gdy go spotkałem - powiedział. - Dał ogłoszenie i tyle. Ale nie sądzę, by sam wiedział. Przynajmniej w tej chwili.
- Niemożliwe. Na pewno jest świadom błogosławieństwa… - Lord zawahał się. - Chociaż może tego po nim nie widać… chociaż nie wiem…
- Czyli mógł spokojnie siedzieć w zamku, czy gdzie tam się znajduje jego siedziba, a on przyjął błogosławieństwo i ruszył w podróż. - Roger pokręcił głową. - Jak dojdzie do siebie, spróbuję go wypytać. Może zechce mi powiedzieć - dodał, z odrobiną wątpliwości w głosie.
- Obawiam się, że łatwiej będzie utrzymać go z dala od niebezpieczeństw - zażartował Maavrel, powoli wstając. - Pójdę lepiej napisać list i rozmówić się jeszcze z synem. Wątpię, czy Theodio będzie w stanie się jutro ruszyć z łóżka. Pomożesz mi w czymś jutro?
- Jeśli ktoś będzie pilnować Theodia, na przykład jakaś miła służąca, to z chęcią - zapewnił Roger.
- Bezpieczniej by było, gdyby został tu sam - odparł nieprzekonany Vlad.
- No, też racja. Nikt nic nie będzie wiedzieć, Theodio z niczym się nie wygada i w ogóle. Ale co będzie, jeśli mimo wstanie i gdzieś pójdzie? Przecież go nie przywiążę.
- Ale możemy zamknąć drzwi na klucz. - Lord Maavrel ruszył w stronę wyjścia. - Lepiej pójdź się wyspać. Ja jeszcze muszę się z czymś upewnić.
- Do jutra zatem - powiedział Roger. Wstał i poszedł do pokoju.
Miał wspólny pokój z Theodiem. Młody hrabia leżał tak, jak go z Marcelem rzucili (co jak co, ale po tachaniu go tutaj byli padnięci). Nie wyglądał za dobrze, ale też nie jakoś nadmiernie źle. Oddychał, a to nigdy nie jest źle widziane… prawie nigdy.
W odróżnieniu do swoich szlachetnie urodzonych kompanów, Roger nie czuł się pijany. Pijał o wiele gorsze i o wiele lepsze rzeczy, niż dzisiejszego dnia. Wiedział jak pić… i wypił mniej niż tamtych dwóch.
Obudziły go w środku nocy jęki i odgłosy świadczące o tym, że jednak przydało się to wiadro, które stało przy łóżku Theodia. Błogosławieństwo Głupca widać było potworną rzeczą. Półprzytomny Roger napoił młodzieńca wodą po czym wrócił na siennik. Reszta nocy albo przebiegła bez niespodzianek, albo włamywacz je przespał.
Kiedy obudził się następnym razem, na dworze powoli świtało. Hrabia leżał oddychając ciężko. Żył, dobrze.
 
Kerm jest offline