Ku swojemu zaskoczeniu, tym razem istotnie bogowie pokierowali jego strzałą i trafił. Widząc, że kobieta i dziecko radzą sobie dobrze, nie strzelał już, a skierował do wsi wolnym truchtem. Udziału w pogoni nie brał, chciał jak najszybciej dotrzeć do kapłanów i wójta, aby zdać relację z tego czego świadkami byli. Przekraczając bramę minę miał poważną. Mimo tego podszedł do Rose i delikatnie dotknął jej ramienia, uśmiechając się smutno. - Cieszę się, że wam się udało. Fritza wysłałem z wieściami, nie wiem czemu nie dotarł, ale dzięki bogom, że go spotkałaś.
Jeszcze jeden uśmiech i poszedł poszukać starszych Behemsdorfu. - Arnoldowi i Siegfriedowi się nie udało - powiadomił ich, oraz wszystkich innych w okolicy, bo mówił dość głośno. - Drwal nie zdążył uciec, a fanatyk rzucił się sam na dwudziestu. Walczyli dzielnie - pokręcił głową, dając tym samym znać, że nie uważa tego za pocieszenie. Że obaj powinni ciągle żyć. - Dojrzeli nas schowanych przy drodze. Moja własna głupota także, powinniśmy schować się o wiele dalej. Oni mało są zainteresowani atakiem na ludzi, walczą z tym instynktem, naturalnym dla nich. Zamiast tego podążają ku kopalni. Tam musiało się coś wydarzyć - zakończył. |