Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2014, 14:50   #1
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
[Cyberpunk 2020] 101 kilometr [+18]

Prolog


Dimitrii Kid „Gieroj”
(Przedwczoraj godzina 22:03)


Z głęboko naciągniętym na oczy kapturem i słuchawkami na uszach wyszedłeś z bunkra późnym wieczorem. Od ponad roku znałeś tą okolicę jak własną kieszeń i pomimo, że ostatnio przez ten idiotyczny wypadek straciliście starą siedzibę, to i tak z Parku Izmajłowskiego bez problemu dotarłeś na miejsce transportu. Wiedziałeś i udowodniłeś już nie raz, że to twoje terytorium, a sam wyjazd już dawno nagrała Ci mała Sikora, więc nie miałeś oporów pieprznąć wszystkiego i wyrwać się na tę jedną noc.
W twoim mózgu eteryczną falą odbijały się jazgotliwe dźwięki gitar zespołu zza zachodniej granicy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=BKGJo9U3uAs&list=PL4226A62A22EB10DA&index= 24[/media]

Z twoich ust wyrywała się euforia w postaci tekstu piosenki:

- Nikt nie będzie mną kierował, aż po samą śmierć. Hmnnnn nnnynynym… Hmnnnn nnnynynym… Kim w ogóle jesteś by mówić mi jak żyć! Zmierzam wprost do piekła, wprost do jego bram – i jak się okazało dobrze mówiłeś.
Nie zdążyłeś nawet uruchomić wszczepów, gdy zwyczajny, chamski cios w głowę powalił na glebę i przekrzywił Ci słuchawki. Gdybyś zachował świadomość pewnie już w tamtym momencie nauczyłbyś się raz na całe życie, że twoje popisy wokalne nie przynoszą nic dobrego.

Obudziłeś się w mordowni jakich wiele, szybka lustracja twarzy pochylonych nad Tobą pozwoliła Ci stwierdzić z całą pewnością, że jesteś „U kulawca”. Wielkich osiągnięć na swoim i gangu koncie ostatnio jakoś nie przybyło, więc też niespodziewana teleportacja do siedziby okolicznej mafii nie napawała Cię przyjaźnie. Byłeś jednak na tyle rozsądny żeby się nie wychylać i nie otwierać gęby pierwszym. Nie musiałeś długo czekać zanim odezwał się jeden z zakapiorów z gębą naznaczoną bliznami. Nie przerażał Cię, przecież to nie pierwszy raz, kiedy ludzie tego typu stawali z Tobą oko w oko.

- Nu malczik, ponoć się komuś zgubiłeś, ale patrz jakie szczęście, my Ciebie znaleźliśmy. Bo co byś tak sobie leżał tam na ulicy co by podkusić jakiegoś skurwiela, żeby cię sprawdzał, co nie?

Krew w Tobie zawrzała. „Cały misterny plan psu w dupę” – pomyślałeś. Znałeś ten typ ludzi, jeśli oni wiedzieli to wiedzieli na pewno i to oni byli na wygranej pozycji. Zostało poddać się albo poprosić o kulę w łeb. Prosić nie nawykłeś, więc czekałeś.

- Widzę, że się rozumiemy. Mądry chłopak z Ciebie, byłyby z ciebie ludzie, a może nawet będą. Bo widzisz my tu mamy do Ciebie taką prośbę co byś nam dziewuchy przypilnował. Zagubiona to ptaszyna, która udziobie jak się jej da okazję, ale i się nauczy jak się jej pozwoli. Musiała z gniazdka wypaść i jakoś tak trafiła pod twoje drzwi. A ty dobre masz serce dla przybłędów i będziesz ją jak swoją traktował.

-Rozumiem, że to propozycja z gatunku tych, na które odpowiada się tak. - odpowiedziałeś.

- A mówiłem, że będą ludzie z chłopaka? Na sam początek zapamiętaj sobie synek, że strzelać od dziś będziecie co najwyżej z gumki od majtek. – Rozmówca pokazał Ci twojego APS’a i Sajgę. Coś nie grało, przecież kurwa w domu zostawiłeś kulomiota. Nie straciłeś jednak rezonu.

- Wszystko, pięknie, ładnie, zasadniczo ja jestem osobą miłującą pokój i brzydzącą się przemocą, ale żyjemy na chujowym świecie i za swoich sąsiadów nie mogę odpowiadać. Wojny żadnej teraz nie mamy, ale mamy takich sąsiadów, że niech się tylko dowiedzą, że jesteśmy rozbrojeni to nawet się nie obejrzę jak zapukają z wizytą. – pokojowo nakreśliłeś sytuację z rozbrajającą otwartością i szczerością.

- Nie bój nic malczik, krzywdy żadnej nie będzie i wierz mi, że lepiej żeby sąsiedzi pukali, niż w środku miałoby się zrobić za ciepło. – uśmiechnął się do Ciebie mężczyzna.

- No to teraz druga sprawa, czyli stare jak świat pytanie ile w dzisiejszych czasach płaci się niańce?

- Wy będziecie dobrzy dla nas, my będziemy dobrzy dla was. Przecież każdy potrzebuje przyjaciół w tych czasach.

Wstałeś nareszcie z podłogi, otrzepałeś się i odezwałeś z pełną powagą:

- Teraz szutki na bok, jak mam przygarnąć tą waszą ptaszynę to musimy to omówić na poważnie i bez metafor. Musze wiedzieć kto to jest, czego się można po niej spodziewać i czego oczekujecie od nas.

Wszyscy zebrani popatrzyli po Tobie z ojcowską dumą, ktoś tam nawet z aprobatą pokiwał głową. Dostałeś do ręki cieniutką papierową teczkę z pełnym raportem medycznym i psychologicznym. Pod tyłek krzesełko i czas żeby się ze wszystkim zapoznać. Dużo go nie potrzebowałeś - składanie bukw nie szło Ci najgorzej - a w tamtej chwili miałeś do tego odpowiednie przygotowanie i motywację.

- Sytuację znam, a teraz moje wnioski. Jeśli mam się nią opiekować to przynajmniej na początku będą mi potrzebne środki ostrożności. Muszę mieć możliwość uspokojenia jej w wypadku kiedy wymknie się spod kontroli. Najlepszy byłby pistolet strzałkowy ze środkiem uspokajającym, bo strzykawka nie zda egzaminu. Nasz bunkier to nie turma o zaostrzonym rygorze i nikt nie upilnuje czy nie zwędziła noża z kuchni albo łomu ze skrzynki z narzędziami. A poza tym, pożyjemy zobaczymy.

Koszka tylko przytaknął głową na twoją prośbę i wyciągnął do Ciebie rękę. Układ został zawarty, a ty nie miałeś pojęcia co dalej. Myślałeś: „Dobre wzorce, cieplarniany klimacik, rodzinna atmosfera? Jepa koniec ćpania, Czeka idź w końcu zamoczyć, Wydra znajdź sobie uczciwy fach. Gdyby nie to, że jestem w knajpie pełnej morderców to chyba zacząłbym się turlać ze śmiechu po podłodze.”

Minęła noc, zaczął się nowy dzień, jak zwykle, każdy z was miał coś do załatwienia. Ty miałeś na głowie namówienie chłopaków do układu z Żołnierzami Izmaiłowskiiej. A to trzeba było powoli, systematycznie i sposobem.
Gdy wróciłeś na swoje śmieci z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku znalazłeś pod poduszką prezent i to nie jakiś pieprzony pieniążek z bajek dla dzieci za ząbka. Tylko coś co dało Ci pierwszy raz w życiu poczucie pełnej odpowiedzialności i całkowitej władzy nad duszami innych ludzi. Jednocześnie widząc co dostałeś jeszcze dotkliwiej zrozumiałeś w jak chujowej sytuacji będziesz jeśli wszystko weźmie w łeb.
Prezentem była niedużą skrzynka zamykana na kluczyk, a w niej znalazłeś swoje giwery: APS’a i Sajgę, Dai Luga Jepy, zabawkę Wydry dumnie nazywaną przez niego pistoletem – Makarowa 9mm oraz pistolet strzałkowy ze środkiem usypiającym. Nie spodziewałeś się takiego gestu, zwłaszcza, że dorzucono kilka pudełek amunicji do każdego typu bron. Teraz byłeś gotowy…



Kirył Jikh "Wydra"
(Wczoraj 15:32)

Dzień zaczął się jak zwyczajnie poza jednym wyjątkiem. Zanim wstałeś, fucha na auto już na Ciebie czekała. Pewnie Dan przez Sikorę przesłał Ci informację i zdjęcie:



Serce zabiło Ci mocniej, niż zwykle. Zawsze takiego chciałeś, ale aż za dobrze wiesz, że nie będzie Cię na nie stać. Robota jest robota – z tego żyjesz i tym budujesz sobie renomę, a przecież o to cały czas Ci chodziło. Żeby nie być prostym cieciem w kiepskim warsztacie gdzieś na zadupiu, ale żeby udowodnić Siergiejowi i reszcie świata, że jesteś kimś. Już raz Ci się udało. Skroiłeś bratu portfel i otworzyłeś furę. Zasłużyłeś na lekcje u starego Buendicza i wyciągnąłeś z nich ile tylko się dało. Stary już nie był Ci do niczego potrzebny. Uczeń przerósł mistrza. „Nie było to trudne” – zawsze sobie powtarzałeś, teraz też. Patrząc na zdjęcie wiedziałeś, że mechaniczny potwór miał wzmacnianą karoserię, podwyższone i niezależne zawieszenie. W twojej wyobraźni dodałeś mu jeszcze blokada mechanizmu różnicowego, w silniku rozwiercone cylindry i turbosprężarkę.

Zatarłeś ręce na robotę i wyskoczyłeś z bunkra najszybciej jak tylko udało Ci się ogarnąć i zebrać sprzęt. Gieroj chciał coś z Tobą pogadać, ale spieszyłeś się więc na każde jego słowo tylko kiwałeś głową niespecjalnie go nawet słuchając. Sprawa była załatwiona, Ty miałeś spokój na dziś.
Gdy wyszedłeś Sikora już na Ciebie czekała. Zawsze, wszędzie było jej pełno, ale Ci nie przeszkadzała, bo też sama coś umiała. Do tego jej dziecinna buzia potrafiła stopić wszystkie lody i odwrócić uwagę prawie każdego kacapa z bogatszych części miasta. Mała zaprowadziła Cię w głąb ciemnych uliczek na granicę waszego terytorium. Dan wiedział, że nie weźmiesz zlecenia u siebie, bo u siebie się nie kradnie. Dobra zasada pozwalająca żyć w miarę spokojnie. Ty nie robisz swoim krzywdy, oni nie robią Tobie i wszyscy mogą spać w nocy spokojnie.

Dalej poszedłeś już sam wypatrując zleconego celu. Stał sobie jak na wystawie w salonie ze starego plakatu, który kiedyś znalazłeś na ulicy i przytargałeś do siebie żeby przykryć obrzydliwe, prawie w całości pokryte parchami pleśni, surowe ściany swojego pokoju w nowym lokalu stanowiącym od niedawna siedzibę gangu. Dwa koła wozu zakopane były w gruzie walającym się wszędzie po ulicy, widać jakiś frajer zakopał się i teraz poszedł biedulek szukać łopaty, albo fizycznego co by go wypchnął. Miałeś go gdzieś pod warunkiem, że nie zbliży się do wozu w ciągu najbliższych 2 min potrzebnych Ci na dostanie się do środka i odpalenie maszyny. Nie zwracając na siebie uwagi przeszedłeś się wokół sprawiając wrażenie zachwyconego widokiem fana motoryzacji. Przez przypadek dostrzegłeś, że cel jest łatwiejszy, niż można było zamarzyć. Były właściciel zostawił samochód otwarty razem z kluczykami w stacyjce. Gdy to zobaczyłeś byłeś pewien, że dobrze określiłeś idiotę, który takie rzeczy robi „przeszłym”. Nie czekając na fanfary, otworzyłeś drzwi wozu i szybko wyszargałeś z niego dywaniki, żeby podłożyć pod koła, które ugrzęzły w zwalisku, jakich było tu pełno. Wskoczyłeś na miejsce kierowcy i odpaliłeś. Silnik przyjemnie zamruczał, a Ty wpadłeś w niezrozumiałą euforię. Już był twój. Nacisnąłeś delikatnie gaz, a auto wtoczyło się na podkładki i wyjechałeś bez problemu. Nikt się nawet nie zainteresował.

Jadąc teraz spokojnie do Parku Izmajłowskiego specjalnie wybrałeś trasę obok siedziby Kos, może Siergiej będzie akurat wybierał się do roboty i zobaczy kim stałeś się z tego małego zasrańca, który musiał łazić na nauki do dziada, którego mu wskazali. Prowadząc czułeś się w tej chwili zwycięzcą świata. Pierdolonym bohaterem w tej obsranej biednej dzielnicy. Miałeś nadzieję, że wszyscy na Ciebie patrzą i Cię widzą. Niby nie zasłużyłeś, bo tak łatwego łupu w życiu chyba nie miałeś, ale nie miało to żadnego znaczenia. Przez tę intymną chwilę sam na sam z maszyną, nic nie miało znaczenia.
Niestety Siergieja nie było na ulicy, a Ty w porywie fantazji zajechałeś jeszcze pod wasz bunkier. Przez chwilę walczyłeś nawet ze sobą czy w ogóle oddać fant zleceniodawcy… Przez myśl przebiegła Ci wizja Ciebie samego strzelającego do Dana żeby tylko zostawić sobie furę. Wiedziałeś jak bardzo jest nierealna, ale pomarzyć zawsze przecież było wolno. W końcu w takim życiu jak twoje nie zostało nic poza tym. Zwalczając durne mrzonki, wyskoczyłeś do siedziby odlać się i przy okazji pochwalić chłopakom, co też zajebistego dziś zdobyłeś. Nie byłeś jednak tak głupi jak poprzednik i zakamuflowałeś auto w rowie niedaleko bunkra zanim z niego wysiadłeś.
Gdy wszedłeś do siebie sprawdzić, czy Sikora nie zostawiła jeszcze jakiegoś zlecenia na dziś zauważyłeś leżącą na łóżku kopertę z szarego papieru pakowego. Zaciekawiony otworzyłeś ją szybko i wysypałeś zawartość na dłonie. W środku były kluczyki i dokumenty od auta, które dopiero co zwędziłeś, a które wyraźnie stwierdzały, że jest twój. Zamurowało Cię… Wyjąłeś z kieszeni kluczyki, które zdobyłeś i porównałeś z drugim kompletem – tym z paczki.

- No kurwa takie same. – jęknąłeś przejęty.

Teraz naprawdę zacząłeś poważnie myśleć nad tym co tu się do kurwy nędzy wyprawia. Usiadłeś na łóżku nie mogąc złapać oddechu. Analizowałeś wszystko co się wydarzyło, od momentu otwarcia oczu do chwili rozpakowania koperty:
„Było zlecenie. - Ale czy Sikora na pewno mówiła Ci, że od Dana?
Był Gieroj, który chciał kogoś znów przygarnąć do gangu. - Ale kogo? Że bez broni, no spoko, nigdy nie wiadomo, co nowemu może odwalić.
Było auto zostawione jak prezent. – Dla mnie?
Były kluczyki i papiery…” – Gubiłeś się w rozmyślaniach. Nie umiałeś niczego sobie sam wyjaśnić… Z drugiej strony… Czy było warto szukać problemu, tak gdzie go nie ma?



Ału Iljich Bruznicew "Jepa - Jeż Pająk"
(Wczoraj 21:20)


Wchodząc do starego, wieloosobowego prysznica, stanowiącego twoje królestwo w siedzibie gangu jak zwykle przeszedł Cię nieprzyjemny dreszcz. Widok spękanych kafli i zapleśniałych fug, jak na haju, na przemian przyciągał Cię i odpychał od ścian. Echo każdego kroku przypominało Ci wszystko o czym nie chciałeś pamiętać… Krew, pot, łzy i ta cholerna płynąca woda zagłuszająca krzyk o pomoc. To było dawano, a mimo to nie wytrzymywałeś na trzeźwo tego miejsca. Pierwszą rzeczą, po którą sięgnąłeś była ładnie zalaminowana torebka pełna brązowych kryształków. Towar na jutro. Nie chciałeś siedzieć tu całej nocy, ale widok, którego doświadczałeś sprawił, że musiałeś zostać sam i być tego całkowicie pewnym. Zamknąłeś drzwi na wszystkie trzy zamki i łańcuch, który sam jeszcze wczoraj tutaj montowałeś. Jak zwykle przez myśl przesunęła Ci się wizja Ciebie samego demolującego wnętrze laboratorium: wydzieranie z zimnych ścian zardzewiałych paneli prysznicowych gołymi rękami, zbijanie ceramicznych płytek zaciśniętymi pięściami, wyrywanie kratek ściekowych nabiegłymi krwią paznokciami, które zrywałeś raz po raz nie mogąc się zatrzymać. Ślepa furia siedząca w Tobie zatrzymana została wraz z pierwszym zaciągnięciem się Ice… Spojrzałeś na wszystko z innej perspektywy. Speed działał tak jak powinien, a ty mając pojęcie jak się z nim obchodzić wiedziałeś, że tym razem nie skończysz skamląc w kącie pochłonięty całkowitą katatonią. Meta była mocna, dobrze się spisałeś. Teraz przyszedł czas na codzienną inwentaryzację sprzętu i zasobów. Pełny euforii pierwszego zamroczenia narkotykiem szybkimi i pewnymi ruchami rąk przekładałeś wszystkie naczynia z lewej na prawą stronę żeby móc łatwiej ich dosięgnąć, gdy zaczniesz pracę nad uzupełnieniem zamówienia, które właśnie zubożyłeś o te 15 gramów. Rzadko pracowałeś będąc czystym. Stąd rytuał przekładania różnych rzeczy w jedno miejsce i późniejsze ich rozstawianie w dziwnych układach niczym wzory chemiczne żeby znów zebrać je po prawej lub lewej stronie blatu w zależności czy już skończyłeś czy zacząłeś pracę. Musiałeś coś robić, taki fach ćpuna, dilera i wytwórcy. Jebany człowiek orkiestra z Ciebie – myślałeś o sobie z dumą, biorąc się za robotę. Przygotowałeś sobie wszystkie składniki układając je według wielkości, potem zmieniłeś zdanie i przełożyłeś według kolorów. Ten układ też Ci nie pasował, więc ułożyłeś je według zapachów. Teraz było dobrze, byłeś tego pewien. Założyłeś maskę i zacząłeś odmierzać proporcje. Trochę tego, trochę tamtego… Robiłeś swoje, miałeś wprawę, byłeś przygotowany na każdą ewentualność, która się wydarzy. W zasadzie na to że coś się spierdoli też, chociaż – „przecież to niemożliwe” - podpowiadało Ci coś w środku. Byłeś pewny swego jak zawsze po mecie. Gorzej, że tylko ty. Już na samym początku, gdy stara buda wam spłonęła, a wy przenieśliście dupy do Parku Izmajłowskiego Gieroj Cię ostrzegł:

- Nie wiem jak to zrobisz, możesz sobie nawet nakurwiać kilofem, ale cały smród ma iść na zewnątrz. To twoje zabawki i ty masz wiedzieć czego potrzebujesz i jak masz to zdobyć, ale ma być.

Mówił poważnie. Ale co kurwa mogłeś zrobić z wentylacją w opuszczony bunkrze z lat 60-tych ubiegłego wieku? Przeczyściłeś wentylację wsuwając ramię jak najdalej dałeś radę. Podsypałeś trochę chemicznego gówna żeby to czego sam nie sięgnąłeś stopiło się samo. Tyle, chociaż niewystarczająco – to też wiedziałeś aż za dobrze. Na szczęście zamknąłeś drzwi i miałeś w dupie krzyki Gieroja wściekającego się na twoje partactwo w sprawie wentylacji. Napakowany dopaminą mózg przewidział taki scenariusz, przewidział w sumie też wiele innych oprócz jednego. Gdy związki zaczęły wydzielać opary zorientowałeś się, że natychmiast włączył się wyciąg. Kurwa jaki wyciąg?! W panice puściłeś wszystko co miałeś w rękach i rzuciłeś się do kratki wentylacyjnej. Nożem podważyłeś metalową obudowę wyginając ostrze i samą ramkę. Zarejestrowałeś to, ale nic Cię to nie obchodziło. Ktoś Ci się wpieprzył w interes, ktoś u Ciebie był, ktoś dotykał twoich rzeczy, skurwiel spał pewnie teraz w twoim łóżeczku! Zamiast złotowłosej we włazie zobaczyłeś profesjonalnie zamontowane mechanizmy z dygestorium. Sprzęt był wysokiej klasy, sam w życiu byś nie dał rady na to uciułać z dragów. Patrzyłeś na cudo techniki analizując całą sytuację. Pomyślałeś o prezencie, ale kurwa co Nadię albo Doc-O obchodziła twoje laboratorium. Odrzuciłeś te myśl. Jak i każdą kolejną. Za długo żyłeś w na tym chorym świecie żeby wiedzieć, że dostałeś to za darmo. Nic w ostatnim czasie się nie zmieniło poza tym, że… oddałeś swojego gnata i zgodziłeś się tak jak i reszta na przyjęcie pod wasz dach nieletniej przybłędy, w założeniu takiej samej jak każde z was. W rzeczywistości, jak widać na załączonym obrazku zupełnie kurwa z innej półki. Ale jakby nie patrzeć to ty wyszedłeś na plus w tej wymianie.




Grigorij Iwanowicz "Czeka - Czerwona Kałamarnica"
(3 miesiące wcześniej i Wczoraj 22:56)


Ksywa Grigorija wzięła się stąd, że ktoś z ekipy zamiast okazywać obrzydzenie, kiedy w końcu pokazał swoją twarz po prostu się roześmiał i powiedział, że jego gęba kojarzy się z wielką kałamarnicą. Iwanowiczowi bardzo się ten pomysł spodobał i pierwszą zarobioną kasę wydał na pokrycie skóry nietkniętego tyłu głowy tatuażem łba i macek kałamarnicy. Jest on tak narysowany, że wygląda to tak jakby twarz chłopaka była pyskiem morskiego stwora nawet kolor dobrał pod odcień blizn.

Miałeś wszystko w głowie przekraczając próg ciasnego, przerdzewiałego, blaszanego garażu, w którym umówiłeś sobie spotkanie z tatuatorem, ponoć dobrym, jeśli nie najlepszym za kasę jaką mogłeś wydać na tą swoją zachciankę. Niby nie powinieneś, bo matka… Ale przecież nie możesz być nikim do końca swojego i tak już spieprzonego życia. Chciałeś nareszcie stać się kimś innym niż ten smutny, oszpecony chłopak, w którego twarz patrzyłeś codziennie w lustrze i którego odbicie samego Ciebie napawało obrzydzeniem. Twarz jak maska pośmiertna - całkowicie sztywne mięśnie uniemożliwiały Ci jakąkolwiek mimikę. Nawet na pieprzony uśmiech nie mogłeś sobie pozwolić. Byłeś zagadką, której nikt nie chciał poznać, nikt nie odważył się dotknąć i obok, której nikt nie potrafił przejść obojętnie. Od czasów wypadku czułeś te wszystkie spojrzenia pełne politowania i strachu… Czasami nawet złości. Sam patrzyłeś na świat pustymi oczodołami, które w o wiele gorszej mordowni kupiłeś za ostatni grosz od jakiejś szczerzącej się do Ciebie bezzębną szczęką parodii RiperDoca. Nie pamiętałeś wiele z tamtego dnia prócz potwornego smrodu skisłej ludzkiej krwi, której nikt nigdy z podłogi rzeźnickiego gabinetu nie nadążał wycierać… Tak wyglądała sprawiedliwość klasowa, w które tak bardzo wierzyłeś. Pamiętałeś też nieludzki ból i własny skowyt wyrywający się z twojego ściśniętego bezsilnością i przerażeniem gardła.
Jednak tutaj było inaczej. Po mimo półmroku dostrzegłeś, że czekający w kolejce ludzie nie byli na wpół umarli jak ty sam w swoich wspomnieniach. Ogorzałe twarze, zaciśnięte pięści i odwrócony wzrok – to wszystko czego potrzebowałeś żeby nie szukać dalej. Usiadłeś na wolnym krześle i czekałeś aż padnie twoje imię. Nie doczekałeś się, klienci wchodzili i wychodzi do drugiego pomieszczenia, w którym słychać było charakterystyczne buczenie maszynki do robienia tatuaży. Gdy po kilku godzinach bezczynności zdobyłeś się na odwagę wydobycia z siebie kilku słów jedyną rzeczą jaka przyszła Ci do głowy było szerzenie ideologii. Wstałeś i z twoich ust padły pierwsze słowa, nim zdążyły przebrzmieć ktoś złapał Cię od tyłu i przytknął dłoń do twoich ust. Bez problemu udało Ci się wyrwać i odwrócić do napastnika. Popatrzyłeś w głębokie piwne oczy drobnej blondynki, która jeszcze przed chwilą dotykała twojej twarzy.



Chciałeś się cofnąć, ale ona złapała Cię za ramię odchylając połę twojej bluzy i znów bez cienia emocji dotykając twojej spalonej skóry na torsie. Nigdy nie czułeś się tak jak wtedy. Przez twoje ciało przeszedł dreszcz, chciałeś odtrącić jej dłoń, ale nie mogłeś. Nawet własna matka nie była w stanie z taką łatwością Cię dotknąć. Dziewczyn skinęła tylko głową w stronę drugiej pary drzwi, na którą wcześniej nie zwróciłeś uwagi. Bezwiednie ruszyłeś w ich stronę, a ona szła za Tobą. Gdy przekroczyliście próg na chwilę oślepłeś, jak zwykle twoje cholerne implanty nie wyrabiały dużych skoków natężenia światła… Byłeś do tego przyzwyczajony, ale tym razem zrobiło Ci to różnicę, bo nieznajoma chwyciła pewnie twoją dłoń i zaciskając swoje palce między twoimi wciągnęła Cię do środka. Zamknęła drzwi. Zostaliście tylko we dwoje. Poczułeś, że blondynka wolną ręką rozpina Ci bluzę i zdejmuje podkoszulek. W całkowitej ciemności czułeś tylko ciepło jej dłoni i słyszałeś jej spokojny, miarowy oddech. Gdy rozebrała Cię od pasa w górę rozplotła dłoń, którą Cię przytrzymywał i ułożyła twoje dłonie na swoich biodrach. Zbliżyłeś się do niej tęskniąc za jej ciepłem i zapachem. Stałeś tuż przy niej, dzięki czemu czułeś, że też zaczęła się rozbierać. Jej skóra była szorstka i gorąca, pachniała tuszem i alkoholem. Przestraszyłeś się, że może zwyczajnie była pijana i nie miała pojęcia co robi. Nie potrafiłeś znieść tej myśli więc próbowałeś powstrzymać ją przed czymś na co żadna inna kobiet by się nie zdobyła. Czułeś żal do siebie, że nie potrafisz przyjąć tego cholernego daru od losu, który więcej się nie powtórzy. Dziewczyna spokojnym ruchem odepchnęła twoje dłonie i odwróciła się do Ciebie. Pochyliłeś się do niej i wyszeptałeś tylko:

-Nie…

Ona roześmiała się w głos, który miała odrobinę ochrypnięty, a ty wyczułeś, że w jej oddechu nie ma ani krzty alkoholu. Zrobiło Ci się głupio. Chciałeś natychmiast wyjść z tego cholernego garażu, ale po pierwsze byłeś pół nagi, po drugie ciągle nic nie widziałeś.

- Spokojnie kałamarnico, przecież nic złego Ci jeszcze nie zrobiłam. – zareagowała natychmiast na twój paniczny odruch ucieczki. Stałeś jak wryty słysząc rozbawienie w jej głosie.

- Jestem Rusłana, tu wołają na mnie Dziatwa. Chodź do mnie, tu obok jest leżanka i jeśli będziesz grzeczny dostaniesz to po co przyszedłeś. – Natychmiast wyciągnąłeś kasę z kieszeni spodni. Dziewczyna wyciągnęła Ci ją z ręki i bez zbędnych słów przyjęła swoja należność, resztę Neorubli włożyła Ci sama do przedniej kieszeni spodni przeciągając powoli paznokciami po twoim odsłoniętym brzuchu. Nie bolało, ale było cholernie podniecające przez co jeszcze bardziej krępujące. Spróbowałeś się odwrócić do niej bokiem żeby nie zauważyła… Na co ona złapała Cię za ramię i pociągnęła w stronę obiecywanej leżanki.

- Połóż się na brzuchu i nie ruszaj się przez najbliższe parę godzin – i to był pierwszy moment tego wieczoru, kiedy poczułeś ulgę. Gdy leżałeś na starym łóżku do masażu, widać specjalnie przygotowanym do twojego zabiegu powoli zaczął wracać Ci wzrok. W tym czasie Rusłana usiadła na twoich biodrach i po kolei: przygotowywała skórę twojej głowy do naniesienia wzoru przemywając ją spirytusem, przyłożyła wcześniej przygotowany przez Ciebie i przesłany przez sieć wzór i zaczęła pracę maszynką. Bolało, ale nie odważyłeś się odezwać, ani poruszyć. Wraz z mijającymi godzinami pracy dziewczyna coraz bardziej się do Ciebie zbliżała, aż całkowicie przylgnęła do twoich pleców i wspierając się na nich łokciem kontynuowała pracę. Czułeś każdy jej ruch, każde poruszenie biodrami, każdy dotyk jej ciała o własne. Nie potrafiłeś myśleć o niczym innym niż jej piersi ocierające się o twoją skórę przez cienką, krótką koszulkę, którą miała na sobie. Wiedziałeś, że jest zmęczona, ale za bardzo chciałeś, żeby ta noc nigdy się nie skończyła. A dobiegła końca… Rusłana zeszła z twoich pleców i podała Ci dwa stare lusterka. Efekt był naprawdę zachwycający. Nie spodziewałeś się, że tak dobrze wyjdzie. Co prawda tatuaż tuż po wykonaniu był spuchnięty i nadbiegły krwią, ale i tak wyglądał świetnie. Zanim napatrzyłeś się na swoje nowe oblicze dziewczyna usiadła na krześle, ustawionym w kącie pomieszczenia, podciągając do piersi jedno kolano i zapaliła papierosa. Patrzyła na Ciebie z uśmiechem i mimo, że twoja twarz nie była w stanie zdradzić żadnych emocji to wiedziała, że swoją robotę wykonała dobrze. W końcu spojrzałeś na nią i zrozumiałeś czemu jej skóra była taka szorstka. Ciało dziewczyny od szyi w dół w całości pokryte było tatuażem tak ciemnym, że wizja jej jędrnych, kształtnych piersi w twojej wyobraźni natychmiast zbladła. Zaskoczony tym widokiem wykrztusiłeś tylko:

- Dobra robota, dziękuję. - Po czym się ubrałeś i wyszedłeś. Tak skończyła się najlepsza noc twojego życia, która, miałeś coraz większą pewność, już nigdy się nie powtórzy. Za każdym razem gdy wracałeś do tego małego zakładu na poprawkę tatuażu zwyczajnie byłeś przyjmowany przez starego wygę zawodu Anatolija Pietrowicza. Dziękowałeś nawet w myślach wyimaginowanemu Bogu, że sześćdziesięcioletni tatuażysta nie chciał robić z Tobą tego co Rusłana.

Mimo to, ciągle ją pamiętałeś i nie potrafiłeś zapomnieć. Myślałeś o niej każdego wieczoru zamykając się przed wścibskimi spojrzeniami reszty w swoim małym pokoju wspólnej siedziby gangu. Przecież nie robiłbyś przy nich tego co robiłeś zawsze myśląc o Rusłanie.

Jakiś czas później takie intymne chwile przerwało Ci walenie do drzwi, wkurwiony jak zwykle przy takich okazjach, ubrałeś się szybko i z rozmachem otworzyłeś drzwi mając nadzieję, że ktoś dostanie nimi w gębę. Gdy zobaczyłeś Dziatwę wszystkie negatywne emocje natychmiast opadły, a zastąpiło je niedowierzanie. Dziewczyna jak zwykle bezpardonowo weszła do twojej kanciapy zamykając za sobą drzwi na zamek. Usiadła na twoim łóżku i czekała… Drugi raz nie zmarnujesz takiej okazji, choćby była zaćpana bardziej niż Jeż Pająk. Dziwne było tylko to, że Rusłana magicznie pojawiła się u was, gdy zgodziliście się przyjąć pod swój dach Cierep, młodą dziewczynę z nikąd. Ale naprawdę miałeś to w dupie.



WSZYSCY
(Dzisiaj 9:06)

Wszyscy obudziliście się w mniej lub bardziej komfortowy sposób, ale każdy czuł, że to będzie dobry dzień. Ostatnie wydarzenie diametralnie zmieniły wasz stosunek do tej nory, w której przyszło wam żyć. Ze starych śmieci niewiele wam zostało, ale urządziliście to miejsce jako swój dom, którym obecnie się stał. Każdy wyszedł ze swojego pokoju do wspólnej sali, w której spędzaliście większość czasu, gdy nie byliście rozrzuceni po całej okolicy w pogoni za własnymi sprawami. Rozsiedliście się dookoła i mierzyliście się spojrzeniami. W każdym z was zaszły małe zmiany, które widać było na pierwszy rzut oka.

Zawody w bezwzględnym przypatrywaniu się sobie nawzajem przerwało wkroczenie do pomieszczenia małej Sikory.



W jednej ręce trzymającej butelkę markowej wódy, a drugą ciągnącej za sobą dziewczynę z wymalowaną twarzą.

- To jest Cierep! Gieroj, Wydra, Jepa, Czeka - przywitajcie się ładnie, a będą podarki od Cierep! – zapiszczała rozentuzjazmowana stawiając butelkę na ziemi i wyciągając z torby przewieszonej przez ramię 4 pęta swojskiej kiełbasy i bochen świeżego chleba. Dawno nie widzieliście takich rarytasów. Warto było przez chwilę poudawać miłych żeby dopaść się do luksusowego żarcia.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 03-06-2014 o 22:06. Powód: W załączniku Dziatwa.
rudaad jest offline