Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2014, 14:28   #16
Tiras Marekul
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dwa ciała głucho mlasnęły uderzając jedno po drugim o kamienną posadzkę. Krew zaczęła sączyć się z otwartych ran wsiąkając w czerwone szaty, zmieniając ich barwę na jeszcze ciemniejszą. Zapach spalonego zaklęciami mięsa i tkaniny zaczął opanowywać pokój. Krople czerwonej posoki kapały z ostrza katany przerywając panującą od kilku sekund ciszę. Półelf obejrzał swoje ramie potraktowane szalonymi płomieniami ognistego promienia. Zacisnął pięść. Na twarzy można by było dostrzec ból i złość, gdyby nie maska która zakrywała całą twarz. Verin rozejrzał się po komnacie. W zimnym, kamiennym pomieszczeniu stało kilka biurek z twardego drewna. Sterty dokumentów spoczywały na blatach w towarzystwie kałamarza z piórem, regały uginały się pod ciężarem ksiąg z aktami o drewnianych, obitych skórą okładkach. Jednak Tiras wypatrzył coś, co doskonale znał już wcześniej. Średniej wielkości buteleczka wypełniona różowym, słodkim płynem który często dolewało się do herbaty aby załagodzić efekty kaca. Pochwycił miksturę leczenia i odwrócony plecami do urzędników uniósł lekko maskę wypijając zawartość menzurki.

W korytarzu rozbrzmiały ciężkie wojskowe buty. Kilku strażników szło w stronę komnaty szybkim tempem. Krasnolud doskoczył do drzwi i zamknął je przywierając plecami do ich drewnianej powierzchni. Po chwili rozległo się mocne pukanie, a metalowe klamry służące za klamki zastukały o, również metalowe, okucia.
- Wszystko w porządku? - drżący męski głos dobiegł do środka. Randal dorwał się do zwłok jednego z magów, przesunął je w kąt i zaczął narzucać na siebie zakrwawione szaty. Po chwili stanął, z głową skrytą pod kapturem i różdżką w dłoni.
- O'Drei? Jesteś tam? Otwieraj! - tym razem głos wydał się bardziej donośny niż przedtem. Mężczyzna po drugiej stronie znów zastukał, tym razem mocniej. Randal podszedł do drzwi, uchylił je lekko wskazując końcem różdżki na twarz dobijającego się do drzwi strażnika.
- Przeszkadzasz – powiedział. Fechmistrz w tym czasie schował się za drzwiami z bronią gotową na każdą ewentualność. Pokazał groźny gest urzędnikom by Ci siedzieli cicho bo wypatroszy ich jak prosięta w rzeźni. Thubedorf dał nura pod biurko, kilka arkuszy spadło na ziemię szeleszcząc, opadając na jeszcze nie wyschniętą do końca krew dwójki zabitych wcześniej magów, chłonąć ją niczym gąbka. Strażnik popatrzył na zakapturzonego czarodzieja. Różdżka świeciła mu prosto w twarz delikatną, niebieską łuną.
- Co tu się dzieje? Słyszeliśmy odgłosy walki, jakieś krzyki i rozmowy – powiedział próbując wejrzeć do środka, jednak blask nie pozwalał mu zobaczyć czegokolwiek.
- Pomocy! - Krzyknął jeden z urzędników. - Oni chcą nas zabić!
Paniczy głos wzbudził zainteresowanie przybyłej grupy. Strażnik siłą wpakował się do środka uprzednio odpychając Randala. Verin jednak wykorzystał sytuacje kopiąc we właśnie otwierające się drzwi. Drewniane skrzydło jęknęło z impetem uderzając w strażnika, który pochylony do przodu przytulił się do futryny. Katana syknęła w powietrzu, a chwilę później odcięta głowa ciekawskiego potoczyła się pod regał z książkami. Kolejny gwardzista próbujący wejść do środka został przywitany przez Randala na sposób znany tylko czarodziejom. Magiczne pociski rzuciły nim o ścianę naprzeciwko drzwi. Przypalone ciało uderzyło o ziemię w akompaniamencie szelestu blaszanego napierśnika. Ostatni strażnik spanikowany chciał rzucić się do ucieczki jednak krasnolud był szybszy, a oburęczny topór wbił się głęboko w plecy posyłając kolejną ofiarę na posadzkę.

- Co z nimi zrobimy? - Randal spojrzał na urzędników. - Narobili nam kłopotów – dodał wciągając ciało jednego z gwardzistów do środka.
- Który zna drogę do więzienia? - Tiras skierował słowa do urzędników idąc w ich kierunku, celując mieczem w losowo wybranych. Przerażeni nie na żarty wszyscy jak jeden mąż wskazali inną osobę w odpowiedzi. Przez chwilę przekrzykiwali się, aż w końcu wyrzucili do przodu najmniej ważnego i najbardziej słabowitego mężczyznę o szczurkowatej posturze.
- Ja… ja…ja wiem – jąkając się wyszedł do przodu ze spuszczoną głową.
- Dobrze więc… - Marekul przeciągnął ostatnie słowo. - Reszta może umrzeć. Czarodzieju, pomożesz? - zapytał Randala nie odwracając się. Urzędnicy zatoczyli się jeszcze bardziej pod ścianę.
- Proszę, nie zabijajcie nas! Możemy być pomocni! - powiedział jeden z urzędników.
- Może jednak nasz towarzysz? Ma pewniejszą rękę. A nuż bym nie trafił... - odparł Randal. - A nuż któryś by się niepotrzebnie męczył przed śmiercią.
Krasnolud spojrzał pierw na fechmistrza, później na maga, a na końcu na Nel, która cały czas ze sztylecikiem w dłoni pilnowała urzędników.
- Mała, wyjdź lepiej i nie zaglądaj tu – polecił. Półelf kompletnie zapomniał o małej dziewczynce która cały czas siedziała w pomieszczeniu pilnując więźniów. Dopiero teraz zauważył też brak Etsy która rozpłynęła się gdzieś w powietrzu. Dziewczynka spojrzała się na krasnoluda i myśląc o ich rozmowie odgrodziła urzędników od reszty drużyny.
- Mała to jest twoja kuśka – mruknęła na krasnoluda. - I jak z ciebie taki chojrak na machanie ostrzem na prawo i lewo, nawet w stosunku do szczających pod siebie, przerażonych urzędasów. To aż mi Ciebie żal - stwierdziła dziewczyna stając między niego a urzędników. - Przy takich durnych pomysłach to chyba prędzej Tobie przydałoby się przejść i przewietrzyć na wielkiej wyprawie w celu odnalezienia rozumu. Jak dobrze związać i zakneblować tych tutaj to starczy, nie ma co życiem szafować.
- No dobra, poczekaj jeszcze - powiedział Randal. - Ile jest warte wasze życie? - spytał. - A ty, mała, przeszukaj tych trzech. Może znajdziesz coś ciekawego.
Dziewczynka z obrzydzeniem na twarzy przeszukała wciągnięte do środka zwłoki. Krew zostawiła na podłodze długie smugi, śmierdziała. Przy zwłokach nie było nic cennego. Jeden z urzędników próbował coś powiedzieć, ale zagłuszył go ryk i odgłosy walki dochodzące z niższych kondygnacji. Mała grupka ubranych jak więźniowie ludzi przebiegła korytarzem w stronę pralni.
- Co to za pandemonium? - zdziwił się Randal.
- Wygląda na to, że ktoś wyzwolił więźniów - odparł Thubedorf podobnie zaskoczony. - I chyba wiem kto... – urwał z wyraźną dumą na twarzy.
- No to chyba możemy sobie iść - powiedział Randal. - Ale za chwilkę, bo mamy tu coś jeszcze do załatwienia - spojrzał na stłoczonych pod ścianą urzędników.
- [i]Więc pospieszmy się bo zaczyna mi się nudzić - półelf westchnął głęboko. Podszedł bliżej przerażonych więźniów smyrając ich ostrzem po szyjach i klatkach piersiowych.
- Teoretycznie nikt mi nie zapłacił by was zabić, jednak nie otrzymałem też złamanego miedziaka za to by puścić was wolno - łaził z miejsca na miejsce mówiąc z barwą głosu spotykaną u wariatów.
- Więc proszę… co macie do zaoferowania? Albo dołożę wszelkich starań byście zawisnęli pod sufitem powieszeni na własnych paskach od spodni.
- Panie, błagam… mam dzieci i żonę! - odezwał się jeden z urzędników. Był to szczupły mężczyzna średniego wzrostu o słomianych włosach i błękitnych jak toń oceanu oczach. - Mamy tylko trochę złotych monet przy sobie. Damy ci je wszystkie.
Mężczyzna skinął głową reszcie urzędników, po czym wszyscy odpięli sakiewki i położyli je na biurku przed Verinem. - Tylko tyle mamy – powiedział.
- I co o tym sądzisz czarodzieju? - Verin spytał stojącego parę kroków dalej Randala. Chwycił jeden z kilku mieszków ze złotem i zważył go w dłoni napawając się brzęczącą zdobyczą.
- Czy Tobie też się wydaje, że okup za urzędnika jest wyższy niż kwota leżąca na stole?
- Dużo tego nie jest - Randal potarł czoło. - Ale, jak sam powiedziałeś, nie zapłacono nam za ich głowy. Powiedzmy, że was puścimy – zwrócił się w stronę więźniów. - Co będziemy mieć z tego? Prócz kłopotów?
- Jeśli nas zabijecie to tylko pogorszycie swoją sytuację! - Odezwał się jeden z bardziej brawurowych urzędników, ale szybko został uciszony przez innych.
- Ci, co tu przyjdą, będą mieli więcej sprzątania, niż w tej chwili - stwierdził obojętnie Randal. - Pięć trupów, kilkanaście trupów... Pewna różnica. No i krew.
W sali nastała chwila ciszy. Wszyscy urzędnicy spoglądali po sobie przerażeni, ale w końcu odezwał się jeden z nich.
- Nie łudźmy się, będą was ścigać po całym mieście, ale możemy wam pomóc. Wydamy wam glejt uprawniający was do wstępu do Rzecznego Kwartału. Tam straż mintaryjska nie ma żadnej władzy.
- Papierek z pieczęcią i podpisem? - upewnił się Randal. - A raczej trzy takie papierki?
- Da się to załatwić - odparł sięgając ręką do szuflady w biurku. Wyciągnął z niej trzy pergaminy, pióro i kałamarz, po czym zaczął coś na nim skrobać. Po krótkiej chwili zgiął pergamin, wylał nań wosk i przybił pieczęcią. - To powinno wam ułatwić wydostanie się z miasta - powiedział podając czarodziejowi glejt. Randal rozwinął zawartość i przeczytał dokładnie co nabazgrał urzędnik. Podumał chwilę po czym rzekł.
- Lepiej przez jakiś czas się stąd nie ruszajcie - powiedział Randal, chowając glejt. - Jeśli więźniowie uciekli, to na zewnątrz przez kilka chwil może być niebezpiecznie.
Verin milczał jak do tej pory mając oko na więźniów. Przesypał wszystkie monety do największego mieszka licząc pieczołowicie każdy złoty krążek. Sytuacja jednak nie spodobała mu się ani trochę. Randal miał zamiar wyjść zostawiając kotłujących się pod ścianą przy życiu. W paru krokach dorwał czarodzieja, chwycił go za szatę i przyciągnął do siebie.
- Odbiło Ci, prawda? Zostawisz ich przy życiu, a Twoja facjata będzie wisieć na każdym murze tego miasta - stwierdził, mówiąc na tyle cicho by więźniowie nie mogli go usłyszeć. - Jeśli chcesz to idź, posprzątam sam. Jeszcze mi podziękujesz, że możesz spokojnie piwo w gospodzie wypić.
Randal wyrwał się z ręki fechmistrza i wyszedł bez słowa. Thubedorf jedynie spojrzał na wszechobecny bałagan podążając za czarodziejem.

Półelf został sam. Tak mu się wydawało przynajmniej kiedy dwójka jego kompanów opuściła pomieszczenie. Dziewczyna siedziała cicho jak mysz pod miotłą, nie odzywała się prawie w ogóle jedynie wodząc wzrokiem po urzędnikach. Wykonywała zadanie do jakiego została wyznaczona i nic nie mogło zaburzyć jej skupienia.
- Spełniliście swoje zadanie - powiedział z głosem pełnym powagi. - Jednak za żadne skarby tego świata nie kupicie mego zaufania. Wypiję za wasz spokój w zaświatach - dodał. Zrobił kilka kroków zupełnie bezszelestnie, jakby unosił się milimetr nad marmurową posadzką. Strzepnął resztki krwi z ostrza zamaszystym ruchem. Nel zerwała się z miejsca, stanęła z dobytym sztyletem pomiędzy półelfem, a mężczyznami. Patrzyła na niego wzrokiem rozjuszonego jamnika nie mając zamiaru zejść mu z drogi. Marekul parsknął na tak zabawny widok. Odwaga tej małej dziewczyny zdziwiła go. Dostrzegł swoje odbicie w jej wyrazistym spojrzeniu. Stanął naprzeciw niej w odległości miecza.
- Jak wysoko cenisz swoje życie? - Spytał głosem szalonego mordercy. Przyłożył ostrze katany pod brodę małej i uniósł je lekko do góry w celu odsłonięcia szyi.
Dziewczynka drgnęła lekko, mając ochotę odskoczyć od ostrza i od tego zwariowanego fanatyka, który przed nią stał. Przełknęła ślinę, jakby chcąc dodać sobie animuszu. “Na pewno blefuje” przebiegło jej przez myśl.
- Swoje bardziej niż twoje to na pewno. Ale ich ruszyć też ci nie pozwolę - powiedziała hardo.
- Niby jak masz zamiar mnie powstrzymać? - Zakpił dociskając delikatnie ostrze.
- Jak tylko się da - mruknęła. - Po prostu nie pozwolę - złapała pewniej swój sztylecik zrobiony z jakiegoś naostrzonego ochłapu metalu, o rękojeści którą stanowił jedynie kawałek owiniętego materiału i stanęła w pozycji ofensywnej choć nie odsunęła się zbytnio od ostrza. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła jednak mimo to nie zamierzała odpuścić. Verin westchnął znudzony sytuacją. Przerażeni urzędnicy kłębili się pod ścianą, a dzieciak wyraźnie nie miał zamiaru odpuszczać mimo nikłych szans w starciu z szermierzem. Katana zasyczała w powietrzu lądując w pochwie zawieszonej na plecach. Półelf podszedł do stołu by zgarnąć wypchaną monetami sakiewkę.
- Przyjrzyjcie się jej dokładnie, bo ocaliła was przed śmiercią. A jeśli zauważę najmniejsze poszukiwania lub listy gończe, moje lub kogokolwiek spotkanego tutaj, to wytropię was i zabiję najboleśniej jak tylko potrafię - po tych słowach Tiras skierował się do wyjścia. Drogę zagrodził mu czarodziej w towarzyskie krasnoluda. Thubedorf spojrzał najpierw na fechmistrza, a później szybko powiódł wzrokiem pod ścianę, gdzie stała wcześniej Nel obawiając się, że wyrządził jej krzywdę. Widok dziewczynki stojącej z obnażonym sztyletem i butnym wyrazem twarzy od razu poprawił mu humor. Widząc, że mężczyzna odstąpił dziewczynka schowała powoli sztylecik i podeszła do więźniów by ich zakneblować. Odwrócona do wszystkich plecami pociągnęła kilka razy nosem kryjąc drżące dłonie i wilgotne oczy. Cholera….tak bardzo się bała, upewniając się, że urzędnicy nie zaczną wzywać pomocy jak tylko grupa wyjdzie starała się opanować i poukładać spanikowane myśli.
- Nie możemy zwlekać. Zaraz zrobi się tu gorąco, a my ugrzęźniemy w samym centrum piekła - powiedział w końcu Thubedorf po tym jak Nel uporała się z urzędnikami.

Przy wejściu było pełno śladów krwi. Smugi po ciągniętych zwłokach od razu sugerowały, że ktoś narobił tu niezłego bałaganu. Półelf wyraźnie zły wyszedł z pomieszczenia jako pierwszy. Grimbak liczący na drobne przywitanie zrobił zdziwioną minę, gdy fechmistrz go po prostu minął i pognał szybkim krokiem do wyjścia.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline