Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2014, 00:39   #6
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Alfred nie skomentował zajścia w żaden inny sposób. Poirytowany stanął przy oknie, nie zerkając nawet w stronę uzdrowiciela.
- To było… niesympatyczne - mruknął Jack.
- Chyba chciałeś wspomnieć standardowe - uśmiechnął słodko się wojownik.
- Ale czego on mógł chcieć? I… czy on nie był tam wcześniej, na aukcji? - zaciekawił się Jack. - Może warto z nim porozmawiać?
- Wedle mnie oczywiście, że warto. Może wie coś, co także nas zainteresowałoby. Raczej spotkaliśmy ich umykając stamtąd. Tamta grupka robiła to samo pewnikiem. Czyli wspólne interesy mamy, choćby takie, jak stać dać bez problemów nogę? Wydaje jakoś mi się Alfred, ze powinieneś wysłuchać tamtą osobę oraz wyciągnąć od niej, co wie, wcześniej jednocześnie przeprosić. Przywykłem właściwie do twojego zachowania, toteż sobie mogę machać na brak podstaw kultury, jednak prawdopodobnie wielu podchodzi do ciebie standardowo - powiedział przypatrujący się nieprzytomnej dziewczynie wojownik ze starych. mglistych Dolin.
- Nie obchodzą mnie wyznawcy tutejszych bogów - odwarknął na to bóg z innego świata.
- To może powinni zacząć - odparł poirytowany Jack. Stanął na równe nogi i stanął tuż przed Alfredem. - Nie wiem, kim jesteś. I nie bardzo mnie to obchodzi. To co mówisz jest niepokojące. Ba! Zakrawa o herezję… jednak. Jeśli chcesz mojej… czyjejkolwiek pomocy, to musisz nas zacząć traktować należycie.
- A po co mi wasza pomoc? - parsknął.
- Ach… więc sam byś opatrzył jej rany? Sam byś się nią zajął? Na pewno znasz wszystkie trujące rośliny i odtrutki. Wszystkie jadowite zwierzęta i jak się nimi zająć. No to rzeczywiście… Nie potrzebna ci moja pomoc. Nie życzę jej źle, ale gdyby nie rozkaz króla, już dawno by mnie tu nie było.
- Gdyby właściwie to nie była Kate, albo ogólniej, gdybymy nie pomagali, miałbym podobną opinię. Dopóki jakoś nie oprzytomnieje - spojrzał właściwie dziwnie tkliwie na dziewczynę - musimy współpracować.
- Hmm… może mam sole trzeźwiące… - mruknął uzdrowiciel, szukając w torbie.
- Zostaw ją. Lepiej żeby odpoczęła, zamiast biegała po mieście - mruknął Alfred, nieco mniej opryskliwym tonem niż zwykle.
- Wspomniane właśnie sole przydałyby się nie tylko Kate - planował rzucić wojownik całkowicie ogólnie, ale ugryzł się w język. Nie było potrzeby zaogniania sytuacji, tym bardziej, że Alfred mówił właściwie. Spanie pewnie było zdrowe dla osłabionej Kate.
- Wobec tego chyba nic więcej nie pozostaje, jak poczekać, aż Kate wydobrzeje - rzekł głośniej - potem wybywać stąd. Proponowałbym stacjonować tutaj, nie pchając się na ulice miejskie. Kate wydobrzeje, gwardziści miejscy się uspokoją, wtedy powinniśmy spokojnie opuścić miasto.
- Nie mamy dla niej innego odzienia? - zapytał niespodziewanie Jack, podnosząc fioletową suknię. - W tym… będzie się raczej rzucać w oczy. Trzeba by się jej pozbyć.
- I tu się zgodzę - odparł Alfred. - Możecie iść się tym zająć. Ja z nią zostanę.
- Dobrze, mamy jakieś pieniądze. Hm, najsensowniejszy byłby jakiś strój podróżnicy, skoro mamy uciekać. Buty - zmierzył patyczkiem rozmiar - spodnie, koszula, płaszcz, bielieeezna - dokończył wojownik swoją wypowiedź. Chyba jakoś poczerwieniał lekko, choć może było to tylko jakieś wrażenie. - Chodźmy Jack - ruszył ku drzwiom wyjściowym.
Uzdrowiciel pospiesznie poszedł za nim, sam czerwony niczym dorodny burak. Jack szybko upakował suknię do jakiegoś worka, tłumacząc, że tak i łatwiej nieść i lepiej, żeby nikt jej nie widział.
Zamknęli za sobą drzwi i ruszyli ku schodom na dół.
Radosna gromadka dalej siedziała przy stole, jednak tym razem towarzystwo się tam zmieniło. Dalej nie było nigdzie łysego “wampira”, za to obecność czterech postawnych mężczyzn, na dodatek w strojach straży… cóż. Nagle cały rumieniec uzdrowiciela przerodził się niemal w śnieżną biel.
- Idziemy spokojnie, nie rzucaj się w oczy. Jest sporo gości, więc spokojnie idź, patrz jakoś na bok oraz się nie przejmuj nimi - ruszył spokojnie wojownik olewając tamtych. Spokojnie bowiem sobie siedzieli przy stole, dlatego niechaj sobie siedzą oraz piją miejscowe piwsko.
Stephen zauważył jeszcze, że tamten blondyn z warkoczem (chyba Marcel) zerka w ich stronę i zaczyna zagadywać strażników.
Do drzwi udało się dojść bez problemów. Na zewnątrz Jack rozejrzał się dokoła i odetchnął z ulgą:
- Jeśli tak wygląda życie maga po Akademii, mam nadzieję, że nigdy jej nie skończę.
- Przesadzasz chłopie - odpowiedział wojownik - poradziłeś sobie doskonale. Ale wiesz co, właściwie odniosłem, albo inaczej, wydawało mi się, że tamten poznany przy teatrze mężczyzna pomógł nam zagadując strażników. Ciekawe dlaczego to uczynił, dobroć serca, czy jakiś interes właściwie? - dumał półgłosem.
- On też jest magiem - rzucił uzdrowiciel.
- Magiem? Jakiś pewnie twój znajomy akademicki - domyślał się Faeruńczyk.
- Wydaje mi się, że go gdzieś już widziałem… - mruknął Jack. W sumie był on nieprzytomny, kiedy uciekali z terenów aukcji i chyba nawet nie widział owych “wampirów”, czy czego tam. Chłopak z warkoczem ewidentnie wyglądał jak syn tamtego wampira. A teraz okazywało się, że jest magiem? - Coś mi świta… gdybym tylko zobaczył jego chowańca… - Na te słowa z kieszeni na jego tunice wychynęła ruda główka wiewiórki. Stworzonko zerknęło na młodych mężczyzn, po czym pokręciło łebkiem i sprawnie wyskoczyło na ramię uzdrowiciela.
- Spytaj wiewiórki, może Ruda Kitka - nadał jej sympatyczne chyba imię - lepiej wiedziałaby? Pewnie właściwe będzie, jeśli pogadasz potem ze swoim kumplem po fachu. Tymczasem lepiej rozejrzyjmy się za jakimś sklepem ubraniowym, albo stoiskiem, gdzie znajdziemy strój dla dziewczyny - ruszył ulicą rozglądając się dokoła próbując cokolwiek dostrzec podobnego do poszukiwanego miejsca handlu.
- Uri nie wie, z resztą nie chcemy ryzykować za bardzo… - odparł Jack na pytanie.
Szli przez pewien czas, rozglądając się za sklepami. Mijali kolejne uliczki, starając się nie zgubić za bardzo. Stephen zauważył, że w niektórych miejscach stoją młode kobiety w czerwonych sukniach, z koszami pełnymi bordowych kwiatów, które nawet w pełnym słońcu nie usychały. Jack również zerkał w ich stronę, a na jego twarzy niezmiennie pojawiała się konsternacja.
W końcu młodzieńcy dotarli na rynek. Było tu wiele stoisk z różnymi rzeczami - od jedzenia poprzez właśnie odzienia różnorakie, po świecidełka (tych ostatnich jakoś było najmniej i najmniej osób się przy nich kręciło). Oczywiście na placu było pełno ludzi. Kilka razy minęli patrol straży. Jednak przy takim tłumie siła rzeczy ciężko ich było wypatrzeć (nawet, gdyby wiedzieli, jak wyglądają). Dlatego raczej bardziej niżeli na straże, zwracali uwagę na właściwy sklep lub stoisko. Wydawało się pewnym, że coś tutaj znajdą, gdyż handel na rynku kwitł, zaś wśród wielu sklepów były także takie, jakie były potrzebne. Popatrzyli lekko na lewo, na prawo oraz weszli do takiego, który wydawał się przyzwoitszy, ale nie jakiś luksusowy.
O taki, który nie wyglądał luksusowo było ciężko, jednak po ponad godzinie krążenia, kiedy weszli za kotarę jednego ze stoisk, przekonali się, że z drugiej strony wcale nie jest tak, jak na zewnątrz. Wszystkie kolorowe i przyciągające wzrok tkaniny były na zewnątrz, pilnowane czujnym okiem jednego z pracowników, a może z synów rozpartego na poduchach kupca.
- Dzień dobry, panowie! - zawołał śpiewnie, wstając. - Co mogę dla panów zrobić?
- Dużo - odpowiedział uprzejmie wojownik - witamy pana. Potrzebujemy dobrego stroju podróżnego dla siostry mojego kompana - wskazał na Jacka. - Chce jej zobić niespodziewankę, bowiem dziewczyna lubi sobie pohasać na podmiejskich błoniach oraz, jak na dziarską niewiastę przystało, uwielbia leśne ostępy oraz myśliwskie dokonania. Rozumie szanowny pan, taki strój właśnie, trwały, kompletny oraz odpowiedni do szczupłej dziewoi.
- W takim razie doskonale panowie trafili! Doskonale! - zawołał uradowany kupczyna. - Mam piękną suknię podróżną, sprowadzaną prosto z Minarii! Piękny haft, piękne zdobienia! - rekomendował, rozwijając ową suknię.
- Pasuje, tylko proszę odjąć wspomniane zdobienia oraz podzielić cenę przez dziesięć, jakakolwiek ona jest - oznajmił kupcowi.
- Chyba pan żartuje! - rzucił bez namysłu rozgniewany kupiec, po czym szybko dodał: - Zniszczyć taką suknię?!
- Potrzebujemy rzeczy przede wszystkim trwałej, potem zaś ładnej. Siostra Alfonsyna jest bowiem osobą praktyczną - odpowiedział nie cierpiąc targowania ani tego typu dyskusji.
- Alfonsyna? - wymsknęło się uzdrowicielowi, które właśnie wymsknięcie wojownik przykrył głośnym napadem kaszlu. Jednak chwilę potem doszedł do siebie.
- Czyli szanowny kupcze? - spytał mężczyznę czekając na coś konkretniejszego niżeli zdobione fatałaszki.
- Rozejrzyjcie się sami… - odparł ten, gdyż za kotarę weszła jakaś kobieta.
- Eee… dobrze… - mruknął Jack, wzruszając ramionami. - Nie znam się na tym za bardzo - rzucił do Stephena.
- Niesympatyczny jakiś - mruknął cicho Stephen, kiedy okazało się, iż kupiec olał ich, gdy okazało się, że nie wciśnie im drogiego towaru. Wyraźnie zaznaczyli, że oczekują propozycji, on chyba jednak miał jedną jedynie. - Chodź, poszukamy innego - mówił Jackowi planując wyjść.
- Ano… - mruknął niepocieszony uzdrowiciel.

Przez kolejne dwie godziny krążyli po różnych stoiskach usiłując kupić i sprzedać suknie. Jack jakoś opchnął fioletowe cudo jednemu z podejrzanie wyglądających kupczyków. Na wszelki wypadek czym prędzej udali się na drugi koniec targowiska, żeby kupić odzienie.
Mogłoby się wydawać, że kupowanie sukni jest proste… niestety. Gdyby nie wiewiórka, nie udałoby im się. To właśnie rude stworzonko wypatrzyło małe stoisko z ubraniami. Prowadziła je młoda kobieta, wraz z wielkim drabem, który groźnie spoglądał na przechodniów.


- Witam panów serdecznie! Mogę jakoś pomóc? - zapytała, jak tylko podeszli.
Po opchnięciu dopracowanej już historyjki, zostali zasypani propozycjami różnych sukien i innych takich. Jak tylko Stephen stwierdzał, że taka nie może być i szukają bardziej takiej a takiej, zostawał zasypywany innymi strojami, nieco bardziej pasującymi do opisu. Kobieta naprawdę się starała coś im sprzedać. I ciężko było jej odmówić…
- Ale co z zimnymi dniami? Jak zacznie padać? Żadna kobieta nie pogardzi ciepłym okryciem na dlugą drogę - paplała jak najęta.
- Hm właściwie, zastanówmy się, jakby powiedzieć, owszem, może nam pani coś zaproponować. Bieliznę także, dobre pończochy oraz inne takie, jakieś ładne oraz trwałe - jakby bowiem nie było kupować, większa ilość dawała możliwość lepszego targowania. Oprócz ubrania chcieli jeszcze nabyc buty dla owej pięknej dziewczyny.
To było jak wsadzenie kija w mrowisko. Młodzi mężczyźni zostali zasypani różnego rodzaju płaszczykami, nakryciami na głowę, spódnicami, fartuchami i czym tylko się dało. Kobieta jednak nie posiadała butów, ale gorąco poleciła swojego dobrego znajomego, który miał pracownię szewską kilka ulic dalej.
- Najlepiej by było, gdyby pańska siostra sama tu przyszła - westchnęła nagle kobieta, prezentując kolejną pelerynę.
- Niestety nie może. Wie pani, chcemy jej zrobić miłą niespodziankę. Nie możemy zaprosić dziewczyny, bowiem zepsułoby to całe miłe podarowanie owego stroju. Trudna kwestia, jednak spróbujmy jakoś cokolwiek wykombinować - uśmeichnął sie zachęcająco Stephen wyciągając sakiewkę, która jakos, poczuł to, okazała się stanowczo mniej zasobna niżeli kiedyś. Zbielał na twarzy niemal wściekły, szczęśliwie pozostało sporo grosiwa, jednak jakiś bandziorek świstnął im sporo pieniędzy.
- Dziwne macie zwyczaje, panowie… powinni wprowadzić takie też tutaj - zaśmiała się kobieta, składając kolejne ubrania. - Proponuję, żeby wzięli panowie ten zestaw. Jeśli coś będzie z tym nie tak, możecie śmiało przyjść i spróbujemy coś na to zarazić - powiedziała, ukłądając stosik.
- Bardzo lubimy ją, więc chyba cóż dziwnego, iż chcielibyśmy dać jej coś miłego - powiedział uśmiechając się - wobec właściwie tego, wykorzystamy pani radę oraz weźmiemy wspomniany zestaw. Jeśli będzie na naszą kieszeń? - dodał sygnalizując, że nie są idiotami, którzy dadzą dowolną kwotę na fajne ciuchy.
- Tunika piętnaście srebra, spódnica dziesięć, suknia dwadzieścia, płaszcz piętnaście - przeliczyła płynnie, wskazując kolejne warstwy materiałów. - Razem sześćdziesiąt srebra… a że to na prezent, powiedzmy… pięćdziesiąt i pięć.
- Przyjmijmy jednak, szanowna pani, że pięcdziesiątka. Musimy kupić jeszcze odpowiednie trzewiki - najlepszy pewnie w negocjowaniu nie był oraz nie potrafił ogarnąć cen kobiecych ubrań. Jednak ocenił, iż kupczyni pewnie naciągnęła ich dużo, dlatego liczył, iż piątkę jakoś spuści.
- Hmm… no niechaj stracę… - powiedziała w końcu.
- W Celltown ceny szat są o wiele niższe - rzucił Jack. - Zapłacilibyśmy tam koło dwudziestu sztuk… no… w sumie to za szaty dla studentów, a nie kobiece fatałaszki, jednak przebicie jest zabójcze.
- Ale to jest Rindor i mamy zupełnie inne ceny - odparła spokojnie kobieta.
- Ja bym jednak proponował, żebyśmy zeszli do trzydziestu sztuk srebra.
- Nie ma takiej możliwości!
- Bierzemy hurtem, proszę pamiętać. Pewnie mogłaby pani sprzedać owe ubrania drożej niżeli trzy dychy, ale jednak dla kupca najważniejszy jest nawet mały zysk, ale szybki. Nawet wojownik to wie. Dzięki Jack, bowiem pewnie wpadłbym niczym ślimak do kielicha. Płacimy gotówką, ładną monetą, szanowna pani, czy więc nie lepszy jest mniejszy, ale szybki zarobek, za który kupi pani nowe towary, niżeli brak ogólnie jakiegokolwiek handlowego zysku - spytał kupcową.
- Nie ma takiej możliwości! - powtórzyła kobieta z zaciętą miną. - Wybaczcie panowie, jednak każda moneta teraz się liczy. To nie ja mam się zajmować sprzedażą ubrań i targowaniem, a mój ojciec. Jednak jest on chory, a leki drogie.
- Dobrze, skoro nie ma pani ochoty na trzydzieści, to jarmarcznym targiem, niech będzie po połowie. Czterdzieści. My zaoszczędzimy, pani zaś będzie miała na leki, chyba że, hm Jack, mógłbyś zerknąć na jej ojca? Mój przyjaciel jest medykiem doskonale wykształconym oraz być może pomoże pani ojcu, zaś pani, zamiast pieniędzmi, wypłaci nam strojami. Chcemy bowiem je kupić, zaś dla pani byłaby to pewnie oszczędność.
- Medykiem…? - zapytała zdumiona, spoglądając na Jacka. - Umowa stoi! - zawołała szybko, chwytając dłoń uzdrowiciela. W drugiej ręce miała pakunek z ubraniami.
- Ale… ja nie wiem, czy będę w stanie cokolwiek… - zaczął Jack.
- Esur, zajmij się wszystkim tu! - zawołała kobieta, ruszając gdzieś, ciągnąć za sobą uzdrowiciela. - Za mną!
- Sprawdzisz jedynie - powiedział Jackowi Faeruńczyk - spróbujesz pomóc ojcu szanownej kupcowej.
Zostali poprowadzeni labiryntem uliczek do jakiegoś zaułka. Tam dziewczyna ruszyła szybszym biegiem, znikając za załomem muru. Początkowo obaj młodzieńcy wystraszyli się, że zostali oszukani i wystawieni na niebezpieczeństwo. Jednak nie.
- Tędy, prędko! - zawołała na nich, wracając i machając ręką.
Kiedy poszli dalej, okazało się, że to zwykła wnęka, gdzie były jedne drzwi do domostwa. Ostrożnie weszli do dusznego wnętrza. Jack od razu się skrzywił. Po chwili Stephen wywęszył (dosłownie) dlaczego. Już od samych drzwi czuli woń choroby. Nieczystości, napary, rzygowiny.
- A co jeśli nie będę w stanie pomóc? - szepnął uzdrowiciel do Stephena.
- Spróbuj bowiem może akurat spokojnie potrafisz. Albo będziesz wiedział przynajmniej, jaki występuje problem oraz jakie potrzebne mikstury.
Dziewczyna poprowadziła ich do małego i ciemnego pomieszczenia, gdzie obok łóżka chorego siedziała starsza kobieta. Podniosła głowę i obrzuciła przybyszów obojętnym spojrzeniem.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 22-06-2014 o 00:41.
Kelly jest offline