Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2014, 00:53   #7
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Znowu przyprowadziłaś jakichś szarlatanów? Mogą panowie iść z bogami… nie mamy ani grosza - powiedziała starucha. Widać było, że nie ma już sił na nic.
- To uzdrowiciel - odparła dziewczyna łamiącym się głosem.
Jack nie wyglądał na ani trochę pocieszonego. Podszedł ostrożnie, mówiąc zduszonym głosem:
- Nic nie obiecuję, ale spróbuję zrobić, co w mojej mocy.
Pierwszym, co zrobił, było zajrzenie do kubka stojącego na podłodze przy łóżku. Powąchał zawartość i się skrzywił.
- Najpierw niech ktoś przyniesie świeżej, czystej wody - polecił, kładąc rękę choremu na czole. - I jakąś ścierkę.
Dziewczyna czym prędzej rzuciła się do wyjścia, żeby wypełnić polecenia. Natomiast stojący przy Jacku Faeruńczyk obserwował jedynie gotów pomóc, jeśli kompan potrzebowałby jego wsparcia jakoś.
Trwało to niesamowicie długo. Uzdrowiciel siedział u boku chorego mężczyzny, trzymając rękę na jego czole.
- Trzeba zbić gorączkę - mruknął Jack. Z jego kieszeni wydostał się chowaniec i bezceremonialnie przeskoczył na Stephena, po czym usadowił wygodnie na ramieniu młodzieńca.
- Wobec chyba tego zbijaj, albo lodu przyłożyć, albo zimną wodę na czoło - rzucił lekko niepewnie Faeruńczyk.
- Potrzebna ta woda i jakaś ścierka na okład. Jak długo trwa choroba? - zapytał starowinkę, która bez słowa siedziała na krześle z drugiej strony siennika.
- Bedzie dwa księżyce - odparła niechętnie.
- Niedobrze… nie macie w tym mieście medyków? - zapytał zdenerwowany, jednak nie oczekiwał i nie dostał odpowiedzi.
Po chwili wróciła handlarka niosąc wiadro wody i naręcze szmat. Uginała się pod ciężarem wiadra, jednak postawiła je obok Jacka.
- Potrzebne coś jeszcze? - zapytała pełnym napięcia głosem.
- Na razie wszystko, dziękuję.
Stephen nie miał pojęcia ile to potrwa. Uzdrowiciel pogrążył się w czymś na wzór medytacji przy chorym i nikt nie śmiał mu przeszkadzać. Jedynie dziewczyna zmieniała okłady na czole ojca. Minuty mijały. Na dworze zrobiło się niemal całkiem ciemno, kiedy Jack wyrwał się z tego dziwnego stanu.
- I jak? - zapytała rozgorączokowana handlarka.
- Usiłowałem… cofnąć zmiany - mówił uzdrowiciel, z trudem formułując zdanie. - Cordis i iecur... były w podłym stanie… teraz… lepiej.
- Choroba nie odeszło. Mówiłam, oszołomów nie przyprowadzaj - rozeźliła się starucha.
- Poczekaj niewiasto - powiedział kobiecie Faeruńczyk. Przecież pozytywne efekty nie musiały się objawić natychmiast.
- I co z nim, polepszy mu się? - dopytywała dziewczyna.
- Jutro powinna być wyraźna poprawa - odpowiedział Jack. Stephen, który zdążył poznać nieco uzdrowiciela, wychwycił w jego głosie niepewność, jednak handlarka niczego nie zauważyła i rozpromieniła się, odzyskując rezon.
- A więc. Zostawią panowie pieniądze i wrócą tu jutro po towar - zadecydowała. - Jeśli okaże się to prawdą, dostaniecie rzeczy. Jeśli nie, ja nie będę miała wrażenia, że to był stracony czas.
- Mamy zostawić pieniądze, nie wziąć towaru, zaś jutro pani zdecyduje, na co ma ochotę? - otworzył gały na taką solidną bezczelność. - Owszem, możemy przyjść jutro, mój kompan obejrzy pani ojca, jeśli będzie widać poprawę, dostajemy ubrania za poradę.
- A więc umowa stoi! - powiedziała, wystawiając rękę, żeby położył na niej pieniądze.
- Umowa stanie - spojrzał chyba nieco zbyt wywalając gały na kutą na cztery nogi spryciulę - ale pieniądze dostanie pani jutro, jeśli nie będzie poprawy. Mój kompan wykonał usłuhę, jest dobrym medykiem, zaś nie jesteśmy idiotami. Jaka bowiem gwarancja, że pani odda pieniądze?
- A jaką ja mam pewność, że nie zaszkodziliście papie? Poprzedni zbiegł z miasta, zabrawszy najpierw ode mnie pieniądze. Nie sam się tak zrobić po raz drugi.
- Chwila - wtrącił się Jack, który aż poczerwieniał na twarzy. - Sugerujesz, że JA mógłbym komukolwiek zaszkodzić?! - Zerknął w stronę chorego i ściszył głos. - Nie po to studiowałem tyle lat na akademii, żeby mnie teraz obrażano.
- Ha. Okaże się jutro… chyba że pan wielce uczony stchórzy i nawet się nie pojawi.
- Pojawię się, zapewniam.
- Zobaczymy!
- Ano zobaczymy! - zerknął na Stephena. Młodzieniec po raz pierwszy widział, żeby Jack się zdenerwował. - Idziemy - zakomendował, ruszając w stronę wyjścia.
- Widocznie jacyś łajdacy robili panią sporo razy na szaro. Pewnie jakoś więcej, niż tamten, który uciekł. Trudno powiedzieć, jak będzie pani ojcu, ale mój kompan to prawdziwy specjalista oraz uczciwy chłopak. Ano chodźmy - poszedł krokiem do wyjścia. - Trzeba było znaleźć inny sklep.
- Od początku cała ta sprawa mi się nie podobała - mruknął cicho uzdrowiciel, po czym westchnął zrezygnowany. - Lubię pomagać ludziom i nawet kiedy oni narzekają, nie irytują mnie tak jak ta konkretna kobieta. O co jej chodziło? Nie widziała, że pomogłem jej ojcu? Od razu gorączka spadła! - Jack mamrotał coś jeszcze chwilę. - To co teraz? - zapytał w końcu.
- Idziemy do innego sklepu, kupimy co trzeba, natomiast do nich przyjdziemy jutro pewnie. Chyba mocno oszukali ją kiedyś, więc od wszystkich podchodzi niczym do jakichś kantujących dupków.
Niestety było już za późno. Kiedy dotarli na targ, ten był już pusty. W sumie nic dziwnego - noc pogłębiała coraz bardziej cienie. Nie mając innego wyboru, wrócili do karczmy, gdzie przywitał ich niepocieszony Alfred w psiej postaci. Leżał na ziemi przy drzwiach, spoglądając spode łba w ich stronę. Gdyby to był zwykły pies, pewnie pięć razy zastanowiliby się, czy aby nie lepiej się wycofać. W sumie teraz też przeszło im to przez głowy.
Stephen momentalnie przypomniał sobie o strażnikach, których wcześniej widzieli na dole. W pomieszczeniu nie zauważył żadnych zmian - poza oczywiście zmienionym Alfredem.
Jack ostrożnie minął boga z innego świata i podszedł do Kate, jego kompan zaś przy nim.
- Ciuchy niewieście powinny być jutro rano, zamówiliśmy - wyjaśnił Alfredowi. - Jakieś objawy, coś się działo, siedzący na dole strażnicy przeszkadzali? - cisnął kilka pytań.
Alfred nie odpowiedział. Wstał, podszedł pod okno i usiadł tyłem do młodzieńca. Widać obraził się (ponownie).
- Jej stan się poprawia - odezwał się za to Jack. - Nie wiem tylko kiedy się obudzi.
- Trzy, dwa… - usłyszał Stephen w swojej głowie odliczanie Alfreda.
Nagle Jack, który pochylał się nad Kate, poleciał do tyłu, padając na ziemię z rozbitym nosem. Sama dziewczyna usiadła z jękiem i rozejrzała się z obłędem w oczach. Natomiast chwilę potem Stephen doskoczył do dziewczyny od tyłu oplatając ją mocno rękami.
- Kate spokojnie, uspokój się! - krzyknął niemal do ucha. - Mówię spokojnie.
Jednak w momencie, kiedy ją pochwycił, zaczęła się gwałtowanie wyrywać.
- Nieee! - darła się dziewczyna, walcząc. Własną głową usiłowała zdzielić młodzieńca w twarz - na szczęście był poza jej zasięgiem i jedyne w co oberwał, to pierś.
- Puść ją lepiej - usłyszał w głowie Stephen. - Puść ją, albo mocniej trzymaj, żeby sobie krzywdy nie zrobiła. - Alfred dalej nie zmienił pozycji. Siedział tyłem i tylko cicho powarkiwał.
Natomiast Jack gramolił się z podłogi wyraźnie oszołomiony. Usiłował zatamować krwotok z nosa własnymi rękami, jednak kiepsko mu to szło. Widać nie pomyślał jeszcze o tym, żeby sam siebie uleczyć. Wiewiórka skakała mu na ramieniu, piszcząc głośno, co wprowadzało jeszcze większy chaos. Tymczasem jakoś próbujący opanować dziewczynę Faeruńczyk ścisnął mocniej.
Alfred westchnął cicho i “wstał”. Już w ludzkiej postaci podszedł do nich i kucnął przed dziewczyną.
- Cześć - powiedział z kpiącym uśmiechem. - Pamiętasz mnie?
Kate momentalnie się uspokoiła. Teraz, dla odmiany, trzęsła się ze złości.
- Kuroi - warknęła. Stephen miał dziwne wrażenie, że gdyby jej nie trzymał, rzuciłaby się na boga z innego świata.
- Kate proszę - powiedział miękko dziewczynie trzymający ją mocno Stephen - nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda, zaś Alfred faktycznie zasługuje na to niekiedy, żeby solidnie dostał, jednak nie teraz. Obudź się, proszę bardzo.
Widać doskonale było, że jakoś spogląda na dziewczynę lekko tkliwie. Miał ewidentnie kołowacizne pospolitą, czyli kompletnie nei wiedział, co jej się stało, ale nie znał innego sposobu na pomoc, niżeli Alfreda posłuchać, choć kpiący ton tamtego nie brzmiał jakoś fajnie.
- Puść mnie - powiedziała cicho.
Alfred o dziwo pomógł uzdrowicielowi. Podtrzymał go i podał jakąś szmatkę, jednak cały czas z jego twarzy nei znikał ten cholerny uśmieszek.
- No, przyjacielu. Już lepiej? - zapytał. - Zatamuj krwawienie i nieco się ogarnij - doradził, sięgając po krzesło. - Im szybciej, tym lepiej.
Pewnie kombinowała, jednak nie mógł odmówić. Puścił dziewczynę, jednak jakoś zwyczajnie starał się uważać, gdyby chciała ponownie zaatakować kogokolwiek.
- Wypoczniej trochę, chcielibyśmy jedynie pogadać. Jeśli chciałabyś odejść, odejdziesz spokojnie. Powiedz jedynie, jak było, dlaczego uciekłaś, co się dzieje? Przecież jesteśmy kompanami - mówił powoli lecz mocno emocnonalnym tonem głosu.
- Nie mogę ci nic powiedzieć - odparła wyraźnie poirytowana. - Muszę coś odzyskać i mam pewien plan, jak tego dokonać, jednak nie mogę go wyjawić przez tego tu - wskazała Alfreda.
- Nieładnie tak palcem pokazywać - rzucił ten z uśmieszkiem. - Z resztą… może byś się położyła? Czuję krew.
Niebywały węch tego dziwacznego osobnika nigdy (no, niemal nigdy) nie zawodził. Stephen zauważył, że opatrunki, jakie założył wcześniej Jack zaczynają powoli nasiąkać krwią. Widać rany, jakiekolwiek by nie były (nie wiedział, jakie, nie patrzył podczas całego zabiegu) otworzyły się ponownie. Ha. Teraz wiadomo, dlaczego drań pomógł nagle uzdrowicielowi!
- Nie będziesz mi rozkazywać - syknęła Kate. Widać ona darzyła boga z innego świata najsilniejszym uczuciem z nich wszystkich. Szczera nienawiść? W sumie, czy jest coś gorszego?
- A więc się nie kładź - Alfred wzruszył ramionami, dalej usiłując doprowadzić Jacka do w miarę przyzwoitego stanu.
- Spokojnie jednak chyba można cokolwiek. Wcale właściwie się nie dziwię twoim uczuciom do tego mężczyzny, jednak chcemy ci po prostu pomóc. Przecież jednak znamy się nieco. Jack jest świetnym uzdrowicielem, wesprze ciebie magią leczniczą.
Pewnie jakoś normalnie dodałby, że także ją lubi, ale biorąc pod uwagę jej reakcje, chyba nie byłoby to specjalnie właściwe. Dziewczyna dosyć ranna powinna mieć tyle rozsądku, ażeby wiedzieć, iż pokaleczona nie zdziała specjalnie wiele. Jeśli miała jakis plan także wsparcie mogłoby się jej przydać, aczkolwiek wiadomo, trzebaby było wiedzieć więcej. Bowiem niewinna pozornie Kate mogła się znajdować pod wpływem łajdackiego nekromaty, dlatego lepiej byłoby mieć jakiekolwiek wiadomości.
- Dlaczego właściwie nie lubisz Alfreda? - spytał Kate, bowiem wydawało się, iż dziewczyna miała swoje powody.
- To długa lista - odparła. - Może zacznijmy od tego, że jest podstępnym chujem. Wiesz… kiedyś podawał się za mojego psa. Wyobrażasz sobie? Przez kilka lat biegał merdając ogonem.
- Nawet nie wiesz, ile razy cię wtedy ratowałem. - Alfred wydawał się nieco poirytowany.
- Albo moment, kiedy pierwszy raz próbowałeś… - kontynuowała dziewczyna, spoglądając na podmiot swoich opowieści z mieszaniną wzgardy i satysfakcji. Jednak owemu podmiotowi było to nie na rękę. Podszedł do niej i popchnął lekko.
- Może lepiej wrócisz spać? - Stephen nie zauważył, co dokładnie Alfred zrobił, jednak efekt był nad wyraz widoczny. Kate momentalnie padła bez przytomności. - Ach… że też ona zawsze daje się na to nabrać. Wiedziałeś - tu bóg z innego świata zwrócił się do młodzieńca - że wystarczy nacisnąć w odpowiednim miejscu, żeby kogoś powalić? Można temu zapobiec, napinając mięśnie. Ona zawsze zapomina, chociaż mistrzowie wpajali jej zasady - zaśmiał się pod nosem.
Chciał właściwie powiedzieć coś Kate na temat Alfreda, ale dziewczyna omdlała. Dlatego poprawił ją na łóżku, ułożył odpowiednio, okrył.
- Wobec chyba właściwie tego, twoja kolej mości Alfredzie.
- Ja tam nie mam zamiaru się kłaść - odparł.
- O matko… - jęknął Jack. Uzdrowiciel wyraźnie się otrząsnął. Odebrał od Alfreda szmatkę i pochylił głowę. - Co się stało? - zapytał. - Za co?
- Twoja kolej, żeby gadać, inaczej swoimi drogami sobie pójdziemy. Kompletnie ciebie nie lubi, pewnie podglądałeś. Mnie ewidentnie także olała, Jacka pobiła. Myślałem właściwie, że ją porwano. Lubię ją bardzo. Jednak okazało się, że wyjechała dobrowolnie. Jeśli bowiem jakoś powiedzieć ci nic nie chciała, jednak innym mogła. Wtedy bowiem ciebie nie było. Wolała jednak wyjechać. Lubię owszem Kate, jednak narzucać się nie będę. Syfiasto ogólnie, Kate mówić nie chce, ty także do tej pory wolałeś wiele spraw zachowywać dla samego siebie właśnie. Dlatego powiadam tyle: albo dokładnie wyjaśnisz, co jest grane, albo jadę do Celltown powrotnie. Jack właściwie dostałeś za nic chyba przez jakąś pomyłkę. Jeśli chciałbyś wracać, będę uradowany, jeśliby wspaniały Alfred nie raczył dokładnie odpowiedzieć - stanowczo wreszcie wyraził swoją opinię Stephen, który miał dosyć smarkaterii Alfreda oraz olewania przez Kate jego właśnie osoby.
Alfred podszedł do okna, wyjrzał przez nie, następnie podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Po chwili jednak wrócił do nich i usiadł na podłodze, zakładając nogi. Przybrał wizualnie tak niewygodną pozycję, że Jack się skrzywił, a Stephen nie mógł wyjść ze zdumienia, że bóg z innego świata wygląda na tak wyluzowanego.

- Sprawa wygląda następująco - zaczął Alfred bardzo cicho. - Stephen, pochodzisz z innego świata, więc mogę czytać w twoich myślach. Ona chyba zdaje sobie z tego sprawę… nie, w jej myślach nie potrafię czytać, nauczyła się przed tym bronić lata temu. To, co tu i teraz widzicie, to nie jestem ja. I mówię to, zdając sobie sprawę, że mamy szpiega tutejszych bogów. - Wskazał na Jacka, który zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- Co? Ale ja nie… - zaczął uzdrowiciel, jednak Alfred mu przerwał, unosząc dłoń.
- Ach… w twoich myślach mogą czytać tutejsi bogowie, ponieważ i oni i ty jesteście z tego świata. Chociaż nie jestem pewien, czy nie może tego robić jedynie bóg, którego wyznajesz… - zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował: - W każdym razie jestem jedynie avatarem. Oryginał nie mógł opuścić swojego świata - zaśmiał się cicho, zerkając na Jacka. - Co do Kate. Nie będę opowiadał historii jej życia, chociaż znam ją doskonale, ale powiem, że nie miała lekko i na błędach nauczyła się, że lepiej nikomu nie ufać. Usiłowałem, a właściwie oryginał usiłował, przeciągnąć ją na moją stronę i wtedy obraziła się na mnie śmiertelnie. No i tak jakoś powstał w międzyczasie plan, co można by jeszcze zrobić. Jako że w naszym świecie magia dopiero wraca do łask, nie mamy ludzkich specjalistów. A że w tym świecie są, logicznym było przerzucenie jej tutaj. Rozpoznanie terenu, dojście do tego, co można by zrobić, żeby wymazać jej pamięć i viola! - Klasnął w dłonie. - Wszystko szło zgodnie z planem, ale po przerzuceniu, napatoczyli się tutejsi bogowie i wszystko spartolili, co tylko przedłużyło moją wizytę. Ona straciła Talizman i Zabójcę, ja straciłem sporo czasu. Przed powrotem do swojego świata, co musi raczej szybko nastąpić, musimy odzyskać Talizman i Zabójcę. - Zakończył, kiwając głową, po czym dodał: - Ona musi to zrobić, ale nie może iść sama. Mnie nie pozwoli sobie pomóc, bo odzyskała pamięć, więc potrzebuje was. Sama raczej sobie nie poradzi.
- Właściwie dałoby się powiedzieć, tak dziwaczne, iże nawet chyba możliwe. Wprawdzie kij tam tego, co zgubiła. Właściwie niby dlaczego powinna to jakoś odnaleźć? - spytał ponownie wojownik mieląc przedstawione informacje. Kompletnie chyba nie pojmował celów tej całej eskapady, natomiast pomóc chciał, bowiem właśnie taka postawa była postępowaniem przyzwoitym. Szczególnie jeśli inni mieli cię gdzieś. Kate chciała czegoś oraz miała własne powody. Alfred identycznie oraz identycznie obydwoje olewali innych. Tyle jednak, iż alfred był wredniejszy oraz bardziej chamski, Kate jedynie kumpli olała.Właśnie dlatego nawet jeśli chciał pomóc dla przyzwoitości, obydwoje zwłaszcza Alfred bardzo się postarali, żeby rozwalić wewnątrz niego jakiś entuzjazm.
- Bo to magiczny artefakt z jej świata - odparł, wzruszając ramionami. - Należy do jej rodziny od wieków i niejako stał się symbolem… jakby to prosto… jeśli wróci bez niego, szybko ktoś ją zamorduje - dokończył, wyraźnie uradowany.
- Wobec właściwie tego, kiego musi wracać? - odpowiedział pytaniem.
- Musi. - Odparł dobitnie Alfred.
- Ale po co? - dołączył się Jack.
- Bo bez niej nasz świat pogrąży się w chaosie - odparł, wzdychając ciężko. - Ona jest… buforem bezpieczeństwa. Może nie zdaje sobie z tego sprawy, ale jest bardzo ważna tam, gdzie była… Myślę, że ona chce wracać do konkretnej osoby - dodał po chwili, uśmiechając się pod nosem.
- Cokolwiek powinniśmy wiedzieć jeszcze, poza tym właściwie, że traktowano nas jak bandę cymbałów, których spokojnie oszukuje się oraz traktuje, jak jakichś gnojków? - spytał wojownik przygryzając mocno usta. - Trudno orzec, czy powiadasz prawdę, jeśli jednak faktycznie, pomogę Kate. Stanowczo ochłodłem podczas naszych znajomości dla narażania się dla osób, dla których jestem obojętnym pomagierem, lub przygodnym jakimś kompanem. Dlatego pomogę wam, jednak wedle granic jakiegoś sensu. Dokladnie bez specjalnego narażania się, czy czegoś wariackiego, bowiem po co mi to właściwie byłoby? Olanym ewentualnie pomiatanym być nikt nie chce chyba.
- Oczywiście, oczywiście - odparł pojednawczo Alfred. - Ja też się staram jak mogę, żeby pomóc, ale nikt mnie nie docenia - westchnął, podchodząc do drzwi. - Pozwólcie teraz, że zajmę się tymi, którzy chcą na was donieść straży.
- Skąd wiesz? - zapytał Jack. Uzdrowiciel chyba czuł się znacznie lepiej, już nawet nie był tak blady, jak przed chwilą.
- Słyszę - odparł ten, wzruszając ramionami i wyszedł.
- No nie… to co teraz? - zapytał Jack.
- Poczekamy chwilę, potem ustalimy, czy nie zmienić lokalu. Natomiast jeśli chcesz być doceniany, po prostu bądź przyzwoity wobec tych, od których oczekujesz docenienia - rzekł do Alfreda, potem spytał Jacka. - Kto właściwie to ten avatar, jakiś brat bliźniak, czy kompan? - spytał kompletnie nie pojmując wyjaśnienia.
 
Kelly jest offline