Uciekli z miejsca gdzie pokonali demona. Z piekła które śmierdziało kwasem i spalenizną. W miejscu gdzie krasnolud spadł od razu zaczął się tarzać. Wreszcie jako ostatni dogasił płomyki pełgające po płaszczu. I wtedy on też zauważył możnych panów z grupą zbrojnych pachołków. Chciałoby się rzec, że wpadli z deszczu pod rynnę. Szczęśliwie jednak nikt z tej grupy nie myślał o biciu ich bądź egzekucji. Jak się później okazało na zamku też nie było najgorzej. Vallayia czuwała nad swoim wyznawcą. Choć loch do którego ich strącono był brudny i stęchły to khazad mógł zająć się ranami towarzyszy. I nawet było czym zapchać kiszki… Tak minęło dużo czasu, Degnir stracił rachubę i popadł w apatię w ciemnym pomieszczeniu.
***
Dużo później przeniesiono ich do mieszkalnej części zamku. A później nawet dostąpili zaszczytu bezpośredniej rozmowy z wielkim panem. Medyk stał trochę na uboczu tej sytuacji. Nie żeby nie potrafił się zachować przy kimś szlachetnie urodzonym – co to to nie. Przecież leczył takich u siebie z wielu przypadłości. No może nie do końca aż takich, ale bywał proszony na przyjęcia i znał konwenanse. W końcu nikt nie wprowadziłby zwykłego chama na salony. Tutaj jednak wszystko wyglądało inaczej – plugawą księgę spalono, a im właściwie z tego nie robiono z faktu jej posiadania żadnych problemów. Bo miesiąc bądź dwa spędzone w loszku w nie najgorszych warunkach naprawdę nie były surową karą. W Averlandzie za dużo mniejsze przewiny karano śmiercią w męczarniach. Medyk wrócił myślami na salę w momencie kiedy skończyły się odpytywania dziewczęcia. Oczywiście nie zapamiętało ono nic szczególnego. Krasnolud cieszył się, że będzie im dane wyruszyć. W sumie to nie ważne gdzie i po kogo. Byle tylko wyściubić nos spoza murów. Skoro przypadło mu być w obcym kraju to nie darowałby sobie sytuacji nie móc go dokładniej obejrzeć. Ależ się towarzysze medycy i rodzina zdziwią kiedy wróci z opowieścią gdzie był i co widział!
Tyle, że podróż konno całkowicie go przerażała. Lubił oglądać jeźdźców w pełnym galopie ale sam nigdy nie czuł chęci na dosiadanie tych istot. Z mowy pana wyłowił jeszcze coś co go zmartwiło – skoro ten kazał im pozostawić rumaki gdzieś przed celem ich podróży znaczyło, że panuje tam prawdziwa klęska głodu. Znów trza było walczyć o swoje.
- Szlachetny Panie. Jo wiym, że dajesz nom szlachetno propozycja. I ze wszech miar się na nia godzymy. Yno, racz być dla nos tak łaskawy i zwróć nam wszystko co Twoi ludzie znaleźli wtedy na trakcie przy nos. Zdobyli my to przelewając własną krew. A teroz te świecidełka mogą się przydać na wymiana za jedzenie skoro we tamtej baronii panuje taki głód, zaś tyn pikny oręż odstraszy wszelkich wagabundów od nos i da nom spokojnie poszukać tego piekielnika o kierym napomniałeś.