Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2014, 10:23   #8
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Roger otworzył szeroko okno i wpuścił do środka nieco świeżego powietrza.
Odrobina wody pozwoliła na zmycie resztek snu. Potem codzienna gimnastyka, troszkę walki z cieniem, i można było się ubrać.

Roger zamknął okno i podszedł do Theodia, chcąc wlać mu w gardło odrobinę wody. Nieco płynu po dużym pijaństwie zawsze się przyda. Tak przynajmniej słyszał. Szybko jednak się przekonał, że kubek, który jeszcze w nocy stał na szafce, teraz leży w kawałkach na podłodze.
Theodio włóczył się w nocy po pokoju jak lunatyk i to tak, że Roger nic nie usłyszał? Bo przecież przez zamknięte drzwi nikt nie mógł wejść. Przez okno również.
Jednak w środku nie było żadnych oznak bytności kogoś postronnego. Do drzwi ktoś zastukał cicho.
- Słucham? - spytał Roger, podchodząc do drzwi.
- To ja - usłyszał przytłumiony głos Marcela.
- Wejdź. - Roger przekręcił klucz i odsunął się na bok. - Otwarte - dodał.
Do pokoju wszedł Marcel, jeszcze bardziej blady na twarzy, niż zazwyczaj.
- Ojciec wysyła mnie z powrotem - powiedział na powitanie.
- Do domu? Za karę? - spytał Roger. - Czy też na wszelki wypadek?
- Nie tak głośno… - skrzywił się młody szlachcic. - Nie wiem, dlaczego… ale… każe mi lecieć już, jak najszybciej, więc chciałem się pożegnać.
Roger westchnął.
- Szkoda. Nie wiem, czy się jeszcze kiedyś spotkamy - powiedział cicho. - Miło było cię poznać, Marcelu.
- Wyciągnął rękę na pożegnanie. - Pozdrów ode mnie siostrę. Od nas - poprawił się.
- Tak zrobię - obiecał, spoglądając smutno na Rogera. - Miałem nadzieję, ze wymyślisz coś, żebym mógł tu zostać… ech...
- Sądzisz? - W głosie Rogera brzmiał cały ocean wątpliwości. - Twój ojciec chce, żebym mu dzisiaj w czymś pomógł, ale sugeruje, żebym... żebyśmy - poprawił się - razem z Theodiem wyjechali z miasta. Jak najszybciej, czyli jutro. Nie sądzę, by sam chciał tu dłużej zostać.
- Ech… a może pojadę z wami?
- Mowy nie ma. - Do pokoju wszedł Vlad. Obrzucił obu groźnym spojrzeniem. - Chodźcie stąd - nakazał, przykładając palec do ust i wskazując wymownie na Theodia. Wyciągnął ich na korytarz i dokładnie zamknął drzwi. - Chodźcie coś zjeść. Wszystkich czeka ciężki dzień.
- Więc…
- Wracasz do domu. Zaraz po śniadaniu.
Roger rozłożył bezradnie ręce, po czym, gdy już wyszli z pokoju, zamknął drzwi na klucz, który starannie schował.
Marcel wyglądał na zrezygnowanego, jednak Vlad nie ustępował. Kiedy zeszli do sali, pozostali ludzie już tam byli. Wszyscy ci, z którymi wcześniej transportowali gryfy.
Roger skinął głową na powitanie.
- Dzień dobry - mruknął niechętnie Marcel.
- Wszyscy spakowani? - zapytał z życiem Vlad.
Rozmowy przy stole momentalnie ucichły. Wszyscy byli wyraźnie zadowoleni z tego, że transport gryfów się udał. Obok schodów leżały już sakwy, a niemal równoczesne skinienie głów tylko to potwierdziło.
- Chciałbym, żebyście zaraz po śniadaniu ruszali - zaczął lord Maavrel. - Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w mieście, więc zostaniecie pod komendą Marcela.
- Nie ma sprawy - odparł stary gryfiarz, kiwając głową. Można to było odczytać na wiele sposobów: że uważa decyzję swojego pracodawcy za dobrą i będzie się słuchać jego syna albo, że zajmie się wszystkim po cichu i żeby lord się nie martwił.
- A gdzie Theodio? - zapytał Jerny, rówieśnik młodego hrabiego, z którym zdążyli się zaprzyjaźnić. Jerny również pierwszy raz uczestniczył w transporcie latających stworów.
- Odpoczywa - odparł Roger. - Zmęczył się wczorajszym dniem i zwiedzaniem miasta - dodał, co (przynajmniej częściowo) było prawdą.
- Szkoda… chciałem się pożegnać - mruknął Jerny, jednak szybko wrócił do swojego talerza i pałaszowania śniadania. - Swoją drogą… co teraz zamierzacie robić? - dopytywał chłopak. - Bo nie lecicie przecież z nami… więc gdzie się udacie?
- Theodio ma jeszcze jakąś sprawę do załatwienia - odparł Roger, siadając przy stole. - A potem? - Rozłożył ręce. - Nie mam pojęcia. Może pokręci się po świecie, może wróci do domu.
- A co ma do załatwienia? - zainteresował się Jerny.
- Prywatne sprawy - odparł Vlad. - Lepiej szykuj się do drogi, zamiast plotkować jak przekupa.
Roger, choć nieco się zdziwił aż takim zainteresowaniem osobą Theodia, nic nie powiedział, tylko kontynuował posiłek. Bez względu na to, co leżało u podstaw zainteresowania Jerny’ego, to chłopak zniknie za chwilę i z oczu, i miasta, nie warto zatem było się nim przejmować. Aż tak bardzo przynajmniej.
Zaledwie pół godziny później, Gryfiarze, na czele z Marcelem, ruszyli pieszo w stronę stajni, a Vlad pozostał z Rogerem przy stole.
- Sprawa jest… delikatnej natury - zaczął lord, jednak mówił tak cicho, że włamywacz ledwie go słyszał. - Muszę najpierw opowiedzieć, co się wydarzyło kilka lat temu. - Chwycił kubek i chwil trwał w bezruchu, wpatrując się w płyn. Roger zaczął się zastanawiać, czy jego rozmówca w ogóle zamierza podjąć wątek. W końcu Vlad westchnął cicho, kiwając głową. - Miało to miejsce kilka lat temu, na Maavrel. To moja wina. Nie chciałem sprzedać gryfów wojsku Imperium. Grożono mi, że tego pożałuję, jednak nie słuchałem. W Imperium źle traktują wszystkie stworzenia, ludzi z resztą też. - Przerwał na chwilę, wzdychając ponownie. - Porwali moją córkę. Lysę. Zorientowaliśmy się dopiero rano, kiedy stajenni donieśli, że Grindi wydostała się z boksu i kogoś zabiła. Okazało się, że tamten człowiek miał imperialną broń. Od razu ruszyliśmy w pogoń jednak nie pomyśleliśmy, że mogą próbować uciekać w przeciwnym kierunku, w stronę Królestwa Północy… W pewnym momencie dostaliśmy wiadomość z Cell. Szpiedzy donieśli, że nie mają Lysy. Moja mała córeczka zaginęła. Szukaliśmy jej latami. Urodziła się Kathy i Laren w końcu się poddała. Ja również. Jednak… ostatnio przyszła kolejna wiadomość z Cell, od obecnego króla. Maris pisał w nim, że chyba znalazł moją córeczkę. Nikomu nie pokazałem wiadomości, jednak od razu ruszyłem w drogę. To zaledwie cztery dni lotu, mi zajęły trzy. Na miejscu okazało się, że Lysa uciekła… nie ma pomyłki, to była ona. Moja mała Lysa żyje i jest gdzieś w tym mieście. - Skończywszy wypowiedź, opróżnił duszkiem kubek.
Nikt w zamku Maavrelów nie poruszał wcześniej tej kwestii, kiedy Theodio usiłował dociekać, o co chodzi z Grindi, na której nikt nie lata, wszyscy milkli i niemalże uciekali.
Roger przez moment wpatrywał się w zawartość kufla.
- Pomóc pomogę, ale... niewiele mogę zdziałać - powiedział cicho. - Nie znam miasta. Nie znam Lysy. Nawet gdybym się o nią potknął na ulicy, to bym nie wiedział, że to ona. Ile ma w tej chwili lat? Jak ją odróżnić od setek innych dziewczyn? I od czego zaczniemy poszukiwania? - spytał.
- Dzięki rozmowie z Marisem, mniej więcej mogę przewidywać, co Lysa planuje. - Odparł niezbyt pewnym głosem. - Ona niczego nie pamięta. Nie wiem, co jej zrobili, ale najprawdopodobniej dorastała właśnie w tym mieście. Para się… w Celltown usiłowała okraść króla. Ponoć przygotowywała się długo do włamania. - Schował twarz w dłoniach. - Myślałem… że może wiesz coś o tutejszych… zasadach… - Vlad szukał właściwych słów, coraz bardziej się plącząc, co zdarzyło mu się po raz pierwszy od kiedy Roger go znał.
- Jeśli jest tutaj tak, jak w innych miastach - powiedział po chwili Roger - to całe Rindor podzielone jest na okręgi, strefy wpływów, czy jak to nazwać. Każda taka strefa ma swojego szefa, wodza, przed którym odpowiadają wszyscy członkowie przestępczego światka. Jeśli ma się dojście, to za odpowiednią opłatą można wszystko załatwić.
- Chyba by trzeba udać się do jakiejś mniej okazałej dzielnicy - dodał - i zacząć rozmówkę z jakimś karczmarzem. A potem... Zresztą... Można spróbować i z naszym. Gdyby go zapytać, kogo by nam polecił do dyskretnej, nie mokrej roboty, pewnie by znał kogoś.
- Chcesz wysłać innych, żeby ją odszukali? - zdumiał się lord.
- Jesteśmy obcy w obcym mieście - odparł Roger. - To trudniejsze, niż szukanie igły w stogu siana. To tak jak szukanie jednej mrówki w wielkim mrowisku. A do takiego zadania przyda się specjalista. Albo dwóch. Oczywiście będą pewne koszty, ale szukając na własną rękę stracilibyśmy i czas, i pieniądze. A jeśli... - Uśmiechnął się lekko. - Jeśli próbowała się włamać do tego króla, to z pewnością jest znana w pewnych kręgach. W interesujących nas kręgach. Powiemy, że mamy dla kogoś pracę. I że interesuje nas ta właśnie osoba. To się może udać.
- Gospodarzu! - zawołał Vlad, zerkając jeszcze raz niepewnie na Rogera, zanim zawołany przyszedł.
- Nalej sobie piwa i dosiądź do nas - dodał Roger.
Brzuchaty mężczyzna zerknął na nich zdumiony, jednak niemal od razu wzruszył ramionami i dosiadł się.
- Słucham uważnie - powiedział, doskonale rozumiejąc, że bez powodu by go nie zawołano. - Panie? - dodał, zerkając na Vlada.
- Chodzi o to, że... no... - Lord najwyraźniej nie wiedział jak sformułować pytanie. Nic dziwnego. Wypytywanie nawet zaprzyjaźnionego gospodarza o podobne sprawy? I to przez honorowego szlachcica?
- Mamy pewien skomplikowany problem - powiedział Roger - i niezbyt wiele czasu. Musimy znaleźć pewną osobę, potrzebujemy zatem kogoś, kto ma w tym doświadczenie i znajomości w różnych kręgach. Nie jest nam potrzebny spec od mokrej roboty czy pobić, jasne? Na początek najlepszy byłby ktoś, kto wie wszystko o wszystkich. Albo, ostatecznie, ktoś, kto zna kogoś takiego. Za dobre informacje i pośrednictwo dobre zapłacimy.
W miarę jak Roger mówił, oczy gospodarza robiły się coraz większe.
- To pewniej poleciłbym kogoś innego. My w podobne układy się nie pakujemy. Płacimy tylko za ochronę - odparł mężczyzna.
- Nic a nic? - zapytał zawiedziony Vlad.
- Nic a nic, panie - odparł uprzejmie gospodarz. - Radziłbym spróbować popytać na targu. Tam zawsze się znajdzie ktoś, kto coś wie. Nie pytam nawet, kogo szukacie… im mniej wiem, tym bezpieczniej...
- Taki ktoś od ochrony też by się zdał, na początek - powiedział Roger. - Ale skoro nie, to trudno.
- Dzięki - mruknął Vlad, odprawiając gospodarza, który odszedł szybkim krokiem. - To co teraz? - zapytał cicho. - To naprawdę nie moja dziedzina. Gdyby chodziło o popytanie w innych kręgach, nie byłoby problemu, jednak tutaj… - Pokręcił głową zrezygnowany. Czuć było jednak, że za nic w świecie się nie podda.
- Pójdziemy na targ - powiedział Roger. - Na początek spróbujemy wypytać o mikstury. Im bardziej podejrzany handlarz, tym większa jest szansa, że będzie znać kogoś, kto zna kogoś innego. Chyba że złapiemy na gorącym uczynku jakiegoś złodziejaszka - dodał.
- Do czego to doszło - mruknął pod nosem Vlad, przyglądając się zawartości kubka. - Dobrze! - Niespodziewanie wylał resztę płynu na ziemię, odstawił kubek dnem do góry i wstał. - Chodźmy.
Lord Maavrel ruszył pewnym krokiem w stronę wyjścia. W sumie on znał drogę na targ, w odróżnieniu do Rogera, który był pierwszy raz w Rindor. Okazało się, że trafić na targ można całkiem łatwo - wystarczyło podążać za tłumem.
Roger zdecydowanie nie wyglądał na osobę, z kieszeni której można by zabrać wartą zachodu kwotę. W przeciwieństwie do lorda Maavrela, który swą postawą sugerował pana całą gębą. I dlatego też Roger większość swej uwagi skierował właśnie na idącego przed nim lorda. Był pewien, że już wkrótcr zainteresuje się nim jakiś złodziejaszek. A gdyby złapać takiego... Po nitce, jak powiadają, do kłębka.
Paru chłopaczków rzeczywiście zaczęło się opodal nich kręcić. Jednak rozglądali się uważnie, niuchając podstęp. Kto to widział - szlachetnie urodzony pan bez obstawy? Kupiec to swoją drogą, ale lord Maavrel zdecydowanie nie wyglądał na kupca.
W końcu jeden z odważniejszych, na oko najstarszy z tych trzech, którzy się kręcili, ruszył w stronę lorda.
Roger miał do wyboru dwa wyjścia - poczekać, aż chłopak sięgnie do kieszeni lorda, albo też jako pierwszy wykonać ruch.
- Hej, młodzieńcze! - powiedział cicho, rzucając śmiałkowi monetę. - Porozmawiamy? - spytał.
Złodziejaszek złapał monetę w locie i podejrzliwie obejrzał. Nie był pewien, co powinien zrobić - uciekać, czy może zostać. Zerknął na Rogera, potem na lorda, który obejrzał się zdumiony i ponownie na Rogera. Vlad przezornie się nie odzywał, ale z jego twarzy dało się wyczytać, że nie rozumie, o co chodzi.
- Nic nie zrobiłeś - powiedział Roger - więc chyba nie masz się czego obawiać? Chcemy coś kupić, więc potrzebujemy porady, a nie mamy zamiaru przybijać ogłoszenia do słupa. Chyba opłaci ci się stracić nieco czasu?
Pokazał kolejną monetę. Srebrną.
- I nie - zapewnił - nie chodzi nam o żadnego z was, bez względu na to, co macie na sumieniu.
Chłopaczek spojrzał na srebrną monetę, którą trzymał Roger.
- Co zrobić? - zapytał w końcu, podchodząc nieco bliżej.
Lord Maavrel stał w miejscu. Nie odzywał się i czekał. Najwyraźniej nie chciał przeszkadzać w czymś, czego wyraźnie nie rozumiał.
- Najpierw chciałbym znaleźć jakieś miejsce, na rynku, gdzie będzie można zjeść - powiedział. - Jesteście zaproszeni. Wszyscy. I wtedy powiem, o co nam chodzi.
Chłopiec zrobił duże oczy. Spojrzał na Rogera wystraszony, po czym rzucił się do ucieczki. Reszta jego kolegów, kiedy włamywacz powiedział o miejscu, gdzie można zjeść i zaproszeniu, również się ulotniła. Chłopcy nie byli duzi. Na oko wszyscy mieli od sześciu do dziewięciu lat, jednak uciekali, jakby mieli dwa razy dłuższe nogi.
Roger spojrzał na hrabiego i rozłożył bezradnie ręce.
- Do trzech razy sztuka - powiedział.
 
Kerm jest offline