| Oczy Agarwaethor 'a przebijały czujnie otaczający go mrok. Gdzieś w oddali, na granicy jego spojrzenia coś się poruszało. Agarwaethor słyszał drapiące o kamienie pazury. Lecz demony trzymały się z dala od jadącego na rosłym rumaku, opancerzonego w dziwną zbroję i uzbrojonego w paskudnie wyglądającą halabardę jeźdźca.
Kopyta konia otulone szmatami jedynie głucho dudniły na udeptanej ziemi.
Elf zatrzymał swego wierzchowca. Zeskoczył i podbiegł dalej pochylony. Ostatnie metry przebył czołgając się. Z górującej nieco nad otoczeniem skały spoglądał w dół, na małe obozowisko podążających przez mroczną mgłę wędrowców.
To właśnie ich tropił przez ostatnie dwa dni. Podróżnicy zatrzymali się w starej opuszczonej chatce. Na zewnątrz paliło się ognisko, kilka koni nerwowo gryzło Wędzidła i grzebało kopytami w ziemi. Nie było widać straży. Czyżby czuli się tak pewnie, że nie wystawili nikogo na wartę?
Agarwaethor podszedł bliżej, skradając się cicho. Sprawdził stojący obok chatki wielki, kryty wóz. Nigdzie nie było jego zleceniodawcy ani jego rodziny. Elf spodziewał się znaleźć ich związanych w wozie, względnie z poderżniętym gardłem gdzieś w pobliżu, lecz nikogo tu nie było.
Ruszył więc dalej, cicho, nasłuchując i rozglądając się czujnie dookoła. Coś poruszało się w mroku, otaczającym obozowisko. Znów słyszał drapanie pazurów o kamień. Lecz i tym razem to coś nie zbliżało się.
Agarwaethor dotarł już do ściany chatki. Nasłuchiwał. Lecz ze środka dochodziło jedynie dziwne Chrobotanie. Elf wyprostował się obok drzwi, w rękach ściskał swoją halabardę, o paskudnym ostrzu i o stylisku obitym grubą blachom. W górnej i dolnej części halabardy z drzewca wyrastały liczne małe kolce.
Elf kopnął z całej siły drzwi, wyłamując rygiel. Na ziemię posypały się drzazgi.
Zwinnym susem Agarwaethor wskoczył do środka, równocześnie oddalając się od światła drzwi, zatapiając się w panującym w środku mroku. Zatoczył swą bronią skomplikowane koło i zamarł na chwilę.
Coś lepkiego kleiło mu się do butów. A w środku roznosił się słodki zapach śmierci.
Wnętrze chatki zostało zmienione w rzeźnię. Ci, których ścigał, zwisali, wspólnie z tymi, których pragnął ocalić, do góry nogami z grubych lin przymocowanych do sufitu.
Wielu było pozbawionych ubrań i skóry. Inni nie mieli kończyn, a trzech nie miało głowy.
Trzy brakujące głowy stały na stole pod ścianą z odciętymi wierzchami, tak aby odsłonić mózgi. Rozpoznał Alicję, córkę kupca, którego eskortował. Rozpoznał też Dwina, przewodnika dowodzącego eskortą karawany. Trzeciej głowy nie rozpoznał. To musiał być jeden z bandytów, którzy napadli ich podczas drugiej nocy. Jak by mało było pomroki i demonów... cóż... W sumie to się im nie dziwił. Łatwo było napadać na karawany. Ich zniknięcie prawie zawsze przypisywano działaniu pomroki. No i gdy doszło co do czego, rzadko kogoś ścigano wgłąb pomroki. W gorszych czasach... cóż... on również nie miał skrupułów.
Jeden z mózgów był przez coś wyraźnie obgryziony...Alicja wpatrywała się w Agarwaethor 'a szklistym oskarżającym spojrzeniem. Jakby chciała powiedzieć, to twoja wina.
Agarwaethor nagle zaczął mieć kłopoty z oddychaniem i zapragnął natychmiast rzucić się do ucieczki. Jedynie z trudem zdusił okrzyk obrzydzenia i paniki i zmusił się do spokojnego oddechu.
Podczas gdy tak patrzył, coś siadło na jednym z wiszących z sufitu ciał. Wyglądało to jak ogromna, rdzawa larwa muchy. I żywiło się mięsem. Powoli wgryzało się w ciało nagiej kobiety. Elf z chorą fascynacją przyglądał się jak larwa przerywszy się przez miękki brzuch, wślizguje się do środka. Czekał, aż końcówka ohydnego stwora zniknęła w ranie, z której to natychmiast pociekł śluz, żółć i krew.
Agarwaethor zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Poczuł czyjąś obecność, zanim to zobaczył. Uczucie byciem obserwowanym powróciło. Zrobił znak, mający odpędzić zło.
Zaczął się cofać z powrotem przez drzwi. Zaczął się obracać.
Coś zamazanego wyskoczyło zza stojących pod ścianą skrzyń. w jednym niemożliwym skoku zmierzając do swej ofiary. Agarwaethor wyprowadził cios swoją halabardą, równocześnie odskakując na bok. Trafił to coś, rozcinając je prawie w pół. Z mokrym mlaśnięciem stwór upadł na ziemię. Ale nadal żył. Nadal łaknął elfiej krwi.
Klatka piersiowa bestii unosiła się, gdy płuca nabierały powietrze. Powierzchnie pomarańczowego mięsa z prześwitującymi mięśniami były pozbawione skóry. Głowa była ozdobiona parą wielkich kłów wystających z górnej szczęki. Czarne ślepia pałały rządzą mordu.
Ciągnąc się na przednich łapach, wlekąc częściowo odrąbany tył oraz drżące spazmatycznie tylne kończyny za sobą, stwór zbliżał się powoli. Agarwaethor zrobił krok na przód, opuścił halabardę i wbił ją w czaszkę stwora, na chwilę przyszpilając go do mokrej od posoki podłogi. Elf obrócił ostrze i wyszarpnął broń. Z lękiem dał krok do tyłu, przestępując przez próg. W środku chatki znów coś się poruszyło. Coś przemknęło w cieniu pod ścianą. Elf szybko nakreślił ochronny znak drugim końcem halabardy na samym progu. W nadziei, iż ten zatrzyma demony choćby na chwilę.
Cofał się dalej, szybko, lecz ostrożnie. Agarwaethor zagwizdał. Natychmiast doszedł go stłumiony tętent kopyt. Gdy jego rumak był już blisko, elf rzucił się do biegu, by jak najprędzej spotkać się z swym rumakiem.
***
Agarwaethor przebudził się rankiem. wredne promienie słońca świeciły mu prosto w twarz, wpadając przez przybrudzone szybki. Dookoła niego kłębiła się poplątana pościel. A w głowie mu dudniło. Za dużo wina... albo za mało. W komnacie roznosił się słodki zapach damskich perfum i spoconych ciał. Agarwaethor zmrużył oczy, chroniąc je przed natrętnym blaskiem słońca i ujrzał śpiącą obok niego niewiastę. Dziewczyna była naga, odwrócona do niego plecami. Widział jedynie burzę blond włosów, smukłe ramiona, białe plecy, przechodzące wdzięcznym łukiem w ponętny tyłeczek. Niestety, nie widział nóg, gdyż te znikały pod pościelą.
Elf wyciągnął rękę i pogłaskał dziewczynę po małej główce. Nie pamiętał jak miała na imię. Z trudem przypominał sobie jej twarz. Przez chwilę zastanawiał się czy by jej nie obrócić i jeszcze raz spojrzeć w jej twarz. Po namyśle zrezygnował jednak. Lepiej, jak zapamięta ją tak. Teraz była idealna, niewinna i śliczna. Po co to psuć.
Gdy Agarwaethor schodził ciężkim krokiem po schodach, pani domu, a raczej przybytku rzuciła mu niecierpliwe spojrzenie. - Już chciałam ci policzyć dodatkowy dzień. - oznajmiła chytrze. Elf jedynie wzruszył ramionami w rezygnacji i tak nie miał już pieniędzy. To co udało mu się odzyskać z dobytku kupca, a czego nie oddał jego spadkobiercą, cóż... już przehulał. Czas więc było wziąć się znów do roboty.
Wychodząc na głośną i zatłoczoną ulicę wpadł na grupkę chłopaczków, głośno rozprawiających o jakiejś wyprawie ratunkowej. Agarwaethor wyrwał jednemu z nich pismo, jakie ten zerwał ze słupa. Szybko przeleciał spojrzeniem po pergaminie, zatrzymując się dłużej na obiecywanej nagrodzie. Cóż za szczęśliwy traf, pomyślał.
***
Frick z porządku nie bardzo chciał dopuścić elfa. Jednak gdy z nim chwilę porozmawiał doszedł do wniosku, że może jednak się do czegoś przyda.
Teraz Agarwaethor stał z resztą i czekał. Elf opierał się na stylisku swej halabardy. Ostrze topora było pokryte dziwnymi runami. Drzewce obite blachą, z której w dolnej i górnej części wystawały liczne małe kolce. Halabarda u dołu była zakończona kwadratową przeciwwagą z której wystawał długi ostry szpikulec. W miejscach, gdzie zwykle elf trzymał broń, drzewce było ciasno owinięte rzemieniem, dla pewniejszego chwytu.
Agarwaethor był wysoki na dobre 7 stóp i dość szeroki w barach. Miał lekko skośne fioletowe oczy, wystające kości policzkowe i klasyczny profil, niczym marmurowa rzeźba. Skóra elfa była ciemnoniebieska, niemalże atramentowa. jasnozielone długie do ramion włosy. Lewą stronę głowy wygolił, a łysinę zdobiły liczne rytualne blizny.
W nosie elf miał kolczyk zrobiony z kości demona, jak głosiły plotki. Ciężki napierśnik zdobił jego tors. Miał także nagolenniki i metalowe ochraniacze na przedramienia. Każdy element pancerza wyposażony był w liczne ostrza i zadziory. Agarwaethor podobno żartował , iż demon, co go pożre, nabawi się niestrawności.
Znad ramienia elfa groźnie spoglądała rękojeść półtora-ręcznego miecza, przewieszonego przez plecy. u pasa wisiały liczne sakiewki i fetysze lub talizmany. Dodatkowo elf miał jeszcze liczne toporki do rzucania przy sobie.
Gdy przywódcą wyprawy mianowany został Unterhagen, elf jedynie wzruszył ramionami. Nie mówiąc nic. Nie płacili mu tu za dowodzenie, w sumie za mówienie też nie. więc milczał. Poza tym, to była niewdzięczna robota, której elf nie chciał.
Uśmiech na twarzy elfa pojawił się, dopiero gdy przybyła Aziza. - A czego ci trzeba? - zapytał z rozbawieniem, ale bez szyderstwa. |