Fauryn Ehernex
Ordilion , czwarty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.
Właśnie dla tego to
Fauryn z całej czwórki miał zasiąść na tronie. Nie z racji wieku, siły czy większych do niego praw. Jego siłą była zdolność do używania mózgu, do czegoś innego niż wymyślanie sprośnych żartów czy nowych obelg.
Tym razem on i jego bracia mieli jednak szczęście, żaden morderca króla nie czaił się w pobliżu. Jeżeli nawet, to nie postanowił zaatakować.
Budynek karczmy nie napawał optymizmem, wyglądała smętnie i staro. Deską przydałaby się porządna porcja żywicy, a niektórym całkowita wymiana. Stary pordzewiały łańcuch z trudem trzymał drewniany szyld, na którym ktoś dużymi literami wygrawerował:
Samotne Drzewo
Nazwa przybytku pochodziła zapewne od wielkiego i starego dębu, który rósł obok zachodniej ściany. Jego grube gałęzie, zasłaniały niemal połowę dachu, jak gdyby chciał ochronić budynek przed deszczem i nadmiarem słońca. Sękate, porośnięte wieloma grzybami i całkowicie pozbawione liści, obserwowało w milczeniu czterech jeźdźców.
Karczma była jednak czynna, bowiem dwa uwiązane wierzchowce, młóciły kopytami ziemie przy ganku. Oba białe niczym świeży przebiśnieg, smukłe o długich zadbanych grzywach. Mimo pojawienia się braci, zachowywały się spokojnie, wydawało się, że zerkając wręcz z wyższością na ich szkapy. Właściciele koni, musieli zatrzymać się tu na noc, nadjeżdżając z drugiej strony traktu. W innym wypadku
Fauryn czy któryś z jego braci na pewno by je zapamiętał.
Pierwszy na ziemię zaskoczył
Ystern najmłodszy z całej czwórki. Chwycił za wwodzę swego konia i obwiązał je dookoła grubej, drewnianej beli. Przerzucił duży wór ze swymi rzeczami przez ramię, poprawił buzdygan wiszący u boku i ruszył do drzwi. W międzyczasie reszta gromady zdążyła zając się swoimi rzeczami i końmi.
Kiedy
Fauryn,
Dassen oraz
Nevell, weszli do przybytku ich łysy brat rozmawiał z karczmarzem. Właściciel przybytku, był wysokim mężczyzną, odzianym w grube futro z dzika. Długie blond włosy opadały mu na ramiona, plącząc się z rudawą brodą. Niebieskie, przenikliwe oczy obserwowały wchodzące, mimo że uszy słuchały słów najmłodszego z jeźdźców.
Przywitał ich skinieniem głowy, po czym mruknął coś chrapliwym głosem do
Ysterna, wyjmując spod lady cztery butelki. Jeden srebrnik wylądował na stole, kiedy łysol odebrał trunek i ruszył do ławy na której rozsiedli się jego druhowie.
-
Niedawno wstali, on i żona. – zaraportował, podając im sikacz, na który zmuszeni byli w takich podrzędnych karczmach. Smakował jak szczochy a pachniał dwa razy gorzej, ale przynajmniej był mokry. –
Tamta dwójka której konie stoją na zewnątrz zamówiła już wczoraj pokaźne śniadanie, więc nam też coś przygotują. –dodał, odkorkowując butlę zębami i wlewając potężny łyk trunku w usta. –
Do najbliższego miasta dwa dni jazdy, jakaś zasrana wiocha. Darkmar czy coś takiego. –dodał, spluwając na ziemię.