Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2014, 23:59   #8
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Terra przeciągnęła się, w paru kościach jej strzeliło. Przewróciła się na bok i stęknęła. Sama chciała jeszcze skorzystać z ostatków tego przywileju. Kto wie, czy też nie samego życia. To mógł być ten ostatni raz.
Ociężale wstała z łoża, które niezbyt chętnie opuszczała. Ogarnęła z oczu zmierzchwione włosy koloru ciemnej czekolady, sięgające jej do ramion. Przeczesała je lekko palcami, ogarnęła część włosów za uszy, żeby kosmyki nie właziły jej do oczu. Poczuła chłód powietrza okalającego jej ciało wyrzeźbione wieloletnim treningiem szermierki, łucznictwa i jeździectwa. Gdyby nie rozliczne blizny na jej ciele będące pozostałościami po walkach na miecze i postrzałach, oraz kilka paskudnych, zielonożółtych, sporych sińców na ramionach, lewym boku i na prawym goleniu, trudno byłoby oderwać spojrzenie od jej wyraźnie, acz ładnie umięśnionego ciała i niezbyt obfitych, acz kobiecych krągłości. Długa, jasna blizna przechodząca przez ponad połowę jej lewego uda, kilka krzyżujących się ze sobą ‘kresek’ przechodzących przez lewę ramię skutecznie psuły razem z tymi sińcami tę ponadprzeciętną urodę. Na szczęście sińce się goiły i tylko kwestią czasu było, kiedy te całkowicie znikną.
Jasne, piwne oczy spoglądały jeszcze niezbyt przytomnie na rozgardiasz w pokoju. Torba leżała spakowana, otwarty kufer stojący w pobliżu łóżka został opróżniony z najpotrzebniejszych rzeczy do misji.
Dziewczyna rozmasowała sobie twarz. Trudno było zaprzeczyć temu, że mimo licznych szram Terra była naprawdę urodziwa. Jej twarz cechowała się ładnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi, małym, kształtnym nosem, cienkimi brwiami i delikatnie wyostrzonymi rysami.
Drżące z zimna ciało odbiło się zgrabnie z łóżka. Terra ubrała szybko na siebie lniane spodnie i lekko zmiętoloną koszulę, którą znalazła w kufrze, odszukała też parę wełnianych wiązanych skarpet, by nie zmarzły jej stopy. Podeszła do stolika znajdującego się w pobliżu kufra, na którym stała gliniana misa, dzbanek z wodą oraz ręcznik. Dziewczyna nalała wody, umyła swoje zgrabne, acz twarde i pełne odcisków dłonie, obmyła twarz i wytarła się ręczniczkiem, który rozłożyła na rozgrzanej pierzynie.

Weszła do kuchni, zastała w niej niezbyt wysoką kobietę o jasnych, nieco wypłowiałych, prostych włosach i jasnej karnacji, odzianą w długą burą spódnicę i szarą koszulę.
Wyrabiała ciasto na podpłomyki. Koło jej nóg plątała się dwójka małych szkrabów, podobnie jasnowłosych co kobieta, ubranych w białe podomki. Maluchy miały na oko pewnie z 4-5 lat. Mali chłopcy chcieli skosztować surowego ciasta, ale ich matka zbeształa swoje urwisy, żeby je zostawiły.
- ...dzień dobry Annika - ciemnowłosa odezwała się ciepło do blondynki. Terra nie cierpiała na chrypkę, głos miała może nieco niski, ale kobiecy i przyjemny dla uszu.
Annika Lassedottir, obecnie Annika Isilieva, żona Markusa, była w podobnym wieku co Terra, miały niewiele ponad 20 lat, ale kobiety bardzo się od siebie różniły. Annika pochodziła z północy, miała bledszą karnację, typową dla ludów Eresduru, była delikatniejszej postury niż silna, wytrenowana w boju Terra. Była poszczycićw stanie błogosławionym, oczekiwała już czwartego dziecka, które miało się pojawić na świecie za niecałe kilka miesięcy. Była też wzorową gospodynią, żoną i matką, którą mógł chlubić się jej ukochany brat.
Terra natomiast była starą panną. Nie było dzieci, nie było pokornej, posłusznej żonki walonej regularnie w dupę na żądanie męża i jego fiuta, która miała być na każde skinienie, i nie było jej zwyczajnie w domu. Latała po polach bitwy, taszcząc na sobie kilkanaście kilogramów żelastwa, albo strzelała z łuku, albo machała mieczem, albo jechała na zwiad, ryzykując tym, że prędzej będzie żarła kilka łokci pod gruntem ziemię z robakami i gównem niż wróci cała z pola bitwy. Nawet gdy była w domu, nie dało się odczuć specjalnej różnicy. Terra była cichą osobą, cieniem przekradającym się z jednego kąta do drugiego.

Gdy słowa Terry rozebrzmiały w pomieszczeniu, dwie pyzate, piegowane buzie skierowały się w stronę Terry. Chłopcy uspokoili się na moment… jedynie po to, by odstawić niedoszły smakołyk i cicho wyjść z kuchni. Chyba się krępowali przy dziewczynie, wstydzili się, może bali. Kiedy znaleźli się poza zasięgiem wzroku żołnierki, zaczęli rozrabiać i bawić się. Świadczył o tym tupot nóżek i wesołe krzyki.
- Usiądź sobie Terra, przygotuję ci śniadanie - Annika rzekła do dziewczyny. W jej głosie słychać było akcent ludów północy, ale nie kaleczyła tutejszego języka. - Co sobie życzysz?
- Widziałam że piekłaś podpłomyki. Chętnie skosztuję - oznajmiła Terra siadając do stołu.
Wkrótce do stołu zasiadły też dzieci Anniki, Sigfried oraz Johan. Bracia podobnie jak Terra mieli ciemne włosy, choć pierwszy miał nieco jaśniejsze. Byli też szczupłej budowy ciała, choć drugi wydawał się szczuplejszy. Widać, Sigfried ciężej pracował fizycznie, ale obaj siłą nie dorównywali Terrze. Żaden z nich nie parał się wojaczką, a Johan był zakonnikiem. Ale za to obaj byli częściej w domu niż dziewczyna, bo małe łobuzy zachowywały się przy nich swobodniej i ich poznawały, natomiast Terra była dla nich obcą osobą i tak ją traktowały.
Tamci też byli ze sobą znacznie bardziej zżyci, choć starali się Terrę traktować dobrze i wymieniali z nią więcej niż parę słów. Nie było co jednak się oszukiwać. Wojowniczka po raz pierwszy od kilku lat odwiedziła swój rodzinny dom, w którym sporo rzeczy się zmieniło. Z drugiej strony bracia na kilkanaście godzin odzyskali swoją siostrę żywą. Następnym razem mogli zobaczyć ją jako pokrwawione truchło otulone białym materiałem, przywiezione z bitwy. Albo nie zobaczyć już wcale.
Terra w spokoju jadła podpłomyk i popijała maślanką, dopóki ktoś ze stołu się do niej nie odezwał.
- Jak minęła ci ostatnia misja siostro?- zapytał jej brat który wybrał drogę zakonnika. - Plotki niosły, że ostatnio rozbijałaś się na południu jako ochrona naszych możnych. - dodał, upijając ciepłego mleka z cynowego kubka.
Dziewczyna pokiwała głową na drugą kwestię.
- Jeszcze cieszę się życiem - odpowiedziała krótko. - a misja się powiodła - stwierdziła skromnym tonem.
Najwyraźniej nie chciała rozmawiać o sprawach związanych z wojnami ani misjami. Chciała jeden dzień żyć jak normalny człowiek, który nie musi martwić się o to, by wrócić cało z pola bitwy, martwić się o osobę, której życie ochrania, ani myśleć o tym, że osoby, które kocha i są jej bliskimi, może ujrzeć po raz ostatni. A może byłoby zbyt wiele do opowiadania.
Johan pokiwał ze zrozumieniem głową. - Nam ostatnio się kozy obrodziły, miot był na tyle duży, że mój zakon może trochę w końcu zarobić. - stwierdził, płynnie zmieniając temat. - Ludzi ostatnio ciągnie do fałszywych proroków i ich wymyślonych bożków. smutne czasy nastały, gdy nie wiedzą kto tak naprawdę wskazuje im drogę przez życie. -westchnął.
Terra spojrzała na Johana, kończąc śniadanie i dopijając maślankę. Nadal myślała nad tym, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy dom, czy ją poznają… czy ona ich pozna.
- Bardziej martwi mnie to, co dzieje się na wschodzie Ordillionu - wyznała. - i to, jak zakończy się sprawa z rebelią w Asurgatcie.
- Jedno miasto na przeciw armii królewskiej? Nie sądzę by wytrwali długo. -przyznał zakonnik. - Gdyby nie znaczenie handlowe, wystarczyłoby ich zamknąć w środku i poczekać, aż skończą im się zapasy. Nie masz się czym martwić siostro. -starał się ją pocieszyć.
- Wybito żołnierzy w tym mieście. Król raczej nie wyśle całej armii na jedno butne miasto. Jeśli misja się nam nie powiedzie, mogę mieć kłopoty ze strony władcy - powiedziała Johanowi. - Tego też się obawiam.
Westchnęła, po czym dodała: - Chociaż może właśnie dlatego powinniśmy z dzisiejszego dnia wyciągnąć tyle dobrego, ile się da - lekko się uśmiechnęła.
- W takim razie powinnas posiedzieć z ojcem w kuźni. -stwierdził zakonnik. On zawsze był najpoważniejszy z jej rodzeństwa. Śmierć nigdy nie była dla niego tematem tabu, nie bał się jej. Wierzył, że w zaświatach i tak wszyscy znowu się spotkają. - Ciężka praca potrafi oczyścić umysł ze zmartwień.



Następny dzień

Wczesnym rankiem Terra spakowała ostatnie najpotrzebniejsze rzeczy na wyprawę oraz prowiant na kilka dni, a także manierkę i piersiówkę. Zdążyła posiedzieć poprzedniego dnia z ojcem w kuźni, popracować razem z nim, pomóc matce przy kolacji i porozmawiać oraz pożegnać się z najbliższymi.
Oporządziła Cezika, przypięła do niego tobołki i odjechała, po raz ostatni zerkając na rodzinny dom.
Przez następne kilkanaście godzin dominowała niezbyt przyjazna jeździe pogoda. Dużo popadało deszczu, przez co trakty zmieniły się w rzekę kamieni i błota. To właśnie pogoda, a nie bandyci chowający się w obsranych krzaczorach najbardziej przeszkadzały Terrze w wyprawie do Tyrymu.



Dwa dni później

Dotarli na miejsce. Terra zwinnie zeskoczyła z konia i odprowadziła go za lejce w kierunku czwórki żołnierzy. Cezik zaparskał cicho, łbem trącił płaszcz dziewczyny. Powoli kroczył razem ze swoją panią kilkanaście kroków, po czym się zatrzymał. Uparł się na coś, bo nie chciał się dalej ruszyć.
- Wiem co chcesz, Cezik. Poczekaj - dziewczyna rzekła do konika.
Sięgnęła za pazuchę, dobywając sakwy z zielonawymi, soczystymi jabłuszkami. Cezik obwąchał ją i miał chyba ochotę wsadzić do niej łeb.
- No, łobuzie, bo jeszcze ci zwiążę pysk tą sakwą! - upomniała łagodnym, acz stanowczym tonem swoją szkapę. - Już, dostaniesz swój smakołyk - uśmiechnęła się do swego wierzchowca, a wnet w jej dłoni pojawiło się jabłko, piękne, zielonawe, może lekko obite. - Jak będziesz grzeczny, to za niedługo dostaniesz kolejne.
Konik był mądrą gadziną, chyba zrozumiał, o co jego pani chodzi. Ten szybko spałaszował jabłko. Terra pogłaskała konika po grzywie, po czym dodała:
- Dobrze. Chodź, panowie nie będą na nas czekać - to co od strony drugiej wyglądało na przejaw lekkiego świra, dla Terry nie było niczym zdrożnym. Cezik towarzyszył jej często w misjach, więc traktowała go jak partnera.
Jak chodziło o ludzi… to różnie szło.
Żołnierka podeszła do trójki wojaków, z którymi się zmówiła.
- Witam towarzyszy - powitała ich poważniejszym głosem niż tym, którym zwracała się do swego wierzchowca. - Już jestem. Wszyscy gotowi?
Terra znała dwóch z obecnych żołnierzy, zdarzyło im się już razem współpracować. Jednym z nich był Bor, osobnik o bujnym zaroście i głowie łysej jak kolano. splątana wielka broda, zasłaniała pół gęby, zaś sumiaste wąsiska, sterczały tak, że można by na nich podkowę zawiesić. Widza kobietę, uniósł pozbawiona dwóch palców dłoń. Bor nie był człowiekiem wielu słów.
Drugi jednak był bardziej gadatliwy, czego zresztą Isilieva nieraz doświadczyła na własnej skórze. Targen Loutimens brzmiało jego pełne miano. Najmłodszy syn z zubożałej w czasie wojny rodziny szlacheckiej, przez naturalny talent do szermierki trafił do służby wojskowej. Był to młody szczupły mężczyzna, w przetartej kolczudze. W przeciwieństwie do Bora chodził gładko ogolony. Terra widziała raz próby jego zapuszczenia zarostu. Po dwóch tygodniach zamiast koziej bródki, miał coś co wyglądało jak patyki powtykane w gówno. Od tamtego czasu nie eksperymentował już więcej ze swym owłosieniem.
- Toć ty jak zawsze ostatnia, my już dawno moglibyśmy wyruszać. - powitał dziewczynę, swym lekko piskiliwym głosem. Uścisnął jej dłoń, drugą ręka klepiąc po plecach jak starego druha.
- Nie znasz jeszcze Harmonijki prawda? -zagadnął, ruchem głowy wskazując ostatnią osobę.
Była to persona w wysokim i spiczastym stalowym hełmie. Przyłbica przysłaniała całą twarz, zakończona ostrym dziobem niczym u dzięcioła. Stalowe zbroja paskowa, była dobrze wykonana, wyglądała na wmiarę nową. Harmonijka był jeszcze szczuplejszy od Targena, zaś przy jego boku wisiał rapier- broń dobra na pokazy, jednak nie do prawdziwej walki. Żołnierz kiwnął głową w stronę Terry, oczekując aż skończą powitania, by ruszać w drogę.
- Jeszcze nie - odparła Terra swemu wesołemu kompanowi, lekko klepiąc go w ramię. - Terra Isilieva - przedstawiła się Harmonijce, po czym dodała. - Skoro aż tak się guzdrałam, to może lepiej ruszajmy - dodała po chwili, ratując nowo poznanego żołnierza od dalszego czekania. Cezik chyba był podobnego zdania… ale z drugiej strony - na dobre jabłuszko zawsze była dogodna pora.
Na szczęście Cezik był dobrym koniem, więc się nie domagał jak poprzednio. Po jabłuszku miał chyba lepszy humor niż podczas podróży.
- Słyszałaś, że ostatnio coraz więcej band grasuje po traktach? - zagadnął Targen, przypinając tobołek do swej burej szkapy. - Dla tego tu na Ciebie czekaliśmy, samotne jazdy to teraz niebezpieczna sprawa.
- Samotne jazdy zawsze były obarczone takim ryzykiem. Ale na szczęście nie zetknęłam się po drodze z takimi atrakcjami jak bandyci - odpowiedziała Terra.
Ci którzy znali Terrę, wiedzieli, że nie była mistrzynią świata w rozmowach. Jej zdania często sprowadzały się do konkretów. Ale nie oznaczało to, że pogardzała nimi.
- Bardziej niż bandyci przeszkodziła mi pogoda - dodała, karmiąc Cezika kolejnym zielonym jabłkiem.
- Nadchodzi czas burz. -przytaknął młody szlachcic. - Miejmy nadzieję, że deszcz będzie jedynym co spotkamy po drodze. - stwierdził wskakując na koń. - No to jedziem. -zakomunikował, uderzając piętami w bok swego konia, który zarżał cicho i powolnym stępem ruszył przed siebie.
- To jedziem, bo uschniem.
Terra również zachęciła Cezika do dalszej jazdy. Nie oczekiwała bandytów po drodze, ale na wszelki wypadek miała przy sobie łuk ze strzałami i miecz. Potrafiła dobrze strzelać z łuku, jednocześnie ujeżdżając konia, więc nie obawiała się w takim stopniu zbirów jak Targen. Nie przeszkadzało to jej mieć czujne oko na otoczenie. W końcu od tego była.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline