Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2014, 20:34   #9
Ribesium
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Ansley długo nie mogła ochłonąć po wydarzeniach minionego poranka. Była przekonana, że póki babcia żyje nie uda jej się wyściubić nosa poza chatkę i okolice między lasem, łąka i rzeką. Jakoś nie przekonywało jej stwierdzenie staruszki, że jeśli obije sobie porządnie żyć, to odechce jej się dalekich wypraw. Skąd babcia może to wiedzieć. W końcu różnią się – i charakterem i poglądami. Mieszkają razem już 10 lat i niby się znają – ale czy aż tak dobrze? Odkąd pamięta babcia była bardzo zamknięta w sobie, nigdy nie opowiadała o przeszłości, a jakiekolwiek próby wydobycia informacji szybko ucinała, bądź wręcz zaczynała ziać jadem i złośliwością. No i te wieczne niedomówienia i tajemnice. Bo o cóż chodziło z tymi nocnymi rozmowami? Z kim babcia tak gaworzy, skoro nikogo nie ma w pokoju? Wytłumaczenie mogło być dwojakie – albo Corliss, z racji wieku i przeżyć zaczynała już tracić rozum, bądź też rację mają ludzie, którzy omijają chatkę szerokim łukiem, wykonując przy tym znak krzyża i spluwając przez lewe ramię. Czarownica. Wiedźma. Zaprzedała duszę diabłu. Biedny Lucyfer bynajmniej nie pomagał w ociepleniu babcinego wizerunku. No a jeśli to prawda – przynajmniej częściowa – to czy w jej, Ansley żyłach, nie płynie także skażona krew? No i jeszcze ta wyprawa. „Jedź do miasta, przekaż przedmiot, odbierz przesyłkę i wróć sama”. Czy tak naprawdę babcia nie chciała się jej po prostu pozbyć na jakiś czas?

- Wyjątkowo milcząca dziś jesteś – wyrwał ją z rozmyślania Anzelm. Nawet nie zauważyła, kiedy zwolnił na tyle, by jej koń mógł się zrównać z kupieckim wozem.

- Tak jakoś się zamyśliłam – bąknęła nie chcąc się wdawać w szczegóły.

- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego po dziesięciu latach babcia postanowiła nagle wypuścić cię w świat – trafił w sedno. Jak to możliwe, że rozumie ją niemal bez słów? Spojrzała na niego, po raz pierwszy odkąd wyruszyli.

- Wiem niewiele więcej od ciebie – odparł szybko – Ale uważam, że nie powinnaś sama wracać. Niby droga prosta i bezpieczna, ale jednak młoda dziewczyna, nie mająca w dodatku pojęcia o samoobronie, powinna mieć jakąś obstawę. Tak już nawet myślałem… Że jak tylko załatwimy twoje sprawy w Venjar, odwiozę cię z powrotem. Caldwell nie urwie mi głowy, jeśli interesy opóźnią się o tydzień.

Na początku chciała się obrazić. A więc tak ją widzi? Jako bezbronną wystraszoną pannicę? Potem jej serce roztopiło się w przypływie wdzięczności i… chyba czegoś jeszcze. Na końcu zaś ukłuły ją wyrzuty sumienia. Akurat w to, że Caldwell nie ukarze Anzelma za taki wyskok, szczerze wątpiła.

- Dam sobie radę. W tę stronę poznam trasę, a z powrotem Lucyfer będzie mnie eskortował – na dźwięk swojego imienia czarny kot, drzemiący na powozie, otworzył leniwie jedno oko – Wiesz, jeśli tak się martwisz, to może w czasie postojów nauczyłbyś mnie walczyć? Masz chyba ze sobą jakiś miecz.

Anzelm uchylił poły swej tuniki. Rękojeść błysnęła w słońcu.

- Mogę cię poduczyć. Co nie zmienia faktu, że nie zmienię zdania. Jestem jeszcze bardziej uparty od ciebie – w jego oczach ujrzała rozbawienie. Nie mogła się nie zaśmiać. Oczywiście nie chciała wracać sama, głównie ze względu na uczucie do chłopaka, postanowiła się jednak jeszcze trochę podroczyć.

- A jeśli Caldwell wyrzuci cię na zbity pysk?

- Wtedy będę miał motywację, by poszukać innej roboty. Ta nie jest oczywiście zła – poznaję dużo miejsc i ludzi, a i ciekawe nowiny się usłyszy, ale tak prawdę mówiąc myślę o jakiejś robocie na stałe, w jednym miejscu. Wiesz, tak żeby gdzieś osiąść, dorobić się kawałka własnej ziemi, założyć rodzinę.

Tego się nie spodziewała. Nie śmiała jednak drążyć tematu. Na szczęście dla niej z nieba lunął deszcz, który zmusił ich do postoju na mniej otwartej przestrzeni. Znaleźli schronienie pod jednym z rozłożystych przydrożnych drzew i usiedli pod nim, wycierając się jakimiś szmatami. Ansley przypomniała sobie o nalewce. Wypili prawie połowę. Dziewczynie zaczęło się kręcić w głowie – nie wiedziała jednak czy to ze zmęczenia, z emocji, czy też trunek był za mocny na jej głowę. Starała się skupić na słowach Anzelma, który opowiadał jej o przygodach, jakie spotkały go na szlaku oraz o mieszkańcach Fanjar, Venjar i Galdur („I wiesz – raz do roku w Venjar jest wielki festiwal rybny. Można wtedy dostać nie tylko przepyszną świeżą rybę, ale też pamiątki związane z rybołówstwem. Widziałem na przykład przepiękne kolczyki w kształcie ryb, wykonane ze złota i masy perłowej. Myślę, że bardzo by Ci pasowały…”), jednak jej powieki stawały się co raz cięższe i cięższe. W końcu, sama nie wiedząc kiedy, zasnęła.

Śniło jej się błękitne morze, a w nim skaczące ponad falami ryby, których srebrne łuski lśniły w promieniach słonecznych niczym klejnoty. Wiatr był lekki i ciepły, a rybacy, korzystając z pogody, wyciągali pełne sieci. Wyrzucali żywy srebrzysty potok na pokład, by po chwili znów zarzucić sieci. Ansley stała na bosaka na brzegu i obserwowała rybaków. Co jakiś czas przypływ obmywał jej stopy nagrzaną od słońca wodą. Nagle poczuła, że coś ociera się o jej stopę. Spojrzała w dół i zobaczyła, że jest to jedna ze srebrzystych ryb. Biedaczka leżała teraz na piasku i szybko łapała powietrze. Czemu morze wyrzuciło ją aż tak daleko? Dziewczyna schyliła się i wzięła ją na ręce, by zanieść ją na głębszą wodę i wrzucić ponownie w otchłań. Przeszła parę kroków i gdy woda sięgała jej pasa, wypuściła dyszące stworzenie. I wtedy, ku jej zaskoczeniu, ryba przemówiła ludzkim głosem:

-Dziękuję ci, Ansley. Dobra z ciebie dziewczyna. Za to, że okazałaś mi serce, podzielę się z tobą pewną tajemnicą. Pod żadnym pozorem nie możesz oddać babci tego, po co cię wysłała. Sprowadzi to nieszczęście na ciebie i cały Eresdur. Przedmiot ten posiada bowiem moc, którą nikt nie powinien władać. Pamiętaj – nie może on trafić w ręce Corliss.

Ryba odpłynęła, a Ansley ujrzała, jak z oddali napływa ogromna fala, wysokości kilkunastu metrów. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki, jednak woda była szybsza. Ogłuszona i zbita z nóg potężnym przypływem zaczęła tonąć. Czuła, jak woda wdziera jej się przez nos i usta do płuc, jak nie może złapać oddechu. Zaczęła się szamotać, rozpaczliwie próbując wypłynąć na powierzchnię. I wtedy się obudziła.

- Hej wszystko dobrze? Spałaś bardzo niespokojnie – słowa Anzelma pomału docierały do jej świadomości. Otworzyła oczy, czując upiorny ból głowy. Siedziała na wozie obok Anzelma, który jedną ręką podtrzymywał ją w pasie. Lucyfer nadal leżał wśród tobołków. Jej szkapa, przywiązana lejcami do wozu, powoli szła obok nich.

- Nie bardzo. Zatrzymaj się.

Dziewczyna zeskoczyła z powozu i nie bacząc na nic podbiegła do rowu, by oddać hołd matce naturze. Trochę pomogło. Anzelm zeskoczył za nią i podtrzymując jej włosy, by ich nie zarzygała, pocieszająco głaskał ją po ramionach.

- Tak się kończy nadmiar picia. Głowę masz słabą jak ho ho.

Nie była w stanie odpowiedzieć. Wytarła rękawem usta i ruszyła w kierunku wozu. Z tobołków wygrzebała bukłak z wodą i upiła kilka łyków.

- Już mi lepiej, możemy jechać – starała się uśmiechnąć. Wypadło to nieco blado. Wyjęła z sakiewki listek szałwii i zaczęła go rzuć. Gorzki smak nieco pomógł.

- No dobrze. Ale zapamiętam, żeby trzymać cię z dala od butelek z wysokoprocentową zawartością – próbował rozładować napięcie Anzelm. Usadowił się ponownie na miejscu woźnicy i strzelając lejcami cmoknął na konia. Powoli ruszyli dalej.

Reszta dnia upłynęła spokojnie. Ansley, wyraźnie na kacu, nie była skora do rozmów. Humor psuło jej też wspomnienie snu. Nie chciała jednak dzielić się nim z Anzelmem. Jeszcze wziąłby ją za wariatkę. Nie mogła jednak odgonić ponurych myśli, każących jej wątpić w sens całej wyprawy. Na szczęście w nocy nic jej się nie śniło.

Trzeci dzień wyprawy rozgonił nieco posępny nastrój. Od rana świeciło słońce, a kolorowe o tej porze roku liście opadały wolno na trakt. Byli już prawie w połowie drogi do Venjar i perspektywa ujrzenia miasta za kolejne trzy dni dodała jej otuchy. O tyle o ile – w końcu musi odnaleźć Lachelle i uporać się z babciną tajemnicą. Wyjęła z tobołka zawinięty w chustę przedmiot, który miał się stać elementem przetargowym. Po wadze i kształcie próbowała się domyślić, co też takiego jest w środku. Było dosyć ciężkie. Potrząsnęła zawiniątkiem. Coś zagrzechotało. Przez długą chwilę walczyła ze sobą, ale ostatecznie odłożyła pakunek na miejsce. Nie będzie go otwierać. Czasem po prostu lepiej nie wiedzieć. Zresztą – Anzelm mógłby ją nakryć. Nie dość, że już pewnie myśli o niej jak o bojaźliwej histeryczce ze słabą głową, to jeszcze teraz będzie mógł jej zarzucić wścibstwo. Co to, to nie. Podjechała do przodu równając swoją szkapę z koniem kupca.

Późnym popołudniem młody kupiec zarządził przerwę.
- Tutaj zawsze się zatrzymuje, nie ma sensu jechać teraz dalej. Nie będzie tam dobrego miejsca by się zatrzymać – wyjaśnił, sprowadzając swój niewielki powóz na bok traktu.

Posłusznie ruszyła za nim. Uwiązała swoją szkapę do drzewa. Ta od razu zaczęła skubać trawę. Lucyfer, wybudzony nagłym bezruchem, zeskoczył z wozu. Ziewnął ukazując ostre jak szpilki zęby i przeciągnął się rozkosznie, podwajając prawie swoją długość. Okolica była przepiękna. Z pomiędzy krzewów dało się zobaczyć mieniącą się w zachodzącym już prawie słońcu taflę jeziora. Anzelm rozpalał ognisko nieopodal. Dziewczyna pokręciła się po okolicy i wróciła z naręczem patyków oraz garścią ziół, idealnie komponujących się z oprawianym przez mężczyznę królikiem – lubczykiem, estragonem i czosnkiem niedźwiedzim.

Korzystając z tego, że do kolacji była jeszcze chwila, postanowiła szybko się wykąpać. Rozebrała się aż do bielizny (wolała nie ryzykować jej zdejmowania) i zaplotła włosy na czubku głowy. Lucyfer podążył za swoją opiekunką, trzymając się jednak w odpowiedniej odległości od brzegu. Woda, jak na tę porę roku, była jeszcze dość ciepła. Długie w tym roku lato nagrzało skutecznie ziemię, która teraz powoli oddawała swoje ciepło. Co prawda Ansley nie umiała pływać, jednak stanie po ramiona w wodzie i rozgarnianie rękami gładkiej tafli było bardzo relaksujące.

Wtem, kątem oka dostrzegła, że coś błyszczy nieopodal. Kiedy odwróciła głowę dostrzegła w odległości kilkunastu metrów kilka kwiatów – tak niezwykłych, że niemal nierealnych. Wydawały się dziełem sztuki wykutym w górskim krysztale, tak czystym jak czyste bywa powietrze w zimie. Niespotykane zazwyczaj połączenie błękitu z czerwienią sprawiało, iż nie była w stanie się im oprzeć. Podeszła nieco bliżej, strofując się pod nosem za swą lekkomyślność. W dzieciństwie wystarczająco dużo nasłuchała się legend o Potworze z Jeziora, który wabi ludzi na głębinę tym, co jest dla nich najważniejsze, by potem wciągnąć ich na dno i tam uwięzić ich dusze na wieki. Kiedy była już jakieś pół metra od najbliższego kwiatu zatrzymała się. Pochyliła się, by lepiej mu się przyjrzeć. Delikatnie falujące na tafli przezroczyste płatki zdawały się niezwykle kruche, a czerwony, ognisty niemal środek pulsował w rytm pływu niczym serce. Co ciekawe, nie czuła żadnego zapachu. Nie mógł to więc być normalny, naturalny kwiat, zapylany przez pszczoły. Miała ogromną ochotę go dotknąć, jednak zawahała się. Ostrożnie, przez materiał swojej koszuli, zerwała jeden z nich. Kiedy to jednak uczyniła, płatki opadły, niczym igły na martwej choince. Ognisty środek chwilę jeszcze błyszczał, po czym zgasł, jak wypalona pochodnia. Obsypane płatki unosiły się na tafli stawu, gdy jednak próbowała któryś wziąć – i on się pokruszył. Przeszedł ją nagły dreszcz. To, co się tu dzieje, nie jest normalne. Ten kwiatek również nie jest normalny. Woda jakby się ochłodziła. Ostrożnie, krok za krokiem, zaczęła się wycofywać tyłem w kierunku brzegu, nie spuszczając oczu z kwiatów. Nagle potknęła się o jakiś korzeń i straciła równowagę.

- Anzelm! – zdążyła jeszcze krzyknąć nim zniknęła pod wodą.

 
Ribesium jest offline