Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2014, 16:44   #6
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Fasola i bekon....

Zawsze lubił fasolę... bekon lubi każdy... ale fasolę… tak, tę lubił. Nie żeby uwielbiał... smakowała mu... Nawet...zwłaszcza w tych dawnych, gorszych czasach we Flensborg... Fasola obok kartofli... o taaak… zdarzało się często, że podstawą pożywienia na jakie mogli sobie pozwolić on i cała jego rodzina była fasola…. Nawet śledzie pojawiały się na, było nie było, duńskim stole z rzadka... nie mówiąc już o wędzonym, fiońskim serze z okolic Egeskov...

Rozmarzył się!?.. Choć przez cały dzień wydawało mu się to niemożliwe, pochłonięty zawziętym wypatrywaniem oczu w poszukiwaniu najmniejszego śladu obecności bandziorów, teraz, u kresu dnia i sił rozpłynął się we wspomnieniach pod wpływem rozchodzącego się po trzewiach dobra pod jakże mizerną postacią przypalonej fasolki, w którą, niech mu Bóg za to błogosławi, ktoś nawrzucał kilka skrawków bekonu.

Ha! – zaśmiał się w duchu szczelniej odgradzając pledem od chłodu pustynnego wieczora - Rozanieliłeś się jak jakaś pensjonarka... Ty, pragmatyk! Człowiek twardo stąpający po ziemi! Od dawna wyzbyty złudzeń, doświadczeniem nauczony, że darów, choćby najniewinniej wyglądających nie należy lekceważyć, bo zawsze, ZAWSZE pod biedną postacią zapłakanej wdowy kryje się zysk, za skromną fasadą saloonu kłębi nieprzewidywalne rozpasanie burdelu, a w dającej chłód cienia skalnej szczelinie wije się wąż…

Sam już dawno nauczył się zaglądać za maszkary i przenikać zasłony. Trochę życia mu to zajęło, ale koniec końców, nawet nieźle na tym wyszedł. On, uciekający przed wojenną zawieruchą skromny duński emigrant po niespełna dziesięciu latach dzięki innej wojnie na drugim końcu świata oraz, co tu dużo gadać, własnemu sprytowi - dziś szanowany obywatel i przedsiębiorca. Bankier! Człowiek na miarę miejsca w którym dane było mu osiąść w nie ukończonej wędrówce ku Sierra Madre – spełniony. Człowiek, który jak mawiają miejscowi – ci dłużej osiadli na tej niegościnnej ziemi – miał sukces. Członek Ratusza. Właściciel dobrze prosperującego i rokującego na przyszłość interesu. Egon Johann Olsen. Mr Olsen jak zdarzało mu się często słyszeć od mijanych ludzi z szacunkiem uchylających kapelusza. Sypiający pod pierzyną i namiętnie palący dobre cygara businessman w koszuli o wykrochmalonym kołnierzyku. Ktoś!

Ktoś!! Do kroćset diabłów ktoś, kogo nie powinno tu być!! – błogie roztkliwianie się nad własną wielkością, któremu tak lubił się oddawać brutalnie przerwało wspomnienie sprzed zaledwie kilku dni. Jak można było być tak naiwnym? Tak głupim, by dać się namówić na ten szalony plan?! Zasadzka… KOMPROMITACJA!! Zupełna porażka wymiaru sprawiedliwości, która z planu schwytania, dzięki prowokacji, bandy groźnego przestępcy przerodziła się w kompletne fiasko. Piętnastu ludzi rannych, Flaishmann nie wiadomo czy już nie skapiał – Olsen nie był pewien, czy żył jeszcze kiedy wyruszała pośpiesznie zorganizowana grupa pościgowa. Nie miał do tego kompletnie głowy. To, czy się przejmował, to były zniszczenia w banku i co najgorsze pieniądze! Lekko licząc kilkaset dolarów w złocie, nie doliczając już sumy w realach jakie padły łupem bandytów Dzikiego Diabła. Jego dolarów!! JEGO cholernych zrabowanych DOLARÓW!!! I to przez kogo? Człowieka, którego gębę oglądać musiał każdy, kto przekraczał próg jego banku. Nie dało się przecież nie zauważyć listu gończego z wizerunkiem i wysokością nagrody za Roda Harpera zwanego Dzikim Diabłem. Że też dał się wpędzić w takie maliny… jak gówniarz jakiś….

…a teraz uganiał się czwarty już dzień po pustyni śladem bandytów z konieczności zmuszony polegać na umiejętnościach w większości obcych sobie ludzi, z których niejeden wyglądał mu na takiego, co z powodzeniem znalazłby miejsce w bandzie Dzikiego Diabła…

Plecy i uda rwał tępy ból. Nie nawykły do jazdy konno Olsen ciężko znosił trudy pogoni. To nie było to samo co wycieczka za miasto, czy podróż wozem w interesach, a jednak wściekła nienawiść do Harpera i żądza odzyskania pieniędzy pchała go do przodu i nic na Bożym świecie nie było w stanie powstrzymać go przed dorwaniem tego diabła wcielonego i wydarciem mu z gardła JEGO dolarów! Miał w dupie prawo. Plany szeryfa Tiggeta i kogo tam jeszcze. On, Egon J. Olsen miał jeden cel. Odzyskać pieniądze. Potem cała reszta może zrobić z bandziorami co się im żywnie podoba. Nawet powiesić na suchej gałęzi, o ile znajdzie się na tym pustkowiu jakieś drzewo… W zapiekłym nienawiścią umyśle potomka dawnych wielkich wikingów tłukła się co prawda myśl o krwawej zemście, takiej o której wieść rozeszła by się szeroko i tak głośno, by nikt więcej nie ważył się na wtargnięcie z bronią w ręku do oficyny pod szyldem „E.J. Olsen Bank”, ale to byłby leverpostej do smorrebrod. Najpierw obowiązek, potem przyjemności….

Jordan, Wolf, Higgins, Garden, Hawkes, Black, Scott…. warty i wybór miejsca na popas mało go obchodziły. Polegał na tych ludziach, bo w istocie nie miał innego wyjścia. Posada szeryfa zależała od powodzenia pościgu i opinii ludzi takich jak on. Szeryf, choć nie udowodnił tego w Artesia, nie był jak się okazywało takim głupcem. Dzięki temu Olsen po wykonaniu niezbędnych obowiązków przy równie jak on zmęczonych koniu i jucznym mule i zaspokojeniu głodu mógł z ulgą zwalić się na skałę i podłożywszy pod głowę siodło oraz otuliwszy się pledem oddać bez reszty majakom mocno inspirowanym fasolką na bekonie…

Koncertu na drumli ani akompaniujących mu pojedynczych pierdnięć już nie zarejestrował. Pojedyncze czy zbiorowe, cudze czy jego własne….

...nie miały znaczenia….

…zasnął…

…śniły mu się węże….
 
Bogdan jest offline