Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2014, 02:48   #101
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
King stanął na placu rozglądając się dookoła. W stronę Bramy chyłkiem, co rusz zbliżali się kolejni uchodźcy. Brudni, wychudzeni, uciekający przed nadchodzącą nocą. Prawdopodobnie złodzieje, jeżeli skierowali się w tą stronę, przybyli już na miejscę.
Przy pompie rozpalono kilka ognisk. Siedzą przy niej trzy grupy. Jedna, dosyć liczna składająca się z Tarczowników. Kobiety i mężczyźni cicho rozmawiają rzucając na boki uważne spojrzenia. Druga, czterech mężczyzn, wychudzonych uchodźców układała się do snu, zasłonięta przez rozpadający się wrak. Trzecia najbardziej głośna, składająca się z dwóch pijących wódkę mężczyzn, krzyczących i grających w karty. Obok nich stoi kolejny, trzymając w rękach krótką strzelbę i rozglądający się dookoła.
King zbliżył się do Tarczowników. Wybrał kogoś kto wyglądał na w miarę komunikatywnego i zagadał.

- Czy przebiegała tędy grupa dzieciaków?

Kilku z nich podniosło głowy patrząc na Ciebie obojętnie.

- Kiedy, teraz? - Zapytał jeden z nich. – Nie widziałem. Jutro rano przyjdźcie pod bramę, spiszemy was.
- Ta jasne, brama...

Clyde pokręcił głową i sięgnął po garść pocisków .22LR. Wysunął nieco dłoń przed siebie, tak żeby tylko rozmówca to widział.

- Na pewno nie widziałeś?

Większość z nich wybuchła śmiechem.

- Widzisz, jak się nauczyli? - Śmiejąc się tarczownik klepnął siedzącego obok mężczyznę. – Wcale już nie wierzą w naszą prawdomówność i poczucie obowiązku. - Dodał sięgając po pociski.

Spec zamknął dłoń zanim tamten zdążył zabrać amunicję.

- Informacje. - Spojrzał tamtemu prosto w oczy bez zaszczutej rezygnacji uchodźcy. – I tak gówno wiesz o prawdomówności i obowiązku, więc nie ściemniaj.

Mężczyzna wstał, wpatrując się w Kinga.

- Słuchaj, kurwa… - Wycedził popychając go i wyciągając zza paska pałkę. Nagle ostry głos młodej kobiety zatrzymał go w miejscu. Dziewczyna, z którą wcześniej rozmawiali, stanęła między nimi.

- Nie będzie mi pierdolec… - Żołnierz wychylił się zza jej ramienia i pogroził Specowi pałką.
- Siadaj, Łysy. - Zakończyła rozmowę, zwracając się tym razem do Clyde’a.
- Czego chcesz? - Nie była o wiele milsza od tamtego, ale przynajmniej wydawało się, że chciała szybko załatwić sprawę. Nauczyciel od razu przeszedł do rzeczy.

- Przybyliśmy niedawno pod mury Misji, okradła nas jakaś banda dzieciaków. Sprzęt był brudny od opadu, więc zawinęliśmy go w worki, ale małolaty tego nie wiedziały i teraz po obozowisku podróżuje sobie worek pełen średnio ważnych gambli pokrytych toksyną. Jeśli pomożecie mi go odzyskać za chwilę połowa obozu nie dostanie halucynacji i nie zacznie się zabijać. Więc jak będzie?

Kobieta słuchała kiwając głową. Gdy Spec skończył odwróciła się w stronę Tarczowników.

- Łysy następny raz posłuchaj, co Ci goście chcą Ci powiedzieć, zanim rozwalisz im czaszkę. Siadaj. - Powiedziała już do Kinga. – Tutaj was okradli?
- Kawałek wcześniej, ale zwiewali do obozowiska.
- Poznałbyś ich?
- Oczywiście. Było ich kilkunastu, ale fanty zwinęła jedyna dziewczynka w ich grupie. Wleźli nam na wóz, zdążyłem się napatrzeć jak worek znika w tłumie.

Kobieta zastanowiła się przez chwilę.

- Nie możemy Ci pomóc. Nie mieszamy się w sprawy cywili. Ale…- King przerwał jej.
- Czyli chcecie pozwolić, żeby zwykłe dzieciaki zwariowały od opadu i pomordowały uchodźców, bo “to nie wasza sprawa”?
- Nie możemy zostawić Opadu w obozie. - Dodała patrząc na niego krytycznie. – Jeżeli przetrząsnę cały obóz ci, którzy mówią o buncie i sforsowaniu Bramy zdobędą poparcie dla swojego pieprzenia. Zrobimy tak, dam ci trochę gambli, wynajmiesz ludzi, - wskazała na główny budynek, w którym spali uchodźcy. – znajdziesz tamtych i weźmiesz, co swoje. Stoi?
- Jasne. - Spec wyciągnął dłoń w kierunku bezimiennej dziewczyny. – Jestem Clyde. Clyde King.
- Tilda. - Kobieta uśmiechnęła się, odchodząc w stronę beczkowych namiotów. – Czekaj przy pompie.

***

Kilka minut później pojawił się tam mężczyzna odziany w grube futro.

- Masz. – powiedział przybysz wciskając specowi w rękę foliową siatkę, w której coś cicho pobrzękiwało.
- Ludzie skojarzą czym jest opad? – Clyde rozchylił torbę i zajrzał do środka. Chleb, trochę pasztetu, amunicja to colta. Niewiele. – Jeśli postawi się sprawę jasno sprzęt powinien się znaleźć dość szybko. No chyba, że mamy zachować to w tajemnicy.
- Ja się w to gówno nie pakuje. Bierz naboje i ja spadam.

Nauczyciel z powątpiewaniem zważył siatkę w ręce, ale skinął głową odzianemu w futro i ruszył w stronę ognisk. Mężczyzna jednak nie odstępował patrząc chciwie na jedzenie.

- Żarcie jest dla mnie za robotę. Tilda tak powiedziała.

King zmierzył go wzrokiem.

- I dlatego pokazywałbyś mi je na widoku? Nie próbuj mnie oszukać, cała ta szopka z poszukiwaniami dzieje się po to, żeby w obozie nie wybuchła panika z powodu zakażonych gambli, a nie żebyś zwinął kawałek chleba. No chyba, że masz mi do przekazania jakieś konkrety w sprawie dzieciaków. Wtedy może sobie zapracujesz na żarcie.
- Dawaj i wypierdalaj. - Wycedził sięgając do kieszeni.
- A Ty rzucisz się na mnie na oczach tarczowników? - King zrobił nieznaczny krok na bok, aby odsunąć się od ewentualnego noża. – Pomyśl rozsądnie. Możesz całkiem uczciwie zdobyć żarcie, a nie zaraz atakować pierwszego gościa, który może naprawdę wam w czymś pomóc.
- W dupie mam pomoc. Zdążę Cię podziurawić i spieprzyć w ruiny z żarciem. Dawaj. - Powiedział, aż trzęsąc się ze złości. Jego wychudzona ręką sięgnęła do reklamówki.

King podniósł głos, tak by usłyszeli go pracujący przy pompie towarzysze.

- Słuchaj mnie uważnie. Widzisz tamtych kolesi? - Wskazał ręką na Randalla czyszczącego karabin z czarnego syfu. – Nie nosimy broń tylko na pokaz, więc jeśli jeszcze raz będziesz próbował zrobić ze mnie idiotę to nigdzie nie uciekniesz z tym żarciem. No chyba, że kilka metrów z 5.56 w plecach.

Mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi, na to, co mówił King, wyrywając z kieszeni nóż sprężynowy. Głód w jego oczach silniejszy był nawet od strachu. Spiął ciało w jednym skoku i runął na Speca. Jeżeli ruiny czegoś uczyły to z całą pewnością tego, by być zawsze gotowym. Ostrze błysnęło, ale naukowiec zdołał uskoczyć napastnikowi, który potknął się o umyślnie pozostawioną nogę. Obdartus upadł ciężko na ziemie wypuszczając broń. King szybkim ruchem zgarnął nóż z ziemi i stanął dwa kroki od napastnika, żeby tamten go przypadkiem nie złapał za nogę.

- I na co Ci to było? – nauczyciel nie silił się na pogardę, serce waliło mu jak młotem od nagłego skoku adrenaliny – Chciałem się dogadać to panikujesz. Spadaj stąd. - Clyde był spięty, ale jego głos brzmiał już pewniej.

Mężczyzna spojrzał niepewnie na lekarza, po czym usiadł i schował twarz w dłoniach.

- Pomogę Ci… - Odezwał się cicho. – Szukasz tego skradzionego sprzętu i ja Ci pomogę za żarcie… Bądź człowiek, no…

- Człowiek? Teraz mam być ludzki? Tak jak Ty? - Clyde spojrzał z góry na uchodźcę. Coś jednak w nim drgnęło – Dobra, dam Ci szansę. Jeśli znajdziesz jakiś konkretny trop, przyprowadzisz kogoś z tej bandy to zapomnę że chciałeś mnie dźgnąć. Jak znajdziesz plecak to pomyślę o zapłacie. Stoi?

Tamten wyciągnął do niego rękę, by Spec pomógł mu wstać.

- Stoi.
- Nie myśl, że tak od razu Ci zaufam. - King spojrzał tylko na wyciągniętą rękę.

Mężczyzna spojrzał na niego złym wzrokiem, wstał sam i ruszył w kierunku budynku, w którym spali uchodźcy.

- Jak się coś dowiem, to przyjdę. - Rzucił przez ramię.
- Zgłoś się do tamtych gości. - Wskazał ręką na resztę swojej grupy, po czym ruszył przed siebie chowając sprężynowca do kieszeni.

***

Spec wciąż lekko zdenerwowany szybko przeciął zapyloną jezdnię, po drodze chowając reklamówkę do kieszeni kurtki. Ostatnie czego teraz potrzebował to kolejnych wygłodzonych szaleńców zdolnych zabić za kęs chleba. Po drugiej stronie prowizorycznego obozu stała bryła zrujnowanego budynku pełniącego rolę baraku dla uchodźców z Pinneville. Gdzieś pośród wielu namiotów i legowisk, przy których szwendały się rzesze zabiedzonych mord miał znaleźć pomoc nim worek gambli unurzanych w opadzie znajdzie się w nieodpowiednich rękach. Przede wszystkim musiał zachować spokój. Clyde spędził zbyt wiele czasu wśród agresywnych i zdesperowanych więźniów w karawanie, by teraz panikować, jednak gdzieś z tyłu głowy przeczuwał, że na własne życzenie pakuje się w kłopoty. Zagryzając zęby przestąpił rozsypujący się próg.

Z prawie nieoświetlonego parteru do uszu Kinga docierały strzępki rozmów, głośne chrapanie i stłumione pojękiwanie kobiety. Mimo dużej przestrzeni, ludzie żyli tu jeden na drugim, chroniąc się w ten sposób przed zimnem listopadowych nocy. Clyde zerknął do jednego z pomieszczeń. Wpierw odrzucił go smród, jednakże przemógł się by się rozejrzeć. Przy ogniu rozpalonym w blaszanej beczce ogrzewał się mężczyzna. Otaczał go wianuszek uchodźców, w różnym wieku i o różnej płci, jednakże w prawie wszystkich przypadkach już śpiących. Tamten dopiero po chwili dostrzegł Kinga.

- Mam broń. - Powiedział monotonnym głosem. – I żadnych wartościowych gambli. Nie mamy też żarcia. Wypieprzaj. - Skończył, brzmiąc jakby tą formułkę wyrecytował już nieskończoną ilość razy.
- Rozumiem, ale nie przyszedłem tu po żarcie. Nie chcę też was okradać. Masz może wolną chwilę żeby pogadać? - King oceniał na ile mężczyzna mógł mu się faktycznie przydać, ale od czegoś musiał zacząć.

Mężczyzna spojrzał na niego znudzony, odsuwając się jednak trochę od ognia.

- Jeśli jest o czym… Siadaj.

Clyde przystanął nieco z boku, tak by nie zostać przypadkiem otoczonym przez uchodźców i oparł się o wystającą ze ściany rurę.

- Przejdę odrazu do rzeczy. Potrzebuję pomocy kilku gości, którzy dobrze znają obóz i jego mieszkańców, takich którzy wiedzą z kim zagadać i gdzie co znaleźć. Znasz takich? - King spojrzał w zmęczoną twarz rozmówcy, po czym dodał. - Nie chcę zrobić nic paskudnego, po prostu coś mi zaginęło.
- Co takiego?
- Plecak z gamblami. Ważniejsze, że chciałem wszystko wyczyścić, bo był upaprany w opadzie, a nieświadomy złodziejaszek zawlókł go do obozu. Jakaś banda głodnych dzieciaków, konkretnie młoda dziewczyna. Trzeba znaleźć plecak zanim ktoś nawdycha się tego świństwa. - spec wyłożył sprawę - To jak?

Mężczyzna spojrzał na niego roztargniony.

- Jeżeli masz coś do żarcia.. Zresztą, co ja gadam. Nawet, jak masz to się nie podzielisz, bez niczego w garści, co? - Rzucił mężczyzna, wykrzywiając się. - Wydaje mi się, że kojarzę tą gówniarę, o plecaku nie słyszałem, ale łobuziara okrada nowoprzybyłych. Zrobimy tak. Dasz mi kilka gambli, to ci powiem jak ją znaleźć. Dasz mi żarcie, to cię nawet zaprowadzę, a co…

Clyde wyciągnął z kieszeni kawał pasztetu zawiniętego w brudny papier, tak żeby nie zobaczyli go inni uchodźcy i pokazał rozmówcy. Następnie schował go w jakieś mniej widoczne miejsce w kurtce, osobno od reszty gambli. Chleb póki co zostawił na inny handel.

- Jest żarcie, dostaniesz je po sprawie. Prowadź.

Gość wydawał się współpracować, ale równie dobrze mógł zaprowadzić Clyde’a do jakiejś paskudnej meliny, gdzie ktoś wpakuje mu kosę pod żebro. Musiał mieć oczy dokoła głowy.

- Dobra.. Chodź. - Powiedział mężczyzna zrzucając z siebie koc.

Ruszyli na drugie piętro budynku, równie zatłoczone i śmierdzące, jak pierwszy. Mijało ich, mimo późnej pory kilka osób, załatwiających swoje ciemne sprawki. Kinga uderzyło to, jak bardzo kwarantanna i gadanie o izolacji uchodźców jest nieprawdziwe. Osoby z różnych pięter mieszały się ze sobą, bez przeszkód poruszając się po budynku. W końcu wkroczyli do ciemnego pomieszczenia, w którym siedziało kilku mężczyzn oraz samotna kobieta. Przewodnik Kinga podszedł do jednego z nich, zostawiając speca na progu. Uchodźcy przez chwilę porozmawiali szeptem, by w końcu zwrócić się do Clyde’a.

- Wiemy, gdzie jest twój plecak. A teraz powiedz, co było w środku. - Jeżeli to była groźba, to bardzo zawoalowana, na poziomie, o który medyk nie posądzał siedzących przed nim mężczyzn.
- Rozcięty i zaszyty plecak z krzyżem. Brudny od opadu. - King wyrecytował bardziej zajęty obserwowaniem, czy ktoś się nie podkrada, albo nie chowa ukrytego pistoletu. - W środku było trochę amunicji, trochę sprzętu, kilka rzeczy osobistych, po co wam to wiedzieć?

Żeby wiedzieć czy warto się wysilać. W końcu jeśli plecak jest pełen konserw, albo cennych gambli nigdy w życiu nie oddadzą go jakiemuś przybłędzie. Kiedyś nazwano by to paranoją, teraz była to zwykła ostrożność. Spec chciał jednak usłyszeć ich wersję.

- Nie zrozum nas źle. - Mężczyzna uśmiechnął się, odpalając skręta. - Wszyscy siedzimy w tym gównie i musimy się trzymać razem. Po prostu chcemy wiedzieć, czy sprawa jest warta zachodu. Przyjechaliście tym łazikiem, tak? Mój wuj rozmawiaj z kobietą, z którą przyjechaliście. Podobno jesteście w stanie nam pomóc. Zróbmy tak. Biorę z niego amunicję i żywność, a jutro Spooky przyniesie wszystko, do tego miejsca, z którym umawiaj się z dziewczyną. Uznamy to za gest dobrej woli.

King kalkulował chwilę wpatrując się w rozmówcę, ale już po chwili odpowiedział:
- [/i]Mogę się zgodzić na połowę żywności i amunicji. My też musimy coś jeść i się bronić. Dla was to i tak darmowe żarcie i gamble. Gest dobrej woli.[/i]

Mężczyzna otarł brudną dłoń o nogawkę spodni i podał ją nauczycielowi, by przybić interes.
- No to stoi. Jutro w południe przy pompie.
- Stoi. - Podsumował spec, a dłonie zwarły się w krótkim uścisku.

***

O umówionej godzinie Randall wraz Clydem czekali przy pompie. Stojący obok tarczownik, widząc ich odszedł kilka kroków udając, że nie patrzy w ich stronę. Clyde chrząknął wskazując nadchodzącego mężczyznę. Przygarbiony starzec wyszedł z budynku, w którym ukrywali się uchodźcy. Był pewien, że wczoraj widział go przy ognisku, gdzie ubił targu. Fray również go rozpoznawał. Wczoraj rozmawiaj przez chwilę z Marią.

- To nasz człowiek. - Powiedział cicho. Spec skinął głową. Mężczyzna miał na sobie plecak Kinga. Gdy do nich podszedł delikatnie położył go przed specem. Zasobnik był oczyszczony ze wszelkiego śmiecia i zaszyty, tam gdzie wcześniej ugodziła halabarda jednego z mutantów.
- Gest dobrej woli. Zobacz, czy jest wszystko. - Lekarz uklęknął pobieżnie przeczesując zawartość.
- Zgadza się? - Zapytał mężczyzna.

Randall zmierzył staruszka spojrzeniem z góry. W dłoniach trzymał opuszczony karabin. Jego wzrok szybko spoczął na horyzoncie, lustrując otoczenie.

- Brakuje wody. - zauważył King, ale nim tamten zdołał wymyślić wymówkę dodał - Ale wam też jest przecież potrzebna. - Uśmiechnął się niby przyjaźnie, ale jednak trochę kwaśno. Najważniejsze i tak były narzędzia chirurgiczne. No i fakt, że jakieś przypadkowe dzieciaki nie zatrują się opadem.
- Czyli jesteśmy kwita. - Dodał mężczyzna i odwrócił się ruszając w stronę budynku.
- Czekaj koleżko. Maria mówiła, że masz do mnie jakiś deal. Nie mów, że na darmo tu stoję.
- Nie dogaduję się z umarlakami. - Rzucił mężczyzna przez ramię. - Chciałem pójść z wami na układ, a wy poszliście do Tildy. Widziałem wczoraj, jak wasi ranni przejeżdżają przez bramę.. Zresztą to i tak bez różnicy, bo oni nie żyją.
- Umarlakami? - wtrącił King.
- Sądzisz, że ktokolwiek dociera do Misji żywy? - Spooky żachnął się. - Nie bądź głupi. Wszyscy tu zdechniemy.
- Łżesz! – wtrącił się Fray
- Igła nie jest lekarzem, nie potrafiłby nawet wyleczyć przeziębienia. Tilda trzyma nas tu prawie pod kluczem. Nie mamy gdzie iść, a ona kosi tu gamble.

- W co pogrywa Gianni? - Clyde próbował uspokoić ręką Randalla, który już rwał się do przodu z łapami. - W ogóle wie co kombinują Tarczownicy?
- A skąd ja mam to wiedzieć? - Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, ale za nim to zrobił, wziął głęboki oddech. - Gianni jest dobrym człowiekiem, być może ostatnim takim w tych popieprzonych ruinach. - tutaj King zrobił dziwny wyraz twarzy. - Gówno wie... ale nawet jeśli, to co mógłby zrobić?
- Rozwalić ich. - Clyde uśmiechnął się złowieszczo, czym odrobinę rozśmieszył Fraya. Ten jednak stłumił uśmiech i powrócił do swojej typowej miny. - Chociaż ja raczej bym z nimi pogadał. Może nie bez wsparcia argumentów siły, ale wielu was nie zostało, żeby się wzajemnie wybijać.
- Kurwa. Nie gadajmy o tym tutaj. - Randall głową wskazał na Tarczownika i spojrzał morderczo na staruszka. - Jeżeli okłamujesz nas to uwierz mi, zdechnięcie z głodu będzie dla Ciebie radosną perspektywą.
- Dlaczego miałbym w ogóle chcieć z Tobą rozmawiać o czymkolwiek, co?

Fray nie wytrzymał. Zrobił wykrok na skos żeby King nie mógł go powstrzymać i w dwóch szybkich krokach znalazł się przy szczurze.

- Słuchaj koleżko. Wkurwiasz mnie. Najpierw prosisz Marię, żeby ze mną pogadała, nie mówisz jej o pułpace w ruinach przez co może teraz zdychać.
- Ani słowa, nie powiedziała, że będziecie próbowali się przedostać na własną rękę! - Mężczyzna wyciągnął przed siebie palec, oskarżycielsko wskazując na Fraya.
- Tutaj wszyscy koleżko to próbują. To Ciebie gryzie? Że mieliśmy dość gambli żeby przepuścili naszych rannych?

Spooky zbliżył się do Fraya, tak że mężczyzna czuł na swojej twarzy jego oddech.
- Po prostu powiedz, co zaoferowaliście w zamian za przejazd? Łazik dalej stoi tutaj, a nie za bramą. Wasze uzbrojenie wisi na paskach. Ty rozdajesz żarcie. Myślisz, że nie wiem? My nie mamy, co włożyć do gara, a mimo tego dalej jesteśmy po tej stronie. Powiedz, na co się zgodziliście, co?
- Nie gadajmy o tym tutaj. Możesz się na nas obrazić, czy co chcesz ale na osobności. - Clyde spojrzał wymownie na obu.

Randall głuchy na słowa Kinga mierzył szczura wzrokiem.
- To Ciebie boli? Że mamy dość gambli na sprzedaż, żeby przejść? Że kupiliśmy rannym przejście a nie rozdaliśmy wam? To nie jest jakiś pieprzony komunizm.
Facet spojrzał na mężczyzn zirytowany - Chodźcie. - Rzucił prowadząc ich do budynku.

Clyde został chwilę przy Randallu i syknął do niego:
- Nie spierdol czegoś, tylko dlatego bo chcesz mu pokazać kto jest większym gierojem. Gość może być przydatny. - po czym ruszył za Spookym. Randall tylko uśmiechnął się do niego. King mógł poznać, że Fray panuje nad sobą całkiem nieźle. Chociaż to potrafiło mu się szybko zmienić.

***

Trójka mężczyzn weszła do walącego się budynku. Jak wczoraj od wejścia zaatakował ich smród brudnych ciał. Teraz przy nieco wyższej temperaturze, jeszcze bardziej dokuczliwy. Spooky skręcił w lewo do małego pomieszczenia, w którym przy polowym warsztacie stał wąsaty mężczyzna, naprawiający małe radyjko, nie podnosząc nawet wzroku na wejście przybyszów.


- No. - zaczął Spooky - To jakiego targu dobiliście z Tildą, dzięki któremu wasi przyjaciele teraz gryzą glebę?
- Spooky zamknij się. - Mechanik nie oderwał się nawet na chwilę od swojej pracy. - Z Igły jest nienajlepszy lekarz, ale nie jest mordercą. Ci ludzie trafiają do Misji, a nie ma od nich wieści, bo tam niedaleko wojna, więc mężczyźni robią za żołnierzy, nie kurierów. Zresztą, nie minęło tak dużo czasu, przecież.

Spooky nie odpowiedział, wpatrując się tylko w Randalla. Fray odpowiedział mu zimnym wzrokiem i kamienną twarzą, po chwili uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie, wkurwiający sposób.

- Tarczownicy dostali gamble ze przejazd naszych. Potem mieliśmy przejść my. - powiedział w końcu King
- Na chuj im się spowiadasz? Bawią się w bezpiekę Collinsa ciągle pytając i oskarżając a niby chcieli się dogadać. Pieprzyć to Clyde.
Mężczyzna przetarł dłońmi zmęczoną twarz.
- Po prostu powiedzcie, że macie to wszystko gdzieś. - Powiedział nagle bardzo zmęczonym i zrezygnowanym tonem, aż mechanik spojrzał na niego zaskoczony. - Kolejny przystanek, na waszej drodze i nic więcej. - Wzruszył ramionami. - Widzieliście, co się dzieje z tymi ludźmi? - Wzkazał w głąb budynku.

Randall odezwał się o dziwo poważnym tonem.
- Widziałem co się dzieje w ewakuowanych na Froncie osadach, w obozach uchodźców. Widziałem co się dzieje w miastach które stanęły na drodze przejazdu Wędrownego Miasta. Widziałem karawany niewolników i kopalnie Federacji. Nie rusza mnie to. Ale Marię ruszyło i tego tutaj. Dlatego przyszedłem was wysłuchać. I wysłuchać nie oznacza skakania mi do gardła bo wtedy świerzbią mnie palce.
- Nie możemy tutaj spędzić, ani dnia dłużej. Brakuje nam jedzenia, leków. Tylko pieprzonej wody mamy pod dostatkiem. - Spooky uderzył pięścią w futrynę, wskazując w kierunku pompy. - Jesteście najemnikami, tak?
- Tak. – odparł Fray
- Chciecie dotrzeć do Misji. Nie macie już pewnie za wiele jedzenia.
- Jak daleko jest stąd do Misji? – wciął się King
- Godzina, dwie na nogach.
- Czyli Łazikiem będziemy tam za chwilę.

Spooky kiwnął głową na tak.
- Ale ani przez chwilę nie myślcie, że Tilda ma zamiar was wypuścić, cokolwiek by wam nagadała. Gdyby tego chciała, poszlibyście razem z rannymi. Wkrótce, skończy się wam żarcie i będziecie musieli kawałek po kawałku sprzedać wszystko, co macie. Wasza broń, te kamizelki, nawet ten pieprzony łazik. Zrobi was na czysto, a potem siądziecie tutaj, obok nas zdychając z głodu.
- Już widzę alternatywę. Radośnie we dwóch rozwalimy Tarczowników i bramę ku radości wszystkich. Przykro mi koleżko. Rozwalą nas. Sprzątniemy - Fray krótką chwilę się zastanawiał - z pięciu. Przy dawce szczęścia ośmiu ale może być, że i nikogo. Dwóch na dwudziestu to nie ta bajka. Wolę próbować się wykupić nawet kosztem łazika.
- Zresztą, jaki teren kontrolują? Mają tutaj jakiś mur i patrole? Czemu po prostu nie obejdziecie bramy? – Clyde potarł nos w roztargnieniu
- Bo to banda chorych, staruszków, dzieciaków i nieudaczników. Liczą, że…

Słysząc te słowa mechanik mimowolnie mocniej złapał za klucz leżący na stole.

- Zamknij sie już Fray, niech teraz oni coś powiedzą.

Randall o dziwo się zamknął chociaż szczękę i dłonie zaciskał mocno.
- Bo… - odezwał się Spooky, ale stanowczy ruch ręką mechanika go uciszył.
- Wysłaliśmy czterech ludzi. Czterech najsilniejszych z nas. Żaden z nich nie wrócił. Tilda twierdzi, że coś zabiło ich w ruinach, dzikie zwierzęta. Więc co nam zostało? Powiedz, co zostało grupie chorych, staruszków, dzieciaków i nieudaczników? Cofnąć sześćdziesiąt osób w ruiny, z których ledwo wyszli żywi? Powiedzieć: “Wróćmy, to tylko kilkanaście kilometrów”? Na pewno wam się uda! - Mechanik wycelował klucz w Fraya. - Słabsi giną, prawda?
 
Dziadek Zielarz jest offline