-Nie wiem jak wy, ale ja bym czym prędzej ruszył w stronę tego dworku. - Rzekł Leopold,a w jego głosie dało się słyszeć nerwowość. Mężczyzna co chwile oglądał się za ramię jakby spodziewając się kolejnego ataku zielonoskórych. -Co prawda nie znam tych okolic, ale i tak lepiej zatrzymać się w domostwie, które otoczone jest murem, niż ryzykować noc na trakcie.
I pomyśleć, że młody rzemieślnik sam opuścił bezpieczny dom, aby w tej chwili bać się o swoje życie na odludnym trakcie. Gdyby wiedział, że kiedykolwiek w życiu będzie musiał uciekać przed orkami, to zostałby w warsztacie ojca, gdzie spokojnie mógłby sobie szlifować kamienie aż do śmierci w słusznym i sędziwym wieku. Niestety dusza artysty, którą został obdarzony nie pozwoliła mu usiedzieć w miejscu i to głównie ona pchała go do przodu, wprost w kolejne niebezpieczeństwa, a wszystko po to, by znaleźć idealny kamień, który w zręcznych rękach Leopolda przerodzi się w cudownej jakości klejnot. |