Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2014, 17:33   #5
Aeshadiv
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację

Po kilkuminutowej przerwie ruszyli. Konie spokojnie niosły swych właścicieli w stronę dworku. Im bliżej byli tym łatwiej było im zapomnieć o krukach, orkach i innych nieprzyjemnościach. Dodatkowo słońce w końcu wyszło zza chmur i napięcie opadło. W nadziei na ciepły posiłek i pomoc dotarli do posiadłości bez żadnych przeszkód.

Przed bramą stali dwaj strażnicy z halabardami. Jeden z nich około trzydziestki, drugi spokojnie mógłby być jego ojcem. Gdy ujrzeli wędrowców, stanęli na baczność, a następnie ukłonili się elegancko. Po kilku sekundach rozeszli się na boki umożliwiając przejazd. Nie zapytali ani o imię, ani o cel podróży. Po prostu wrócili na swoje miejsca patrząc się nieobecnym wzrokiem. Nieco dziwne zachowanie…

Dworek był dość spory. Miał co prawda tylko jedno piętro. Jednak sama powierzchnia jaką zajmował była duża. Niepokojące było to, że nie było widać z zewnątrz jakichkolwiek śladów zamieszania, oczywiście poza strażnikami. Z komina nie leciał dym, nie mogli też dostrzec nikogo z zewnątrz. Łańcuch przy studni był nieco przyrdzewiały. Wiadro leżało obok, jakby ktoś trzymający je ostatnio po prostu rzucił je i odszedł.
Niedaleko dworku znajdowała się stajnia, niewielki cmentarzyk, mała kapliczka oraz inny budynek, prawdopodobnie dla służby.

Z rozmyślań wyrwało pojawienie się kogoś, kto wyglądał na gospodarza. Drzwi dworku otworzyły się ze skrzypnięciem i wyszedł z nich mężczyzna. Zmierzył wędrowców wzrokiem, a następnie rozłożył ręce i uśmiechnął się. Jego zaczesane do tyłu kruczoczarne włosy lśniły w słońcu. U boku miał miecz z pięknie zdobioną głownią, a za pasem pistolet. Jego strój i biżuteria można powiedzieć ociekały bogactwem. Zbliżył się i gwizdnął palcami.
- Martin, chłopcze. Zaprowadź państwa konie do stajni! – zawołał chłopaka stajennego, który niemrawym krokiem podszedł i czekał, aż goście oddadzą pod jego opiekę ich wierzchowce.
Szlachcic podszedł jeszcze bliżej i ukłonił się.
- Witajcie mili goście. Jestem Ludvig von Liebnitz. Czekałem na was. Zapraszam serdecznie! Strawa już czeka. Za chwilę opowiecie mi co nowego w wielkim świecie. – powiedział entuzjastycznie, po czym podał dłoń Blance, by pomóc kobiecie zsiąść z konia.
Młoda akolitka dostrzegła kwiat czarnej róży przypięty do piersi mężczyzny. Był już zasuszony, a niektóre z płatków pokruszone. Musiał tam być od wielu dni.
 
__________________
Sanity if for the weak.
Aeshadiv jest offline