Helmut Kunde był prawie dwumetrowym mężczyzną. Szerokie bary i zacięty wyraz twarzy nie zwiastowały niczego dobrego temu, kto wszedłby mu w drogę. Nie zwykł dużo gadać, był raczej człowiekiem czynu. Dlatego mierziło go już siedzenie w karczmie i gadanie o bogactwach, które ponoć znajdują się pod ziemią. Wyprostował się siedząc na ławie i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Podrapał się po brzuchu skupiając znudzone spojrzenie na tych z którymi zetknął go los. Nie był pewny czy jest to najlepsza grupa eksploracyjna. Szczególnie niziołek nie wydawał mu się zbyt przydatny gdyby doszło do walki. Helmut nie miał o nich najlepszego mniemania. Uważał ich wszystkich za tchórzy, którzy dadzą dyla gdy tylko zacznie się rozróba. - Słuchajta, dosyć już tego gadania. Pora ruszyć dupę do tych podziemi. Nie wiem jak wy, ale ja przejdę się do Składu Towarów Taboro i kupię kilka, lub kilkanaście butelek oleju i jakąś lampę. Potem udam się do zejścia do podziemi. Nie wiem czy nie trzeba będzie wykupić pozwolenia u krasnoludów. Oby starczyło pieniędzy. To jak idziemy?
Sięgnął do sakiewki przy pasie, wyciągnął pieniądze i zaczął je liczyć. Chciał wiedzieć, czy nie przepił do tej pory zbyt dużo. |