Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2014, 00:29   #11
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- To co teraz? - zapytał Vlad, podchodząc do włamywacza. - Poza tym, po co ci byli mali złodziejaszkowie? Czy oni nie są za nisko w hierarchii?
- Mogli kogoś znać, pracować dla kogoś. A my, cóż, poczekamy na kogoś chętniejszego do rozmów - odparł Roger. - Albo poszukamy. Na takim targu powinno być złodziei jak mrówek.
- A ja jestem doskonałym celem? Mogłeś uprzedzić - powiedział urażony Maavrel. - Ale w sumie racja… ciekawe tylko, dlaczego uciekli.
W miarę jak zagłębiali się w ludzką masę, coraz trudniej było utrzymać się razem. Co dziwne, im głębiej w targ, tym mniej było małych złodziejaszków. Czyżby tutaj robotę przejęli starsi koledzy? Nie, przecież to nie miało sensu… małemu łatwiej porwać coś ze stoiska i zniknąć w tłumie.
Nagle tłum zaczął rzednąć. Ludzi było coraz to mniej i mniej. Stragany też jakoś rzadziej rozstawione, a wystawione rzeczy były podejrzanie przecenione.
- Dziwne… - mruknął pod nosem Vlad. - Przepraszam! - Lord najwyraźniej postanowił sam się dowiedzieć, o co chodzi, zagadując jakiegoś handlarza.
Tymczasem Roger z racji musu postawił na obserwację. Szybko namierzył miejsce, gdzie było najmniej ludzi. Obok stoiska z warzywami i owocami. Przeróżnymi, również egzotycznymi, jakich nazwy włamywacz w życiu nie mógłby wymówić. Coś więc było nie tak z egzotyką? Nie… w sumie można było wysnuć nieśmiałe przypuszczenie, że chodziło raczej o “osobę”, która sprzedawała owe cuda. Zielonej skóry nie można było przeoczyć, a broda nawet z daleka wyglądała na krzywo doczepioną.
- No prosz... - mruknął z przekąsem Roger. - Przybysz zza sinych mórz, albo z podziemnych światów.
Podszedł do straganu.
- Skąd cię prowadzą bogowie, cudzoziemcze? - spytał, przy czym to ostatnie słowo miało nieco ironicznie zabarwienie.
Z bliska “handlarz” wyglądał jeszcze gorzej. Chwila… czy spod tej ohydnej brody, która nieustannie się ruszała, właśnie wystaje macka??? Lord Maavrel przezornie został z tyłu, usiłując dalej rozmawiać z kupcem.
- Com? - zapytał, nieco ccmkając stwór. - Jam tutejszym. Coś podać? - zapytał, wskazując trójpalczastą łapą na warzywa i owoce. - Mamym pysznem ziemniakim - pochwalił, wskazując cebulę.
- Tutejszy? Ciekawe. Skąd masz więc tę piękną zieloną opaleniznę? - spytał Roger. - I, tak na marginesie, to cebula, a nie ziemniak.
Broda niebezpiecznie zafalowała i coś mówiło włamywaczowi, że lepiej nie drażnić tego pozornie nieogarniętego… cosia.
- Poprosimy kilka jabłek - powiedział pospiesznie Vlad, niemal podbiegając.
- Mnie akurat jabłka nie interesują - powiedział Roger, z pewnym zainteresowaniem przypatrując się towarowi, jaki znajdował się na straganie. - Mnie by interesowała piłka do metalu. Taka malutka. - Pokazał palcami wielkość. - Albo mikstura, która by przegryzła stal.
- Można tu gdzieś coś takiego znaleźć? - zwrócił się do kupca, z którym poprzednio rozmawiał Vlad.
Jedyną reakcją zielonego cosia na odejście Rogera, było rzucenie mu spojrzenia spode łba. Kupiec, z którym wcześniej rozmawiał Vlad, wyglądał na nieco wystraszonego.
- Nie wiem - odparł pospiesznie. - Na pewno nie tu! Proszę iść.
- Jak nie tu, to gdzie? - mruknął Roger. - W tym mieście nikt nic nie wie. To może jest gdzieś ktoś, kto udzieli odpowiedzi na jakieś pytania?
- Gdzie indziej. Proszę odejść, nie rozmawiam z panem! - zawołał, wyraźnie wystraszony.
- Chodźmy więc - powiedział do Vlada zniechęcony Roger. - Musimy gdzie indziej znaleźć miejsce, gdzie można wydać pieniądze.
Lord zapłacił zielonemu kupcowi kilka monet i z nietęgą miną odebrał kilka pomidorów, całych w jakimś szlamie, po czym czym prędzej udał się byle dalej.
- Tak, chodźmy - dodał Vlad, idąc szybkim krokiem. - Wszyscy się go tutaj boją - dodał, kiedy się oddalili. - Mówią, że to nie człowiek i ciężko im nie wierzyć na słowo. Ponoć bardzo niebezpieczna osoba, z którą walczy całe podziemie. Nie rozumiem tego.
- W ostateczności i jego wiedza mogłaby się nam przydać - powiedział Roger. - Ale skoro jest w konflikcie ze wszystkimi, to lepiej trzymać się od niego z daleka.
- Nie jestem pewien, czy on cokolwiek wie… - westchnął lord, rozglądając się z ponurą miną.
Szybko znaleźli stragan, który odpowiadał kryteriom włamywacza. A w sumie to stragan znalazł ich.
- Panowie szukają czegoś… konkretnego - stwierdził zakapturzony nieznajomy, odchylając połę płaszcza. Widniało tam całkiem sporo małych fiolek. - Panowie pozwolą za mną. - Nieznajomy ruszył przodem, nie oglądając się za siebie. Zdumiony Vlad zerknął na Rogera, niepewny, co robić.
- Idziemy - potwierdził Roger, kierując te słowa bardziej w stronę Vlada, niż nieznajomego, oferującego różne ciekawe rzeczy.
Zmierzali w stronę centrum targu, ledwie nadążając za przewodnikiem, który zdawał się być częścią masy, tego niezwykłego organizmu, jakim był targ. W ścisku ledwie dali radę iść.
- Panowie - odezwał się ktoś z boku. Był to ów zakapturzony. - Tędy.
Wszedł do budyneczku, którym okazała się karczma. Zadymione pomieszczenie było pełne, jednak oni nie zamierzali siadać. Poszli dalej, trawieni coraz większym niepokojem. Kiedy, wchodząc do wąskiego przejścia, Roger zdecydował się sięgnąć po ukrytą broń, okazało się, że nigdzie jej nie ma. W tym momencie drzwi za nimi zatrzasnęły się z łoskotem.
- Dalej, panowie - powiedział głos z ciemności.
- Nie podoba mi się to - jęknął cicho Vlad.
Rogerowi też się to nie podobało, ale cóż miał zrobić. Bez wątpienia znaleźli się w miejscu, gdzie mogli zdobyć pożądane informacje. Pytanie tylko, co mogło się stać jeszcze.
- Jako że drzwi są już zamknięte, to może by tak, dla odmiany, trochę światła? - zaproponował.
- Za mną - powtórzył głos z ciemności.
W tym momencie rozległ się cichu pisk, jakby myszy? Lord Maavrel chwycił Rogera pod ramię i pociągnął głębiej. Widać jego nietoperzy chowaniec okazał się bardziej niż przydatny.
- Schody - powiedział cicho.
Rzeczywiście, po chwili zaczęły się stopnie w dół. Kolejne przejście, kolejny zakręt i cholerne schody w dół. Włamywacz nie miał pojęcia, ile tak schodzili, ale zaczął podejrzewać, że wdrapanie się na górę będzie bardziej, niż męczące. Po dłuższej chwili ujrzeli przysłowiowe światełko w tunelu.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział ich przewodnik.
Kiedy weszli do sali, okazało się, że została wykuta w kamieniu - albo że to zaadaptowana jaskinia. W cieniach czaiło się sporo osób, a ja środku ustawiono dwa krzesła.
- Siadajcie, panowie - odezwał się inny głos z ciemności.
- Dziękuję bardzo - powiedział Roger. Poprawił nieco krzesło, a potem usiadł. - Aż takie ceregiele nie były potrzebne - powiedział.
Vlad również zajął miejsce, biorąc przykład z towarzysza.
- Były potrzebne - odparł kolejny głos z ciemności. - Widać, że jesteś z branży, jednak twój pan nie jest. Jesteście na naszym terenie. Czego tu szukacie?
- Kogo - poprawił go Roger. - Słyszeliśmy o pewnej śmiałej kradzieży. Nieudanej ponoć. W Celltown.
- Wieści szybko się rozchodzą. Jednak czego oczekujecie? - zapytał inny głos.
- Chcielibyśmy porozmawiać z tą osobą - odparł Roger. - A jestem pewien, że wiecie, gdzie można ją spotkać.
- Jest to niemożliwe - odpowiedział pierwszy głos.
- Dlaczego niby?! - Vlad aż zerwał się z miejsca.
I wtedy rozpętało się piekło. Coś poleciało w stronę lorda, jednak ten zasłonił się połą peleryny. Na ziemię spadło coś ciężkiego, kamień, jak Roger się domyślił. Jednak ów nieznaczący atak pociągnął za sobą nieco nieprzyjemne konsekwencje. Vlad, zazwyczaj spokojny człowiek, zaklął pod nosem i pchnął gwałtownie rękoma.
Włamywacz zdążył zapomnieć, że Maavrelowie władają magią, jednak silny podmuch, który zwalił go z krzesła, z całą pewnością przypomniał o tym szczególiku. Oczywiście ta akcja wywołała reakcję pośród członków podziemia, którzy z okrzykami rzucili się do boju.
- Niech was diabli! - wrzasnął Roger, zrywając się z ziemi i kierując w stronę mroku. A dokładniej - braku światła. - Uspokójcie się! Przyszliśmy rozmawiać! Spokój!
Niestety było już za późno na rozmowy. W jaskini rozpętał się huragan, który miotał przedmiotami i tymi, którzy nie zdążyli się niczego złapać. Przez Rogera ktoś się przeturlał. Niespodziewanie wszystko ucichło jak cięte nożem.
- Gdzie ona jest? - pytanie lorda Maavrela w ciszy, która zapadła, zabrzmiało niczym krzyk. Rozległo się kilka jęków, czyjeś skomlenie.
- Vlad Maavrel w końcu zaczął szukać swojej córki? - zapytał zupełnie nowy głos - wyzuty z emocji, zimny głos.
- Kim…?
- Zapraszam do mojego gabinetu. Porozmawiamy na osobności. - Zabrzmiało to jak polecenie, chociaż nieznajomy w ogóle nie zmieniał tonu głosu.
Roger w końcu jakoś stanął na nogi. Vlad trwał w miejscu, a z drugiej strony sali stał brodaty mężczyzna z opaską zasłaniającą jedno oko.
- Nie “w końcu”, jeśli się orientuję - ze średnią uprzejmością w głosie sprostował (w imieniu Vlada) Roger. - Ale powinien pan z nim porozmawiać, Vlad.
- Proszę posłuchać swojego towarzysza, lordzie Maavrel - powtórzył nieznajomy. Nagle otworzyło się kolejne przejście, jasny prostokąt pośród cieni. - Zapraszam.
Ponownie rozległ się pisk nietoperza i Vlad ruszył pewnym krokiem przed siebie. Całą grupką przeszli oświetlonym korytarzem do kolejnej sali, gdzie przez kolejne drzwi i kolejny korytarzyk do małego pokoju, w którym stało proste biurko i kilka krzeseł. Nie wyglądało to na siedzibę szefa szajki, jednak czego mogli się spodziewać.
Nieznajomy jegomość usiadł za stołem jako pierwszy i sięgnął po przygotowaną karafkę. Rozlał ciemnego w świetle świec płynu do kubków i jako pierwszy pociągnął łyk. Lord Maavrel dalej stał, zaciskając nerwowo pięści.
- Gdzie ona jest? - wycedził słowa wyraźnie zdenerwowany.
W sumie Roger nie miał pojęcia, co może siedzieć w głowie szlachcica. Córka, którą praktycznie uznał za martwą, nagle, po tylu latach pojawia się w sąsiednim królestwie, napada na pałac królewski i ucieka. Jak najbardziej żywa i jak najbardziej wyjęta spod prawa.
- W nocy miałeś okazję ją spotkać - odparł rozbawiony jegomość. - Liczyłem, że nastąpi jakaś ckliwa scenka, a ona nawet ciebie nie rozpoznała. Przypomnij mi, co krzyknęła, zanim rzuciła się do ucieczki?
Powietrze w pomieszczeniu jakby zgęstniało.
- W nocy? - spytał zaskoczony Roger, któremu najwyraźniej nie dopisała pamięć.
- Nasz drogi lord usiłował na własną rękę odnaleźć Lysę. Cóż… udało się, jednak ukochana córeczka uciekła z krzy…
- Dosyć - warknął Vlad. - Gadaj, gdzie ona jest.
- Nie, mości lordzie. Nie powiem - poszedł w zaparte mężczyzna. - Tak się składa, że pańska córka jest mi coś winna. Co więcej, takie informacje kosztują.
- Nie pogrywaj ze mną.
- Jesteśmy głęboko pod ziemią. Tamten huragan, który raczył pan wywołać nieco naruszył filary, z czego zresztą doskonale zdaje sobie pan sprawę. Jeszcze jedno podobne użycie pańskiej magii i wszyscy zostaniemy tu pogrzebani. - Obojętność, chłód z jakim ten człowiek mówił, zdawał się wysysać resztki ciepła z pomieszczenia.
- No to znajdziemy się w dobrym towarzystwie - stwierdził Roger. - A może raczej należałoby powiedzieć “interesującym” - poprawił się. - A człowiek żyje ponoć tak długo, jak to zapisano w księgach przeznaczenia. Ale zanim sobie zrobimy ten przytulny grobowiec, to może powiesz, jakie to niby zobowiązania ciążą na dziewczynie.
- Uratowałem ją i wyszkoliłem. Sam, osobiście, zanim jeszcze się dowiedziałem, kim jest - odparł. - Gdybym jej nie przygarnął, umarłaby z głodu, albo wzięliby ją do burdelu. Zapewniłem jej rozwój.
Vlada zatkało. Stał nie odzywając się, tylko patrząc na obcego mężczyznę, który nie wiadomo, czy mówi prawdę.
- A z czyich to rąk ją pan uratował? - spytał Roger. - I kiedy się pan dowiedział, czyją jest córką? Możemy się dowiedzieć?
- I gdzie ona jest - dodał ponuro Vlad.
- Widzieliście panowie może dzieci na ulicach? - zapytał nieznajomy. - Jest ich cała masa. Kradną, żeby przeżyć, przymierają głodem, niektóre nie dają rady. Jeśli trafi tam dziecko, które nie urodziło się na ulicy, ma marne szanse na przetrwanie. Nie potrafi kraść, a więc nie będzie jeść.
- Uratowałem i wyszkoliłem - powtórzył z ironią Roger. - A czy już czasem nie odpracowała tego wkładu dziesięciokrotnie? A poza tym, wystarczyło ją odwieźć do domu. Nie trzeba było męczyć się z jej edukacją.
- To. - Mężczyzna wskazał na dwie równoległe blizny biegnące od szczęki do lewego oka skrytego za przepaską. - Oraz poświęcenie swoich ideałów dla ratowania tego dzieciaka. Trzy lata temu umożliwiłem jej ucieczkę z tego miasta, co przysporzyło mi sporej ilości problemów. - Spojrzał na Rogera zimno. - Powiedz, złodziejaszku. Ile osób już zabiłeś? Pamiętasz pierwszego…?
- Czego chcesz? - przerwał mu Vlad.
Pan tego podziemia zerknął na lorda uprzejmie.
- Chcę wyeliminowania pewnej niebezpiecznej osoby - odparł.
- Już nie pamiętam - odparł Roger. - To było dość dawno temu. Stale nie wiem, czemu po prostu nie odesłałeś jej do domu, skoro wiedziałeś, z kim masz do czynienia. Bo nie sądzę, byś nagle, w tej chwili, doznał olśnienia. Ale, jak rozumiem, to jest niewygodny temat. O kogo zatem chodzi, skoro twoi ludzie nie są w stanie poradzić sobie z tą osobą?
- Dokładnie. Wiedziałeś, że otrzymasz nagrodę, jeśli tylko dałbyś informację o mojej córce - dorzucił Vlad.
- O tym, że Lysa jest z Maavrelów, dowiedziałem się ledwie dwa lata temu - odparł mężczyzna. - Tak się składa, że miałem tu wystarczająco dużo problemów, żeby nie mieć czasu na zajęcie się pańską córką, która była nie wiadomo gdzie.
- A skąd się dowiedziałeś, jeśli można spytać? - zapytał Roger.
- Torturowałem mojego poprzednika tak długo, aż wyjawił, dlaczego chciał ją zabić.
- A dlaczego ją chciał zabić? - spytał obojętnym tonem Roger.
- Imperium - odparł mężczyzna, wzruszając ramionami. - Myślę, że nasz drogi lord wie, o co chodzi.
Vlad mruknął coś wściekły pod nosem, po czym warknął do nieznajomego:
- Gdzie ona jest?
- A więc wracamy do punktu wyjścia - podsumował ich rozmówca. - Nie mam pojęcia. Ma wykonać dla mnie pewne zadanie.
- Dobrze… więc każesz jej wykonywać je samej? - zapytał zimno Vlad.
- Tak, dokładnie.
- Wypuść go - zażądał lord.
Mężczyzna spojrzał na niego zdumiony, jednak nawet nie usiłował udawać, że nie wie, o co chodzi. Vlad przemierzył pokoik, jednak nieznajomy nie pozwolił mu podejść za biurko.
- A więc jednak. - Uniósł dłoń, zatrzymując lorda. - Wypu… nie… sprzedam klucz do klatki.
Vlad bez słowa zaczął wyciągać mieszek z pieniędzmi.
Roger nie miał pojęcia, co się dzieje. Nie mógł się nawet tego domyślić, zanim nieznajomy wyciągnął zza biurka klatkę z małym stworzonkiem zwisającym z żerdzi. Nietoperz… chowaniec córki lorda?
- Czemu w klatce? - spytał Roger, przyzwyczajony do tego, że nietoperze Maavrelów są przywiązane psychicznie, a nie fizycznie.
- Bo inaczej poleciałby do Lysy - odpowiedział Vlad, wyraźnie zdenerwowany.
- I wtedy ona mogłaby uciec bez wykonywania zadania - dodał mężczyzna.
Mały nietoperek w klatce cały czas spał, nieświadom, co się dzieje dookoła. Lord położył sakiewkę na stole i bez pytania sięgnął po klucz. Ich gospodarz nie protestował. Po chwili Vlad delikatnie wyciągnął chowańca z klatki i wsadził do kieszonki na piersi, w której do tej pory przesiadywała jego nietoperzyca.
- Idziemy - zarządził, ruszając w stronę drzwi.
- A więc nie jesteś ciekaw, gdzie jest twoja córka? - zapytał zaciekawiony mężczyzna.
- Z chowańcem bez problemu ją znajdę.
- Dostał zioła nasenne. Nie obudzi się za szybko, a Lysa… jeśli jej się nie udało, może być w sporym niebezpieczeństwie. - Głos mężczyzny dalej był wyzuty ze wszelkich emocji.
Roger chwilowo postanowił nie włączać się do dyskusji, żeby czasem nie zaognić sytuacji..
Miał tylko nadzieję, że Theodio również śpi...
- Jak bogów kocham. Za chwilę ciebie zabiję, znajdę jakiegoś nekromantę, każę z twojego umysłu wyciągnąć informacje, później ponownie zabiję, zabiję nekromantę i wszystkich, którzy staną mi na drodze.
- Dlaczego tak nerwowo? Wystarczy spełnić moją prośbę i Lysa sama się znajdzie.
- Najwyraźniej owa prośba nie jest taka prosta, skoro nie potrafisz sobie z tym sam poradzić - wtrącił się Roger. - Poza tym to nie prośba, tylko zwykły szantaż.
- Wolę określenie prośba. Wiem, że widzieliście już zielonoskórego dziwaka. Zadaniem Lysy było dowiedzenie się więcej o nim. Głupia nie chciała podjąć się zabicia go. - Westchnął, kręcąc głową. - Chodzi mi oczywiście o zabicie tego czegoś. Ty, lordzie, nie powinieneś mieć oporów. Szczególnie teraz.
- Idź do Diabła - warknął Vlad, wychodząc.
Roger, nie fatygując się powiedzeniem “Do zobaczenia”, wyszedł za lordem.

Wydostanie się na powierzchnię okazało się nieco trudniejsze. Ich “przewodnik” czekał w sali i bez słowa nakazał iść za sobą. Problemem okazały się wszystkie te stopnie, po których lord najzwyczajniej kondycyjnie nie dawał rady wejść. W prawdzie usiłował nie dać po sobie tego poznać…
Po wyjściu na powierzchnię priorytetem było znalezienie odpowiedniejszego miejsca na odpoczynek. Okazała się nim inna karczma, niż ta z przejściem do podziemia.
- Co robimy? - spytał Roger, gdy znaleźli się daleko od ciekawskich uszu.
- Idę po moją córkę - odparł lord.
- Dokąd? W tej chwili?
- Chociażby w tej chwili! - oznajmił, wstając. - Nie pozwolę, żeby jakiś złodziejaszek bawił się jej życiem!
- A nie lepiej troszkę odpocząć? Coś zjeść, wypić? Ale możemy iść.
Vlad rzucił Rogerowi posępne spojrzenie i ruszył do wyjścia. Włamywacz ledwie mógł za nim nadążyć, kiedy lord przemierzał ulice. Ludzie, jakby wyczuwali zagrożenie i usuwali mu się z drogi. Tak dotarli na targ, gdzie z racji tłoku, musieli zwolnić. Do miejsca, gdzie miał stoisko zielonolicy kupiec przyszli jednak za późno. Minęło zaledwie parę godzin odkąd byli tutaj rano, jednak stoisko było zamknięte.
Lord podszedł do najbliższego kupca i pokazał srebrną monetę:
- Gdzie on jest?
- J-ja… - Zapytany mężczyzna rozejrzał się niespokojnie.
- Gdzie?! - Vlad wyraźnie stracił cierpliwość.
- Jakiś problem? Nikogo tu nie ma - wtrącił się Roger.
- No właśnie - przytaknął lord, chwytając kupca. - Gdzie go znajdę?
- P-panie - jęknął mężczyzna, więc Vlad nieco nim potrząsnął. - P-pewnie w-w-w jego r-re-zydencji! - Lord puścił nieszczęśnika, jednak to wcale nie był koniec.
- W którą stronę?
- Mogę panów zaprowadzić - odezwał się kobiecy głos za ich plecami. Była to wysoka, blondwłosa kobieta w szkarłatnej kreacji, a w rękach trzymała kosz kwiatów, które nie tak dawno wywołały u młodego hrabiego oczopląsu.
- Chodźmy więc - zaproponował Roger. - Zapłacimy za kwiaty - dodał.
- Ach, dwóch panów na mnie jedną? - Zerknęła na nich figlarnie. - Zazwyczaj to chłopi tak robią, a nie szlachta. Szlachta woli wynająć kilka dziewcząt, ale ja rozumiem.
- Bez żartów, jeśli łaska - powiedział Roger. - Zaprowadź nas do tej rezydencji.
- Wieczorem, panowie - odparła.
- Teraz - poprawił ją lord, sięgając po sakiewkę, jednak nie było jej na miejscu. Przeklął pod nosem.
Roger wyciągnął z kieszeni sztukę złota i podał dziewczynie. Miał nadzieję, że mimo wzystko Vlad okaże się wypłacalny.
- Ach - ucieszyła się i wyjęła z koszyka jeden ze swoich kwiatów, po czym podała go włamywaczowi. - Proszę za mną - rzuciła, chowając skrzętnie monetę.
Szli dość długo, a im bliżej byli celu, tym ulice robiły się coraz bardziej opustoszałe. Nie było w ogóle małych dzieci, ani bezdomnych zwierząt. Zatrzymali się dopiero przed potężną bramą, która strzegła dostępu do terenu rezydencji.
- Oto tu, do widzenia - powiedziała dziewczyna, ruszając w drogę powrotną.
Vlad całkowicie ją zignorował. Podszedł do furty i rozejrzał się. Z drugiej strony stało czterech strażników w zielonych uniformach.
- Chcę się zobaczyć z waszym panem! - zażądał lord.
- Mistrz nie oczekuje gości - odparł bezbarwnym głosem jeden z mężczyzn.
Rogera za to uderzyło coś innego. Strażnicy zazwyczaj opierali się na swoich halabardach, a ci trzymali je, stojąc na baczność, jakby właśnie wizytował ich sam król. Co ciekawsze, nie zmieniali w ogóle pozycji.
- Stoją niczym posągi - mruknął do ucha Vlada. - Ciekawe, czy w ogóle ruszają się z miejsca. Zobaczę co będzie, jak udam, że chcę sforsować płot.
Przeszedł kawałek dalej i zaczął bacznie się przyglądać płotowi. Okazało się, że pod zaroślami krył się kamienny mur, a nie drewniany płot i był sporo wyższy od włamywacza tak, że ten musiałby stanąć na palcach, żeby złapać krawędź. Lord stał, zaciskając bezradnie pięści. Nigdzie jednak nie było widać jego chowańca.
Roger wrócił do Vlada.
- Przy niewielkiej pomocy pewnie udałoby mi się wspiąć na otaczający posesję mur - powiedział. - Zainteresowany?
- Vidi mówi, że z drugiej strony jest niższy mur, ale wygląda to podejrzanie - odpowiedział cicho. - Ogród z drzewami owocowymi i nie ma straży, tylko tu. Można się łatwo dostać, ale trudno wydostać. Przez okna nic nie widać, nikogo poza kilkoma służącymi. I żadna nie jest moją córką… cholera… chyba trzeba poczekać do wieczora - warknął pod nosem. - W biały dzień chyba lepiej takich rzeczy nie robić.
- Zawsze można odwiedzić posiadłość na grzbiecie gryfa - mruknął Roger. - W takim razie wrócimy tutaj wieczorem - zgodził się z propozycją Vlada. - I troszkę lepiej przygotowani.
- Wypadałoby też sprawdzić, co u hrabiego - burknął Vlad.
Udali się więc do karczmy Pod Gryfami, gdzie zostawili padniętego Theodia. Biedak, wedle domysłów lorda, powinien spać jeszcze jakiś czas. Jednak kiedy tylko weszli po schodach, zobaczyli hrabiego stojącego na korytarzu. W towarzystwie! Towarzystwie trzech osób, które Roger pamiętał z budynku aukcyjnego i jakiegoś starca dzierżącego laskę.
- Kłopoty? - cicho spytał Roger swego towarzysza.
 
Kerm jest offline