Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2014, 00:42   #12
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Waelleos wzruszył ramionami.
- Niemniej jednak musimy opuścić miasto - powiedział. - Czekanie jest równoznaczne z daniem większej ilości czasu dla straży na przygotowanie się. Orveld mówi, że jak na razie oddziały się nie uformowały. Jak tylko znajdziemy się na zewnątrz, będziemy musieli jak najszybciej udać się w stronę granicy, albo w drugą stronę. Wybór pozostawiam tobie, panie Stephen.
- Proponuję tam, gdzie nie będą się nas spodziewać, potem zaś ewentualnie możemy spokojnie zawrócic robiąc odpowiednie koło - zaproponował Stephen, który pojęcia wiele nie miał na temat geografii, dlatego zdziwił się, iz pozostawiono mu wybór. Właściwie ponadto nie wiedział, jaką grupą idą, czyli Kate zdecydowała się dołączyć do Waellosa, czy też jednak wolała wędrować swoją drogą. Trudno rzecz, oczywiście dobrze, ze jej pomógł, jakby trafiło się Stephenowi uczyniłby podobnie, jednak Kate grała swoją grę, dla której potrafiła traktować innych, niczym pionki na szachownicy. Nawet jeśli lubił ją, dusił wewnątrz siebie owo uczucie, nie chcąc się dawać ograć takiej osobie.
- Więc udajemy się wszyscy razem - zawyrokował Inkwizytor, zerkając na Kate, która niechętnie skinęła głową. - Więc wyruszajmy.
Drzwi otworzył ktoś z zewnątrz, dając znak ręką, że można iść. Był to Dragon, którego brak w pokoju zauważyli dopiero teraz. W ręku trzymał kilka płaszczy, które podał teraz Kate, Waelleosowi i Stephenowi.
- Wasza trójka jest najbardziej podejrzana - rzucił. - Idźcie główną drogą. - I odszedł.
- Najlepiej będzie się go posłuchać - powiedział Waelleos, zarzucając płaszcz, krzywiąc się przy tym.
Płaszcze śmierdziały i nie wyglądały na zbyt czyste. Jack westchnął tylko, jednak nie protestował. Ruszył jako pierwszy, zostawiając swojego chowańca Inkwizytorowi… a właściwie to chciał ruszyć…
Jedne z bocznych drzwi otworzyły się nagle i wytoczył się z nich na wpół przytomny człowiek. Stephen po chwili rozpoznał w nim jednego z ludzi, z którymi uciekali z budynku aukcyjnego. Tego najmniej rozgarniętego ze wszystkich, nie wampira.
- Yaaaag sie źle csuje - jęknął półwyraźnie.
Ale jakie to miało znaczenie, czy goście są podpici oraz mają kaca? Wytrzeźwieją, dlatego właśnie Stephen nie chciał z nimi nic kombinować, tylko iść własną drogą. Czego chcą od nich? Niech sobie robią, co im pasuje, byle daleko. Skoro panna Kate zdecydowała za namową Waellosa iść wspólnie, trzeba było jakoś znieść taką dosyć niesympatyczną sytuację. Zwyczajnie chyba najlepiej było traktować ją, jak kogoś spotkanego kogoś, kogo przypadkiem los postawił ponownie na naszej drodze. Właściwie jednak największe pretensje miał Stephen do siebie za swoją głupotę oraz naiwność. Trzeba było pozostać w Celltown zamiast udawać błędnego rycerza, albo pewnikiem obłędnego. Jednak Faeruńczyk potrafił uczyć się, kiedy strzelił jakieś głupoty.
Ledwie zdążył to pomyśleć, a ktoś nadszedł od strony schodów…


* * *

Stephen od razu rozpoznał owego “wampira”, z którym mieli “przyjemność” wcześniej. Wydawał się poirytowany. Obok niego szedł drugi z ludzi, którzy z nim wtedy byli.
Na korytarzyku znajdowali się więc teraz w siedem osób (i jedną wiewiórkę). Stephen jeszcze nie zdążył założyć płaszcza, Kate nie zarzuciła kaptura, za to Waelleos zdążył i wyglądał jak pustelnik, czy inny mędrzec. Rogerowi przypominał nieco nawet maga, szczególnie ze względu na trzymaną, białką laskę.
Właściwie co do poirytowania, tamten nie był jedyny. Właściwie większość ich grupy była, łącznie ze Stephenem.
- Witam, coś się stało? - spytał wojownik pragnący jak najszybciej dać drała.
- Dzień dobry - odparł “wampir”. - Widzę, ża nasz drogi Theodio niepokoił państwa. Przepraszam najmocniej. - Chwycił pod ramię chwiejącego się hrabiego i wciągnął do pokoju.
Waelleos przeczesał palcami siwą brodę i patrzył na nieznajomego chwilę.
- Lord Maavrel? - zapytał, zanim ten wszedł do pokoju. “Wampir” zatrzymał się w pół kroku i obejrzał przez ramię.
- A kto pyta? - rzucił. Widać było, że nie ma najlepszego nastroju.
- Inkwizytor Waelleos Shadobow - odparł ten od razu.
Cóż, ciekawe dlaczego Waellos zdradza swoje personalia, zastanawiał sie Faeruńczyk. Może słyszał o tych osobach oraz przypuszczał, że byliby zainteresowani współpracą. tylko niby dlaczego, skoro mieli zwyczajnie czym prędzej pryskać byle dalej.
Inkwizytor? - pomyślał Roger. - Magik, jednym słowem, co zadek posadził na bardzo wysokim stołku. Zapewne przyszedł innym dupę truć. Ale to od Vlada wszystko będzie zależeć, co robic dalej.
- Co wasz tu sprowadza? - zapytał lord, zerkając po zgromadzonych. Nie było wątpliwości, że ich poznał, więc wiedział, że ukrywają się przed władzą. Na głupca nie wyglądał.
- Możemy chwilę porozmawiać? Na osobności? - zapytał go Waelleos.
Lord nie wyglądał na przekonanego.
- Jeśli musimy - odparł niechętnie.
- Nie powinniśmy raczej czym prędzej wyjść? - zapytała cicho Kate.
- Poczekajcie w pokoju - rzucił Waelleos, zapraszając Vlada gestem, żeby z nim poszedł. Lord westchnął cicho, skinął Rogerowi i poszedł.
- Poczekam - rzucił Roger za wychodzącym Vladem.
- Jak samopoczucie? - zwrócił się do hrabiego. Theodio jednak nie był w stanie odpowiedzieć. Zachwiał się mocno i poleciał prosto na framugę. Roger natychmiast rzucił się do przodu, by nie pozwolić Radkroftowi zwalić się na podłogę.
- Co robimy? - zapytał Stephena Jack.
- Wygodnie go ułożymy, bowiem niby co więcej możemy. Waellos ma swoje interesy, ale przynajmniej wydawał się przyzwoitym gościem. Zaś ten skoro osłabiony, to niechaj odpocznie chwilę jakąś. Zerknij, czy aby nie chory, jesli możesz pomóż mu - doradził Stephen.
Uzdrowiciel zerknął niepewnie na Theodia i Rogera, jakby się wahał.
- Zabiorę go do pokoju - powiedział Roger. - Jak poleży, to troszkę odpocznie.
Nie miał zamiaru dzielić się informacjami na temat powodów osłabienia, jakiemu uległ Theodio.
- Spokojnie, proszę bardzo - podobnie właśnie rozumował Stephen, także chciał uskutecznić ucieczkę czym prędzej, oczekiwał tylko Waellosa.
Trwało kilkanaście minut, zanim Waelleos wraz z lordem Maavrelem wrócili.
- Lord Maavrel zaoferował pomoc w ucieczce z miasta, pod warunkiem, że my pomożemy jemu w działaniach tutaj - oznajmił cicho Inkwizytor.
- Pytanie brzmi, czy owo wsparcie jest nam potrzebne oraz jakiej pomocy oczekuje. Bowiem wspomniałeś, że wypada uciekać jak najszybciej. Pewnie udział w jego sprawach spowolniły ucieczkę - Stephen oczekiwał więcej wyjaśnień.
Roger wiedział dokłądnie, o co chodzi, ale nie zamierzał dzielić się z obcymi swoją wiedzą.
- To wy sobie porozmawiajcie, a ja się zajmę moim podopiecznym - powiedział. - Zaraz wracam.
Przygodnie spotkany człowiek odszedł, ale ogólnie miał rację: nic było im do jego spraw, nic było jemu do ich spraw. Oczekiwał wyjasnień od Waellosa, bowiem takie postawienie sprawy stało w sprzeczności z tym, co Inkwizytor powiadał wcześniej.
- Lord Maavrel dysponuje gryfami, które mogłyby nas stąd wynieść bez zbędnego ryzyka, nad głowami straży - odparł Waelleos.
- Gryfy? - jęknął cicho Jack.
- W zamian mamy pomóc mu w dostaniu się do pewnej rezydencji. - Inkwizytor całkowicie zignorował wyraźnie przerażonego uzdrowiciela. - Jednak wtedy nasz ucieczka przesunęłaby się do nocy.
- Jak ty uważasz? Powinniśmy przyjąć, a może sami spróbować, bowiem pewnie owo dostanie się do rezydencji byłoby niebezpieczne - dumał Stephen głośno pytając Inkwizytora.
- Na pewno bezpieczniej będzie przelecieć nad głowami strażników, niż próbować obok nich przejść - odparł zapytany. - Orveld przekazał mi, że straż zorganizowała już silne jednostki u wyjść z miasta. Można by spróbować jeszcze przedzierać się bagnami, ale nie mam pojęcia, na co możemy się tam natknąć.
- Roger, zostaw go i omówmy tę sprawę razem - zawołał przez drzwi Vlad Maavrel.
Włamywacz zdążył ułożyć bezwładnego hrabiego w łóżku i nie zapowiadało się (jak na razie), żeby Theodio był w stanie wstać ponownie.
- Już jestem - odparł Roger, zamykając za sobą drzwi i wychodząc na korytarz..
Tymczasem leciutko kręcący nosem Stephen dostosował się. Nie znał ani strażników tego miasta, ani drogi do Celltown, dlatego uznał, że lepiej przyjąć umowę Waellosa. Chociaż rzecz jasna, wcale miasto mu się nie podobało, zaś niektórzy spośród kompanów także średniawo. Chciał także usłyszeć, niby co powinni zrobić dla lorda, bowiem cena za pomoc wydawała się dosyć wysoka. Właściwie jedynie nadzieja w rozsądku Waellosa, który dla własnego dobra nie przyjąłby bezsensownych warunków umowy.
- Za dużo was - mruknął Vlad. - Dwie osoby mogą pójść, nie więcej, Inkwizytorze.
- Rozumiem - przytaknął ten. - Jack - zaczął, zerkając na uzdrowiciela, który aż się wzdrygnął - wybacz, ale czy mógłbyś zostać z panną Kate?
- Oczywiście - odparł ten. Widać było, że mu ulżyło.
- A co to za zadanie, może będę w stanie pomóc? - zainteresowała się młoda kobieta
Lord spojrzał na nią tylko z góry, a jego mina dobitnie świadczyła o tym, że nie przekonała go o swojej przydatności.
- Wolałbym, żeby poszedł z nami Stephen - odparł Waelleos. - Oczywiście, jeśli nie masz nic na przeciw - dodał, spoglądając pytająco na młodzieńca.
- Możecie się pospieszyć? - syknął na nich Vlad, wyraźnie poirytowany. - Roger, mam nadzieję, że również idziesz. Twój talent może się przydać.
- Oczywiście, idę - potwierdził Roger. - Mówiłem już. I w zasadzie jestem gotowy.
- Oczywiście, że mam coś przeciw, skoro pojęcia nie mam, o co chodzi. Jednak chyba jednocześnie, skoro padła decyzja, że pomagamy temu panu, to trzeba pomóc oraz wynosić się czym prędzej - odpowiedział Waellosowi Stephen, ostrożnie raczej podchodząc do tamtych, nieznanych sobie osobników.
- Jack, zajmij się hrabią Radkroftem - rzucił jeszcze Waelleos, wskazując drzwi, z których wyszedł Roger, czyli do pomieszczenia, gdzie leżał Theodio. - Nie trzeba go leczyć i lepiej nie próbować - dodał.
Ruszyli. Waelleos zarzucił kaptur, żeby skryć twarz. Obecność lorda Maavrela skutecznie odganiała wszelkich strażników, nawet tych bardziej śmiałych. W sumie nic dziwnego. Vlad wyglądał jakby chciał kogoś gołymi rękami rozerwać na strzępy.
Po drodze Stephen został wtajemniczony w plan, czy raczej w brak planu. Sytuacja miała się następująco: musieli włamać się do dobrze strzeżonej rezydencji, odnaleźć i wydostać stamtąd córkę lorda. Oczywiście Vlad wspomniał, że rezydencja należy do jakiejś odrażającej, zielonej szkarady, potwora, który nieudolnie udaje kupca.
- Brama jest pilnowana - rzucił Vlad, prowadzący grupkę. - Możemy przejść tyłem, gdzie mur z zewnątrz jest niższy, a od wewnątrz wysoki. Później będziemy musieli włamać się do środka. Nie mam pojęcia, na jaki opór się natkniemy.
- Nie lepiej wejść tam i zażądać żeby wypuścili Lysę? - zapytał Waelleos. Zdawało się, jakby znał dziewczynę.
- Strażnicy stoją jak wmurowani - odparł posępnie lord. - Nie udało nam się z nimi zamienić ani słowa. Podejrzewam, że nawet, jeśli byśmy rzucili im pod nogi złote monety, nie zrobiliby kroku. A ze względu na brak dobrych relacji z tutejszymi władzami, nie ma sensu nawet występować do nich o pomoc.
- Wobec tego pewnie lepiej wejśc z boku, przez ten mur, potem okno, czy cokolwiek, bowiem jak można dostrzec, przeprowadził pan wstępny zwiad - uznał Stephen.
Po kilkunastu minutach znaleźli się na tyłach rezydencji, jak ocenił Roger. Znajdował się tu ten sam mur, co od frontu, jednak tutaj był niższy, dodatkowo leżały pod nim jakieś skrzynie i beczki, jakby zapraszały do przejścia na drugą stronę. W uliczce, w której się znaleźli, roznosił się słodkawy, świeży zapach, jaki panuje czasami w lasach, czy w sadach.
Znamiennym było, że nigdzie po drodze nie dostrzegli bezpańskich zwierząt i bezdomnych dzieci, jakby cała tego typu menażeria trzymała się jak najdalej od tego miejsca. Dziwne, tym bardziej, że okolica wydawała się wręcz stworzona dla wszelkich, małych lokatorów.
Jakby coś pozjadało stąd wszystkie żywe istoty, pomyślał Roger.
- Drzewa owocowe - mruknął pod nosem Waelleos, zerkając w stronę muru.
- Jabłonie, grusze, śliwy. A samą rezydencję obrastają winogrona - przytaknął Vlad, krzywiąc się.
- I to co najmniej trzy rodzaje - dodał Inkwizytor, zamyślając się. - Nie uważacie, że to nieco...
- Ktoś tu jest - przerwał mu lord, unosząc rękę i nasłuchując.
Do uszu Stephena i Rogera dobiegło ciche szurnięcie, jakby coś wielkości psa chowało się pomiędzy kartonami.
Roger obszedł szerokim łukiem owo mityczne stworzenie. Miał nadzieję, że zdoła wypłoszyć to tajemnicze “coś”, które nie przestraszyło się panującej tu atmosfery, i nakierować to stworzenie na swoich towarzyszy. Zaś prostoduszny Stephen po prostu stał z bronią w pogotowiu, gotowy ciąć mieczem wszelkie pojawiające się wredne bydlę.
- Nie trzeba - powiedział cicho Vlad do Stephena, robiąc krok w stronę kryjówki “cosia”.
Roger wiedział, że słuch lorda jest niebywale czuły. Może przez więź z nietoperzym chowańcem, może to sam chowaniec w jakiś sposób mu przekazuje, co słyszy. Niemniej jednak szlachcic nie zdradzał oznak niepokoju.
- Nie zrobimy ci nic, wyjdź. - Głos Maavrela był wręcz zdumiewająco łagodny, tym bardziej, jeśli pamiętało się jego niedawne zdenerwowanie. Odczekał chwilę, po czym ponowił prośbę: - Wyjdź, nie jesteśmy tu po to, żeby cię skrzywdzić.
Dopiero teraz coś się wydarzyło. Pod skrzynią rozległ się odgłos szorowania i po chwili z dziury wyjrzały nieufne, wielkie oczy. Umorusana rączka dzierżyła kawałek ostro zakończonego kijka, a wyraz buzi świadczył o gotowości bojowej… małej dziewczynki.
- Dobry wieczór - powiedział cicho Roger. Słysząc głos z drugiej strony, dziewczynka odwróciła głowę w stronę Rogera i uświadomiwszy sobie, że jest otoczona, z cichym piskiem cofnęła się do kryjówki.
Stephen schował miecz.
- Po prostu nie przeszkadzajmy jej. Chyba czasami kazdy potrzebuje swojego schronienia, to jest jej, więc nie naruszajmy jej miru. Aczkolwiek nie ma się co łudzić, jeśli zrobimy to, co zrobimy, to lepiej żeby jej tu nie było, bowiem ci co przyjdą, mogą chcieć ją przesłuchać oraz sprawdzić, co wie. Dlatego lepiej, żeby zmieniła lokum. Nie będzie bowiem dobrze tam pozostać. Jeśli może jej pan to wyjasnić, będzie lepiej dla niej - rzekł Faeruńczyk, zaś w jego głosie była jakaś dziwna tkliwość, jakby samotna dziewczynka przypominała mu pod jakimś względem niego samego. - Róbmy czym prędzej to, co musimy oraz uciekajmy stąd. Chcę być jak najdalej od tego miasta oraz wszystkiego, co ma związek z tą właśnie wyprawą - dorzucił Waellosowi.
Roger nie miał zamiaru zrezygnować z rozmowy z dziewczynką. Mieli oto przed sobą żywe źródło informacji, a te wielkie oczy musiały niejedno widzieć.
- Nie jadamy dzieci - zapewnił dziewczynkę. - A ten pan - wskazał na Maavrela - chętnie zapłaci za wszystkie informacje. A ty z pewnością wiesz wszystko o okolicy.
Dziewczynka jednak z piskiem wcisnęła się głębiej, usłyszawszy o jedzeniu dzieci. Usłyszeli cichy szloch. Vlad westchnął głośno i przystąpił do rozbierania kryjówki, a gniew, jaki narastał w nim od rozmowy z tutejszymi złodziejami, nareszcie znalazł ujście.
Inkwizytor w międzyczasie cofnął się do wylotu uliczki i zerkał, czy nikt nie nadchodzi.
Lord sprawnie uwinął się z dokopaniem do dziecka, które w panice rzuciło się na niego z kijkiem, usiłując wbić go w oko mężczyzny. Wystarczyło jednak gwałtowne machnięcie ręki, żeby “broń” potoczyła się pod przeciwległą ścianę.
- Posłuchaj - zaczął, chwytając dziewczynkę za ramię. - Tam, za tym murem jest moja córką i mam zamiar ją uratować. Jeśli nam pomożesz…
- Uratujesz też innych? - ciche pytanie przerwało Vladowi i wprawiło w osłupienie.
- Innych? Jakich innych? - spytał zaskoczony Roger. - On uwięził kilka dzieci?
Hm, pewnie wchodziły w grę kwestie znacznie szersze, niżeli córka lorda. Wiadomo, trzeba było dziewczyne uratować bez dwóch zdań, ale skoro tamten więził więcej dzieci, to stawała się tym pilniejsza. Okazało się, iż tamten miał rację, żeby przepytać dziewczynkę. Stephen uznał dziecko po prostu za kogoś, kto znalazł tutaj swoje domostwo pomimo wcześniejszych słów lorda. Jednak widocznie sprawa była bardziej zagmatwana oraz wymagająca interwencji.
Chwilę zajęło uspokojenie dziewczynki i wyciągnięcie sensowniejszych informacji.
Jakiś czas temu w mieście pojawił się ten dziwny kupiec, który dysponował pieniędzmi. Dużą ilością pieniędzy. Szybko został jednym z bardziej wpływowych ludzi w mieście, chociaż za człowieka mało kto go uważał. Otoczył się kilkoma osobami, które o dziwo zjawiły się w mieście w tym samym czasie. Byli to jego zaufani strażnicy.
Kupił i ogrodził rezydencję na skraju miasta, właśnie tę. I wtedy z okolicy zaczęły znikać dzieci, psy, koty, a czasami młode kobiety. Niektóre odnajdywano w szeregach Czerwonych Spódnic, czyli dziwek, niektóre nigdy nie wracały. Kidy było coraz mniej dzieci, służący zaczęli wieszać na drzewach za murem owoce. Był to miód na głodne maluchy. Od czasu do czasu jakiś śmiałek przeskakiwał mur, żeby wynieść owoce, ale wtedy nie mógł się wdrapać z powrotem, a jak któryś próbował go wyciągnąć, albo też wpadał, albo nie dawał rady.
Krążyły pogłoski, że kupiec zjada złapane dzieci (co w sumie tłumaczyło reakcję dziewczynki na stwierdzenie Rogera). Poprzedniego wieczora jej starszy brat przeskoczył mur. Zdążył przerzucić kilka owoców, zanim przyszli strażnicy. Robili obchody nieregularnie, czasem jeden po drugim, więc nigdy nie wiadomo, kiedy się mieli zjawić.
- Zabrali Pfina - powiedziała dziewczynka ze łzami w oczach.
Nie da się ukryć, że dzieci nigdy zbytnio Rogera nie interesowały. Z tego, co wiedział, swoich nie miał, cudze zwykle plątały się pod nogami. Ogólnie teza, iż dzieci są przyszłością narodu, niezbyt do niego przemawiałą. Z drugiej jednak strony nie uważał, że porywanie dzieci było czymś godnym pochwały.
- Uwolnimy ich wszystkich - obiecał.
- Ano trzeba - dopowiedział Stephen.
Vlad nie wyglądał na przekonanego, jednak skinął głową. Dziewczynka nie wiedziała, gdzie zabierano dzieci, jednak wszystkie dostawały się tak samo: po skrzyniach i przez mur, który okazał się pułapką na maluchy.
- Nie podoba mi się to - mruknął pod nosem Vlad, wyglądając przez mur. - Za sadem są żywopłot, ścieżka i drzwi kuchenne. Na razie jedyną strażą jest ta przy bramie. Roger, dasz radę otworzyć szybko drzwi?
- Jeśli nie ma tam jakiegoś specjalnego zamka, to otworzę szybko - powiedział Roger. - A skoro dzieci dają radę przejść przez mur, to i mi się uda. Nie wiem jednak, czy to miejsce nie jest pod jakąś specjalną obserwacją, skoro dzieci prawie natychmiast wpadały w ręce tamtych.
- W takim razie będziecie musieli mnie szybko wspomóc - dodał, wspinając się na mur.
- Ano zrobimy tak - przyznał wojownik.
- Na razie nikt nie obserwuje terenu - zapewnił Vlad, również wspinając się na górę. Lord nie miał żadnej broni. Żadnego miecza, sztyletu. Nic. Jednak nie wyglądał na zaniepokojonego tym faktem, czym prędzej ruszył w stronę drzwi, zostawiając resztę z tyłu.
 
Kelly jest offline