Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2014, 22:10   #2
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Nic tu nie ma - rzucił do Isobel, która właśnie kończyła przetrząsać resztki materaca - cholerny Jose - zaklął, mocno już zdenerwowany. - Gdyby nie to, że moglibyśmy być kolejni na liście Sancheza, pozwoliłbym żeby odstrzelił idiotę. Orlando to dość daleko na północ, a mój motor to złom. Masz jakieś pomysły, chica?

Na stole wylądowały wszystkie drobne fanty zebrane z mieszkania: bimber, skręty, trochę suszonego zielska i woda. Daniel spojrzał na znalezisko z kwaśną miną. Niewiele, na podróż do Orlando nie starczy. W powietrzu unosił się nieprzyjemny, drażniący zapach zgniłej roślinności. Nie żeby wszędzie w Miami nie panował podobny, słodkawy zaduch, jednak tutaj powodem były więdnące już rośliny hodowane w doniczkach. Kto w ogóle trzyma coś w domu, kiedy na ulicy rośnie tego tyle, że niekiedy nie da się nawet przejechać? Daniel podniósł jednego ze skrętów. Nawet on pachniał jakoś dziwnie.

- Nie strzela się do rodziny - Isobel pouczyła Daniela. - Co tu kombinować, trzeba przejść do portu i spróbować się dostać na jakiś statek.
Podeszła do okna i podniosła jedną z doniczek.
- Nie wiedziałam, że Jose był takim miłośnikiem roślinek… - przekręciła doniczkę do góry dnem, wytrząsając zawartość na parapet.

Błotnista ziemia spadła na parapet z mlaśnięciem. Z umierających listków spłynęła chmurka kurzu i zarodników, a charakterystycznym dziwny zapach uderzył w nozdrza. Pod warstewką ziemi kryła się plątanina grubych i mięsistych korzeni, w które wrośnięta była mała, foliowa paczuszka, zupełnie jakby roślina wyrosła z tego co było w niej kiedyś zawarte.

- Kuzyn Jose ogrodnikiem był raczej kiepskim, ale podejrzewam, ze w tych roślinach widział interes, skoro się w to bawił. Weźmy jedną zapakujmy z korzeniami do torby, może trafimy na kogoś, kto nam coś więcej powie o tym zielsku? Z portem dobry pomysł, choć przejazd nie będzie tani, bebe. Może uda się zaciągnąć jako ochrona albo coś?
- Może… - Isobel była sceptyczna. - Podobno w porcie zaczepił się Juan, taki mój pociotek. Dopytamy go. Idziesz?
- Idę, idę - powiedział omiatając jeszcze wzrokiem pokój Jose ruszył za Rodrigez, odrapanym korytarzem. - Ten Juan, mam nadzieje, nie wpieprzy nas w żaden szajs. Popytamy u różnych kapitanów, zobaczymy ile biorą. - Nascimento powoli się uspokajał, jakby przyjął do wiadomości cały ten burdel. Zapamiętał sobie jednak bardzo dobrze groźby Sancheza, każdy kto go znał, wiedział, że obiecał mu śmierć. Nikt mu nigdy bezkarnie nie groził. Nigdy...


Szli zatłoczonym i głośnym nabrzeżem, pełnym tragarzy, towarów i straganów. Harmider, mieszanina odgłosów silników statków, pracujących stoczni, wydzierających się handlarzy, pokrzykujących marynarzy i wydających rozkazy nadzorców niewolników, początkowo był nie do zniesienia. Po kilku jednak chwilach stawał się tłem, szumem na granicy świadomości, na który przestali zwracać uwagę. Mieli zadanie i zamierzali je wykonać. Daniel przedzierając się przez portowe zabudowania, przypominał sobie każde słowo i gest Sancheza, facet wzbudził u niego gniew, gniew, jaki w Hegemonii zwykle kończył się paroma trupami. Wiedział, że nie inaczej będzie i w tym przypadku. Był cierpliwy pod tym względem, wykona zadanie, zdobędzie zaufanie, a potem głowa tego pieprzonego gringo spadnie z wysokości wieżowca.

Mijali właśnie stragan, przy którym pstrokato ubrany facet zachwalał marihuanę, miał też kilka roślin w doniczkach. Daniel zatrzymał Isobel wskazując jej na stoisko: - Może dowiemy się czegoś o tych roślinkach Jose - podał jej foliówkę z zapakowaną zwiędłą zawartością doniczki - zagadasz? Wiesz, że mnie zwykle lepiej wychodzi trzymanie ludzi nad przepaścią - zaśmiał się, wiedząc, że ta czarnowłosa kobieta, w niektórych sprawach, ma iście diabelskie umiejętności.

Isobel skinęła głową i uśmiechnęła się do gościa.
- Co masz najlepszego? - zapytała.
- Wszystko, mam wszystko! - gość mówił z wyraźnym jamajskim akcentem - Co tylko chcecie, świeże, suszone, gotowe do palenia. Dziesięć gambli za wagon.
- Mamy co palić - Isobel znów sie usmiechnęła. - Potrzebujemy ekspertyzy.
Gość na chwilę zgasł najwyraźniej nie do końca rozumiejąc o co chodzi, ale zaraz ciągnął z zacięciem handlarza - Jasne, jasne, co jest?
- Opinii specjalisty o roślince. Znaczy Twojej opinii. - uściśliła
- Rośliny mam najlepsze, sami zobaczcie! - jamajczyk machnął ręką ogarniając cały swój kram.
- Bardzo nas to cieszy - rzuciła wściekłe spojrzenie na Daniela - musiał wybrać jej kretyna do rozmowy? Ten wyszczerzył usta w uśmiechu, a potem spojrzała znów na handlarza - Spojrzysz, co mamy?
- Nie darmo. - gość uśmiechnął się pokazując krzywe uzębienie i pokiwał głową.
- Spojrzysz za darmo, a zapłacimy ci za informację. - Uśmiechnęła się znowu, wyciągając roślinę Jose.

Kramarz spojrzał na zwiędły okaz unosząc brew.

- Jakieś zdechłe zielsko. Ktoś próbował hodować trawę i nie wyszło.
Isobel przewróciła oczami.
- Co za debil… nawet nie wyciągnął nasion z torebki.
- Kupujecie coś, czy dalej marnujecie mój czas? Odpędzacie mi klientów. - sprzedawca stracił zainteresowanie martwą roślinką i zaczął pokrzykiwać zachęcając innych do kupna swoich towarów.

*****

- To chyba tu – Isobel wskazała na zasłonkę z kolorowych pasków wąsko pociętego plastiku, wypełniającą szczelinę miedzy dwoma niewielkimi oknami.
Nad zasłonką przybity był kawałek pomarańczowej blachy, na którym ktoś napisał ciemną farbą „U Juana”. Rozsunęła paski plastiku i weszła do środka. Oczy powoli przyzwyczajały się do panującego tam półmroku. Kilka osób, siedzących przy wąskich ławkach pod ścianami otaksowało ją wzrokiem. Ktoś gwizdnął. Padła jedna, czy dwie propozycje o jednoznacznym charakterze.

Które jednak umilkły jak ucięte nożem, kiedy za zgrabną i szczupła meksykanką, do środka wszedł postawny hegemończyk.
Isobel podeszła do ustawionych jedna na drugiej skrzynkach, które pełniły funkcję baru.
- Szukam Juana. – powiedziała.
Barman uśmiechnął się paskudzenie i już nabierał powietrza, żeby wygłosić jakąś błyskotliwą uwagę, kiedy wzrok Isobel go zmroził.
- Już – syknęła.
Odsunął więc tylko kolejna zasłonkę, prowadzącą na zaplecze.
- Szefie! –– zawołał. - Jakaś dupa do szefa.
Rozległo się sapanie i przez wąskie przejście przecisnął się starszawy meksykanin.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline